Stirling S.M. & Drake David - General 06 - Wybraniec.doc

(2192 KB) Pobierz

 

S.M. Stirling

David Drake

WYBRANIEC

Generał - księga VI

Logo_nw


WYBRANIEC

 

Tytuł oryginału: THE CHOSEN

Copyright © 1996,2004 S.M. Stirling i David Drake.

Prawa do wydania polskiego należą do ISA Sp. z o.o., Warszawa 2004.

Ilustracja na okładce: Steven Hickman

Wszystkie postacie występujące w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podo­bieństwo do osób prawdziwych, żyjących lub nie, jest całkowicie przypadkowe,

 

Wydanie I

 

Wydawca: ISA Sp. z o.o.

Tłumaczenie: Marta Koniarek

Korekta: Tomasz Zrąbkowski

Skład: Jarosław Polański

 

Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej:

 

ISA Sp. z o.o.

Al. Krakowska 110/114

02-256 Warszawa

tel./fax (0-22) 846 27 59

e-mail: isa@isa.pl

 

ISBN: 83-88916-96-3





 


Spis treści:

Rozdział pierwszy              8

Rozdział drugi              27

Rozdział trzeci              38

Rozdział czwarty              62

Rozdział piąty              75

Rozdział szósty              87

Rozdział siódmy              95

Rozdział ósmy              112

Rozdział dziewiąty              125

Rozdział dziesiąty              136

Rozdział jedenasty              150

Rozdział dwunasty              166

Rozdział trzynasty              183

Rozdział czternasty              194

Rozdział piętnasty              209

Rozdział szesnasty              226

Rozdział siedemnasty              234

Rozdział osiemnasty              246

Rozdział dziewiętnasty              259

Rozdział dwudziesty              268

Rozdział dwudziesty pierwszy              277

Rozdział dwudziesty drugi              294

Rozdział dwudziesty trzeci              303

Rozdział dwudziesty czwarty              316

Rozdział dwudziesty piąty              327

Rozdział dwudziesty szósty              339

Rozdział dwudziesty siódmy              352

Rozdział dwudziesty ósmy              363

Rozdział dwudziesty dziewiąty              368

Rozdział trzydziesty              381

Epilog              388


Rozdział pierwszy

Visager

1221 P.U. (Po Upadku)

305 R.P. (Roku Przysięgi)

Komandor Maurice Farr zdjął z głowy czapkę i otarł chusteczką pot z czoła. Mężczyzna stał w dokach dla liniowców pasażerskich na północnym nabrzeżu Zatoki Składania Przysięgi. Za plecami miał szerokie i ciche ulice Starego Miasta, którego centrum stanowił Plac Pomnika. Na placu stały rzeźby z brązu przedstawiające założycieli ze wzniesioną w dłoniach bronią - kordami i rusznicami skałkowymi rozpowszechnionymi trzy wieki temu. Wojna Imperium z Sojuszem zakończyła się miażdżącym zwycięstwem Imperium. Pierwszą rzeczą, jaką zrobili uciekinierzy z Sojuszu, było złożenie uroczystej przysięgi zemsty na tych, którzy pogrzebali ich ambicje i wyrżnęli wszystkich ich ziomków, jacy nie umknęli z kontynentu.

Po trzech latach spędzonych jako attache marynarki wojennej w Krainie Wybrańców, Farr miał pewność co do dwóch rzeczy: ich potomkowie wciąż mieli taki zamiar i zamierzali podbić nie tylko Imperium, ale i całą planetę Visager. Może i cały wszechświat.

Na zachód i południe wokół zatoki rozciągało się nowoczesne miasto Składanie Przysięgi, zbudowane z czarnego bazaltu i szarego tufu dostarczonego z pobliskich kamieniołomów. Widać było kolejowe bocznice, stocznie, stalownie, fabryki, magazyny i niekończące się czynszowe bloki, w których zamieszkiwali protegowani robotnicy. Skupisko ogromnych budynków znaczyło centrum handlowe; sześć a nawet osiem pięter wysokości, ze szkieletem dźwigarów osłoniętych granitem rzeźbionym w surowym, kolumnowym stylu architektury Wybrańców. Większość miasta, znajdująca się poniżej zielonych przedmieść na stokach wzgórz, spowita była przez całun węglowego dymu, przydający siarkowy zapach gorącemu, tropikalnemu powietrzu. Nad ulicą z kamiennych bloków pobrzmiewał stukot podkutych kopyt, pisk żelaza ocierającego się o żelazo, syk pary i gwizd fabrycznych syren. Statki tłoczyły się w dokach i zatoce, począwszy od staromodnych żaglowców przybyłych z ładunkami zboża z Imperium po nowoczesne parowce o stalowych kadłubach wybudowane w Krainie lub Republice.

W środku zatoki krąg wysp połączonych groblami znaczył miejsce po starożytnym, zapadniętym stożku wulkanicznym, gdzie obecnie znajdował się nowoczesny dok basenowy marynarki. Obok niego poruszał się niski, masywny, szary kształt ciężkozbrojnego okrętu wojennego. Umysł Farra automatycznie go zaszufladkował. Ezerherzog Grukin, od którego pochodziła nazwa tej klasy, zwodowany w zeszłym roku. Dwanaście tysięcy ton wyporności, cztery dwieściepięćdziesiątki na podwójnych wieżyczkach z przodu i z tyłu, osiem stosiedemdziesiątekpiątek w czterech bocznych wieżyczkach z podwójnymi lufami, osiem stopięćdziesiątekpiątek na otwartych platformach strzelniczych po obu stronach, dwustumilimetrowe płyty pancerne poniżej poziomu wody, o powierzchni z utwardzonego stalowego stopu. Czterokominowy, z trójcylindrowymi silnikami, osiemnaście tysięcy koni mechanicznych, osiemnaście węzłów.

Największa, najokropniejsza rzecz, która pływa po wodzie - przynajmniej do momentu, gdy za osiemnaście miesięcy Republika zwoduje pierwszy okręt z klasy Demokrata.

Farr potrząsnął głową. Dość. Jedziesz do domu. Podniósł wzrok.

Wulkany ze śnieżnymi czapami otaczały miasto portowe Składania Przysięgi z trzech stron. Wznosiły się w mgiełce tropikalnego powietrza niczym doskonałe stożki, ich podnóża zachodziły na siebie w gąszczu dolin i bruzd pokrytych lasami deszczowymi niczym ciemnozielonym aksamitem. Pod lasem znajdowały się tarasowe pola. Farr pamiętał, jak przez nie przejeżdżał. Pyliste aleje rozciągnięte pomiędzy rzędami eukaliptusów i wianowłostek [Drzewo o widowiskowo czerwonych lub żółtych kwitach, zwane również „płomiennym drzewem”. [Przypis tłum.]] wyłożone były żwirem. Nieco chłodniej niż tu w dole, w dokach; nieco mniej wilgotno. Z pewnością pachniało tam lepiej niż nad oleistymi wodami zatoki. Ładnie na swój sposób; lśniąca zieleń kawowych krzewów i pomarańczowych gajów. Wybrał się tam kilkakrotnie, zapraszany do dworów w rodowych posiadłościach przedstawicieli marynarki Wybrańców, pragnących poznać attache marynarki Republiki. Niezłe chłopy, niektórzy z nich. Dobrzy żeglarze, okropni szpiedzy, mający tendencje do zadawania pytań ujawniających więcej, niż chcieliby powiedzieć pytani.

Oznaczało to również, iż musiał podróżować poza Dystrykt Składania Przysięgi. Istniały pewne miejsca, z których dobra lornetka pozwalała dojrzeć bazę, jeśli działałeś szybko i dyskretnie. Nic wstrząsającego, tylko to, co stało w porcie, w suchym doku i co budowano na pochylniach. Potwierdzenie informacji, które wywiad uzyskał od informatorów zwerbowanych spośród szeregów protegowanych robotników w stoczni. W taki sposób buduje się obraz potencjału bojowego, krok po kroku. Był tu od trzech lat, wykonał kawał niezłej roboty - zdobył dane dotyczące eksperymentów z turbiną parową - i nadszedł czas, aby wrócić do domu.

Spojrzał na rozmawiających niedaleko mężczyznę i kobietę.

* * *

Cóż takiego w nim widziałam? - pomyślała Sally Hosten.

Jej mąż - który wkrótce miał zostać byłym mężem - stał w formalnej pozycji, z rękoma splecionymi na plecach. Karl Hosten był wysokim mężczyzną nawet jak na jednego z Wybrańców, z szerokimi barami i wąską talią, wyglądającym równie dobrze w wieku trzydziestu pięciu lat, jak dwanaście lat temu, gdy się pobrali. Twarz miał kwadratową i tak mocno opaloną, że turkusowoniebieskie oczy błyszczały przez kontrast niczym klejnoty; krótko przycięte włosy były jasnoblond. Miał na sobie nieoficjalny mundur: szare spodenki, tunikę z krótkimi rękawami i pasem na broń.

- To rozstanie nie następuje z mojej woli - rzucił energicznie w krajowym z mocnym akcentem Wybrańców.

- Ale z mojej - przyznała Sally po angielsku.

Od dłuższego czasu mówiła po krajowemu, więc miała małe problemy z dobrym akcentem, gdy udała się do ambasady Santander w celu odzyskania swojego republikańskiego obywatelstwa. Spotkała tam Maurice’a. I jeśli tylko się da, nie zamierzała mówić w języku Karla.

- Nie zmienisz postanowienia? - spytał.

Dwanaście lat spędzonych razem sprawiło, iż łatwo jej było odczytać emocje ukryte pod przypominającym maskę obliczem Wybrańca. Smutek, jaki wyczuwała, sprawił, iż poczuła gniew.

- Czy zwrócisz Johnowi możliwość posiadania dzieci? - spytała.

Krótkie spojrzenie rzucone w bok potwierdziło, iż jej syna Johna nie ma już w pobliżu. Gdzie on jest... a, jakieś dwadzieścia stóp stąd, pochylony nad siecią ładunkową wraz z innym chłopcem wyglądającym też na dwanaście lat. Jeffrey Farr, syn Maurice’a.

Karl Hosten zesztywniał i przesunął dłonią po pokrytej jeżykiem czaszce. - Prawo jest prawem, genetyczne defekty muszą być...

- Szpotawa stopa nie jest genetycznym defektem! - rzekła Sally spokojnie. - To rezultat postępowania w czasie ciąży - przeszyło ją poczucie winy - które da się naprawić, które zostało naprawione chirurgicznie. A ty nawet mi nie powiedziałeś, że kazałeś go wysterylizować na porodówce. Odkryłam to dopiero, gdy miał jedenaście lat!

- Czy byłabyś szczęśliwsza, wiedząc o tym? A on?

- A jak szczęśliwy byłby, gdy dowiedziałby się, że nie może być Wybrańcem?

Karl przełknął ślinę i odwrócił wzrok. On jest również moim synem, ale nie powiedział tego. A na głos dodał: - Istnieje wiele ścieżek kariery otwartych przed probantem-emeritusem. Johan jest inteligentnym chłopakiem. Uniwersytet...

- Jako nieudacznik - rzuciła Sally, posługując się okrutnym, slangowym określeniem na tych, którym nie udało się przejść wymaganej próby życia w wieku osiemnastu lat. Było to o wiele lepsze niż status protegowanego, wszystko było lepsze, ale w Krainie Wybrańców...

- Zbyt wiele razy toczyliśmy tę rozmowę - powiedziała.

Karl westchnął. - Słusznie. Zatem skończmy z tym.

Rozejrzała się. - John!

* * *

John Hosten miał poczucie nadwrażliwości, jakby jego własna skóra była zbyt ciasna i należała do kogoś innego. Wszyscy w parowym pojeździe byli zbyt cicho po tym, jak odebrano go ze szkoły. Już się pożegnał z przyjaciółmi - nie miał ich wielu - i spakował. Vulf, jego pies, już znajdował się na pokładzie statku.

Nie chcę słuchać, jak się kłócą, pomyślał i zaczął odsuwać się od matki i ojca.

To sprawiło, że znalazł się w pobliżu innego chłopca w jego wieku. Wzrok Johna ześliznął się ku niemu, a ciekawość odegnała na chwilę smutek. Nieznajomy był chudy i wysoki, miał rude włosy i piegi. Jego włosy były dziwnie przycięte, krótko po bokach, z zaczesaną falą na górze - w cudzoziemskim stylu, różniącym się zarówno od krótko przystrzyżonych włosów Wybrańców, jak i przyciętych „na donicę” włosów protegowanych. Miał na sobie pulower z cienkiej tkaniny z nadrukiem w dziwaczne kolorowe wzorki, workowate spodenki, buty ze sznurowadłami i gumowymi podeszwami oraz śmiesznie wyglądającą spiczastą czapkę.

- Cześć - odezwał się, wyciągając dłoń. A potem: - Ach, guddag.

- Mówię po angielsku - powiedział John, potrząsając dłonią w krótkim, mocnym uścisku Krainy. Angielski i imperialny były przedmiotami obowiązkowymi w szkole, a on ćwiczył z matką.

Drugi chłopiec poruszył palcami. - Lepiej niż ja mówię po krajowemu - rzekł, uśmiechając się. - Jestem Jeffrey Farr. Ten tam to mój ojciec.

Skinął głową ku wysokiemu, smukłemu mężczyźnie w białym mundurze, który stał w ostrożnej odległości dwudziestu metrów od grupy Hostenów. John rozpoznał ten mundur z wykładów poznawczych i slajdów: marynarka Republiki Santander, oficerska, garnizonowa, lekka wersja letnia. Musiał to być kapitan Farr, ten oficer, z którym mama widywała się w konsulacie w sprawie tego obywatelstwa.

Szkoda, że nie mówi mi prawdy. Nie jestem małym dzieciakiem ani idiotą, pomyślał. To nie był jedyny powód, dla którego tak wiele rozmawiała z Maurice’em Farrem. - John Hosten, dziedzic-probanta - odparł na głos.

Dziedzic-probanta rodził się Wybrańcem i miał automatycznie prawo do szkolenia i próby życia. Tylko kilkoro dzieci protegowanych było adoptowanych do takiego życia. A potem spłonął rumieńcem. Już niedługo będzie probantem. Nigdy nie mógłby przejść próby, nie jej części genetycznej. Nie ze swoją stopą. Nie mógł być nikim innym poza nieudacznikiem, obywatelem drugiej kategorii.

- Nie musisz się już martwić tym całym gównem - rzucił radośnie Jeffrey, wskazując kciukiem za siebie, na liniowiec pasażerski Duma Bosson. - Wracamy do cywilizacji.

Flaga powiewająca na maszcie sygnalizacyjnym liniowca miała niebieski trójkąt po lewej z piętnastoma białymi gwiazdami i dwa szerokie czerwono-białe pasy po prawej. Sztandar Republiki Santander.

John otworzył usta w automatycznym odruchu obrony Krainy, lecz zamknął je. Sam przecież udawał się do Santander. Aby tam żyć.

- Ya, jedziemy - powiedział. Obydwaj obejrzeli się na swoich rodziców. - Twoja matka?

- Zmarła, kiedy byłem niemowlęciem - rzekł Jeffrey.

Za nimi dał się słyszeć trzask. Chłopcy odwrócili się, przyjmując z ulgą tę zmianę tematu. Jeden z parowych dźwigów na pokładzie Dumy Bosson pomylił biegi podczas wyładowywania ostatniej sieci ładunkowej na pokład. Protegowany nadzorca dokerów zbladł pod opalenizną - będzie pociągnięty do odpowiedzialności - i odwrócił się, wywrzaskując inwektywy i skargi ku pokładowi liniowca oraz potrząsając pięścią. A potem zdzielił jednego z dokerów po głowie swoją zakończoną ołowiem pałką. Dał się słyszeć odgłos, jakby melon uderzył o chodnik. Twarz dokera wyglądała jak zniekształcona gumowa maska. Mężczyzna osunął się na popękaną, nierówną nawierzchnię, jakby ktoś podciął mu wszystkie ścięgna.

- Cholera - wyszeptał Jeffrey.

Nadzorca wykonał gniewny gest swoją pałką i dwaj dokerzy wzięli rannego towarzysza pod ramiona i odciągnęli ku magazynowi. Mężczyzna głowę miał odrzuconą do tyłu, ukazując białka oczu, a pęcherzyki krwi wydobywały mu się z nosa. Nadzorca odwrócił się z powrotem ku statkowi i krzyknął ku marynarzom przy relingu, wzywając oficera. Ci przez chwilę przypatrywali mu się, a potem jeden odwrócił się w milczeniu i powoli podszedł ku najbliższemu włazowi....

Dokerzy natychmiast przykucnęli na piętach, gdy nadzorca skierował swą uwagę gdzie indziej. Kilku zapaliło papierosowe niedopałki; John czuł ciężki zapach konopi pomieszanych z tytoniem. Kilku uśmiechało się głupawo za plecami nadzorcy, jednak większość miała twarze bez wyrazu, inne niż Wybrańcy, puste i blade pod szczeciną zarostu. Mieli na sobie bawełniane kombinezony robocze z szerokimi strzałkami - ubrania więźniów obozów pracy.

- Hej, ta skrzynia jest rozwalona - powiedział Jeffrey.

John spojrzał. Jedno drewniano-żelazne pudło długości trzech metrów pękło od góry. Z boku widniał napis Muzeum Historii i Natury / Kopernik. Chłopak poczuł, jak budzi się w nim ciekawość. Kopernik było stolicą Krainy, a muzeum było czymś więcej niż magazynem. Było to główne centrum badawcze najbardziej zaawansowanego technicznie narodu na Visager. Marzyła mu się praca tam, odkrycie wreszcie, do czego służyły niektóre z tajemniczych wytworów przodków, kolonizatorów gwiazd z Ziemi. Federacja upadła ponad tysiąc lat temu - obecnie był rok 1221 P.U. - i nikt nie potrafił zrozumieć, do czego mogły służyć enigmatyczne urządzenia z ceramiki i nieznanych metali. Nawet teraz, pomimo postępu technologii jaki nastąpił w ciągu ostatniego stulecia. Były one równie niepojęte co silniki parowe albo sterowiec dla arktycznego dzikusa.

- Co jest w środku? - rzucił zaciekawiony.

- Chodź, zobaczmy.

Robotnicy nie zwracali na nich uwagi; John był w mundurku szkolnym probanta, a Jeffrey wyglądał wyraźnie na cudzoziemca - chłopiec z wyższych ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin