Historyzm, Secesja i początki nowoczesnej architektury
Posuwamy się dalej w naszej powolnej wędrówce przez czas i przestrzeń. Minęliśmy rewolucję francuską, przetoczyły się przez Europę wojny napoleońskie, powstawały i ginęły państwa, zbliżała się nowa wielka przemiana — świat stanął u progu uprzemysłowienia i ogromnych zmian socjalnych, które to za sobą miało pociągnąć. A co się dzieje z architekturą? Architektura nie nadążał Co to znaczy? Znaczy po prostu, że świat pojęć w architekturze jest ciągle niezmienny, że w dalszym ciągu (upraszczając nieco sprawę) cały twórczy wysiłek idzie w kierunku narysowania takiej czy innej kolumny, wykombinowania ornamentu obramienia okiennego czy wyszukania uświęconych tradycją proporcji elewacji.
Można by jeszcze powiedzieć tak: zmienia się struktura świata, a struktura architektury pozostaje taka sama, zmienia się tylko jej zewnętrzne przybranie.
Wielki architekt francuski z czasów Ludwika XIV, Blondel, powiedział, że L'archifecture c'est l'art de bien batir (architektura to sztuka dobrego budowania). I jakże tu mówić o dobrym budowaniu — w całym znaczeniu tego słowa — gdy do nowych i nie spotykanych zadań przystępuje się z przestarzałym arsenałem rozumowań?
Takie nienadążanie nie jest zjawiskiem nowym. Przy każdym przełomie dziejowym, przynoszącym zmiany społeczne (i wszelkie inne), budownictwo musiało doganiać wybiegającą naprzód epokę — odrabiać stracony dystans.
Architektura jest z natury rzeczy konserwatywna — operuje materiałem sprzed tysięcy lat i sposobami (w ogromnej większości) z równie odległego czasu. Nie umie zmieniać się zbyt szybko.
Jako się rzekło — spóźniała się prawie zawsze. A jednak to spóźnienie, które będziemy właśnie obserwować, jest osobliwszego gatunku.
Przemiany obserwowane przez nas w ciągu dziejów były przeważnie bardzo powolne. Wykrystalizowanie się nowej formacji społecznej czy ustrojowej trwało nieraz setki lat. Spóźniona architektura mogła, nie uciekając się do rewolucyjnych wstrząsów, dogonić nowoczesność. Trwało to wszystko razem dość długo i dlatego między innymi tak trudno znaleźć dokładną granicę oddzielającą jeden styl od drugiego. W dziewiętnastym stuleciu zmiany nabrały nie spotykanego dotychczas tempa. Znamy to wszystko z historii. Wiemy, jaki skok zrobiły wszystkie prawie gałęzie techniki, jak się zreorganizowała i wzmogła produkcja i jakie to wywołało konsekwencje społeczne i ustrojowe. A piękna sztuka „dobrego budowania" zmieniła się o tyle, że przeżyty już, sztywny i suchy klasycyzm zastąpiono...
Otóż to właśnie — zastąpiono czymś równie przestarzałym i nie dopasowanym do życia.
Literacki romantyzm podsunął twórcom architektury taką teorię: ponieważ styl klasyczny nie pasuje już do powszechnych gustów, trzeba wybrać z przeszłości najbardziej odpowiedni historyczny kierunek i... wtedy już wszyscy będą szczęśliwi.
Zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Przede wszystkim różni różnie oceniali przydatność i doskonałość poszczególnych stylów. Stąd nie spotykane dotychczas zjawisko: jednocześnie powstają obok siebie budynki, których formy dzielą od siebie setki lat. Gotyk
kształt romański
obok hellenizmu
sąsiaduje z barokiem a nawet ze stylem „egipskim”
Co gorzej, ubieranie budynków w historyczną sukienkę prowadzi do dziwolągów niepowszedniej miary w wypadkach, które wymykają się tradycyjnym doświadczeniom. Jakież to są wypadki? Ano takie, kiedy trzeba dostarczyć pomieszczeń dla celów, których dotychczas ani nie znano, ani się nawet nie domyślano. Komplikujące się życie stwarzało co chwila nowe „problemy architektoniczne". Wtedy to zaczęły powstawać renesansowe fabryki
gotyckie dworce kolejowe
romańskie hale targowe „obronne" centrale telefoniczne
i wiele, wiele innych, których zebranie w jednym miejscu stworzyłoby osobliwe panopticum. Zebranie w jednym miejscu... Jakaś zapowiedź takiego „zebrania w jednym miejscu" zostanie niejednokrotnie zrealizowana w cegle i tynku.
Ambicje „historyczne" doprowadziły do lego, że czasami do jednego budynku wlepiano kilka stylów.
Prowadzi to w rezultacie do zupełnego braku dyscypliny i do zupełnej anarchii. Zwłaszcza że cala sprawa rozgrywa się w rejonach zupełnie odciętych od bieżącego życia, które, jak wiemy, czekać nie lubi.
A jeżeli dodamy do tego rosnące ambicje poszczególnych narodów i chęć uwypuklenia swojej roli w tworzeniu kultury ogólnoludzkiej, to otrzymamy jeszcze jedną pikantną przyprawę do historycznego gulaszu architektonicznego. Tak na przykład za najbardziej „narodowy" niemiecki styl uznano formy z przełomu romańszczyzny i gotyku, najbardziej angielski zaś był gotyk fper-pendiculai style).
Te spory o narodowość i przydatność poszczególnych stylów żywo przypominają scholastyczne dyskusje na temat — tak niesłychanie ważny i głęboki — ile aniołów zmieści się na ostrym końcu szpilki. Znaleźli się wreszcie ludzie, którzy stwierdzili głośno, że sytuacja dojrzała do radykalnej zmiany. Uważali oni, że należy się odciąć od wszelkiej historycznej formy i stworzyć zupełnie nową — na miarę epoki, której miałaby być artystycznym wyrazem.
ornament secesyjny ,,pełzający" po ścianach, nie spotykane dotychczas portale
Od tego odcięcia się nazwali się secesjonistami, a cały kierunek znany jest pod nazwą secesji. Promotorem tego ruchu był austriacki architekt Otto Wagner. Zaczęto więc wymyślać formy „nie-historyczne".
Zjawiły się nowe kształty otworów okiennych
zwieńczenia o kapryśnej, płynnej linii,
Można by jeszcze przytoczyć wiele przykładów budowni-ctwa secesyjnego, ale nie trzeba. Nie trzeba, gdyż nie w zrealizo-wanych budynkach leży prawdziwa wartość tego kierunku. Proszę zauważyć, że w rzeczywistości niczego działalność secesjonistów nie zmieniła.
Prawda, że stosowała inne niż dotąd kształty poszczególnych elementów, ale, jak to już z rysunków widać, niestety, kształty nie najfortunniejsze.
Trudne jest wymyślanie na siłę form nie mających odpowiednika w tradycyjnym budownictwie. Te tradycyjne kształty, wypróbowane w ciągu wieków i zgodne z wymaganiami materiału, z którego byty wykonywane, nie lubią ulegać zmianom.
Jeżeli radykalnie nie zmieniły swych podstawowych form, to znaczy, że coś w tym jest.
I rzeczywiście — jest! Po prostu materiał, forma i cel, do którego mają one służyć (czyli użyteczność), tak się w ciągu długiego czasu dopasowały i wzajemnie dotarły, że wszelka wymyślona na silę zmiana może bardzo łatwo zachwiać istniejącą harmonię.
Nie trzeba było długo na to czekać.
Warto obejrzeć na przykład takie okno secesyjne, jak to na prawo, żeby stwierdzić, że istotnie w ciągu naszej wędrówki nie napotkaliśmy takiego wykroju i że poza tym jest to okno z całą pewnością niewygodne pod każdym względem. Mało tego — każdy, kto przebrnął przez poprzednie rozważania o zasadach konstrukcji kamiennej lub ceglanej, łatwo rozszyfruje techniczną absurdalność takiego kształtu. Czyli wszystko jak najgorzej. Łatwo teraz wydedukujemy, gdzie tkwi podstawowy błąd i największa słabość secesji — słabość, która doprowadziła ją do szybkiego uwiądu. Błąd tkwił w tym, że nowych wartości nie szukano w nowych zjawiskach i osiągnięciach, lecz wymyślono nowość abstrakcyjną, oderwaną od życia i — poza kształtem — opartą na prastarych wzorach i metodach rozumowania.
Tak się już utarło w naszych czasach, że słowo ,,secesja" wymawia się z pogardliwą nutką — nie zawsze dokładnie wiedząc, co ono oznacza.
Czy słusznie? Na pewno nie! Secesja przegrała jako kierunek twórczy, ale wielką i może po dziś dzień niedocenioną jej zasługą jest hasło radykalnego zerwania ze skostniałym, martwym historyzmem ówczesnej architektury. Była rewolucyjnym początkiem fermentu, z którego mogła się wyłonić po pewnym czasie prawdziwie nowoczesna architektura.
Czasy tego wielkiego spóźnienia architektury są tym znamienniejsze, że wielu z nas mogło obserwować zwiększający się dystans między architektonicznymi potrzebami i ich zaspokajaniem.
Stosunkowo najmniej ważny i najmniej bolesny był ten dystans w dziedzinie zdobnictwa zewnętrznej sukienki budynków.
Znacznie istotniejsze krzywdy spowodował nie dopasowując do nowych wymagań samej struktury szeroko pojętych dzieł budowlanych — czyli całych miast.
Wiemy, że podstawową komórką miasta jest dom mieszkalny. Jego doskonałość pod względem higieny, wygody i sprawnego działania jest
jednym z najważniejszych elementów życia miejskiego. Jak więc przedstawiał się taki dom w omawianym okresie? Niezależnie od tego, czy był „gotycki", „renesansowy", czy nawet „zakopiański", plan jego wyglądał tak (rys. z prawej).
Znamy wszyscy te domy z ich niezmiennymi mieszkaniami — gdzie „stołowy" był oświetlony przez wąskie okno, umieszczone w ukośnej ścianie — z ich mikroskopijnymi podwórkami w kształcie studni, do których nie docierało świeże powietrze ani słońce (rys. powyżej). A całe miasta?
Układ społeczny, konieczność finansowego wyzyskania każdego skrawka terenu, spowodował gęstą zabudowę, gdzie korytarze ulic rozdzielały poszczególne plastry złożone z domów-komórek.
Tak jak na naszym rysunku (obok) wyglądał plan śródmiejskiej dzielnicy.
Znikały konieczne dla życia przestrzenie zielone, a jednocześnie wzrastała szybko ilość mieszkańców, wzmagał się ruch, bezplanowo rozmieszczane fabryki i tysięczne kominy domów zadymiały miasto, pokrywając je trującą chmurą. W przenośni i bez niej — miasta zaczęły się dusić.
A życie szło dalej i wprowadzało zmiany, do których ówczesna urbanistyka zupełnie nie była przystosowana. W wielkich, reprezentacyjnie śródmiejskich ośrodkach projektowano takie oto zespoły, jak znany nam wszystkim przykład: Warszawa — plac Zbawiciela...
Plan, który powstał na osnowie terenu parkowego z czasów Stanisława Augusta. Okrągły placyk to skrzyżowanie parkowych alei. Kiedyś dobrze spełniało swą rolę, lecz obudowane chaotyczną architekturą i zamienione w miejską ulicę nie mogło wykonać zbyt trudnego zadania.
Zamiast osiemnastowiecznych karet musiały po nim przepychać się szybsze i większe tramwaje.
Im dalej, tym było gorzej. Skutki obserwujemy aż po dzień dzisiejszy.
W środku prawie tego nie najlepszego okresu dziejów sztuki budowlanej zdarzyły się dwa fakty o niezmiernym znaczeniu. Zdarzyły się i... nic właściwie nie zmieniły. Przeszły prawie nie zauważone.
Jakież to były fakty? Pierwszy to wprowadzenie żelaza i stali do konstrukcji budowlanych, drugi to wynalazek żelbetu. Zalety żelaza znamy wszyscy. Odporność na ściskanie i na zginanie, możliwa do uzyskania cienkość konstrukcji... A żelbet?
Polega na połączeniu właściwości i zalet materiałów takich, jak beton (można by go nazwać upraszczając zagadnienie — sztucznym kamieniem) i stal.
Beton jest odporny na zgniatanie, a stal wytrzymuje znakomicie bardzo silne rozciąganie. Jak wygląda praca żelbetu? Obejrzyjmy sobie najpierw jakąkolwiek belkę obciążoną od góry
Na pierwszym rysunku jest to belka przed podjęciem pracy, na drugim ugięta pod ciężarem. Proszę zauważyć, że w tej ugiętej belce tylko linia przerywana odpowiada długości belki odpoczywającej. Górna jej krawędź kurczy się — została ściśnięta — a dolna wydłuża się — jest rozciągana. Wiemy, że beton (kamień) dobrze znosi ściskanie. Gdyby więc belka była zrobiona z samego betonu, jej górny pas wykonałby potrzebną pracę. Ale dolny?... Beton nie umie oprzeć się rozciąganiu — pęka. Dolny pas nie dałby rady narzuconej pracy, pękłby — belka by się załamała.
Ale żelazo „lubi" rozciąganie... Jeżeli więc w dolny pas belki wtopimy stalowe pręty, tak jak to widać na przekroju wtedy te pręty przejmą na siebie obronę przed rozciąganiem, a w górnym pasie sam beton skutecznie odeprze zgniatające go siły. Belka będzie mocna i odporna na wielkie obciążenia. A o to przecież chodzi. Jeżeli jeszcze do tych kombinowanych zalet materiału dodamy możliwość otrzymywania bardzo różnorodnych form, gdyż żelbet powstaje w łatwych do wykonania formach z drewna (szalowaniach) — nie trzeba będzie dodatkowo wyjaśniać, jaki niezwykle sprawny materiał dostał do rąk konstruktor w początkach dwudziestego stulecia.
Żelazo narodziło się wcześniej i miało wyjątkowego pecha przy swym życiowym starcie (naturalnie jeśli chodzi o jego wpływ na architekturę).
Dlaczego zaraz — pecha? No tak, bo po wstępnych zachwytach nad nowym materiałem konstrukcyjnym prawie natychmiast przestano go stosować w funkcjach i formach rzeczywiście nowych. To znaczy, zaczęto ubierać go w historyczne szatki, w minimalnym stopniu wykorzystując możliwości uzyskania kształtów, które dzięki swym zaletom tylko żelazo dać mogło. Proszę się przyjrzeć
Słup żelazny w kształcie poczciwej kolumny klasycznej — tyle że nieco cieńszy.
A oto gotyk zrobiony z żelaza.
Dwa wsporniki podtrzymujące balkon. Ten jest żelazny
a ten — o dwieście lat starszy z kamienia
Któż by to zgadł, oceniając je wyłącznie na podstawie kształtu. A jeśli nawet zastosowano stal jako materiał konstrukcyjny, to otrzymywaliśmy taki oto efekt (z prawej).
To jeden z najstarszych sky sciapeis (drapaczów nieba) amerykańskich (rys z prawej). Od innych budynków historycznych różni się tylko wysokością, którą trudno by było uzyskać przy użyciu tradycyjnych materiałów. To bardzo niewiele. A żelbet? Historia jego jest nieco krótsza, pech mniejszy, ale i on, choć na krótko, padł ofiarą historycznych metod epoki.
Oto jedna z pierwszych żelazobetonowych konstrukcji Konia z rzędem temu, kto odgadnie, że te schody nie są dziełem renesansowego ...
wiesiud