Podróż w nieznane (Destination Unknown, So Many Steps to Death) - Agatha Christie - Ebook.rtf

(447 KB) Pobierz
Podróż w nieznane

Agatha Christie

 

 

 

Podróż w nieznane

 

Przełożyła Anna Polak

Tytuł oryginału Destination Unknown


Antoniemu,

który lubi zagraniczne

podróże tak samo jak ja.


Rozdział I

 

Siedzący za biurkiem mężczyzna przesunął ciężki szklany przycisk do papieru o dziesięć centymetrów w prawo. Miał twarz nie tyle zamyśloną czy oderwaną od rzeczywistości, co pozbawioną wszelkiego wyrazu. Bladość jego cery znamionowała człowieka spędzającego większość dnia przy sztucznym świetle. Wyczuwało się w nim niechęć do opuszczania zamkniętych pomieszczeń, a biurka i kartoteki uważał pewnie za swe naturalne środowisko. Aby dotrzeć do jego gabinetu, należało pokonać sieć długich i krętych korytarzy, co jakoś dziwnie wydawało się właściwe i uzasadnione. Trudno by określić jego wiek. Nie wyglądał ani staro, ani młodo. W gładkiej, nie naznaczonej zmarszczkami twarzy tkwiły oczy, z których wyzierało wielkie zmęczenie.

Drugi mężczyzna był starszy. Miał ciemne włosy i mały, „wojskowy” wąsik. Promieniowała z niego jakaś pobudzająca do działania, nerwowa energia. Nawet teraz nie potrafił usiedzieć spokojnie, spacerował tam i z powrotem, wyrzucając z siebie od czasu do czasu zgryźliwe uwagi.

 Raporty! — wściekał się. — Raporty, raporty, coraz więcej raportów, a wszystko to, psiakrew, funta kłaków niewarte!

Mężczyzna przy biurku patrzył na leżące przed nim papiery. Na wierzchu miały etykietkę z nagłówkiem: „Betterton, Tomasz Karol”. Za nazwiskiem widniał znak zapytania. Mężczyzna przy biurku pokiwał z namysłem głową.

 Przestudiowałeś wszystkie i żaden nie jest nic wart? Starszy człowiek wzruszył ramionami.

 Trudno powiedzieć.

Mężczyzna za biurkiem westchnął.

 No właśnie — rzekł. — Właśnie o to chodzi. Trudno powiedzieć, rzeczywiście!

Starszy mężczyzna wybuchnął z gwałtownością przywodzącą na myśl serię z karabinu maszynowego:

 Raporty z Rzymu, raporty z okolic Tours! Widziano go na Rivierze, zauważono w Antwerpii, z całą pewnością zidentyfikowano w Oslo, ktoś się za nim obejrzał w Biarritz, w Strasburgu zwrócił na siebie uwagę podejrzanym zachowaniem, na plaży w Ostendzie pokazał się ponoć w towarzystwie fantastycznej blondynki, a po Brukseli spacerował z chartem na smyczy! Nie widziano go tylko w zoo przytulonego do zebry, ale śmiem twierdzić, że i to nastąpi!

 Nie znalazłeś nic szczególnie interesującego, Whartonie? Osobiście wiązałem duże nadzieje z raportem z Antwerpii, ale doprowadził donikąd. Oczywiście, teraz… — młodszy mężczyzna umilkł i zdawało się, że zapadł w letarg. Zaraz jednak dodał tajemniczo: — Tak, prawdopodobnie… a jednak… zastanawiam się.

Pułkownik Wharton przysiadł nagle na poręczy krzesła.

 A przecież musimy to rozgryźć — rzekł z naciskiem. — Musimy zburzyć ten mur różnych , jak”, „dlaczego” i „gdzie”. Nie możemy tracić prawie co miesiąc jednego naiwnego naukowca, nie mając pojęcia, jak znikają, dlaczego i gdzie! Tam, gdzie myślimy, czy też nie? Zawsze uważaliśmy to za coś oczywistego, ale teraz nie jestem pewien. Czytałeś ten materiał o Bettertonie przysłany z Ameryki?

Mężczyzna za biurkiem kiwnął głową.

 Zwykłe prolewicowe skłonności. Wtedy przejawiali je wszyscy. Nic, co mogłoby świadczyć o utrwalonych poglądach, w każdym razie na nic takiego nie natrafiono. Podobno miał jakieś osiągnięcia naukowe przed wojną, ale nie było to nic spektakularnego. Kiedy Mannheim uciekł z Niemiec, przydzielono mu Bettertona do pomocy. Skończyło się to małżeństwem z córką profesora. Po śmierci Mannheima kontynuował doświadczenia i świetnie sobie radził. Zdobył sławę odkrywająć proces rozszczepienia atomu przy zerowej energii, czyli w skrócie ZE. Było to odkrycie genialne, które całkowicie zrewolucjonizowało naukę. Betterton znalazł się na szczycie. Rokowano mu błyskotliwą karierę, ale jego żona zmarła niedługo po ślubie, i to go załamało. Przyjechał do Anglii. Przez ostatnich osiemnaście miesięcy przebywał w Harwell. Pół roku temu ożenił się ponownie.

 Może tu się coś kryje? — zapytał gwałtownie Wharton. Jego rozmówca potrząsnął głową.

 Nic na to nie wskazuje. Ona jest córką miejscowego prawnika. Przed ślubem pracowała w firmie ubezpieczeniowej. Nie stwierdzono, by miała jakiekolwiek powiązania polityczne.

 Rozszczepienie ZE — powiedział pułkownik Wharton ponuro i z niesmakiem. — Te nowoczesne terminy strasznie mnie denerwują. Jestem człowiekiem starej daty. Nigdy nawet nie widziałem molekuły, a teraz okazuje się, że mogą wysadzić w powietrze wszechświat! Bomba atomowa, rozszczepienie nuklearne, rozszczepienie ZE i cała ta reszta! A Betterton był jednym z tych szaleńców! Co mówią o nim w Harwell?

 Że to miły facet. Jeśli chodzi o pracę, nie zajmował się niczym niezwykłym czy specjalnie godnym uwagi. Po prostu opracowywał kolejne warianty praktycznego zastosowania ZE.

Obydwaj milczeli przez chwilę. Rozmowa się nie kleiła, przypominała niemal automatyczne przerzucanie się zdaniami. Przed nimi leżał stos raportów, z których nic nie wynikało.

 Oczywiście od przyjazdu tutaj znajdował się pod ścisłą obserwacją — zauważył Wharton.

 Tak, wszystko było jak trzeba.

 Osiemnaście miesięcy… — rzekł pułkownik z namysłem. — To ich załamuje, wiesz. Środki ostrożności. Przebywanie cały czas jakby w okularze mikroskopu. Życie jak w klasztornej celi. Stają się nerwowi, prawie nienormalni. Widywałem to nieraz. Zaczynają marzyć o idealnym świecie, o wolności i braterstwie, o pracy dla dobra ludzkości! W takim właśnie momencie ci, których można by nazwać zakałami rodzaju ludzkiego, dostrzegają swoją szansę i wykorzystują ją! — Potarł nos. — Nikt nie jest tak łatwowierny jak naukowcy. Wszystkie pozory na to wskazują. Nie bardzo wiem, dlaczego.

Zmęczona twarz rozmówcy rozjaśniła się uśmiechem.

 O, tak — wtrącił. — To prawda. Myślą, że wiedzą, rozumiesz. To zawsze bywa niebezpieczne. My jesteśmy inni. Pokorni. Nie zamierzamy zbawić świata. Sklejamy potłuczone kawałki i usuwamy poprzeczki blokujące drogę innym. — Bębnił palcami po biurku. — Gdybym tylko wiedział coś więcej o Bettertonie — ciągnął. — Nie chodzi mi o jego życiorys czy działalność, ale drobne codzienne sprawy, które tyle mogą wyjaśnić. Z jakich dowcipów się śmiał, kiedy klął, jakich ludzi podziwiał, a jacy go irytowali?

Wharton popatrzył na niego z zaciekawieniem.

 A jego żona? Rozmawiałeś z nią?

 Kilka razy.

 Nie potrafiła ci pomóc?

Mężczyzna za biurkiem wzruszył ramionami.

 Jak dotąd, nie.

 Myślisz, że coś wie?

 Nie przyznaje się do tego, oczywiście. Stereotypowe reakcje: zmartwienie, przygnębienie, rozpaczliwy niepokój, żadnych podejrzeń, życie męża absolutnie normalne, bez stresów i tak dalej, i tak dalej. Ona sądzi, że go porwano.

 A ty jej nie wierzysz?

 Ja jestem ułomny — odparł gorzko mężczyzna za biurkiem. — Nigdy nikomu nie wierzę.

 Cóż — rzekł Wharton powoli — musimy mieć oczy szeroko otwarte. Jaka ona jest?

 Zwyczajna kobieta, jak te, które spotykasz każdego dnia przy brydżu.

Wharton kiwnął głową ze zrozumieniem.

 To jeszcze bardziej wszystko utrudnia — zauważył.

 Ona właśnie czeka na spotkanie ze mną. Raz jeszcze przekopiemy się przez wszystko od początku.

 To jedyny sposób — zgodził się Wharton. — Ja jednak nie nadaję się do tego. Nie mam cierpliwości. — Wstał. — No, nie przeszkadzam ci dłużej — oznajmił. — Nie posunęliśmy się zbytnio do przodu, prawda?

 Niestety nie. Mógłbyś raz jeszcze sprawdzić ten raport z Oslo?

Wharton kiwnął głową i wyszedł. Mężczyzna za biurkiem ujął słuchawkę wewnętrznego telefonu i powiedział:

 Przyjmę teraz panią Betterton. Proszę ją wpuścić.

Siedział, wpatrując się w przestrzeń, dopóki nie usłyszał pukania. Pani Betterton była wysoką kobietą w wieku około dwudziesta siedmiu lat. Najbardziej rzucała się w oczy wspaniała obfitość kasztanowych włosów, przy której sama twarz zdawała się prawie bez znaczenia. Miała niebieskozielone oczy i jasne rzęsy, typowe dla rudowłosych. Zauważył, że nie malowała się. Witając ją i zapraszając do zajęcia wygodnego krzesła przy biurku, rozważał jednocześnie, czy to coś znaczy. Był skłonny wierzyć, że pani Betterton ma do powiedzenia dużo więcej, niż się do tego przyznaje.

Wiedział z doświadczenia, że kobiety pogrążone w rozpaczy nie zaniedbują makijażu. Świadome spustoszeń, jakie ból czyni na ich twarzach, starają się je ukrywać. Zastanawiał się, czy pani Betterton celowo zrezygnowała z makijażu, by lepiej odegrać rolę żony, która w zmartwieniu nie przywiązuje wagi do swego wyglądu.

Odezwała się, z trudem łapiąc oddech:

 Och, panie Jessop, obudził pan we mnie nadzieję… Czy są jakieś wiadomości?

Potrząsnął łagodnie głową.

 Przykro mi, że musiałem panią fatygować, ale chcę jeszcze raz zadać pani kilka pytań. Obawiam się, że nie mamy jeszcze nic konkretnego.

Oliwią Betterton odpowiedziała tylko:

 Wiem. Napisał pan to w liście. Ale myślałam, że… od tego czasu… och! Cieszyłam się, że mogę tu przyjść. Siedzenie w domu, czekanie i rozmyślanie o tym wszystkim jest nie do zniesienia. I świadomość, że nic nie można zrobić!

Człowiek o nazwisku Jessop starał sieją uspokoić:

 Proszę mi nie mieć za złe, pani Betterton, że ciągle zadaję te same pytania, czepiam się tego samego. Widzi pani, zawsze istnieje możliwość, że ujawni się jakiś szczegół, coś, o czym nie pomyślała pani wcześniej albo co nie wydawało się pani godne wzmianki.

 Tak. Tak, rozumiem. Proszę pytać.

 Ostatni raz widziała pani męża dwudziestego trzeciego sierpnia?

 Tak.

 Tego dnia wyjechał z Anglii na konferencję do Paryża?

 Tak.

Jessop nagle się zdecydował:

 Uczestniczył w dwóch pierwszych dniach konferencji. Trzeciego się nie pokazał. Wiemy, że wspomniał jednemu z kolegów, że wybiera się na rejs bateau mouche.

 Bateau mouche? Co to jest bateau mouche?

Jessop uśmiechnął się.

 To rodzaj spacerowych stateczków kursujących po Sekwanie. — Popatrzył na nią ostro. — Czy to wydaje się pani dziwne? — Nietypowe dla męża?

 Chyba tak — odparła niepewnie. — Wydaje mi się, że temat konferencji mocno go interesował.

 Możliwe. Ale przedmiotem dyskusji były tego dnia problemy dość odległe od jego specjalności, więc mógł zrobić sobie wolny dzień. Ale nie spodziewałaby się pani po nim takiego zachowania?

Potrząsnęła głową.

 Nie wrócił wieczorem do hotelu — ciągnął Jessop. — Nie stwierdzono, by przekroczył granicę, a w każdym razie nie z własnym paszportem. Czy myśli pani, że mógł mieć drugi paszport na inne nazwisko?

 Och, nie, po co?

Przyglądał się jej uważnie.

 Nigdy nie zauważyła pani, by posiadał coś takiego?

Jeszcze raz gwałtownie zaprzeczyła:

 Nie, i nie wierzę w to. Nie wierzę ani przez chwilę. Nie wierzę, że zaplanował wyjazd, co próbuje mi pan zasugerować. Coś musiało się stać… może stracił pamięć.

 Stan jego zdrowia był dobry?

 Tak. Dużo pracował i czasami bywał zmęczony, ale nic poza tym.

 Może czymś się martwił? Był w depresji?

 Niczym się nie martwił! — Drżącymi palcami otworzyła torebkę i wyjęła chusteczkę. — To takie straszne. — Jej głos również drżał. — Nie mogę w to uwierzyć. Nie wyjechałby nigdzie, nie dając mi znać. Coś mu się stało. Porwano go lub napadnięto. Próbuje o tym nie myśleć, ale chwilami czuję, że to okrutna prawda. On nie żyje.

 Ależ, pani Betterton… Proszę… Nie ma jeszcze powodów do takich przypuszczeń. Gdyby nie żył, do tej pory odnaleziono by ciało.

 Niekoniecznie. Różnie bywa. Mógł utonąć lub zostać zepchnięty w przepaść. Jestem pewna, że w Paryżu wszystko może się zdarzyć.

 Zapewniam panią, że Paryż to cywilizowane miasto.

Odjęła chusteczkę od oczu i popatrzyła na niego gniewnie.

 Wiem, o czym pan myśli, ale to nieprawda! Tom nie sprzedałby się i nie zdradził naukowych sekretów. Nie był komunistą. Jego życie to otwarta księga.

 Jakie miał przekonania polityczne?

 W Ameryce był demokratą. Tutaj głosował na laburzystów. Nie interesował się polityką. Był przede wszystkim naukowcem. Genialnym naukowcem — powtórzyła wyzywająco.

 Tak — zgodził się Jessop. — Był genialnym naukowcem. W tym sęk. Możliwe, że zaproponowano mu coś wyjątkowo atrakcyjnego za opuszczenie kraju i pracę dla kogoś innego.

 Nieprawda. — Znowu była wściekła. — To właśnie próbują nam wmówić gazety. Pan też tak myśli, zadając mi te pytania. To nieprawda. Nie wyjechałby, nie mówiąc mi o tym, nie zostawiając najmniejszej wskazówki.

 Nic pani nie powiedział?

Znowu przyglądał się jej przenikliwie.

 Nic. Nie wiem, gdzie przebywa. Myślę, że go porwano albo jak już mówiłam, że nie żyje. Ale jeżeli nie żyje, muszę znać prawdę, i to jak najszybciej. Nie potrafię tak żyć, czekając i wciąż myśląc. Nie mogę ani jeść, ani spać. Jestem chora z niepokoju. Czy nie może mi pan pomóc? Czy nic nie może pan zrobić?

Podniósł się i okrążył biurko. Rzekł cicho:

 Przykro mi, pani Betterton, bardzo mi przykro. Zapewniam panią, że robimy wszystko, co w naszej mocy. Codziennie dostajemy raporty z rozmaitych miejsc.

 Raporty, skąd? — zapytała ostro. — Co w nich jest?

Potrząsnął głową.

 Trzeba je uważnie prześledzić, posprawdzać. Ale obawiam się, że są dość mgliste.

 Muszę wiedzieć — powiedziała roztrzęsionym głosem. — Nie mogę już tak żyć.

 Bardzo zależy pani na mężu?

 Oczywiście. Przecież byliśmy małżeństwem zaledwie od pół roku. Dopiero od pół roku.

 Tak, wiem. Czy nie było, proszę wybaczyć pytanie, między państwem żadnej kłótni?

 Och, nie!

 Żadnych nieporozumień? Może inna kobieta?

 Oczywiście, że nie. Mówiłam już panu. Pobraliśmy się w kwietniu.

 Proszę mi wierzyć, nie robię żadnych sugestii, ale muszę brać pod uwagę wszystkie możliwości, które mogły doprowadzić go do takiego posunięcia. A zatem, nie był ostatnio zmartwiony, zaniepokojony, nerwowy bardziej niż zwykle?

 Nie, nie, nie!

 Ludzie, którzy mają tego typu zawód, często stają się nerwowi. Życie pod stałą obserwacją, wśród środków ostrożności prowadzi do stresów. Właściwie — uśmiechnął się — to normalne.

Nie odwzajemniła uśmiechu.

 Zachowywał się normalnie — powtórzyła apatycznie.

 Praca dawała mu zadowolenie? Rozmawiał o tym z panią?

 Nie, to wszystko było zbyt… techniczne.

 Czy nie sądzi pani, że mogły go niepokoić… destrukcyjne możliwości wynalazku? Naukowcy czasem coś takiego odczuwają.

 Nigdy mi o tym nie mówił.

 Widzi pani — pochylił się na biurkiem, tracąc odrobinę swej niewzruszonej obojętności — staram się stworzyć sobie obraz pani męża. Chcę wiedzieć, jakim był człowiekiem. A pani z jakiegoś powodu nie chce mi w tym pomóc.

 Ależ co mogę jeszcze zrobić? Odpowiedziałam na wszystkie pańskie pytania.

 Tak, odpowiedziała pani. Głównie negatywnie. Potrzebuję czegoś pozytywnego, konstruktywnego. Rozumie pani, co mam na myśli? Łatwiej jest szukać człowieka, kiedy się go zna.

Zamyśliła się na moment.

 Rozumiem. W każdym razie tak mi się wydaje. Cóż, Tom był wesoły i zrównoważony. I oczywiście bardzo inteligentny.

Jessop uśmiechnął się.

 Same zalety! Spróbujmy znaleźć coś bardziej osobistego. Czy dużo czytał?

 Tak, dość dużo.

 Jakiego rodzaju książki?

 Biografie. Pozycje rekomendowane przez Towarzystwo Miłośników Książek. Kiedy był zmęczony — kryminały.

 Raczej konwencjonalny czytelnik. Żadnych specjalnych upodobań? Grywał może w karty lub szachy?

 W brydża. Zwykle grywaliśmy z doktorem Evansem i jego żoną raz lub dwa razy w tygodniu.

 Czy miał wielu przyjaciół?

 O tak, był bardzo towarzyski.

 Nie o to mi chodzi. Czy należał do ludzi, którym zależy na przyjaźni?

 Grywał w golfa z jednym czy dwoma naszymi sąsiadami.

 Wiec nie miał bliskich, serdecznych przyjaciół?

 Nie. Widzi pan, przebywał długo w Stanach, a urodził się w Kanadzie. Nie znał tu zbyt wielu osób.

Jessop spojrzał na karteczkę przy swoim łokciu.

 Ostatnio odwiedziły go trzy osoby ze Stanów. Mam tu ich nazwiska. Z tego, co wiemy, to jedyni ludzie z zewnątrz, z którymi się kontaktował. Dlatego zajmujemy się nimi ze szczególną uwagą. Po pierwsze, Walter Griffiths. Odwiedził państwa w Harwell.

 Tak. Przebywał akurat w Anglii i przyjechał zobaczyć się z Tomem.

 Jaka była reakcja pani męża?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin