WAKACYJNA PRZYGODA cz.6.doc

(52 KB) Pobierz
Rozdział VI z perspektywy Belli i Edwarda

Rozdział VI    z perspektywy Belli i Edwarda 
  
  
Bella: 
  
Nie to nie możliwe. To nie mogło się wydarzyć! Dlaczego? ??? zawodziłam. 
Czemu akurat ON. Nie wierzę, ja po prostu nie ... jak mu się coś ... nawet nie umiałam tego powiedzieć. 
- Proszę być dobrej myśli - powiedział sanitariusz. 
- Do jakiego szpitala Go zabieracie? - zapytała Rosalie. 
- Św. Patryka. 
- Mogę też jechać? - zapytałam. 
- Dobra tylko szybko. 
Nie pożegnałam się z dziewczynami bo nie było na to czasu, jedynie zdążyłam na nie spojrzeć. Ich twarze wyrażały ból i... zdziwienie. Tak na pewno były zdziwione. Sama się sobie dziwiłam, co robię. Ale serce mi tak podpowiada. Po czasie spędzonym w domku porywacza Jamesa, szaleńca. Coś zrozumiałam. Tak, pewnie wydaję się Wam to dziwne, ale czuję coś do Edwarda. Nie wiem co to jest, ale to naprawdę silne uczucie. Wiem na pewno, że nie mogę go stracić, to byłby cios prosto w serce. 
Właśnie siedziałam na holu. Edwarda operowali. Ludzie przechodzili w tą i z powrotem, jedni się cieszyli, drudzy płakali a kolejni pocieszali. Szkoda, że mnie nie ma kto pocieszyć. Bardzo bym chciała, żeby teraz pojawiły się tu dziewczyny z Emmettem i Jasperem. Potrzebuję ich. 
Siedziałam tak i po pewnym czasie zasnęłam. Obudziłam się w jakiejś sali. 
-Dzień dobry Pani - powiedział lekarz w kilcie siedzący koło mnie. 
-Co się dzieje? Jak długo spałam? Gdzie jestem? Co z Edwardem? - pytałam coraz to bardziej rozgoryczona brakiem odpowiedzi. 
- Jesteś w szpitalu, w pokoju pielęgniarek. Zasnęłaś 4 godziny temu. Operacja Edwarda jeszcze się nie zakończyła - jego ton głosu nie zapowiadał nic obiecującego. 
-I co? I co z nim? 
-Na razie nic nie wiemy.  Musimy czekać. Wszystko niedługo się wyjaśni. A teraz możesz dołączyć do swoich przyjaciół, którzy czekają na zewnątrz. 
    Gdy wyszłam z pokoju pielęgniarek zobaczyłam ich: Alice, Rosalie, Emmetta i Jaspera. Szybko podbiegłam do przyjaciółek wtulając się w nie z spazmatycznym płaczem. 
- Już dobrze, wszystko będzie dobrze -wszyscy nagle zaczęli mnie pocieszać, lecz nic to jednak nie dało. Czułam jakąś niewyjaśnioną pustkę, którą mógł wypełnić tylko widok Edwarda. 
I wtedy to zrozumiałam. Ta cała nienawiść, którą czułam na początku naszej znajomości, te wszystkie jego negatywne wypowiedzi w stosunku do mnie, a potem ratunek i bezpieczeństwo, które przyniósł wraz z sobą do domku Jamesa, były niczym innym jak zbliżaniem się do siebie. Co się ze mną dzieję, nigdy się tak nie czułam. To jest coś nowego, jakieś nowe uczucie, ale podoba mi się.
Podczas, gdy moje myśli wędrowały tą zawiłą ścieżką do sensu tego wszystkiego, moi przyjaciele postanowili wrócić do domu, by trochę odpocząć. Namawiali mnie bym wróciła z nimi, lecz mało w tej chwili do mnie docierało i nigdy nie zostawiłabym Edwarda samego w takim stanie. 
Siedząc na krześle w poczekalni i czekając na jakieś wieści oraz możliwość zobaczenia Go, rozmyślałam o tych wszystkich uczuciach, które mną targały, gdy byliśmy z Edwardem uwięzieni. O tym jak reagowałam na jego bliskość, na jego dotyk. 
Dalszy powrót do tamtych chwil przerwał mi lekarz wychodzący z sali Edwarda.

- Doktorze ! – krzyknęłam, chyba za głośno, ale nie obchodzi mnie to. – Co z Edwardem? Czy wszystko dobrze? Doktorze! – pytania same nasuwały mi się na język. Muszę wiedzieć co z nim, a ten stoi i się na mnie patrzy, jakbym miała coś na twarzy!

- Proszę się uspokoić. Czy ma Pani możliwość skontaktowania się z rodzicami Edwarda? – zdziwiłam się tym pytaniem, w końcu nie jestem ani jego dziewczyną ani siostrą. Ale tak mam taką możliwość. Przecież Emmett i Jasper to bracia Edwarda. Przestraszyłam się, że chce, aby przybyli tu rodzice Edda.

- A niby po co? – zapytałam niezbyt mile.

- Rodzice powinni być przy dziecku, ale też to co powiem może źle na Panią wpłynąć, chyba– poczułam jak całe życie uszło ze mnie. Nie, to nie Może być prawda, że Edwarda już nie ma. Spokojnie, może to tylko nie porozumienie. Jasne, pomyślałam.

- Niech Pan wreszcie powie co z Nim ! – prawie, że krzyknęłam na lekarza.

- Więc.. -  zaczął doktor, ale nie dane mu było skończyć, bo Rose wołała mnie na cały szpital.

- Bella! Co się stało? Dlaczego płaczesz? – dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że łzy ciekły mi po policzkach. Rose podeszła do mnie i przytuliła.

- Doktorze, niech pan w końcu powie co się stało. – powiedziałam.

- Wporządku. Pan Edward leży na Sali pooperacyjnej, potem przeniesiemy Go do innej Sali.

Operacja przebiegła z niewielkimi komplikacjami. Kula, którą dostał Pan Cullen trafiła w klatkę piersiową, ale na szczęście ominęła płuca. Bądźmy dobrej myśli.

Głupia! Jak mogłam tak pomyśleć? Że niby On odszedł? Sorry, dziewczyno, ale nie źle Cię pogięło. Twoja wyobraźnia nie źle szaleje – zbeształam się.

Nie mogło być inaczej, gdyby coś... coś mu się stało, nie przeżyłabym tego. To już drugi raz w życiu. Moi rodzice też zostali postrzeleni. Cholera! Miałam o tym nie myśleć. Bardzo ich kochaliśmy. Można powiedzieć, że byli naszymi bardzo dobrymi przyjaciółmi. Stop! Lepiej podziękuj lekarzowi za informacje – zbeształam się w myślach.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję ... – zawodziłam. Rosalie mnie przytuliła i zaczęłyśmy płakać. Chyba myślała o rodzicach. Po chwili zorientowałam się, że Doktor już sobie poszedł.

- Wszystko wporządku Bello? -  zapytała mnie siostra.

- Taak...

- Ok, to zaczekaj chwilę. Zadzwonię do Alice i chłopaków. Trzeba im powiedzieć, żeby się nie martwili.

- Ok. – tylko na tyle było mnie stać. Ross zawsze była najsilniejsza z naszej trójki. Ona zawsze „podnosiła nas z ziemi” i mówiła „będzie dobrze”, jesteśmy naprawdę zgranym rodzeństwem. Chociaż kiedy rodzice jeszcze żyli, nie znosiłam się z Rosalie. Byłyśmy dla siebie wredne. Zawsze zazdrościłam jej urody tego, że każdy chłopak się za nią oglądać, każdy chciał z nią być. Ja zawsze byłam przeciętna, chłopacy nie zwracali na mnie uwagi tak często jak na Ross. Ale po śmierci rodziców bardzo mi pomogła. Od tego momentu się już nie kłóciłyśmy. Z Alice zawsze się dogadywałyśmy, bo kto nie polubi żywiołowego chochlika? Śmiejcie się, ale Ona nawet największego smutasa, czy kogoś w najbardziej zaawansowanej depresji by wyciągnęła z tego stanu swoim optymizmem. Teraz kiedy wiem, że z Edwardem jest już dobrze, od razu mi lepiej. Musi być dobrze i na pewno będzie. Chcę Go jak najszybciej ujrzeć chociaż wiem, że na razie jest to nie realne. Czekałam tak na Rosalie, która dzwoniła do reszty. Siedziałam. Przypomniałam sobie pierwsze spotkanie z Edwardem. Uśmiechnęłam się, bo to zabawne. Jakiś czas temu się nienawidziliśmy a teraz? Hmm.. Szaleje za nim ! Czuję się taka słaba, gdy go nie ma przy mnie. Ale czy on.. on? Czy on czuję do mnie to samo? Przecież jak sama stwierdziłam, od samego początku nie znosiliśmy siebie nawzajem. To będzie tragedia jak on nie odwzajemnia moich uczuć. Nie wytrzymam tego. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Ross.

- Już ich powiadomiłam. Niestety trwało to tak długo, no bo wiesz... Alice chciała od razu wszystko wiedzieć. Przyjadą rodzice Edwarda. Chłopaki już ich zawiadomili.

- Ok.

Siedziałyśmy i czekałyśmy na jakieś informacje o Edwardzie. Czekamy tak chyba od kilku godzin! Hmm w sumie nawet nie wiem ile czasu tu jestem. Ale po co mi to wiedzieć? Dopóki jest tu On, ja stąd nie wyjdę, chociażby wyciągali mnie wołami, nie dam się! Zostaję z Edwardem. Chciałabym już zawsze być z nim, a jak na razie nawet nie wiem czy on chce mnie widzieć! A jeśli wini mnie za to co się stało? Za to, że to przeze mnie znalazł się w szpitalu? Tak, to moja wina. Gdybym, wtedy nie poszła do tego przeklętego miasta, nie było by tej sytuacji. Nie spotkałabym tego szaleńca. To moja wina. Tylko Hmm gdybym nie poszła do miasta, nie spotkała Jamesa to czy zależałoby mi na Edwardzie tak jak mi zależy? Na pewno, tylko zdałabym sobie sprawę z tego później albo nie daj Boże, gdy byłoby już za późno. Tak to potwierdza, że to wszystko moja wina, nigdy sobie tego nie wybaczę. Mężczyzna mojego życia przeze mnie leży w bardzo ciężkim stanie w szpitalu. Ten Mój cholerny pech. Dziękuję Boże, że mam takiego pecha w życiu, naprawdę nie poradziłabym sobie bez niego! Sarkazm to moje drugie imię. Zasnęłam.

- Bello – usłyszałam głos Alice.

- Yhym ?

- Sprawdzam czy jeszcze śpisz. A to – wskazała ręką na dwoje ludzi – są rodzice Edwarda.

- O.. Dzień dobry.

- Miło mi Cię poznać Bello. Dziewczyny mówiły, że bardzo przejęłaś się stanem naszego syna.- spojrzał znacząco na Alice. - Nazywam się Carlisle. Carlisle Cullen, a to moja żona Esme. – Mama Edwarda podeszła do mnie i przytuliła.

- Miło mi się poznać, Bello – powiedziała.

- Miło też miło Państwa poznać.

- Bello, mów nam po imieniu.

- Ok, Carlisle.

Rodzice Edwarda są naprawdę bardzo ładni. Nie wyglądają „ staro”, mają może z 30 lat?

I mają takie dorosłe dzieci? Hmm później o tym pomyśle. Carlisle jest wysokim blondynem o niebieskich oczach. Widać, że to właśnie on jest autorytetem chłopaków. Jest spokojny i opanowany. W tej sytuacji to mu zazdroszczę tego, w końcu to jego syn leży w szpitalu. Esme ma w oczach coś takiego hm trudno określić. Wygląda tak jakby się martwiła o cały świat. Widać, że bardzo kocha swoje dzieci. Eh.. chciałabym móc porozmawiać z mamą, ale niestety to nie możliwe. Zaczęłam cicho szlochać. Alice podeszła do mnie.

- Bello, musisz odpocząć. – prosiła. – Jak się czegoś dowiemy to dam Ci znać, obiecuję. Ktoś zawsze tu będzie.

- Nie, nie jestem zmęczona. – odpowiedziała ścierając łzy.

- Dlaczego płaczesz? – zapytała zdziwiona. Zastanawiała się.- Edward, wyzdrowieje, zobaczysz, nie zdążysz się obrócić a już będziecie biegać po plaży. – Alice i jej pomysły.

- Rodzice – powiedziałam a siostra od razu mnie przytuliła.

- Bello, nie myśl o tym, proszę. Mi też bardzo ich brakuję.

- Kiedy.. kiedy lekarz powiedział, że kula trafiła w klatkę piersiową, przypomnieli mi się Renee i Charlie. Nie mogę powstrzymać wspomnień, Chciałabym, żeby tu byli, ale wiem też, że to nie możliwe.

- Wiem Bello, wiem. – widziałam kontem oka, że zbliża się do nas Rosalie.

- Co się stało?! – zapytała spanikowana.

- Nic, po prostu przypomniałyśmy sobie o.. o.. rodzicach. O tamtym dniu, kiedy ...

- Tak wiem co się wtedy stało, Alice. – powiedziała smutna i zaczęła płakać.

- Hej.. – powiedzieli Jasper i Emmett. Skinęłam tylko głową.

- O czym rozmawiacie? – zapytał Jasper.

- O..o.. – nie byłam w stanie.

- O rodzicach Jasper – zebrała się na odwagę Alice.

- Ok.

- Oni nie żyją. – dopowiedziała Ross.

- Przykro mi – powiedzieli chłopacy jednocześnie i przytuliliśmy się wszyscy razem. Cisze przerwał znany mi głos.

- Panno Swan, czy powiadomiła Pani rodziców Edwarda? – to był doktor.

- Dzień dobry. Nazywam się Carlisle Cullen jestem ojcem Edwarda, a to matka Esme Cullen.

Czy może nam Pan powiedzieć co się dzieję z naszym synem ?

- Państwa syn przeszedł bardzo ciężką operację. Jak już wspominałem wcześniej – pokazał na nas Kula, którą dostał trafiła w klatkę piersiową, ale na szczęście ominęła płuca. Bądźmy dobrej myśli. To silny chłopak.

- Dziękuję doktorze. – powiedział Carlisle.

- Czy możemy Go zobaczyć? – zapytała Esme i spojrzała na mnie.

- Esme, nie wpuszczą mnie, nie jestem nikim z rodziny.

- Spokojnie skarbie – pocieszyła mnie.

- Za chwileczkę dobrze? Pielęgniarka zmienia opatrunek. Za chwileczkę Państwa zawołam.

- Dobrze. – zgodził się Carlisle.

Stałam tak z rodzicami Edwarda. Lekarze mnie nie wpuszczą choć tak bardzo tego pragnę. Chce tak bardzo Go zobaczyć. Chce na własne oczy zobaczyć, że nic mu nie jest, zaopiekować się nim.

- Nie zadręczaj się tak, dziecko – powiedziała Esme – Na pewno Cię wpuszczą.

- Możesz na mnie liczyć – odezwał się Carlisle. – Porozmawiam z lekarzem. – i poszedł.

- Będzie dobrze. Zobaczysz Edwarda – uśmiechnęła się do mnie ciepło. I jak jej nie uwierzyć? Po chwili przyszedł Carlisle.

- Możesz wejść do Edwarda, Bello.

- Dziękuję – uścisnęłam Go. To do mnie nie podobne, ale nic mnie to nie obchodzi. Oni są dla mnie tak mili. Zachowują się jak moi rodzice, których tak bardzo mi brak.

- Bello, nie karz mu dłużej czekać – ponagliła mnie Esme.

- Jeszcze raz dziękuję – tym razem uścisnęłam Esme. Spojrzałam na Alice, Rosalie i chłopaków. Te dwie spojrzały na mnie czuło, a chłopacy patrzyli na mnie tak jakby ich oczy miały mówić „ Idź, zobaczysz będzie dobrze”. Uśmiechnęłam się do nich i poszłam.

Stoję właśnie przed pokojem, w którym leży Edward. Boję się. Może on nie chce mnie widzieć. Może mnie nienawidzi? To by mnie zabiło. Bella! Opanuj się! Jak nie wejdziesz to się nie przekonasz. Przecież tak długo czekałaś, aby Go zobaczyć. Podpowiedział mi głos. Głoś rozsądku? Dobra, policzę do 5 i wchodzę. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden.. Otwieram drzwi.

- Edward...

 

 

 

 

 

Od aga334.

 

Hej.. Chciałabym Was przeprosić za tak długą zwłokę z rozdziałem 6. Mam nadzieję, że mi wybaczycie ;)

Kolejne rozdziały będą pojawiać się w równych odstępach czasowych, czyli w każdy weekend. Choć i może wcześniej. Pozdrawiam czytelników JJ

 

 

                                                                                                                              Agnieszka.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin