1 - Świat Northa.rtf

(878 KB) Pobierz

 

 

 

David Drake

 

 

ŚWIAT NORTHA

 

(Northworld)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przełożył Michał Kubiak

 

 

 

 

 

 

 

Dla Toniego Weisskopfa,

który, jak Czarny Książę,

zdobył jej względy w scenerii rzezi.

 


1

 

Hansen dojrzał bąbel wybuchu podobny do pomarańczowej piłki plażowej, wykwitający nad dachami budynków odległych o trzy kilometry. Wystawił głowę przez boczne okno swego, kierowanego przez szofera, pojazdu powietrznego i usłyszał huk, przebijający się przez szum wiatru.

– Nie wznoś się ponad... – zaczął mówić Hansen, ale pojazd już obniżał lot, tracił wysokość, aby resztę odległości do miejsca przestępstwa pokonać pod osłoną ścian budynków. Piloci komisarza Hansena należeli do najlepszych w siłach specjalnych. Ten akurat, człowiek nazwiskiem Krupczak, tak samo jak, Hansen nie chciał znaleźć się w zasięgu broni ciężkiej bandytów.

Wizjer hełmu Hansena miał trzy ekrany: górny pokazywał widok jednej z jednostek już na miejscu przestępstwa, środkowy był wolny, a dolny odtwarzał na zapętleniu incydent, który doprowadził do powstania aktualnej sytuacji. Hansen poza wizjerem dostrzegał głównie twarze ludzi w ruchu ulicznym, wpatrzonych w pojazd powietrzny, mknący nad ich głowami z wyciem silników i sygnałem świetlnym migającym z oślepiającą prędkością.

Na miejscu przestępstwa mundurowi z patrolu miejskiego zajęci byli blokowaniem ulic; usiłowali też ewakuować cywilów z terenu, który zdążył się już zamienić w pole bitwy. Budynek, w którym ukryli się bandyci, numer 212 na ulicy Kokori, interesował ich tylko ze względu na regularnie padające z górnego piętra strzały, których starali się unikać.

Hansen ustawił swój odbiornik na częstotliwość używaną przez jedną z drużyn sił specjalnych: tę, która zdążyła już przybyć na miejsce. Podwładni Hansena – mimo skarg bigotów, po części kobiety oraz często nieludzie – zajmowali się właśnie planowaniem stref ostrzału na wypadek, gdyby bandyci próbowali uciec. Byli gotowi do ataku i chętnie by do niego przystąpili, gdyby komisarz wydał im taki rozkaz. Cel był jednak fortecą. Hansen zdecydował, że siły specjalne przystąpią do ataku po jego trupie. Całkiem dosłownie.

Budynek był jednym z rzędu tanich bloków mieszkalnych o dwóch lub trzech piętrach, zbudowanych na długo przed narodzinami dwudziestodziewięcioletniego Hansena. W oknach górnego piętra lśniły teraz tęczowo bąble pola siłowego. Biały poduszkowiec patrolu stał opuszczony naprzeciw głównego wejścia do budynku.

Ulica Kokori nie była slumsem, jako że Konsensus nie zezwalał na istnienie slumsów w obrębie stolic któregokolwiek z tysiąca dwustu należących do niego światów. Poza tym, na Zwiastowaniu było niewiele prawdziwych slumsów. Mimo braku śmieci na ulicach fasady budynków były obskurne, zaniedbane i wzniesione zgodnie z trendami modnymi wiele dziesięcioleci temu.

Mieszkańcy dzielnicy zatrudnieni byli głównie na niskich stanowiskach w miejscowym przemyśle. Musieli jednak pracować, ponieważ mieszkanie w stolicy planetarnej przez okres dłuższy niż trzy miesiące wymagało, aby ktoś z rodziny był zatrudniony na dochodowym stanowisku. Na Zwiastowaniu prawa Konsensusu były przestrzegane dzięki nadzorowi patrolu miejskiego, w razie konieczności wspieranego przez siły specjalne.

Pozbywanie się bezrobotnych dzikich lokatorów było czasem groźne, ale zazwyczaj kończyło się na złamanym nosie albo skręconym kolanie. Tym razem zadanie było wyjątkowo niebezpieczne, ale nikt w sekcji Hansena – a także tych z patrolu miejskiego – nie był z niego niezadowolony.

Gang Solbartha. To musiał być akurat Solbarth, przestępca, którego geniuszowi dorównywała jego bezwzględność. Nieludzka bezwzględność, jak podawały wiadomości, zresztą całkowicie trafnie.

Jeden z ludzi Hansena próbował zdobyć najnowsze informacje o sytuacji wewnątrz budynku przy ulicy Kokori numer 212. Za barykadą z pola siłowego wzniesioną przez patrol miejski stała zaparkowana, niewyróżniająca się niczym furgonetka. Lewitująca sonda szpiegowska – podobna wielkością, kolorem i kształtem do dużego cygara – wynurzyła się z jej wnętrza. Małe urządzenie zwiadowcze było ledwo widoczne, dopóki nie zbliżyło się na metr do ściany budynku. Tam właśnie eksplodowało wstęgami iskier. Ktokolwiek znajdował się w budynku, dysponował elektronicznym urządzeniem do niszczenia sond. Pasowało to do Solbartha.

Z okna na drugim piętrze wyskoczył mężczyzna, potknął się i przebiegł trzy kroki w stronę przenośnego pola siłowego ustawionego przez jedną z jednostek Hansena na skrzyżowaniu naprzeciw budynku. W ochronnym polu siłowym bandytów pojawił się czarny lej. Białoniebieski błysk podciął nogi biegnącego, zanim ten zdążył dotrzeć w bezpieczne miejsce. Zwłokami wstrząsnęły drgawki. Zwykły cywil wplątany w coś, co go nie dotyczyło. Zrobiłby mądrzej, chowając się pod łóżkiem i przeczekując niebezpieczeństwo. Z drugiej strony, gdyby siły specjalne zdecydowały się użyć siły ognia koniecznej do zniszczenia pola siłowego gangu, cały budynek stopiłby się i zamienił w bulgoczący krater. A to nie wchodziło w grę.

– Wsparcie – powiedział Hansen, włączając system sztucznej inteligencji, SI, w którą był wyposażony jego hełm. – Czy klimatyzacja budynku poprowadzona jest w metalowych szybach?

Zielone światło mignęło, zanim jeszcze w głosie komisarza pojawiło się pytanie. SI uzyskała dostęp do danych z ich centralnego rejestru, zapewne z działu inspekcji budowlanych; dokładne pochodzenie informacji nie miało znaczenia. Każdy strzęp danych na temat budynku, jego mieszkańców i ukrywających się wewnątrz przestępców został wessany do pliku pomocniczego o ogromnej pojemności już w momencie, kiedy zaczęła się strzelanina. Wszelkie informacje, jakich Hansen mógłby potrzebować, czekały dosłownie na końcu jego języka. Problem polegał na tym, że spora część danych, których potrzebował, znajdzie się dopiero w raporcie pooperacyjnym, a komisarz wcale nie miał pewności, czy będzie mógł je wtedy przeanalizować.

– Góra do Pomarańczowej Trójki – rozkazał, pozwalając, aby SI nadała jego głos ponad gadaniną jednostki, która właśnie straciła sondę zwiadowczą. – Wpuśćcie sondę do systemu wentylacyjnego. Użyjcie Gwiazdy Jeden.

Sondy klasy 1 były stare i powolne, ale ich akumulatory miały dwukrotnie większą pojemność. Sondy te były też wystarczająco solidne, by móc swobodnie opadać z wyłączonymi silnikami pionowymi.

– Sir, bandyci wyłączyli system wentylacyjny, pokrywy są zamknięte! – odpowiedział dowódca Pomarańczowej Trójki głosem o pół tonu wyższym niż zwykle.

– To znaczy, że sonda będzie, do cholery, potrzebowała chwili, żeby przepalić pokrywy! – warknął Hansen. – Bierz się natychmiast do roboty!

– Niech się pan trzyma, sir! – ostrzegł pilot Hansena. Pojazd powietrzny zatrzymał się gwałtownie przed barykadą pól siłowych na skrzyżowaniu.

Z kryjówki bandytów błysnęła smuga ognia. Przenośne pole siłowe zapulsowało niczym tęcza, ale przejęło energię strzału bez uszczerbku. W odpowiedzi regularne siły policyjne wystrzeliły strumień strzałek ogłuszających, lecz otwór w polu siłowym bandy zdążył się już zamknąć. Jednostki sił specjalnych zgodnie z rozkazem nie otwierały ognia.

Spolaryzowane światło nadawało wszystkim obiektom po drugiej stronie barykady błękitny połysk. Pozbawiony nóg mężczyzna w połowie drogi od skrzyżowania przestał drgać. Następny strzał z broni plazmowej padł z przeciwnej strony budynku, na krótko rzucając na jego ścianę cień dźwigarów dachu.

Hansen zerknął na odtwarzany w kółko u dołu wizjera hełmu materiał wideo. Było to nagranie zarejestrowane przez zespół sensorów funkcjonariusza, który przybył na miejsce, żeby zbadać sprawę zgłoszonej kłótni rodzinnej.

Policjant był niewysoki i młody, jeśli sądzić na podstawie nagranego odbicia twarzy w szklanych drzwiach wejściowych budynku. Przez szparę między zębami wygwizdywał jakąś melodyjkę. Wchodząc po schodach, sprawdził tkwiący w kaburze strzałkowiec załadowany igłami oszałamiającymi. Był nerwowo czujny, ale jak się okazało, niewystarczająco.

To była pomyłka od samego początku. Zgłoszona patrolowi głośna kłótnia odbywała się w Dzielnicy Siódmej, a nie tu, w Dziewiątej. Błąd administracyjny, który w normalnych okolicznościach oznaczałby, w najgorszym wypadku, że rodzinna kłótnia skończyła się rękoczynami, bo funkcjonariusz, który mógłby temu zapobiec, został wysłany do niewłaściwego mieszkania.

Na nagraniu nie było słychać żadnych oznak kłótni. Rozległ się odgłos pukania do drzwi, stłumiony przez grubą płytę: „Kto tam?” i ostra odpowiedź gliniarza: „Patrol miejski! Otwierać!”. Wszystkie wydarzenia były nagrywane i transmitowane do macierzystego posterunku funkcjonariusza. Standardowa procedura operacyjna. Może gdyby policjant użył mniej kategorycznego tonu... To było jednak zwykłe gdybanie, a Hansen nie zamierzał źle mówić o zmarłych. Na obrazie wideo drzwi się otworzyły. Zanim postać wewnątrz stała się dobrze widoczna, wszystko roztopiło się w plazmowym błysku, którego policjant nie miał nawet czasu zrozumieć.

Hansen wysiadł z pojazdu. Powietrze pachniało spalenizną. To z powodu pól siłowych, broni bandytów. I z powodu myśli płonących w głowie komisarza. Bolały go szczęki. Zaciskał je, oglądając śmierć funkcjonariusza. Wymruczany rozkaz Hansena usunął z wizjera okno kontroli oddziałów i zapis wideo, ale plazmowy błysk ciągle płonął mu brudną bielą w pamięci. Pech. Dla gliniarza, bo zapukał do niewłaściwych drzwi. I wielki pech dla Solbartha.

Czterej funkcjonariusze sił specjalnych przykucnęli za osłoną pola siłowego, rozciągniętego między pojazdami. Dwóch celowało z miotaczy plazmy, trzeci trzymał wyrzutnię pocisków o szerokim wylocie lufy, a kobieta, dowódca zespołu, miała zestaw kontrolny pola siłowego, pistolet i po długim nożu w każdym bucie. Cała czwórka ubrana była w rozszczepiające światło kombinezony maskujące, zamazujące kontury ich postaci i skutecznie uniemożliwiające przeciwnikowi znalezienie punktu celowania. Członkowie drużyny zachowywali kamienne twarze, udając, że nie zdają sobie sprawy z obecności dowódcy za plecami.

– Różowa Dwójka do Góry – powiedziała oficer. – Czy mamy pozwolenie na otwarcie ognia?

Pytanie nie dotarło do Hansena przez kanał łączności wewnętrznej, bo SI hełmu blokowała zgiełk nieistotnych rozmów funkcjonariuszy, który mógłby rozpraszać go i przeszkadzać w skupieniu się na rozwiązaniu problemu. Podszedł do kobiety i położył jej dłoń na ramieniu.

– Wszystko w swoim czasie, Dwójka. Spokojnie.

– Przepraszam, sir – odezwał się jeden z operatorów miotaczy plazmy, choć Hansen nie rozumiał, za co ten miałby go przepraszać.

Nie było powodu do przeprosin. Bez względu na to, jak świetnie było się wytrenowanym i jaką ilość doświadczenia zdobyło się podczas treningu wirtualnego, w prawdziwej operacji zawsze pojawiały się szczegóły i problemy, których nie dało się przewidzieć. Ktoś mówił coś niewłaściwego, ktoś zapominał o czymś ważnym... czasem nawet w niewłaściwym momencie padały strzały. I to było wybaczalne, jeśli nikt przy tym nie ginął. Trening nie sięgał tak daleko. Sytuacje jak ta pobudzały najprymitywniejsze odruchy. Z ręką pozostającą na ramieniu Dwójki Hansen powiedział:

– Wsparcie. Szybki ogląd budynku, trzysta sześćdziesiąt stopni. Tylko lewa strona.

SI Hansena urządziła mu wirtualny spacer po pomieszczeniach bloku. Obrazy nagrywane z pozycji innych funkcjonariuszy były wyświetlane w lewej części wizjera, zmieniając obraz miejsca co dziesięć sekund w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara.

Funkcjonariusz patrolu ukryty w mieszkaniu po prawej stronie Hansena wystrzelił strumień igieł ogłuszających w stronę kryjówki gangu. Pole siłowe zaiskrzyło, od plastiku fasady oderwało się kilka chmurek pyłu. Krople deszczu byłyby na tę odległość bardziej skuteczne niż jednogramowe igły.

Na dachu w połowie przecznicy ludzie z sił specjalnych zdjęli właśnie pokrowiec z czterocentymetrowego miotacza plazmy, który właśnie wydobyli z transportera opancerzonego. Dwie inne drużyny patrzyły w napięciu, kryjąc się za polem siłowym wzniesionym, aby osłonić instalację broni. Wiedzieli, że ten typ miotacza zdoła przebić ochronny ekran bandytów. Zdawali sobie jednak także sprawę, że rykoszety potężnych wyładowań energetycznych odbitych od silnego pola mogłyby spopielić każdy nieosłonięty obiekt w promieniu kilometra od celu.

Dziesięć sekund później. Biały pojazd powietrzny, oznaczony złotym pasem, zatrzymał się za polem siłowym obsadzonym funkcjonariuszami patrolu. Wysiadł z niego Holloway, komendant policji stołecznej. Starał się właśnie dopiąć na tłustym brzuchu kurtkę mundurową obwieszoną medalami.

Adiutant wyjął z wnętrza pojazdu dwie balistyczne strzelby myśliwskie i jedną z nich podał Hollowayowi. Obaj zabrali się do celowania, kiedy tylko technik otworzył w polu dwa małe otwory, umożliwiając zwierzchnikom ostrzał kryjówki bandytów. Nikt poza funkcjonariuszami sił specjalnych nie miał prawa używać broni ostrej. Nikt.

SI przełączyła wizjer na następny obraz. Hansen otwierał właśnie usta, żeby wydać rozkaz, którego posłuchać lub ponieść konsekwencje nieposłuszeństwa musiałby nawet Holloway, kiedy kątem prawego oka zauważył lej otwierający się w polu siłowym bandytów. Solbarth używał najwyraźniej pola nastrojonego tak, że nawet wydobycie broni otwierało zasłonę na tyle, aby umożliwić prowadzenie ognia. Taki sprzęt był zbyt drogi nawet dla sił specjalnych. Tym razem broń wycelowana w kierunku Hansena nie była miotaczem plazmowym.

– Uwaga! Padnij! – wrzasnął do ludzi stojących najbliżej, przekonanych o skuteczności pola ochronnego.

Hansen rozpłaszczył się na ziemi, popychając dowódcę drużyny i mając nadzieję, że reszta policjantów miała dość rozumu, aby posłuchać komendy bez zadawania pytań. W otworze pola siłowego Solbartha coś błysnęło. Dziesięciokilogramowa rakieta z głowicą bojową pofrunęła w stronę celu, ciągnąc za sobą cienki ogon dymu. Pocisk prześlizgnął się nad kopułą policyjnego pola siłowego, które zatrzymałoby go bez zagrożenia wybuchem, i eksplodował gromem za plecami Hansena i jego ludzi.

Siła wybuchu pchnęła pojazd komisarza na bok. Mignęła mu jeszcze myśl, czy kierowca zdążył wysiąść, a potem chodnik roztrzaskał się. Wyjące odłamki powłoki pocisku poznaczyły dziurami fasady budynków w promieniu dwudziestu metrów. Te, które uderzyły w wewnętrzną stronę pola, zasyczały i spłonęły, kiedy ich energia kinetyczna została zamieniona na cieplną.

Hansenowi dzwoniło w uszach. Nikomu nic się nie stało, a jego pilot wysiadał właśnie z pojazdu z ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin