Palmer Diana Jedyna taka noc.rtf

(236 KB) Pobierz
DIANA PALMER

DIANA PALMER

Jedyna taka noc

PROLOG

Steven Ryker energicznie przemierzał swój gabinet, pa­ląc papierosa. Ten rozdział swego życia, który uważał za definitywnie zamknięty już cztery lata temu, znów się otworzył.

Meg wróciła.

Bał się, choć nie uświadamiał sobie swego strachu. Przeżył już żałobę po tym, jak Meg uciekła od niego, żeby zrobić karierę baletową w Nowym Jorku. Pocieszał się w ramionach wielu chętnych kobiet. W końcu został sam z bolesnymi wspomnieniami. Wciąż cierpiał i winił za to Meg. Chciał, żeby ona też poznała, czym jest ból. Chciał zobaczyć jej piękne niebieskie oczy wypełnione łzami. Chciał zemsty za piekło, które mu zgotowała poprzez swoje odejście bez słowa wyjaśnienia po tym, jak mu przyrzekła, że zostanie jego żoną!

Ze złością zgasił papierosa. To taki sam nałóg jak mi­łość do Meg. Nienawidził obydwu: papierosów i „blond wspomnień". Dotąd nie porzuciła go żadna kobieta. Oczy­wiście żadnej też nie zaproponował małżeństwa. Był za­dowolony ze swego kawalerskiego życia, dopóki Meg nie pocałowała go, dziękując za prezent, jaki jej wręczył w dniu osiemnastych urodzin. Wtedy jego życie diame­tralnie się zmieniło.

Ich rodzice zaczęli prowadzić wspólny interes, gdy Meg miała czternaście lat, a jej brat, David, niewiele wię­cej. Rodziny zaprzyjaźniły się ze sobą. Dziewczyna wy­rosła na piękną kobietę, która zawładnęła jego sercem. Wszystko, co miał, ofiarował Meg. Ale jej to nie wystar­czyło.

Nie mógł jej wybaczyć, że go nie chciała. Pragnął Meg. Pragnął zemsty. Teraz nadarzała się okazja. Meg odniosła jakąś kontuzję podczas prób i nie mogła na razie tańczyć. A w dodatku jej zespół baletowy był w poważnych kło­potach finansowych. Jeśli dobrze to rozegra, może otrzy­ma tę jedną, magiczną noc w ramionach Meg. Ale teraz nie będzie to noc miłości i pożądania, o której marzył od lat. To będzie noc zemsty. Meg wróciła. Zamierzał odpła­cić jej pięknym za nadobne...

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tego dnia Meg miała wyjątkowo zły humor. Ćwiczyła właśnie przy drążku, gdy usłyszała telefon. Nienawidziła, gdy jej przerywano - to źle wpływało na koncentrację. Wypadek, jaki miała podczas prób, sprawił, że przyjechała do rodzinnego domu w Wichita na rehabilitację. Jej nastrój dodatkowo popsuł fakt, że musiała odebrać telefon i usły­szała jedną z wielu kobiet Stevena.

Steven, prezes Ryker Air, przez całe popołudnie grał w tenisa z Davidem, bratem Meg. Jak zwykle skierował swoje rozmowy telefoniczne tutaj. Zawsze była zazdrosna o Stevena i irytowało ją, że musi rozmawiać z jego ,,przyjaciółeczkami".

- Czy mogę rozmawiać ze Steve'em? - zdecydowanie spytał kobiecy głos. Bez wątpienia następna z długiej listy kochanek Stevena, pomyślała Meg ze złością.

- A kto dzwoni? - odparła, cedząc słowa. Nastąpiła chwila ciszy.

- Mówi Jane. A z kim rozmawiam?

- Mam na imię Meg - odpowiedziała zaczepnie, po­wstrzymując śmiech.

- Och - głos się zawahał. - Chciałabym rozmawiać ze Stevenem.

Meg nawinęła kabel telefoniczny na palec i zniżyła głos.

- Kochanie? - zamruczała, przysuwając usta do słu­chawki. - Kochanie, obudź się. Jakaś Jane chce z tobą rozmawiać.

Usłyszała głębokie westchnienie w słuchawce. Z tru­dem powstrzymała chichot. Mogła sobie wyobrazić, o czym myśli tamta kobieta. Błękitne oczy roziskrzyły się, a na delikatnej twarzy okolonej jasnymi włosami błąkał się uśmiech.

- Nigdy bym nie przypuszczała...! - oburzony głos wręcz eksplodował w jej uszach.

- Och, a powinnaś. - Meg zawiesiła głos, wzdychając teatralnie. - On jest taki wspaniały w łóżku! Steven, ko­chanie...?

Kobieta przerwała połączenie. Meg zakryła usta dłonią i odłożyła słuchawkę. Dobrze ci tak, Steven, pomyślała mściwie.

Ostrożnie stąpając, wróciła do pokoju ćwiczeń. Nie używała go zbyt często, odkąd większą część roku spę­dzała w Nowym Jorku. Meg, podobnie jak David, miała udziały w Ryker Air. Brat był wiceprezesem. Jednak tylko dzięki bystrości Stevena nie stracili majątku, gdy nastąpiła próba przejęcia firmy. Steven miał teraz większość udzia­łów. I tak być powinno, pomyślała Meg wspaniałomyśl­nie. Bóg jeden wie, jak ciężko na to pracował przez te wszystkie lata.

W trakcie ćwiczeń Meg poczuła się podle. Nie powinna stwarzać nieporozumień między Stevenem a jego aktualną partnerką. Przecież nie byli zaręczeni już od czterech lat!

W zamyśleniu podniosła ręcznik i owinęła go dokoła długiej szyi. Miała na sobie różową trykotową bluzkę, getry i żałośnie wyglądające stare baletki. Utkwiła w nich smętny wzrok. Nosiła je tylko do ćwiczeń i jeśliby kto­kolwiek ją w nich zobaczył, byłby przekonany, że jest bez grosza. W zasadzie tak było. Od roku starała się, by zostać główną tancerką w nowojorskim zespole baletowym. Miała właśnie zatańczyć swoją pierwszą solową rolę i przypuszczalnie byłby to punkt zwrotny w jej karierze. Niestety, źle skoczyła. Wspomnienie tego wypadku było równie bolesne, jak naderwane ścięgno w kostce. Przez swoją niezgrabność może już nigdy nie dostanie żadnej głównej roli!

Wróciła do ćwiczeń z determinacją na twarzy. Starała się nie myśleć o nieuniknionym starciu ze Stevenem, gdy ten dowie się, co powiedziała jego przyjaciółce. Dzięki niemu jej życie nabierało rumieńców.

Przypomniała sobie, że to przez kilka pierwszych lat znajomości walczyła z nim ze wszystkich sił, nie starając się nawet ukrywać swojej niechęci. Ale w wieczór osiem­nastych urodzin sprawy przybrały niespodziewany obrót. Steven dał jej naszyjnik z pereł, a ona nieśmiało pocało­wała go w dowód wdzięczności. Nie było to jednak przy­jacielskie, zdawkowe cmoknięcie w policzek, lecz pra­wdziwy pocałunek w usta.

Szczerze mówiąc, Steven był tak samo zaskoczony tym, co się stało, jak Meg. Ale zamiast ją odepchnąć i wyśmiać, niespodziewanie i namiętnie odwzajemnił po­całunek. Potem żadne z nich nie odezwało się ani słowem.

Od tego pocałunku wszystko się zmieniło. Jakby nie­chętnie, Steven zaczął zapraszać ją na randki i nim upłynął miesiąc, oświadczył się. Jednak Meg, pomimo całej sza­lonej miłości, jaką czuła do Stevena, była rozdarta między pragnieniem małżeństwa a baletem. Steven, najwyraźniej coś przeczuwając, zwiększył tempo. Długi okres pieszczot prawie zakończył się całkowitym zbliżeniem, ale gdy Stevena poniosła namiętność, jego nieskrywany zapał wystra­szył Meg. Wyniknęła z tego kłótnia i powiedział jej kilka przykrych rzeczy.

Tego samego wieczoru, zaraz po ich gwałtownej sprzecz­ce, Steven publicznie pojawił się ze swą byłą kochanką, Daphne. Następnego dnia zdjęcia tej pary ukazały się w ko­lumnie towarzyskiej miejscowego dziennika, nie pozosta­wiając żadnych wątpliwości co do charakteru tej znajomości.

Meg czuła się kompletnie zdruzgotana. Długo płakała. Zamiast jednak stawić czoło Stevenowi i walczyć o zwią­zek, następnego ranka wyjechała do Nowego Jorku. To, co widziała, mówiło samo za siebie. Zaczęła podejrzewać, że Steven chciał ją poślubić tylko po to, by powiększyć swój pakiet akcji.

Podobno na wieść o jej wyjeździe Steven upił się do nieprzytomności, pierwszy i ostatni raz w życiu. Dziwna reakcja jak na człowieka, który chciał ją poślubić tylko dla pieniędzy. Ale nie zadzwonił i nigdy nie uczynił aluzji do krótkiego okresu ich narzeczeństwa. Jego zachowanie by­ło zimne i poprawne; nie dotknął jej też ani razu od tam­tego czasu. Tylko jego oczy pieściły ją bez przerwy, i to w sposób, który sprawiał, że czuła dreszcze na całym cie­le. Bardzo dobrze więc się stało, że większość czasu spę­dzała w Nowym Jorku. Gdyby częściej spotykała Stevena, bez wątpienia nawiązałaby z nim romans. Nie miałaby dość siły, by mu się oprzeć, a on był wystarczająco do­świadczony, by o tym wiedzieć. Oboje utrzymywali dys­tans. Wielka namiętność, którą do niego czuła, choć głę­boko ukryta, nie zblakła przez te wszystkie lata. Zrezyg­nowawszy ze swej miłości, Meg wmówiła sobie, że jest zadowolona z życia, jakie wiedzie.

Steve wciąż przychodził do domu Shannonów, żeby spotkać się z Davidem. Także ich rodziny widywały się podczas pikników i świąt, choć w okrojonym składzie. Mason Ryker, ojciec Stevena, zmarł na atak serca, a John i Nicole Shannon - rodzice Meg i Davida - zginęli w ka­tastrofie lotniczej. Amy Ryker, matka Stevena, mieszkała teraz w Palm Beach i rzadko przyjeżdżała do domu.

Meg znalazła ukojenie w swej pracy. Żyła tylko tań­cem. Godziny spędzane codziennie na wyczerpujących ćwiczeniach i bezustanna dieta sprawiły, że nie myślała o żadnych związkach. Zresztą tylko Steven umiał sprawić, by miała ochotę na jakiekolwiek kontakty damsko - męskie.

Rozmasowała bolące ścięgna i jej myśli wróciły do telefonu tajemniczej Jane. Kim ona, do diabła, jest? Wyobraziła sobie filigranową blondynkę o nienagannej figu­rze i mocniej napięła mięśnie.

Był już najwyższy czas, by wyciągnąć z piekarnika pieczeń, którą przygotowywała na kolację. David, wciąż w stroju do tenisa, wrócił do domu. Był podobny do sio­stry, mieli charakterystyczne oczy i zbliżony kolor wło­sów, ale David oczywiście był wyższy i potężnie zbudo­wany.

Uśmiechnął się do niej szeroko.

- Pomyślałem, że warto cię uprzedzić. Wpadłaś po same uszy. Steve miał telefon, gdy był u siebie, i chyba nie jest zbyt zadowolony.

Zamarła ze strachu, gdy Steven Ryker wszedł i stanął za jej bratem. Miał trochę ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i bardzo ciemne włosy. Onieśmielał ją. Z powodzeniem mógłby grać gangsterów, bo wokół niego unosiła się po­dobnie niepokojąca aura. Miał nawet głęboką bliznę na jed­nym policzku. Prawdopodobnie zrobioną przez jakąś za­zdrosną kobietę, jedną z wielu w burzliwej przeszłości, po­myślała jadowicie. Jego Stalowoszare oczy zwykłe przewier­cały rozmówcę na wylot. Podobnie teraz. Szorty, które miał na sobie, opinały długie, muskularne nogi, a kształt bicepsów podkreślała biała koszulka. Był w wyśmienitej formie jak na swoje trzydzieści pięć lat i całe dnie spędzane przy biurku.

Meg uznała, że to najbardziej atrakcyjny mężczyzna, jakiego znała. I jakiego pragnęła. Swoją reakcję na niego ukrywała tak jak zawsze: pod pozorem żartów.

- Ach, Steven. - Meg spojrzała na niego spod długich rzęs. - Jak miło cię widzieć. Któraś z twoich kobiet zmarła czy też jest jakiś bardziej prozaiczny powód obecności u nas?

- Wybaczcie, chyba lepiej będzie, jeśli na chwilę zo­stawię was samych - powiedział David z uśmiechem, bez żadnych skrupułów wydając ją na pastwę Stevena.

- Tchórz! - krzyknęła za nim.

- Nie potrzebowałabyś ochrony, gdybyś nauczyła się trzymać buzię na kłódkę, Mary Margaret - powiedział Steven chłodno. - Przełączyłem tu moje rozmowy na czas gry w tenisa. Jane nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała, więc zadzwoniła do mnie jeszcze raz i zastała mnie akurat w domu. Inaczej mógłbym pozostać w błogiej nieświado­mości.

Spojrzała na niego z wściekłością.

- To twoja wina! Nie powinieneś pozwalać swoim ko­bietom tutaj telefonować!

Jego oczy zaświeciły mocniej.

- Zazdrosna, Meg? - spytał z napięciem.

- O ciebie? Nigdy - odrzekła, uśmiechając się tak zwyczajnie, jak tylko mogła. - Oczywiście pamiętam do­skonale te cudowne rzeczy, które potrafisz robić nie tylko rękami, ale nie jestem już podlotkiem i nie robi to już na mnie takiego wrażenia - pomimo tych buńczucznych słów wystraszyła się i zaproponowała ugodowo: - Dlaczego nie zaprosisz po prostu Jane na kolację i nie naprawisz wszystkiego?

- Jane Dray jest moją cioteczną babką - powiedział po chwili, z rozbawieniem oglądając jej reakcję. - Może pa­miętasz ją z ostatniego pikniku?

Teraz sobie przypomniała, niestety. Stara wdowa była największą plotkarą w mieście, poza tym prawdopodobnie wciąż nosiła gorset!

- Och, mój Boże... - zaczęła.

- Teraz jest zszokowana, że jej ulubiony cioteczny wnuczek sypia z małą Meggie Shannon, która była takim słodkim, niewinnym dzieckiem.

- O rany - jęknęła Meg, opierając się o ścianę.

- Tak. I więcej niż prawdopodobne, że pognała, żeby powiedzieć o tym twojej ciotecznej babci Henrietcie, któ­ra z kolei poczuje się zobowiązana do napisania do mojej matki i opowiedzenia jej skandalicznej nowiny, że jesteś teraz kobietą upadłą. A moja matka, która zawsze wolała ciebie ode mnie, oczywiście oskarży mnie o to, że cię uwiodłem, nie przypuszczając nawet, że mogło być od­wrotnie.

- Do diabła - jęknęła. - To wszystko twoja wina!

- Sama jesteś sobie winna, więc nie zrzucaj odpowie­dzialności na mnie. Jestem pewien, że moja matka będzie całkowicie zaskoczona twoim zachowaniem, zwłaszcza że od kilku lat dokłada starań, by zastąpić ci matkę.

- Ja się zabiję - powiedziała dramatycznie.

- Czy mogłabyś najpierw skończyć kolację? - spytał David, wtykając głowę przez kuchenne drzwi. - Umieram z głodu. Steven pewnie też.

- Więc czemu nie pójdziecie do restauracji? - spytała, wciąż nie mogąc się pozbierać po swej okropnej pomyłce.

- Jesteś bez serca - westchnął David, starając się wy­glądać żałośnie. - A ja tak czekałem na tę pięknie pach­nącą pieczeń z przyrumienionymi ziemniaczkami...

- Dobrze, już dobrze, skończę kolację - spojrzała na niego piorunującym wzrokiem. - Ale czy ty naprawdę powinieneś tyle jeść? Spójrz na siebie!

- Jestem żywym świadectwem twoich zdolności kuli­narnych - dowodził David. - Gdybym sam potrafił goto­wać, wyglądałbym tak kwitnąco nie tylko podczas twoich urlopów.

- Właściwie to wcale nie jest urlop - powiedziała zmartwiona Meg. - Zespół baletowy, w którym pracuję, nie ma aktualnie żadnego angażu. Nasz menedżer szuka funduszy.

- Na pewno coś znajdzie. Przestań się tym martwić - pocieszył ją David. - A tak w ogóle, to czy mamy czas na prysznic i przebranie się? - spytał.

- Oczywiście - odpowiedziała. - Zresztą ja też muszę to zrobić. Ćwiczyłam przez całe popołudnie.

- Za dużo od siebie wymagasz - zauważył Steve chłodno. - Czy to rzeczywiście jest tego warte?

- Oczywiście, że tak - odpowiedziała obrażona. - Nie wiesz, że balerina jest idealną oprawą dla bogatego dżen­telmena? - dodała, uśmiechając się szelmowsko. - Mam obecnie protektora, który chciałby roztoczyć nade mną opiekę.

Nie dodała tylko, że ten opiekun miał na myśli adopcję, a nie romans, i że był dozorcą w jej kamienicy.

- I co mu odpowiedziałaś? - niesamowite oczy Stevena zalśniły mocniej.

- Sam zgadnij - zaśmiała się. Trzymała się balustrady schodów i pochyliła ku przodowi. - Coś ci powiem, Steve. Jeśli dobrze to rozegrasz, a ja zrobię karierę i zacznę za­rabiać tyle, ile jestem warta, rozważę wtedy twoją kandy­daturę.

Spróbował się nie uśmiechnąć, ale zdradziły go leciut­kie drgania wokół ust.

- Jesteś niemożliwa - cmoknął z podziwem David.

- Popatrz, udało mi się nawet wywołać uśmiech na tej posągowej twarzy - dodała, obserwując Stevena roz­iskrzonymi oczami. - Nie sądziłam, że jest to w ogóle możliwe. Może dzięki mnie wyostrzy mu się też dowcip.

- Uważaj, żebym go nie ostrzył na tobie - ostrzegł ją cicho Steve. Coś czaiło się na dnie jego oczu. Coś, co sprawiało, że miała ochotę uciec.

- Nie prowokuję cię, Steven. Nie jestem aż tak odważ­na. Przykro mi z powodu ciotki Jane - powiedziała z wyraźną skruchą, zmieniając temat. - Zadzwonię do niej i wszystko wytłumaczę, jeśli chcesz.

' - Nie ma takiej potrzeby - powiedział. Jego baczne spoj­rzenie sprawiło, że się zaczerwieniła. - Już o to zadbałem. Jak zwykłe, pomyślała Meg, ale nie powiedziała tego głośno. Steven nigdy nie tracił gruntu pod nogami.

Gdy Meg wzięła prysznic i przebrała się w obcisły, ko­ronkowy kostiumik, zeszła na dół. Związała swoje długie, jasne włosy w kok, bo wiedziała, jak bardzo Steven nie lubi tego uczesania. Na myśl o tym, że robi mu na złość, jej niebieskie oczy zalśniły figlarnie.

Steve także zdążył się już przebrać i wrócić ze swo­jego domu, znajdującego się zaledwie kilka budynków dalej. Włożył białe spodnie i niebieską koszulę; wyglą­dał elegancko, ale swobodnie. Przez te wszystkie lata Meg doskonale pamiętała, jakie to uczucie dotykać jego ciała. Zauważyła włosy na jego piersi i ponownie stwierdziła, że jest zachwycający. Mógł ją mieć, kiedy tylko zechciał podczas tego wspaniałego miesiąca, gdy byli razem, ale to już minęło. Ciekawiło ją, czy on czasem żałuje, że się z nią nie przespał. Ona w skrytości ducha żałowała. Nigdy nikogo nie pragnęła tak jak Stevena. Gdyby zostali kochankami, miałaby chociaż wspomnienia. Jej życie było poświęcone baletowi, ale jednocześnie puste. Nie dotykał jej żaden mężczyzna z wyjątkiem partnerów z zespołu, ale ich ręce zupełnie jej nie podniecały.

Za to Steven podniecał ją zawsze. I wciąż tak było. Podczas ostatnich wizyt u Davida stwierdzała, że jej ape­tyt na byłego narzeczonego wciąż wzrasta. Przerażało ją to. Tym bardziej że on, ze swoim bogatym doświadcze­niem, na pewno się tego domyślał.

Steven odwrócił się, słysząc jej wejście. Palił papierosa. Na szczęście w domu była klimatyzacja, a David, na żądanie Meg, zainstalował jeszcze system filtrujący powie­trze. Nie było czuć dymu.

- Wstrętny nałóg - wymamrotała Meg, rzucając mu piorunujące spojrzenie. - Jesteś bardzo podobny do swo­jego ojca, wiesz? - spytała półgłosem.

Potrząsnął głową.

- On był niższy.

- Ale tak samo ponury. Hej, Steve, to był tylko żart - powiedziała cicho i przeszła na środek nowocześnie umeblowanego salonu.

- Uśmiech nie pasuje do mojej twarzy - odrzekł. - W firmie muszę sprawiać wrażenie osoby zdecydowanej. Robię to dla dobra moich akcjonariuszy. Widziałaś ostatni bilans? Nie jesteś zainteresowana, co robię z twoimi udzia­łami?

- Pieniądze nie znaczą dla mnie zbyt wiele - przyzna­ła. - O wiele bardziej interesuje mnie mój zespół baleto­wy. Jest w poważnych tarapatach finansowych.

- Zatrudnij się w innym - doradził.

- Poświęciłam rok na zdobycie pozycji w tym - odpo­wiedziała. - Nie mogę znów zaczynać od początku. Baletnice nie mają dużo czasu na karierę, a ja mam już dwa­dzieścia trzy lata.

- Taka stara - oszacował ją wzrokiem. - A wyglądasz tak samo jak wtedy, gdy miałaś osiemnaście. Choć jesteś oczywiście bardziej doświadczona. Dziewczyna, którą znałem, prędzej by umarła, niż dała do zrozumienia zu­pełnie obcej osobie, że ze mną sypia.

- Myślałam, że to jedna z twoich kochanek - broniła się Meg. - Masz ich tyle! Nic dziwnego, że Jane uwierzy­ła, że jestem jedną z nich.

- Mogłaś być, kiedyś - przypomniał jej bez ogródek. - Ale w samą porę się zorientowałem - zaśmiał się niewesoło. - Sądziłem, że mamy mnóstwo czasu na intymne przeżycia po ślubie. Jaki ze mnie głupiec! - zaciągnął się papierosem, a jego oczy były zimne jak lód.

- Byłam wtedy kompletnie zieloną - przypomniała mu. - Na pewno byś się rozczarował.

Wypuścił chmurę dymu i spojrzał na nią uważnie.

- Ja nie, ale ty najprawdopodobniej tak. Pragnąłem cię zbyt mocno tej ostatniej nocy, gdy byliśmy razem. Mógł­bym ci zrobić krzywdę.

To była noc ich kłótni. Ale przedtem leżeli u niego na czarnej, skórzanej sofie i pieścili się do utraty tchu, zanim zaczęła błagać go, by skończył to, co zaczęli. Nie wziął jej wtedy, a mimo to na wspomnienie emocji, jakie w niej rozpalał, rumieniła się.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin