Renesans Akupunktury- Zbigniew Garnuszewski .doc

(4237 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ III

Zbigniew Garnuszewski

 

 

 

RENESANS

AKUPUNKTURY

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WYDAWNICTWO „SPORT l TURYSTYKA" WARSZAWA

 

 

Projekt okładki i rysunki

WIESŁAW CZARKOWSKI

Recenzenci

dr med. OLGIERD KOSSOWSKI dr med. ROMAN NAGÓRZAŃSKI

Redakcja

MAŁGORZATA GARNCAREK

Redakcja techniczna ROMAN ŁYSIAK

Korekta ALICJA SIKORSKA

136896

Copyright by Wydawnictwo „Sport i Turystyka", Warszawa 1988

ISBN 83-217-2685-2

 

 

 

 

WSTĘP

Akupunktura, jedna z najstarszych metod leczenia, obok ziołolecznictwa i innych metod tradycyjnych, była podstawowym sposobem terapii w starożytnych Chinach. Metoda ta przechodziła różne koleje losu, przeżywała wzloty i upadki, okresy triumfu i niepowodzeń, wychodząc ostatecznie zwycięsko ze zmagań z przeciwnościami. Dzisiaj akupunktura obejmuje swoim zasięgiem niemal cały świat i zyskuje sobie coraz więcej zwolenników — zarówno wśród pacjentów jak i lekarzy. W wielu krajach została uznana oficjalnie przez władze służby zdrowia i odbywa się tam mozolny proces zespalania tej starej chińskiej metody ze współczesnymi metodami medycyny zachodniej. Integracja taka jest w zupełności uzasadniona, gdyż współczesna medycyna europejska, pomimo wybitnych osiągnięć w dziedzinie diagnostyki i terapii, nadal jest bezradna w wielu jednostkach chorobowych i to w takich, w których akupunktura jest w stanie przynieść skuteczną pomoc; coraz więc powszechniejszy staje się pogląd, że akupunktura jest sojusznikiem współczesnej medycyny i stanowi jej cenne uzupełnienie. Nic więc dziwnego, że zarówno lekarze jak i pacjenci coraz bardziej interesują się akupunkturą i stąd też wyłoniła się potrzeba napisania o niej książki. Jednym z zadań jakie sobie postawiłem jest przekazanie Czytelnikowi podstawowych informacji o akupunkturze i zapoznanie ich z jej dodatkowymi możliwościami terapeutycznymi. Mam nadzieję, że to zadanie udało mi się spełnić, podobnie jak przekazanie Czytelnikowi informacji, że wprawdzie akupunktura skutecznie leczy wiele chorób, to jednakże może być stosowana jedynie w ściśle określonych jednostkach chorobowych — lista wskazań do tego zabiegu obecnie uwzględnia 60 chorób a w pozostałych nie stosuje się leczenia nakłuwaniami. Skuteczność akupunktury, jakkolwiek duża, również ma pewne granice i dlatego nie można żądać od niej zbyt wiele i łączyć z nią nieuzasadnionych nadziei. Z tego też względu książka moja przestrzega Czytelnika przed nadmiernym optymizmem związanym z tą metodą.

Nie można pomijać również ekonomicznego aspektu stosowania akupunktury. Jest to sposób leczenia tani, nie wymagający skomplikowanych instrumentów ani też aparatury, który może być stosowany nie tylko w gabinecie lekarskim, w oddziale szpitalnym czy sanatoryjnym ale również w schronisku turystycznym, na campingu i w prymitywnych warunkach chaty wiejskiej.

Akupunktura ma również jedną ważną cechę — zastępuje w szerokim zakresie leczenie farmakologiczne. Za stosowaniem akupunktury na szeroką skalę przemawiają także względy społeczne — otóż znajduje ona coraz szersze zastosowanie w postępowaniu odwykowym u palaczy tytoniu, u alkoholików i narkomanów, które to plagi dziesiątkują europejskie społeczeństwo. Należy też podkreślić, że obok właściwości terapeutycznych obdarzona jest ona również właściwościami przeciwbólowymi i dlatego znalazła zastosowanie również w poradniach walki z bólem oraz w oddziałach chirurgicznych, w których ponadto jest wykorzystywana do zwalczania przykrych objawów pooperacyjnych.

Kończąc moje wstępne uwagi pragnę jeszcze podkreślić, że niniejsza książka stanowi jedynie ogólny zarys akupunktury w ujęciu popularnym i w żadnym wypadku nie można jej uważać za podręcznik, gdyż szereg podstawowych zagadnień zostało jedynie wspomnianych.

Zbigniew Garnuszewski

 

 

ROZDZIAŁ  I

MOJA DROGA DO AKUPUNKTURY

 

Pierwsze informacje dotyczące akupunktury dotarły do mnie w czasie wykładów historii medycyny profesora Władysława Szumo-wskiego.   Było   to   w   roku   1934,   kiedy   to   zacząłem   studiować medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Profesor Szumowski, zafascynowany starożytnymi Chinami, uczył nas respektu dla chińskiej kultury, nauki i medycyny.  Chiny były obok Egiptu, Mezopotamii i Indii kolebką cywilizacji. Dały one ludzkości szereg   wynalazków   i   cennych  pomysłów,   np.   kompas,   papier, jedwab, sejsmograf, porcelanę. Chińczycy jako pierwsi na świecie wytapiali żelazo i produkowali stal, wynaleźli proch, konstruowali armaty, rakiety i miotacze płomieni. Obdarzeni byli krytycznym sposobem myślenia, darem obserwacji i wyprowadzania właściwych, praktycznych wniosków z poczynionych spostrzeżeń. Dzięki tym cechom udało im się opracować oryginalne metody diagnostyczne (stawianie rozpoznania na podstawie zachowania się tętna i wyglądu języka),   profilaktyczne   (szczepienia  przeciwko   ospie)   i   leczenia (między   innymi  akupunktura  i  tzw.   przypieczki).   Chiny  miały światłych cesarzy, którzy dużo uwagi poświęcali medycynie. Legendarny Żółty Cesarz Huang Ti, żyjący w trzecim tysiącleciu p.n.e., był wielkim zwolennikiem akupunktury i popierał lekarzy wykonujących nakłuwania. Cesarz Huang Ti w trosce o zdrowie poddanych wydał słynny dekret, w którym zakazał stosowania leków zatruwających, jak twierdził, jego naród i polecił zastąpić te środki akupunkturą.

 

Wykłady profesora Szumowskiego wzbudziły moje zainteresowanie tradycyjnymi chińskimi metodami leczenia, nie przypuszczałem jednak, że los pozwoli mi w przyszłości zetknąć się z nimi bliżej.

 

Profesor Szumowski w swoich wykładach poświęcał dużo uwagi także ludowym metodom leczenia, które traktował poważnie, gdyż wiele z nich zostało uznanych i przejętych przez oficjalną medycynę. Kiedy więc po ukończeniu studiów zacząłem pracować jako młody lekarz na prowincji w Opolu Lubelskim — małym miasteczku w pobliżu Kazimierza nad Wisłą — i stykałem się niemal codziennie z ludowymi metodami leczenia stosowanymi przez tamtejszych mieszkańców, przyglądałem się im uważnie starając się przy ich ocenie zachować bezsrronność.

 

Obok wykładów historii medycyny wielkim zainteresowaniem darzyłem wykłady z fizjologii profesora Kaulbersza oraz chorób wewnętrznych profesora Latkowskiego. Obaj ci wybitni nauczyciele wprowadzili mnie w tajniki czynności organizmu ludzkiego. Dowiedziałem się od nich o istnieniu odruchów trzewno-skórnych i związanych z nimi stref skórnych Heada, z których każda powiązana jest z innym narządem wewnętrznym. W Klinice Wewnętrznej profesora Latkowskiego obowiązywało staranne badanie dotykiem powłok skórnych w strefach Heada a z uzyskanych wyników wyprowadzano wnioski diagnostyczne. A więc już wtedy dowiedziałem się o ścisłym powiązaniu powłok ciała z narządami wewnętrznymi i o możliwości wpływania na drodze odruchowej na czynności tych narządów uciskiem ściśle określonych stref skóry. Uzyskana wiedza bardzo mi się przydała po wielu latach i pozwoliła na zrozumienie zagadki akupunktury.

 

Kiedy w maju 1940 roku osiedliłem się w Opolu Lubelskim i rozpocząłem praktykę lekarską, wielu chorych, u których stwierdziłem ostre zapalenie oskrzeli lub płuc, prosiło mnie o postawienie baniek suchych lub w cięższych przypadkach — ciętych. Chcąc nie chcąc musiałem nauczyć się stawiania baniek. Początkowo odnosiłem się sceptycznie do tego sposobu leczenia, ale wkrótce się do niego przekonałem wobec uzyskiwanych korzystnych wyników. Stwierdziłem, że chorzy z zapaleniem oskrzeli i zapaleniem płuc znacznie szybciej wracali do zdrowia aniżeli pacjenci leczeni wyłącznie farma-kologicznie. Odtąd w codziennej praktyce lekarskiej stosowałem na szeroką skalę bańki, nawet po pojawieniu się sulfonamidów (Cibazo-lu) — leków swoiście działających w infekcjach dróg oddechowych i płuc.

 

W czasie mego pobytu i pracy lekarskiej na prowincji przekonałem się również do różnych leków roślinnych nie uwzględnianych przez oficjalną farmakologię. Wśród ludności wiejskiej spotykałem znakomitych znawców ziół i roślin leczniczych, stosowanych od wieków przez zielarzy i znachorów. Wprawdzie medycyna oficjalna od dawna interesuje się roślinami leczniczymi, z których wiele poznała dokładnie i uznała, to jednak szereg roślin zalecanych przez zielarzy wciąż czeka na ocenę farmakologiczną. Był to okres, kiedy medycyna faworyzowała przede wszystkim chemioterapeutyki, a więc leki syntetyczne, zaś środki pochodzenia roślinnego traktowała z przymrużeniem oka. Ludność wiejska zdawała się tego nie widzieć i nadal na szeroką skalę stosowała zioła. Okazało się, że po dłuższym okresie supremacji chemioterapeutyków, wobec pewnego zawodu jaki sprawiły medycynie, ponownie zainteresowała się ona roślinami leczniczymi i wznowiła w ostatnich latach metodyczne badania w tej dziedzinie. Dzięki temu medycyna uzyskuje stale nowe bezcenne środki lecznicze pochodzenia roślinnego.

 

Pracując na prowincji zauważyłem też, że leki roślinne dostarczane przez zielarzy dawały znacznie lepsze efekty lecznicze aniżeli kupowane w aptekach. Zielarze zbierali rośliny w najbardziej odpowiednim czasie (w okresie ich kwitnięcia), a więc wówczas, kiedy zawierają one dużo aktywnych substancji, umiejętnie je suszyli i przechowywali. Zioła pochodzące z niektórych aptek często były zleżałe a także nieodpowiednio zebrane i ususzone.

 

W okresie mojej pracy na Lubelszczyźnie zainteresowałem się również lekami homeopatycznymi, które w tym okresie były dość popularne. Metoda ta, opracowana jeszcze w XIX w. przez Samuela Hahnemanna, polega na podawaniu chorym minimalnych dawek specjalnie przyrządzonych leków, które najprawdopodobniej obdarzone są właściwościami magnetycznymi, działającymi leczniczo na ustrój ludzki. Leki homeopatyczne podawałem chorym w granulkach lub w kroplach w odpowiednim rozcieńczeniu. Wobec trudności w zdobyciu tych środków, po które trzeba było jeździć do Warszawy, stosowałem je jedynie w ograniczonej liczbie przypadków. Leki te podawane umiejętnie niejednokrotnie przynosiły poprawę, zwłaszcza w chorobach wewnętrznych, aczkolwiek rewelacji nie stwierdzałem. Leki te stosowałem także i z tego względu, że nigdy nie powodowały objawów ubocznych ani też zatruć, które dość często występowały po podawaniu leków konwencjonalnych tzw. alopatycznych.

 

W okresie ostatniej wojny we wsiach lubelskich można było jeszcze spotkać znachorów oraz babki wiejskie zajmujące się leczeniem prymitywnymi metodami ludowymi, które niekiedy graniczyły z mistyką. O dziwo, niepiśmiennym znachorom udawało się nieraz to, co nie udawało się dobrym lekarzom. Pamiętam młodą kobietę, która w roku 1942 zgłosiła się do mnie z wrzodem rogówki oka. Chorej groziła utrata wzroku i dlatego natychmiast skierowałem ją do szpitala w Lublinie na oddział okulistyczny. Po trzech tygodniach leczenia chora wróciła do mnie z niewielką jedynie poprawą — w tym wypadku dobry okulista okazał się bezradny. Po upływie 5 dni kobieta zgłosiła się do mnie ponownie z całkowicie wygojonym owrzodzeniem rogówki. Kiedy nie mogłem ochłonąć ze zdziwienia, chora spokojnie poinformowała mnie, że zdesperowana udała się do wiejskiej znachorki, która kilkakrotnie okadziła jej twarz i oczy dymem z roślin polnych. Na drugi dzień ustąpiło zaczerwienienie i obrzęk powiek i spojówek a po 4 dniach całkowicie wygoiło się owrzodzenie. Tego rodzaju efekt leczniczy uzyskany przez prostą wiejską znachorkę stanowił dla mnie silny wstrząs i zachwiał moim kultem medycyny oficjalnej. Przez wiele lat szukałem bezskutecznie wytłumaczenia tego niewiarygodnego faktu wyleczenia. Dopiero po upływie 30 lat wpadłem na trop zagadki, gdy poznałem jedną z dalekowschodnich metod leczenia, która w zupełności przypominała okadzanie stosowane przez dawne polskie wiejskie znachorki. Mam na myśli leczenie suszonymi i odpowiednio spreparowanymi ziołami chińskimi składającymi się przede wszystkim z odmiany piołunu (Arthemisium Moxae). Z ziół tych Chińczycy sporządzają stożki, pałeczki lub cygara, które zapalone rozżarzają się i wydzielają kłęby aromatycznego dymu. Leczenie polega na przygrzewaniu powłok ciała w ściśle określonych miejscach przez około 10 minut (oczywiście z przerwami). Postępowanie to niejednokrotnie przynosi pomyślny skutek w przypadkach, w których zawodzi akupunktura, bowiem podrażnienie skóry bodźcem termicznym na drodze odruchowej likwiduje kliniczne objawy choroby.

 

W okresie mojej pracy na prowincji byłem także świadkiem metod leczenia, graniczących z zabobonem. Chorzy cierpiący na pasożyty przewodu pokarmowego nosili na szyi wianuszek z ząbków czosnku. Również celem zabezpieczania się przed zaziębieniem i infekcjami znachorzy zalecali noszenie woreczka z czosnkiem na piersiach. Część osób stosujących ten sposób uważała czosnek za amulet mający chronić je w sposób nadprzyrodzony przed zachorowaniem. W istocie, jak wykazały badania farmakologów ostatnich lat, czosnek zawiera substancje aromatyczne o działaniu przeciwbakteryjnym i przeciwwirusowym, tzw. fitoncydy. Stałe wdychanie fitoncydów może mieć działanie profilaktyczne, zabezpieczające przed infekcją górnych dróg oddechowych. Kto wie również czy fltoncydy zawarte w czosnku nie działają uszkadzające na pasożyty jelitowe. Na marginesie tych i innych moich spostrzeżeń doszedłem do wniosku, że wszystkie dawne ludowe sposoby leczenia, wywodzące się z empirii, wymagają rzetelnego uzasadnienia i dlatego powinny zostać starannie przebadane przez ludzi nauki.

 

Pobyt mój i pracę w Opolu Lubelskim wspominam ze wzruszeniem i wdzięcznością, gdyż mogłem tam z jednej strony zdobyć doświadczenie tak potrzebne młodemu lekarzowi a ponadto miałem okazję zetknąć się z drugim nurtem medycyny od wieków istniejącym, a mianowicie z medycyną ludową, której skuteczność wielokrotnie mnie zadziwiała. Dla pełnego obrazu muszę jednak dodać, że nie mogłem zaakceptować wielu poczynań wiejskich znachorów jako irracjonalnych i mających mało wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.

 

Tuż po zakończeniu wojny losy rzuciły mnie do Wrocławia. W mieście tym miałem szczęście zetknąć się z profesorem Zdzisła-wem Skibińskim, kierownikiem pierwszej w Polsce Kliniki Chorób Płuc Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Wrocławskiego. Ten doskonały klinicysta był równocześnie uczonym z prawdziwego zdarzenia. Zafascynowany medycyną oraz pracą badawczą miał dwa cele w życiu: służyć bez reszty choremu człowiekowi oraz prowadzić intensywne badania naukowe, głównie doświadczalne, zmierzające do wykrycia i opracowania nowych, bardziej skutecznych metod leczenia chorych na gruźlicę płuc, która wówczas w okresie powojennym dziesiątkowała mieszkańców naszego kraju. Profesor Skibiński zauroczył mnie swoją osobowością i porwał swoim przykładem. Toteż propozycję zatrudnienia mnie w Jego klinice potraktowałem jako wielkie wyróżnienie i dowód zaufania. Pod kierunkiem profesora Skibińskiego stałem się klinicystą i zdobywałem ostrogi pracownika nauki. Mój szef nauczył mnie z jednej strony wielkiego respektu do czystej nauki, a z drugiej strony ciekawości badacza i chęci torowania nowych dróg. Stosunek jego do metod medycyny ludowej był otwarty — uważał, że można tam znaleźć prawdziwe skarby, od wieków wykorzystywane przez lud, a zupełnie nieznane przedstawicielom medycyny oficjalnej. Odwracanie się od medycyny ludowej, pogardzanie nią, a nawet wyszydzanie, nie jest uzasadnione. Przeciwnie, metody te należy starannie badać i w wypadku potwierdzenia przez klinikę ich skuteczności można z czystym sumieniem je zaakceptować. Oczywiście profesor Skibiński zdawał sobie sprawę z trudności, jakie pociąga za sobą realizacja takiego programu, i z ogromnych kosztów z tym związanych, niemniej jednak uważał, że prawdziwy badacz powinien działalność taką prowadzić chociażby w skromnym zakresie.

 

Przez wiele następnych lat, pracując wyłącznie w klinikach Akademii Medycznych, zajmowałem się pracą dydaktyczną, szkoląc studentów medycyny, oraz naukową, opracowując tematy nie związane z medycyną ludową. Dopiero mój wyjazd i prawie trzyletni pobyt w Afryce Zachodniej w Republice Niger w latach 1965-1968 dał mi sposobność zetknąć się z ludową medycyną, tym razem afrykańską. Przez cały czas pobytu w Afryce pracowałem w Centralnym Szpitalu w stolicy tego kraju Niamey prowadząc 100-łóżkowy oddział chorób płuc.   Był   to  nowoczesny   szpital,  wyposażony  tak   jak  szpitale europejskie i prowadzony głównie przez lekarzy francuskich, belgijskich   i  polskich.   Poziom  leczniczy  tego  szpitala  był  niezły,  a zaopatrzenie w leki, głównie francuskie, zadowalające. Otóż nawet w tym wiodącym w skali krajowej szpitalu konkurowały ze sobą dwie medycyny, a mianowicie europejska i nieoficjalna — ludowa afrykańska, wzajemnie się tolerując i uzupełniając. W ciągu dnia do godziny 18 leczono wyłącznie metodami europejskimi, a później, po opuszczeniu szpitala przez lekarzy europejskich i lekarzy afrykańskich wyszkolonych w Europie, na oddziały wkraczali miejscowi uzdrowiciele, którzy stawiali  chorym, oczywiście za ich zgodą, bańki cięte, wykonywali zabiegi nacinania małymi nożykami skóry tułowia oraz  podawali  im tradycyjne leki  ludowe.  Przekonałem  się,  że większość chorych chętnie poddawała się zabiegom wykonywanym przez afrykańskich uzdrowicieli, którym zresztą płacili za ich usługi. Początkowo przyglądałem się podejrzliwie działalności afrykańskich uzdrowicieli i uważałem ludową afrykańską medycynę za zacofaną a niekiedy wprost za szkodliwą, później jednakże zmieniłem stanowisko w tej sprawie. Z czasem przekonałem się do zabiegów skaryfi-kacji (tj. nacinania skóry w szachownicę) stosowanych w zimnicy (malarii) i w niektórych chorobach pasożytniczych, jak również do szeregu leków roślinnych skutecznych w zimnicy, chorobach gorączkowych różnego pochodzenia oraz w zakażeniach jelitowych. Niektórzy uzdrowiciele afrykańscy najwyższej rangi znali skuteczne środki lecznicze   przeciwdziałające   następstwom   ukąszenia   skorpionów i jadowitych węży. Rozmawiałem z wieloma lekarzami europejskimi przez długi czas praktykującymi w Afryce; wśród nich spotykałem i takich, którzy byli świadkami zrośnięcia się kości w ciągu tygodnia po zabiegach uzdrowicieli afrykańskich. W ostatnich latach znacznie zmniejszyła się liczba afrykańskich ludowych ortopedów i ta kich spektakularnych wyleczeń złamań obecnie prawie się już nie spotyka. Z wszystkich ludowych metod leczenia, z którymi miałem możność zetknąć się w Afryce, największe wrażenie zrobiły na mnie zabiegi skaryfikacji, a więc nacinania skóry klatki piersiowej lub jamy brzusznej na przestrzeni zajmującej powierzchnię jednej lub dwóch dłoni. Zabiegi te powodowały niewielki krwioupust, a ponadto na skutek mechanicznego drażnienia nożykiem zakończeń nerwowych (receptorów) w powłokach ciała — sprowadzały (na drodze odruchowej) usprawnienie czynności chorych narządów wewnętrznych i stosunkowo często doprowadzały do ich wyleczenia. Mechanizm działania leczniczego skaryfikacji jest identyczny z mechanizmem zabiegów akupunktury, która stanowi główny temat niniejszej książki. Opuściłem Afrykę z ugruntowanym respektem dla tamtejszych ludowych metod leczenia, a zwłaszcza dla skaryfikacji. Wyjeżdżałem z przeświadczeniem, że medycyna afrykańska kryje w sobie wiele cennych metod, które mogłaby wykorzystać z wielkim pożytkiem dla siebie nasza medycyna europejska.

 

Przed wyjazdem z Nigru kupiłem książkę francuskiego lekarza Henri Goux pt. „Acupuncture", wydaną w Paryżu w roku 1955. Henri Goux był lekarzem wojskowym, który przez szereg lat przebywał w Indochinach (obecnym Wietnamie) i tam poznał gruntownie akupunkturę. Zdobytą wiedzę wykorzystał właściwie, opracowując podręcznik akupunktury dla lekarzy. W książce swej podał podstawy teoretyczne akupunktury, topografię kanałów energetycznych (meridianów) i punktów biologicznie aktywnych, technikę zabiegu oraz szczegółowo opracowane wskazania do nakłuwania, a także uzyskiwane wyniki leczenia, które były zaskakująco dobre. W 90% przypadków nerwic depresyjnych, neurastenii i bezsenności uzyskiwał on zdecydowaną poprawę lub wyleczenie. Nieco gorsze wyniki stwierdzał on w dychawicy oskrzelowej, w stanach patologicznych dróg żółciowych, w zaparciu nawykowym, w zapaleniu nerwu kulszowego, neuralgii nerwu trójdzielnego i w gośćcu stawowym. Henri Goux pragnął podzielić się z lekarzami francuskimi zdobytym doświadczeniem i zachęcić ich do studiowania akupunktury, która jego zdaniem jest metodą o dużej skuteczności leczniczej, zwłaszcza w chorobach pochodzenia czynnościowego i przynosi niejednokrotnie dobry efekt terapeutyczny w przypadkach, w których zawodzi medycyna europejska. Obserwacje moje dokonane w czasie pobytu w Afryce, a także wynikł leczenia nakluwaniami przedstawione przez dr Henri Goux skłoniły mnie do podjęcia wysiłków mających na celu udanie się do kolebki akupunktury, a więc do Chin. W trzy lata po moim powrocie z Afryki udało mi się powyższy zamiar zrealizować. Po objęciu stanowiska lekarza na statku PLO, ekspresowcu „Kuźnica", popłynąłem  w rejs  na  Daleki Wschód.   Trasa podróży  uwzględniała następujące porty:  Singapur, Hong-Kong, Yokochama, Nagoya, Osaka i Kobe. Pierwsze moje zetknięcie się z akupunkturą miało miejsce w lecznicy dr Siow w Singapurze. Z uwagi na niecodzienne okoliczności nawiązania mego kontaktu z dr Siow pozwolę sobie nieco szerzej omówić wizytę w jego klinice. Z rozmów z marynarzami od dłuższego czasu pływającymi na liniach dalekowschodnich wynikało, że lekarzom europejskim bardzo trudno dostać się do klinik akupunktury, nawet w charakterze gościa-obserwatora. Fakt ten związany jest z pewną podejrzliwością lekarzy chińskich w stosunku do europejskich. Dzięki sprzyjającemu zbiegowi okoliczności zdołałem uniknąć tego rodzaju trudności. Na statku naszym płynęła pasażerka, żona ochmistrza pana F., cierpiąca na niedowład kończyn. Wobec wyczerpania się możliwości naszej medycyny postanowiła ona skorzystać z usług słynnego chińskiego dr Siow ordynującego w Singapurze. Termin wizyty pani F. został uzgodniony już uprzednio przez agenta PLO w Singapurze. Fakt ten został ukryty przed załogą, jak również przede mną, gdyż pacjentka i jej mąż pragnęli z pewnych względów utrzymać w tajemnicy zabiegi akupunktury. Sprawa ta jednakże nabrała nieoczekiwanego rozgłosu, gdyż pacjentka po zobaczeniu na pokładzie statku chińskich i malaj-skich robotników portowych doznała nerwowego szoku i odmówiła zgody na leczenie się u dr Siow. Wówczas jej małżonek zwrócił się do mnie o pomoc.  Udało mi się uspokoić chorą  i przekonać ją o celowości zabiegów akupunktury. Po dłuższej dyskusji zgodziła się poddać zabiegom nakłuwania pod warunkiem, że będę jej przez cały czas towarzyszyć. Za zgodą łasego na reklamę dr Siow, którego poinformowano jak życzył sobie tego agent, że jestem dziennikarzem, krewnym pacjentki, a równocześnie tłumaczem, i że nie mam nic wspólnego z medycyną, udałem się wraz z chorą do kliniki dr Siow w Singapurze przy ul. Seragoon Road 545. W obszernej poczekalni zastaliśmy kilkunastu chorych, głównie Chińczyków, Malajów i Hindusów. Przyjął nas starszy, tęgi, niski pan w białym fartuchu, nieźle władający językiem angielskim. Po krótkiej rozmowie z nami przystąpił on do zbadania chorej, które ograniczyło się do obejrzenia języka i starannego zbadania tętna. Następnie wyraził zgodę na przeprowadzenie leczenia, zastrzegając się jednak, że zbyt krótki, bo zaledwie kilkudniowy pobyt chorej w Singapurze, nie daje gwarancji wyleczenia. Następnie polecił pacjentce rozebrać się, po czym wyjął ze sterylizatora cienką stalową igłę długości ok. 7 centymetrów i wbił ją w  prawe  ramię  w mięsień naramienny  na wysokości  stawu barkowego. Drugą igłę wprowadził w powłoki ciała tuż nad prawą łopatką a następne dwie w przedramię tuż poniżej stawu łokciowego oraz powyżej nadgarstka. Następnie wkłuł trzy długie igły w mięśnie prawego podudzia a dwie w udo. Po upływie 20 minut dr Siow wyjął wszystkie igły i polecił pacjentce położyć się na brzuchu, po czym wbił cztery igły po obu stronach kręgosłupa w okolicy krzyżowej. Po zakończeniu zabiegu pacjentka ubrała się i przeszła do poczekalni, ja zaś  dalej  przyglądałem  się  zabiegom  wykonywanym na  innych chorych. W klinice było siedem gabinetów zabiegowych. W każdym z nich na kozetkach leżeli pacjenci. Dr Siow wędrował od jednego gabinetu do drugiego i kolejno, osobiście wykonywał nakłuwania. Przy każdym pacjencie siedział asystent, od czasu do czasu badał tętno i obserwował zachowanie się chorego. W gabinetach panował ożywiony ruch, kolejni pacjenci zajmowali miejsca. Jedni przybywali do poczekalni o własnych siłach, zaś innych przynoszono na noszach. Po pewnym czasie przyznałem się, że jestem lekarzem. Wiadomość tę dr Siow przyjął spokojnie i odtąd uważał mnie za równorzędnego partnera. Dni spędzone w klinice dr Siow pozwoliły mi zapoznać się z techniką akupunktury oraz ocenić bezpośrednie wyniki nakłuwania. Kilkakrotnie byłem świadkiem zastanawiających efektów leczniczych. Z przeprowadzonych rozmów dowiedziałem się, że dr Siow sztuki akupunktury nauczył się od swojego ojca, który akupunkturę studiował w Pekinie w latach dwudziestych obecnego stulecia. Nie bez dumy poinformował mnie, że wśród jego pacjentów było wiele znanych osobistości — między innymi leczył się u niego książę Bernard, małżonek królowej holenderskiej Julianny, a także znani aktorzy filmowi z Hollywood. Jeśli chodzi o naszą chorą, to po kilku zabiegach akupunktury nastąpiła poprawa i zwiększyła się sprawność kończyn. Pierwsze więc moje zetknięcie się z akupunkturą wykonywaną przez chińskiego mistrza było dla mnie prawdziwym wstrząsem. Wizyta ta zaciążyła na dalszej mojej karierze zawodowej. Ze sceptyka stałem się bowiem umiarkowanym zwolennikiem akupunktury i postanowiłem poznać gruntownie tę metodę.

 

W przebiegu mojej dalszej podróży ekspresowcem „Kuźnica" korzystając z listów rekomendacyjnych dr Siow odwiedziłem kilka ośrodków leczenia akupunkturą w Hong-Kongu, a w czasie pobytu w Japonii podobne ośrodki w Osaka, między innymi Zakład Klinicznej Fizjologii profesora Yuzo Yamaguchi.  W czasie tego krótkiego pobytu na Dalekim Wschodzie byłem świadkiem ponad 500 zabiegów   akupunktury   i   miałem   możność   ocenić   jej   skuteczność. W obliczu przekonywających faktów wróciłem do kraju całkowicie pozyskany dla akupunktury, a co więcej, powziąłem decyzję stosowania tej metody u chorych leżących w prowadzonym przeze mnie Oddziale Chorób Płuc Szpitala Wolskiego w Warszawie. Początkowo ograniczałem się do przypadków stosunkowo prostych, a mianowicie bólów mięśniowych, np.  lumbago,  bólów korzeniowych okolicy lędźwiowej, bólów głowy typu migrenowego i nerwicy wegetatywnej. Wobec zachęcających wyników leczenia stopniowo  rozszerzałem wachlarz wskazań do nakłuwań. Rosła liczba chorych leczących się u mnie i zyskiwałem nowe doświadczenia. Celem zdobycia odpowiedniego przygotowania teoretycznego i praktycznego w roku 1976 wziąłem udział w kursie akupunktury w Wiedniu,  a następnie uczestniczyłem w kursie zorganizowanym przez Europejską Szkołę Akupunktury w Paryżu. Nawiązałem także kontakt z Ministerstwem Zdrowia Chińskiej Republiki Ludowej i w roku 1975 wyjechałem na krótki, jednomiesięczny pobyt w czołowych ośrodkach akupunktury w Pekinie i w Szanghaju. W ośrodkach tych przeszedłem intensywne szkolenie, które przyczyniło się walnie do podwyższenia moich kwalifikacji.  W pięć  lat później  ponownie zostałem wysłany na trzymiesięczny Wyższy Międzynarodowy  Kurs Akupunktury  do Nankinu, który ukończyłem pomyślnie uzyskując wyjątkowo cenny, chiński dyplom honorowany na całym świecie. Dodatkowe szkolenie przeszedłem w roku 1982 w Phenianie (KRLD) wraz z grupą 8 polskich wybijających się akupunkturzystów oraz w roku 1983 w Ulan-Bator.

 

Od roku 1971 prowadziłem usilne starania o oficjalne uznanie akupunktury w Polsce. Początkowo moje próby nie dawały żadnego wyniku. Później opór przeciwników stopniowo słabł i zacząłem uzyskiwać pewne koncesje dla akupunktury. Rosła liczba lekarzy interesujących się akupunkturą i ci stawali się moimi sojusznikami. Spośród tych pionierów należy w pierwszym rzędzie wymienić dr Martę Szafarkiewicz z Warszawy i dr Krzysztofa Hofmana z Chochołowa. Wyraźnie pomyślnym wydarzeniem było utworzenie w październiku 1978 roku pierwszej w Polsce Poradni Leczenia Akupunkturą w Warszawie przy ul. Pasteura 10, której kierownictwo powierzono mojej osobie. W roku następnym zorganizowano pierwszy dwutygodniowy kurs akupunktury przy udziale Centrum Me dycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. W kursie tym wzięło udział 80 lekarzy. Obejmował on 48 godzin wykładów teoretycznych i tyleż godzin zajęć praktycznych. Do roku 1986 zorganizowaliśmy 17 kursów akupunktury, w których uczestniczyło 642 lekarzy. Cztery kursy w latach 1983-1986 miały międzynarodową obsadę wykładowców. Kursy w latach 1983 i 1984 prowadzili specjaliści koreańscy, a w następnych dwóch latach wykładowcy z Pekinu. Szkolenie lekarzy na kursach miało zapewnić krajowi kadry wyszkolonych akupunkturzystów. Program szkolenia przewidywał uczestniczenie w trzech kolejnych kursach akupunktury I, II i III stopnia, a następnie 4-tygodniowy staż praktyczny w Poradni Leczenia Akupunkturą, po ukończeniu którego absolwenci uzyskiwali uprawnienia do samodzielnego wykonywania zabiegów i do prowadzenia gabinetów akupunktury. Do połowy 1987 roku 304 lekarzy dopełniło powyższych warunków i uzyskało uprawnienia do samodzielnego wykonywania akupunktury. Prowadzą oni 130 poradni, gabinetów akupunktury oraz punktów nakłuwań rozmieszczonych na terenie całego kraju. W ciągu 1986 roku we wszystkich placówkach akupunktury w Polsce przyjęto 10 tysięcy chorych, u których wykonano ponad 90 tysięcy zabiegów nakłuwania. Ważnym też wydarzeniem było utworzenie w lutym 1981 r. Sekcji Refleksoterapii (Akupunktury) Polskiego Towarzystwa Lekarskiego. Sekcja ta skupia wszystkich lekarzy zainteresowanych akupunkturą, a zadaniem jej jest inicjowanie, prowadzenie i popieranie prac naukowych związanych z akupunkturą oraz stałe doszkalanie swych członków. W 1987 r. Sekcja została przemianowana na samodzielne Polskie Towarzystwo Akupunktury.

 

Najważniejszym wydarzeniem w roku 1986 jest rozpoczęcie budowy pawilonu akupunktury w Warszawie przy ul. Pasteura 10 z funduszów przyznanych przez Stołeczny Komitet Narodowego Funduszu Ochrony Zdrowia. Program robót przewiduje oddanie do użytku tego pawilonu w końcu 1987 roku. W pawilonie tym znajdzie pomieszczenie Przychodnia Leczenia Akupunkturą oraz Ośrodek Szkolenia Lekarzy. Pawilon ten stanie się również siedzibą Zarządu Polskiego Towarzystwa Akupunktury.

 

 

ROZDZIAŁ  II

BLASKI I CIENIE WSPÓŁCZESNEJ MEDYCNY EUROPEJSKIEJ

 

 

Ostatnie stulecie stanowi okres niebywałego rozkwitu medycyny. Prekursorami nowoczesnej medycyny naukowej byli francuscy fizjolodzy Francois Magendie (1783-1855) oraz Claude Bernard (1813-1878). Magendie pokładał bezgraniczną wiarę jedynie w eksperymencie. Pragnął zreformować w tym właśnie duchu całą medycynę, tj. na podstawie fizyki i chemii w oparciu o jak najszersze stosowanie doświadczeń. Jego uczeń Claude Bernard prowadził dalej dzieło swego mistrza. Uważał, że fizjologia stanowi podstawę wszystkich dyscyplin medycznych, a szczególnie podstawę praktycznej medycyny, i że przyszłość medycyny związana jest z eksperymentem naukowym. Szczególne piętno na medycynie wycisnął Rudolf Vir-chow, stwarzając koncepcję organizmu jako tworu zbiorowego. Twierdził on, że życie ustroju ludzkiego jest sumą procesów życiowych poszczególnych komórek, zaś organizm jest tylko „sumą komórek". Twórca patologii komórkowej, która w owym czasie stanowiła niewątpliwy postęp, popełnił błąd nie uznając organizmu jako całości, pozostającego w nierozerwalnej jedności z otaczającym środowiskiem.

 

Nastąpił też przełom w dziedzinie zwalczania chorób zakaźnych, wobec których dotąd lekarze byli bezradni. Epidemie i zarazy co pewien czas dziesiątkowały ludność Europy. Opatrznościowymi dla ludzkości ludźmi okazali się Ludwik Pasteur (1822-1895), właściwy twórca podstaw mikrobiologii, oraz Robert Koch (1843-1910).

 

Genialny badacz francuski Pasteur doszedł na drodze doświadczalnej do ściśle naukowych koncepcji szczepień ochronnych osłabionymi zarazkami. Opracował on między innymi metodę szczepień ochronnych przeciwko wściekliźnie. Szczepionka Pasteura przeciwko wściekliźnie uratowała życie dziesiątkom tysięcy osób pokąsanych przez wściekłe zwierzęta. Odkrycie to wstrząsnęło światem i zmobilizowało innych uczonych do prac w tym kierunku. Dzieło Pasteura uzupełnił i pogłębił drugi współtwórca mikrobiologii oraz nowoczesnej nauki o chorobach zakaźnych, niemiecki uczony Robert Koch, który w roku 1876 wykrył laseczkę wąglika, w roku 1882 prątek gruźlicy a wkrótce potem przecinkowca cholery. Te doniosłe odkrycia czynników przyczynowych, sprawców groźnych chorób, umożliwiły opracowanie skutecznych środków zaradczych. Dzięki Pasteurowi i Kochowi oraz ich wybitnym uczniom, odkrywcom drobnoustrojów wywołujących choroby zakaźne gnębiące ludzkość od niepamiętnych czasów, rozwinęła się niebywale mikrobiologia, to jest nauka o drobnoustrojach (mikrobach), immunologia (tj. nauka o odporności), immunote-rapia (tj. wykorzystanie metod immunologicznych w terapii), immu-nochemia (badanie swoistości antygenów i immunoglobulin oraz fizykochemicznych mechanizmów reakcji immunologicznych), serologia (nauka o reakcjach antygenu i przeciwciała in vitro) oraz w ostatnich latach wirusologia (tj. nauka o wirusach). Zjawiska anafila-ksji (tj. nadwrażliwości na pewne antygeny) i alergii (zwiększona reaktywność na antygen) wykryte przez francuskiego fizjologa Karola Bichat (1850-1938) oraz wiedeńskiego pediatrę Klemensa Pirąuet (1874-1929) odegrały doniosłą rolę zarówno w diagnostyce jak i leczeniu szeregu chorób zakaźnych. Zaczęto wytwarzać na szeroką skalę szczepionki ochronne i surowice lecznicze. Emil Behring (1854-1917),współpracownik Roberta Kocha,uzyskał jako pierwszy surowicę przeciwbłoniczą, za co otrzymał w roku 1901 nagrodę Nobla. Odkrycia i wielkie osiągnięcia mikrobiologii u schyłku XIX stulecia sprawiły, że okres ten w dziejach medycyny uznano za erę bakteriologii. Z osiągnięciami mikrobiologii ściśle wiąże się antysep-tyka (tj. stosowanie środków dezynfekcyjnych niszczących drobnoustroje) oraz aseptyka (a więc wyjaławianie narzędzi chirurgicznych i materiałów opatrunkowych), które wprowadzone do chirurgii przyczyniły się do wyeliminowania zakażeń pooperacyjnych. Osiągnięcia te doprowadziły także do dalszego rozwoju higieny.

 

Wielu uczonych, zafascynowanych doniosłymi odkryciami w dz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin