Balogh Mary - Niedyskrecje 03 - Zauroczeni.pdf

(885 KB) Pobierz
Balogh Mary - Niedyskrecje 03 -
MARY BALOGH
ZAUROCZENI
1
Przyjazdowi do Londynu zawsze towarzyszyło uczucie podniecenia i
oczekiwania, nawet jeśli w drodze do wspaniałych rezydencji i ulic Mayfair trzeba
było przejechać przez biedniejsze i zatłoczone peryferie.
W mieście wyczuwało się gorączkową atmosferę, obietnicę najróżniejszych
zajęć na każdą chwilę pobytu.
Szczególne emocje budził przyjazd wczesną wiosną, u progu nowego sezonu
towarzyskiego, kiedy do miasta ściągał cały wielki świat, ponoć po to, by mężczyźni
mogli zasiąść w ławach obu Izb i zajmować się sprawami wagi państwowej. Był to
jednak tylko jeden z powodów powszechnego exodusu z majątków ziemskich,
mniejszych miast i modnych uzdrowisk.
Elegancka socjeta zjeżdżała na wiosnę do Londynu głównie w poszukiwaniu
rozrywki. Dostarczały jej niezliczone bale i przyjęcia, koncerty, śniadania i garden
party, no i oczywiście teatr, modne spacery w ogrodach, przejażdżki po Hyde Parku,
zwiedzanie zabytków, na przykład Tower, albo po prostu zakupy na Bond lub Oxford
Street.
Przyjemność była podwójna, gdy przyjazd przypadał na słoneczny, wiosenny
dzień. Droga z Yorkshire była długa i nużąca, przeważnie przy szarej i pochmurnej
 
pogodzie, w przelotnych ulewach utrudniających podróż. I choć pasażerowie tęsknie
wyglądali jej końca, błoto na drogach raz po raz przywoływało ich do rzeczywistości.
Tym razem jednak, mimo chmurnego poranka, po południu niebo przetarło się i
wyjrzało słońce.
- Czy to naprawdę już, Nathanielu? - zapytała panna Georgina Gascoigne,
wyglądając przez okno, a jej głos zdradzał zachwyt i ciekawość. - To już Londyn?
Pytanie trochę niemądre, bo od dawna było wiadomo, że są blisko celu, a
żadnej z miejscowości na trasie podróży nie dało się pomylić z Londynem.
Sir Nathaniel Gascoigne uznał jednak, że jest to pytanie retoryczne, i
uśmiechem skwitował naiwne podniecenie siostry. Wprawdzie miała już dwadzieścia
lat, ale jej znajomość świata ograniczała się do rodzinnego majątku w Yorkshire i
kilku mil w jego najbliższym sąsiedztwie.
- To naprawdę już Londyn - odpowiedział. - Zaraz będziemy na miejscu,
Georgie.
- Brudno i niesympatycznie - orzekła młoda dama siedząca sztywno obok
Georginy. Nie wychylała się przez okno, lecz z pogardą spoglądała na ulice.
Lavinia. Lavinia Bergland, kuzynka ze strony matki, mimo swoich dwudziestu
czterech lat, a także mimo młodego wieku Nathaniela była jego podopieczną.
Nathaniel, który dopiero przekroczył trzydziestkę, myślał nieraz, że Lavinia to krzyż,
który przyszło mu dźwigać. Określenie „niesympatycznie” można było równie dobrze
odnieść do atmosfery, jaką sama wokół siebie roztaczała.
- Zmienisz zdanie, gdy dojedziemy do Mayfair - zapewnił.
- Och, Lavinio - Georgina nie odwracała twarzy od okna - popatrz na tych
ludzi i na domy!
- Ulica jak ulica, złotem jej nie wybrukowano - sarknęła Lavinia. - No, ale nie
dojechaliśmy jeszcze do Mayfair, więc póki co, nie czuj się rozczarowana, Georgino.
Nathaniel zagryzł wargi. Kuzynce trudno było odmówić zgryźliwego poczucia
humoru.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteśmy - cieszyła się Georgina. -
Byłam pewna, że żartujesz sobie z nas, Nathanielu, kiedy po Bożym Narodzeniu
pierwszy raz wspomniałeś o wyjeździe. Sądzisz, że będziemy zapraszani? W domu
twoja pozycja jest niepodważalna, ale tutaj jesteś tylko baronetem.
- Jestem bogatym dżentelmenem i posiadaczem ziemskim, Georgie.
To wystarczy. Będziemy zapraszani wszędzie. Jeszcze przed końcem sezonu
 
znajdę odpowiednich mężów dla was obydwu, nie martw się. Albo zrobi to Margaret.
Margaret, najstarsza z rodzeństwa, o dwa lata starsza od Nathaniela, była żoną
barona Ketterly. Ona także, wraz z mężem, wybierała się do Londynu, by
wprowadzić w świat najmłodszą z sióstr i kuzynkę, dwie ostatnie młode panny w
rodzinie. Na początku, razem z Lavinią, było ich sześć. Dwie wyszły za mąż, zanim
jeszcze wezwany przez chorego ojca Nathaniel przed dwoma laty wrócił do domu.
Miał wtedy za sobą kilka lat służby oficerskiej w kawalerii u Wellingtona, w wojnie
na Półwyspie Iberyjskim i pod Waterloo, a także rok szaleństw i rozpusty w gronie
przyjaciół po odejściu z armii.
Wrócił jednak, acz niechętnie, do domu, zaledwie trzy miesiące później
pochował ojca i osiadł w majątku, nieco zaniedbanym przez kilka ostatnich lat,
prowadząc żywot ziemianina. Wydał też kolejne dwie siostry za stosownych
kandydatów, lak że pozostała już tylko Georgina i Lavinia.
Za radą Margaret, która wpadła na ten pomysł w święta Bożego Narodzenia,
postanowił przywieźć je do Londynu na wielkie targi konkurentów i panien na
wydaniu.
Perspektywa udanego wyswatania i urządzenia obu panien, a także
wyłącznego posiadania ojcowskiego domu wydawała mu się bardzo obiecująca.
Przed laty nabył patent oficerski głównie po to, by uciec z domu opanowanego przez
kobiety. Co nie znaczy, że nie kochał swoich sióstr. Wytrzymałość mężczyzny ma
jednak granice. Z pewnością nigdy nie postało mu w głowie, że najlepsze lata życia
poświęci na kojarzenie małżeństw własnych sióstr oraz Lavinii.
- Jestem pewna, Nathanielu - odezwała się Georgina - że będzie tu mnóstwo
piękniejszych ode mnie dam. I młodszych. Nie sądzę, żebym spodobała się wielu
konkurentom.
- To znaczy, że chcesz podobać się wielu, Georgie? - mrugnął do niej z
uśmiechem. - Nie wystarczyłby jeden, za to bogaty i przystojny?
Ktoś, kto cię pokocha, i to z wzajemnością?
Rozpogodziła się i roześmiała.
- Owszem, ktoś taki na pewno by mi wystarczył.
Nathaniel podejrzewał, że Georgie przeżyła już kiedyś sercowy dramat.
Ich najmłodsza siostra wyszła za mąż przed blisko rokiem. Ale jej małżonek,
przystojny, młody i dość zamożny dżentelmen, który wydzierżawił majątek w pobliżu
Bowood na kilka miesięcy przed powrotem Nathaniela do domu, najwyraźniej otaczał
 
atencją najpierw Georginę, a dopiero później obiektem jego uczuć stała się Eleanor.
Georgie, młoda dama o wrażliwym sercu i bardzo lojalna, często zostawała w domu,
podczas gdy jej siostry wybierały się gdzieś z wizytą lub uczestniczyły w innych
rozrywkach. Dotrzymywała towarzystwa choremu ojcu, którego stan, jak się zdawało,
pogarszał się zawsze wtedy, gdy córki planowały jakieś wyjście. Jej konkurent
zdecydował się wtedy zabiegać o łatwiej dostępną Eleanor.
Dla młodej damy wchodzącej w świat dwadzieścia lat to był już wiek dość
zaawansowany. Ale nie zanadto - a już na pewno nie dla osoby o tak delikatnej
urodzie i czarującym usposobieniu, jakimi odznaczała się Georgina. Poza tym miała
otrzymać więcej niż przyzwoity posag.
O jej zamążpójście Nathaniel raczej się nie obawiał.
Natomiast Lavinia...
- Nie patrz tak na mnie, Nat - powiedziała, kiedy tylko odwrócił wzrok w jej
stronę, zresztą wcześniej niż jego oczy w ogóle przybrały jakiś wyraz, zwłaszcza
zasługujący na określenie: nie patrz tak. - Zgodziłam się przyjechać, nawet dość
chętnie, bo chcę zobaczyć Londyn, zwiedzić galerie i muzea. Gotowa jestem nawet
założyć, że pewną przyjemność sprawi mi ubieranie się u krawcowej, która zna się na
swojej robocie; w każdym razie Margaret zawsze wyraża się o niej bardzo dobrze.
Naturalnie, ciekawa jestem balów i chętnie obejrzę wszelkie szaleństwa natury
ludzkiej u jej najbogatszych i najbardziej uprzywilejowanych przedstawicieli. Ale nic,
ostrzegam cię: nic, nie skłoni mnie, bym uczestniczyła w tych matrymonialnych
targach. Uprzejmie ci dziękuję, lecz nie jestem na sprzedaż.
Nathaniel westchnął w duchu. Lavinii nikt nie mógł nazwać kruchą ślicznotką.
Była zachwycająco piękna, ku ogólnemu zdziwieniu, ponieważ jako dziecko miała
marchewkowoczerwoną czuprynę, a nim Nathaniel wyjechał z domu, wyrosła na
chudą, wysoką i niezgrabną pannę, na dodatek piegowatą i z wielkimi zębami, które
szpeciły twarz. Po powrocie stwierdził jednak, że płomienna czerwień włosów
Lavinii olśniewa wzrok, piegi zniknęły, a mocne, białe i równe zęby podkreślają
urodę.
Poza tym figura panny nie tylko nadążyła za wzrostem, ale nawet jakby trochę
wybujała.
W ciągu kilku ostatnich lat a Lavinia miała ich już dwadzieścia cztery -
odrzuciła chyba wszystkie dobre i kilka gorszych partii w promieniu piętnastu mil od
domu, nie licząc konkurentów, którzy pojawili się w sąsiedztwie z tego czy innego
 
powodu i nie marzyli o niczym innym, jak tylko o tym, by wyjechać stąd z
płomiennowłosą panną młodą u boku.
Lavinia zawsze twierdziła, że nigdy i za nikogo nie wyjdzie za mąż.
Nathaniel zaczynał już w to wierzyć, pełen ponurych myśli.
- Nie bądź taki posępny, Nat - powiedziała właśnie. - Mógłbyś pozbyć się
mnie w każdej chwili, gdybyś nie był taki nudny i staroświecki i przekazał mi mój
majątek. Mam dwadzieścia cztery lata, na Boga.
- Lavinio! - W głosie Georginy brzmiał wyrzut. Georgie zawsze była damą w
każdym calu. Nigdy nie wzywała imienia Boga nadaremno.
- I nie mam prawa dysponować swoim własnym majątkiem, dopóki nie wyjdę
za mąż albo nie dobiegnę trzydziestki - ciągnęła Lavinia. - Gdyby papa jeszcze żył,
powinno się go zastrzelić za to, że umieścił w testamencie taką barbarzyńska
klauzulę.
Nathaniel gotów był przyznać jej rację. Ale testamentu zmienić nie mógł.
Mógł natomiast, jak sądził, urządzić kuzynkę w jakimś domu, gdzieś w pobliżu, żeby
mieć ja na oku - co na pewno by jej odpowiadało, choć wiedział, że wcale nie
marzyła o jego nadzorze. Tak naprawdę jednak wolałby widzieć ją w małżeństwie z
kimś, kto byłby dla niej dobry, a może nawet dal jej odrobinę szczęścia. Młoda dama
nie była bowiem szczęśliwa.
Zanim zdążył odpowiedzieć, chociaż, prawdę mówiąc, nie miał do
powiedzenia nic ponadto, co do znudzenia powtarzał przez ostatnie dwa lata,
Georgina krzyknęła z zachwytu, więc spojrzał przez okno.
- Patrzcie! - zawołała. - Och, Nathanielu! Przycisnęła ręce do piersi i patrzyła
na ulice i domy Mayfair, jakby rzeczywiście wyłożone były złotem.
- Muszę przyznać, że z każdą chwilą Londyn prezentuje się coraz lepiej -
oświadczyła Lavinia.
Nathaniel nabrał głęboko powietrza i wolno odetchnął. Nieoczekiwanie dla
niego samego życie na wsi okazało się przyjemne, ale miło było powrócić do miasta.
A choć siostra i kuzynka były przekonane, że przybył tu jedynie po to, by przywieźć
je na sezon towarzyski i znaleźć im mężów, tylko częściowo miały rację.
Trzej najbliżsi przyjaciele Nathaniela także wybierali się do Londynu.
Napisali więc do niego, prosząc, aby przyjechał. Razem służyli w korpusie
oficerskim kawalerii i połączyła ich głęboka przyjaźń oparta na wspólnych
przeżyciach: dzielili niebezpieczeństwa, podobnie lekko traktowali grozę wojny i
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin