Archer Jeffrey - Prosto jak strzelił.pdf

(1916 KB) Pobierz
Archer Jeffrey - Prosto jak str
Jeffrey Arche
PROSTO JAK STRZELIŁ
ROZDZIAŁ 1
- Nie chcę za nie od was po dwa pensy - krzyczał mój dziadek,
trzymając w obu dłoniach główkę kapusty. - Nie chcę za nie po
pensie ani nawet po pół. Nie, sprzedam je wam po ćwierć pensa!
Były to pierwsze słowa, jakie pamiętam. Zanim jeszcze nauczy-
łem się chodzić, moja starsza siostra sadzała mnie w skrzynce po
pomarańczach na trotuarze, tuż obok straganu dziadka, żebym jak
najwcześniej zaczął terminować w zawodzie.
- On potrafi upomnieć się o swoje - mówił dziadek klientom,
wskazując siedzącego w drewnianej skrzynce wnuka. W istocie,
pierwsze słowo, jakie wypowiedziałem, brzmiało „dziadek", drugie
„ćwierćpensówka", a w dniu moich trzecich urodzin potrafiłem już
wyklepać słowo w słowo wszystkie formułki, jakimi zachwalał swój
towar. Nawiasem mówiąc, żaden z członków mojej rodziny nie był
pewien, którego dnia przyszedłem na świat, ponieważ ojciec spę-
dził tę noc w więzieniu, a matka umarła, zanim zaczerpnąłem
pierwszy łyk powietrza. Dziadek przypuszczał, że była to sobota,
miał wrażenie, że w styczniu, był przekonany, że w roku 1900, i
wiedział, że było to za panowania królowej Wiktorii. Więc ustalili-
śmy wspólnie, iż narodziłem się w sobotę, 20 stycznia 1900.
Nie znałem mojej matki, ponieważ, jak już wspomniałem, umarła
w dniu mego przyjścia na świat „Przy porodzie" - mówił nasz
miejscowy ksiądz, ale ja w gruncie rzeczy nie rozumiałem, co ma na
myśli, i pojąłem to dopiero w dobrych kilka lat później, kiedy ponow-
nie zetknąłem się z tym problemem. Ojciec OTMalley stale mi powta-
rzał, że jeśli kiedykolwiek widział świętą osobę, to była nią właśnie
moja matka. Mój ojciec - którego nikt nie nazwałby świętym - praco-
wał w dokach za dnia, wieczory spędzał w pubie, a nad ranem wracał
do domu, ponieważ tylko tam mógł się spokojnie przespać.
9
Resztę rodziny stanowiły trzy siostry: Sal, najstarsza z nas, która
miała pięć lat i znała datę swoich urodzin, ponieważ zdarzyło się
to w nocy i ojciec musiał czuwać przy matce, trzyletnia Grace, która
nie naraziła nikogo na utratę snu, i Kitty, która miała osiemnaście
miesięcy i ani na chwilę nie przestawała wrzeszczeć.
Głową rodziny był dziadek Charlie, po którym odziedziczyłem
imię. Sypiał w swym własnym pokoju na parterze naszego domu na
Whitechapel Road, nie tylko dlatego, że był najstarszy, lecz ponie-
waż to on zawsze płacił czynsz. Reszta tłoczyła się we wspólnej
sypialni, po drugiej stronie korytarza. Na parterze znajdowały się
jeszcze dwa pomieszczenia: coś w rodzaju kuchni i coś, co wię-
kszość ludzi uznałaby za duży kredens^ a co Grace ochrzciła saloni-
kiem.
Toaleta mieściła się w pozbawionym trawy ogródku i dzieliliśmy
ją z mieszkającą nad nami rodziną Irlandczyków. Miałem wrażenie,
że chodzili do niej zawsze o trzeciej nad ranem.
 
Dziadek, który był z zawodu straganiarzem, sprzedawał swe
towary na rogu Whitechapel Road. Gdy tylko zdołałem wyleźć ze
skrzynki po pomarańczach i zacząłem się plątać wśród innych
wózków, odkryłem natychmiast, że uważany jest przez tutejszych
mieszkańców za najlepszego kupca w dzielnicy East End.
Mój ojciec, który jak już mówiłem, był z zawodu dokerem, nigdy
nie przejawiał większego zainteresowania żadnym ze swych dzieci
i choć zarabiał czasem aż funta tygodniowo, jego dochody zawsze
zostawały „Pod Czarnym Bykiem", gdzie wydawał je na kolejne
kufle piwa albo przegrywał w karty lub domino, w towarzystwie
naszego najbliższego sąsiada, Berta Shorrocksa, człowieka nie
umiejącego chyba mówić i wydającego tylko głuche pomruki.
Prawdę mówiąc, gdyby nie dziadek, nie kazano by mi nawet
chodzić do miejscowej szkoły podstawowej na Jubilee Street;
celowo używam słowa „chodzić", gdyż kiedy już tam docierałem,
zajmowałem się głównie trzaskaniem wiekiem pulpitu i pociąga-
niem od czasu do czasu za warkocz „Bogatej Porky", dziewczynki,
która siedziała przede mną. Naprawdę nazywała się Rebeka Sal-
mon i była córką Dana Salmona, właściciela piekarni na rogu Brick
Lane. Bogata Porky wiedziała dokładnie, gdzie i kiedy się urodziła,
i stale nam przypominała, że jest niemal o rok młodsza niż reszta
dzieci z naszej klasy.
10
Nie mogłem się doczekać godziny czwartej po południu, kiedy
lekcje dobiegały końca, a ja trzaskałem po raz ostatni wiekiem
pulpitu i gnałem na Whitechapel Road, by pomagać na straganie.
W soboty dziadek robił mi wielką przyjemność i pozwalał towa-
rzyszyć sobie wczesnym rankiem na Covent Garden, gdzie wybierał
owoce i jarzyny sprzedawane przez nas później z jego wózka,
stojącego dokładnie naprzeciw piekarni pana Salmona i sąsiadują-
cego z nim sklepiku pana Dunkleya, który serwował na wynos
smażoną rybę z frytkami.
Marzyłem o dniu, w którym porzucę wreszcie na zawsze szkołę i
będę mógł zostać stałym współpracownikiem dziadka, ale on dbał
o moją edukację i gdy tylko opuściłem choć godzinę nauki, nie
zabierał mnie z sobą na mecz West Ham, naszej lokalnej drużyny
piłkarskiej, albo co gorsza, nie pozwalał mi sprzedawać na straga-
nie następnego ranka.
- Miałem nadzieję, że staniesz się z czasem bardziej podobny do
Rebeki Salmon - mawiał często. - Ta dziewczyna daleko zajdzie...
- Im dalej, tym lepiej - odpowiadałem, ale on nigdy się nie
śmiał, tylko przypominał mi, że Rebeka ma zawsze najlepsze
stopnie ze wszystkich przedmiotów.
- Z wyjątkiem matematyki - odszczekiwałem odważnie - bo w
tej dziedzinie zawsze wychodzi przy mnie na głupią. - Potrafiłem
dodawać w głowie wszystkie liczby, a Rebeka musiała spisywać je
na kartce, co zawsze bardzo ją złościło.
W ciągu wszystkich lat mojej nauki ojciec nigdy nie odwiedził
szkoły przy Jubilee Street, natomiast dziadek wstępował tam przy-
najmniej raz w ciągu semestru, by porozmawiać z moim nauczycie-
 
lem, panem Cartwriightem. Pan Cartwright tłumaczył mu, że z moją
głową do cyfr mogę w przyszłości zostać buchalterem lub urzędni-
kiem bankowym. Powiedział kiedyś nawet, że być może uda mu się
„załatwić mi posadę w City". Co w gruncie rzeczy było jedynie
stratą czasu, bo ja marzyłem tylko o tym, żeby wspólnie z dziadkiem
handlować na straganie.
Miałem siedem lat, kiedy doszedłem do wniosku, że napis wyma-
lowany na boku wózka - „Charlie Trumper, uczciwy kupiec, rok
założenia firmy 1823" - mógłby się odnosić również do mnie. Tato
miał na imię George i oznajmiał otwarcie przy wielu okazjach, że
po wycofaniu się dziadka z interesów nie ma najmniejszego zamia-
11
ru przejmować po nim straganu, gdyż nie chce rozstawać się ze
swymi kolegami z doków.
Nic nie mogłoby mi sprawić większej przyjemności niż jego
decyzja, więc powiedziałem dziadkowi, że kiedy w końcu przejmę
jego wózek, nie będę musiał nawet zmieniać napisu.
Dziadek tylko jęknął z niechęcią i powiedział: - Młody człowieku, nie
życzę sobie, żebyś wylądował na East Endzie. Jesteś zbyt bystry, by do
końca życia handlować na straganie. -Jego stwierdzenie bardzo mnie
zasmuciło; nie rozumiał najwyraźniej, że ja tylko o tym marzyłem.
Nauka w szkole wlokła się miesiąc po miesiącu, rok po roku, a
Rebeka Salmon zawsze odbierała nagrody w dniu rozdania świa-
dectw. Te doroczne uroczystości były tym trudniejsze do zniesienia, że
zawsze musieliśmy słuchać, jak deklamuje nam Psalm 23, stojąc na
podium w białej sukience, białych skarpetkach i czarnych butach. Jej
długie czarne włosy nieodmiennie zdobiła biała kokarda.
- Podejrzewam, że codziennie wkłada nowe majtki - szepnęła
mi kiedyś do ucha mała Kitty.
- A ja stawiam gwineę przeciw ćwierćpensówce, że nadal jest
dziewicą - dodała Sal.
Wybuchnąłem śmiechem, bo tak zawsze reagowali na dźwięk
tego słowa wszyscy straganiarze z Whitechapel Road, choć muszę
przyznać, że w tym okresie nie miałem pojęcia, co ono oznacza.
Dziadek uciszył mnie syknięciem i nie uśmiechnął się, dopóki nie
zostałem wywołany do odebrania nagrody za postępy w matematy-
ce; pudełka kolorowych kredek, które nikomu na nic nie były
potrzebne. Ale i tak wolałem je od książki.
Kiedy wracałem na swoje miejsce, dziadek klaskał w dłonie tak
głośno, że niektóre matki odwróciły się w naszą stronę z uśmiechem,
co jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że powinienem
pozostać w szkole aż do ukończenia czternastego roku życia.
Kiedy miałem dziesięć lat, dziadek pozwolił mi co rano, przed
pójściem do szkoły, układać towary na wózku. Ziemniaki na pier-
wszym planie, zielenina w środku, miękkie owoce w głębi; tak
brzmiała jego niezłomna zasada.
- Nigdy nie pozwalaj im dotykać owoców, zanim nie wręczą ci
pieniędzy - mawiał zawsze. - Trudno jest obić ziemniaka, ale
jeszcze trudniej sprzedać kiść winogron, którą kilka razy podnoszo-
no ze straganu i odrzucano z powrotem.
 
12
W wieku jedenastu lat odbierałem już pieniądze od kupujących
i wydawałem im resztę. Wtedy właśnie odkryłem, do czego przydają
się zręczne palce. Niektóre klientki, po odebraniu należności,
otwierały dłoń i stwierdzały, że brak w niej jednej monety, którą im
przed chwilą wypłaciłem, więc musiałem wręczać im ją po raz
drugi. Dziadek, stwierdziwszy, że pozbawiam go w ten sposób
znacznej części tygodniowego zarobku, nauczył mnie mówić: -
„Dwa pensy reszty, pani Smith" i trzymać monety w podniesionej
ręce, żeby wszyscy je widzieli.
Mając dwanaście lat umiałem już targować się z hurtownikami
z Covent Garden, zachowując kamienną twarz, a po powrocie na
Whitechapel Road sprzedawać te same produkty naszym klientom,
uśmiechając się od ucha do ucha. Odkryłem też, że dziadek regu-
larnie zmienia dostawców, aby - jak mawiał - „żaden z nich nie
poczuł się zbyt pewny siebie".
W wieku lat trzynastu stałem się jego oczami i uszami, jakoże
znałem już po nazwisku wszystkich liczących się hurtowników
owoców i jarzyn z Covent Garden. Szybko zorientowałem się, którzy
z nich przykrywają marne owoce dorodnymi okazami, którzy ukry-
wają poobijane jabłka, którzy zawsze próbują nie doważać towaru.
Co najważniejsze, wiedziałem już, którzy z naszych klientów nie
płacą długów, więc nie należy sprzedawać im niczego na kredyt i
wpisywać ich nazwisk kredą na tabliczce.
Pamiętam, jak dumnie wyprężyłem klatkę piersiową, kiedy pani
Smelley, właścicielka pensjonatu na Commercial Road, powiedzia-
ła mi, że jestem godnym potomkiem swego dziadka i że jej zdaniem
stanę się kiedyś równie dobrym kupcem jak on. Uczciłem ten
wieczór zamawiając pierwszy w życiu kufel piwa i zapalając pier-
wszego papierosa. Nie dokończyłem ani jednego, ani drugiego.
Nigdy nie zapomnę pewnego sobotniego poranka, kiedy dziadek
po raz pierwszy pozwolił mi samodzielnie poprowadzić stragan.
Przez pięć godzin ani razu nie otworzył ust, by udzielić mi rady czy
wygłosić swą opinię. A kiedy pod koniec dnia podliczył obroty i
stwierdził, że były one o dwa szylingi i pięć pensów niższe niż w
inne soboty, wręczył mi mimo to sześciopensówkę, która stanowiła
moje tygodniowe pobory.
Wiedziałem, że dziadek pragnie, abym pozostał w szkole i dosko-
nalił się w czytaniu i pisaniu, ale kiedy w grudniu 1913 nadszedł
13
ostatni piątek semestru, opuściłem bramy uczelni przy Jubilee
Street, za zgodą ojca. Ojciec zawsze mawiał, że nauka to strata
czasu i że nie widzi w niej żadnego sensu. Przyznawałem mu rację,
choć Bogata Porky dostała stypendium do jakiegoś gimnazjum Św.
Pawła, które mieściło się i tak o wiele mil od naszej dzielnicy, aż w
Hammersmith. A któż chciałby przenosić się do szkoły w Hammer-
smith, skoro może mieszkać na East Endzie?
Pani Salmon najwyraźniej chciała tego dla swojej córki, gdyż
opowiadała każdemu, kto tłoczył się w kolejce po chleb, o jej
 
„zdolnościach intelektualnych" - cokolwiek to oznaczało.
- Nadęta snobka - szeptał mi do ucha dziadek. - To jedna z tych
osób, które zawsze mają w domu paterę z owocami, choć nikt nie
jest chory.
Moja opinia o Bogatej Porky nie odbiegała zbytnio od zda-
nia dziadka o pani Salmon. Natomiast pana Salmona uważałem
za porządnego człowieka. Musicie wiedzieć, że on sam, zanim
jeszcze poślubił pannę Roach, córkę piekarza, był właścicielem
straganu.
W każdą sobotę rano, kiedy ja przygotowywałem nasz wózek, pan
Salmon udawał się do synagogi w Whitechapel, zostawiając sklep
pod opieką żony. Kiedy go nie było, pani Salmon stale przypomina-
ła nam podniesionym głosem, że ona nie jest Żydówką.
Bogata Porky wydawała się niezdecydowana, czy powinna cho-
dzić ze swym starym do synagogi, czy też zostawać w sklepie, w
którym siadała zawsze przy oknie i zaczynała pożerać bułeczki z
kremem, gdy tylko jej ojciec znikał z pola widzenia.
- Mieszane małżeństwa mają zawsze problemy - mawiał mój
dziadek. Dopiero po latach zdałem sobie sprawę, że nie miał na
myśli bułeczek z kremem.
W dniu, w którym porzuciłem szkołę, oznajmiłem dziadkowi, że
może spokojnie pospać dłużej, bo sam pojadę do Covent Garden po
towar, ale on nie chciał o tym nawet słyszeć. Kiedy dotarliśmy na
rynek, po raz pierwszy pozwolił mi samodzielnie targować się z
hurtownikami. Szybko znalazłem dostawcę, który zgodził się sprze-
dawać mi tuzin jabłek po trzy pensy, o ile zagwarantuję mu, że będę
kupował u niego tę samą ilość towaru codziennie, aż do końca
miesiąca. Ponieważ obaj z dziadkiem zjadaliśmy zawsze po jabłku
na śniadanie, umowa ta pozwoliła nam zaspokoić nasze własne
14
potrzeby, a przy okazji wypróbować owoce, które sprzedawaliśmy
naszym klientom.
Odtąd każdy dzień stał się sobotą, a my, pracując razem, podnie-
śliśmy dochody ze straganu aż o czternaście szylingów tygodniowo.
Poczynając od tego momentu dostawałem tygodniową pensję w
wysokości pięciu szylingów, co stanowiło prawdziwą fortunę. Cho-
wałem cztery do blaszanej skarbonki, stojącej pod łóżkiem dziad-
ka, dopóki nie zaoszczędziłem pierwszej gwinei. Człowiek, który
był właścicielem gwinei, mógł cieszyć się poczuciem bezpieczeń-
stwa; tak powiedział mi kiedyś pan Salmon, stojąc jak zwykle przed
swym sklepem z palcami w kieszonkach kamizelki i demonstrując
zwisający na dewizce lśniący, złoty zegarek.
Wieczorami, kiedy dziadek wracał na kolację, a ojciec wychodził
do pubu, siedziałem w domu i słuchałem relacji sióstr o tym, co
wydarzyło im się w ciągu dnia, ale szybko mi się to nudziło, więc
wstępowałem do istniejącego w Whitechapel klubu dla chłopców.
Ping-pong w poniedziałki, środy i piątki; boks we wtorki, czwartki
i soboty. Nigdy nie nauczyłem się dobrze grać w ping-ponga, ale
zostałem niezłym bokserem wagi koguciej i reprezentowałem na-
wet barwy naszego klubu przeciw drużynie z Bethnal Green.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin