W Pułapce Czasu 1-28 [NZ].doc

(1139 KB) Pobierz
Tytuł: W pułapce czasu

W pułapce czasu



PROLOG


Spojrzenie niewinnego dziecka, pełne bólu i żalu, tyle w nim pretensji, tyle skarg do losu. Nie mówi nic, tylko siedzi i patrzy, a wzrokiem mówi, wręcz się skarży na niesłuszny wyrok sądu przeznaczenia. Wykorzystuje go w swych niecnych planach, jakby był strategiem w świata wielkości szachach. A on wraz ze swą Gwiazdą, pionkami w grze, gdzie nie ma dobra i zła, postawieni przeciwko sobie, jak armie Hellady, zmuszeni do bratobójczej walki, często bez powodu.
Zabił swoją Gwiazdę.
Patrzy, nie wiedząc kogo obwiniać. Siebie? Z jego inicjatywy szachownica powstała, lecz to okrutny los dyrygował wydarzeniami na niej.
Zamęt w młodej głowie, tumany niepewności i pytań. Kochany, gdzie jesteś? Gdzie jesteś, moja Gwiazdo najdroższa? Czy pośród innych gwiazd? Może niebo mi odpowie?
Nie, gdybyś był wśród gwiazd, one zgasłyby z zazdrości dla twojego blasku i piękna. A one lśnią, szczerząc się i pyszniąc bezdusznie, śmiejąc się ze mnie i mojego żalu. Cieszą się, że ciebie wśród nich nie ma.
To gdzie jesteś, o ukochany? Gdzie jest miejsce dla Gwiazdy wygnanej z firmamentu świetlistego? Czy na górze Olimp popijasz wraz z Zeusem i Herą zasłużoną ambrozję, rozprawiając wesoło niepomny już o mnie? A może z Re ruszasz co dzień wozem złotym, budząc dzień po nocy? Na jakim niebie mam Cię szukać? Bo nie wierzę, byś był gdzieś indziej.
Niebo słucha w zadumie trenów chłopca biednego, co mu przewrotny los okrutnie wydarł z ramion ostatnią miłość i szczęście, pozostawiając z poczuciem winy i żalem dogłębnym. Płacze razem z nim, jakby litować się chciało i pomóc zachować mu twarz, obejmując go swym mrokiem. Tuli i kołysze, jak matka, aż dziecko skrzywdzone i niespokojne, zasypia snem sprawiedliwego.

Harry Potter. Złoty Chłopiec, Wybraniec, Chłopiec-Który-Przeżył, który chciał tylko kochać i być kochany. Był, lecz zaledwie przez chwilę. Cisnął w przestrzeń myśl, że lepiej zakosztować tak słodkiego szczęścia i je potem stracić, niźli wcale go nie poczuć. Niewinna i słuszna ta miłość była, ofiarował mu ją jego ojciec chrzestny, Syriusz Black. Równie skrzywdzony co chłopiec, obwiniany za zbrodnię, która także w nim budziła odrazę.
Odnaleźli się razem, z planami na przyszłość. Syriusz miał ruszyć w podróż, by złapać Glizdogona i udowodnić tym samym swoją niewinność. Potem zabrałby Harry'ego z domu podłych mugoli i zamieszkaliby razem. Nie, nie w domu Blacków, lecz gdzieś na wsi, w spokojnej okolicy, gdzie łąki, pola i lasy, brzęczenie pszczół, i śpiew ptaków najpiękniejszy. Kąpaliby się w pobliskim stawie lub rzeczce, schnąc potem na miękkiej trawie, nadzy i szczęśliwi. Lataliby razem na miotłach, sadzili kwiaty, drzewa owocowe i warzywa w ogródku za domem. Trzymaliby Hipogryfa, może nawet dwa, by razem udawać się w podniebne podróże.
Ale Syriusza nie ma. Nie ma już Gwiazdy Harry'ego. Nie ma przyszłości, nie ma szczęścia, nie ma miłości, nic. Pozostały tylko pustka, żal i pytania.
Harry obudził się, odsuwając od zimnej szyby, na której widniały pozostałości nocnego deszczu. Postanowił jedno. Znajdzie sposób, by wrócić życie swojej Gwieździe.




Rozdział 1

Ostatni obiad, następnego dnia wyjazd do domów. Wszyscy siedzą w Wielkiej Sali, ale nie on. Spoglądał smutno w okno, patrząc na błonia, ale ich nie widząc.
- Syriuszu... - powiedział cicho. - Gdyby nie ja, teraz ruszałbyś w podróż po Glizdogona, prawda? Ale nie ruszasz i nie ruszysz. Nigdy. Przeze mnie, bo jak idiota poszedłem Ci na ratunek. Gdybym bardziej przykładał się do lekcji oklumencji, tego idioty Snape'a, to by się nie stało. Jestem jeszcze większym idiotą niż on, który pewnie teraz paraduje w świetle szczęścia, oblewając z kumplami nietoperzami twoją śmierć. Powinienem się uczyć, choćby po to, by nie dawać mu tej cholernej satysfakcji. Łzy bezsilności spłynęły po jego policzkach, kończąc swój żywot w koszulce chłopaka. - Syriuszu, tak potwornie tęsknię za Tobą, tak bardzo chcę, byś znowu mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze... Kolejny raz nie poszedłem na posiłek. Widok tylu zadowolonych twarzy tych debili, siedzących tam i jedzących beztrosko, jest okropnie denerwujący. Ale w końcu nie ich wina, że przeze mnie zginąłeś, nie ich. – Drżał cały. – Gdybym mógł cofnąć czas, do momentu, kiedy Snape zaczął mnie uczyć, przykładałbym się i nie zginąłbyś. Taka szkoda… - płakał głośno, dławiąc się łzami. – A…Albo… Do czasu, gdy… gdy wyruszałem do Ministerstwa… Mógłbym sam sobie przeszkodzić…

Zdjął okulary i ręką przetarł oczy, nadal trzęsąc się pod wpływem spazmów płaczu. Wstał chwiejnie i podążył do dormitorium, by nie wysłuchiwać znów bezsensownych pocieszeń, które jedynie pogarszały jego samopoczucie. Sprawdził, czy wszystko spakował do kufra i do rąk wpadła mu mapa Huncwotów. Rogacz, Łapa, Lunatyk i Glizdogon. Nie ma już dwóch. Jego ojca - Rogacza i jego miłości, ojca chrzestnego - Łapy. Najbliższe jego sercu osoby, do których miał największy szacunek. Został tylko ex profesor, przyjaciel - Lunatyk i ten podły szczur Pettigrew. Nie ma już Huncwotów. Są pojedynczy ludzie, którzy nie mają ze sobą już nic wspólnego.

Westchnął z rezygnacją, rzucając mapę na kufer, a samemu kładąc się na łóżku. Nie wiedział co ze sobą zrobić, nie chciał nawet myśleć, bo od razu jego myśli schodziły na Syriusza. Skulił się i zasnął.
Gdy się obudził, była już kolacja. Przetarł zapuchnięte oczy, włożył okulary i wstał. Lekko jeszcze zaspany zszedł do pokoju wspólnego. Usiadł w swoim ostatnio ulubionym miejscu, przy wielkim oknie na parapecie, przyciągając kolana do brody. Intensywnie myślał, więc znowu przed jego oczami pojawiła się uśmiechnięta twarz Syriusza.
- Syriuszu… Chcę, byś wrócił… Jeśli… Jeśli jest jakiś sposób… Tak bardzo bym chciał… - szepnął dotykając opuszkami palców zimnej szyby. – Znowu pada i jest zimno, mimo, że są wakacje. Więc może jesteś w niebie i płaczesz. Albo niebo płacze, bo Cię w nim nie ma. Albo chcesz z niego wrócić. Chciałbym Ci pomóc. Ale tak, by nie pogorszyć sytuacji. Gdyby cofnąć czas… - Ostatnio dużo rozmawiał sam ze sobą. Co się dziwić? Sam siebie rozumiał najlepiej. Nikt prócz Lupina nie widział o związku Harry’ego z Łapą. – Czas… Już raz Ci uratowałem życie, udając się w przeszłość… No przecież! – Zerwał się na równe nogi z bijącym sercem i zarumienioną twarzą. Wbiegł po schodach do dormitorium dziewcząt, w duchu myśląc, że na wyrzuty sumienia czas przyjdzie później. Teraz, grzebiąc w rzeczach Hermiony, myślał tylko o wróceniu życia Syriuszowi. Jest. Ozdobna szkatułka ze stalową kłódką.
- Alohomora – powiedział, wskazując różdżką na zamknięcie. Nagle syknął i wypuścił szkatułkę, czując przeraźliwy ból. – No tak, zabezpieczenia. – Ukucnął przy pojemniczku szepcząc zaklęcia. Po którymś z kolei, ku zdziwieniu Harry’ego, kłódka przemówiła:
- Verbum.
- Co do…?! – zaczął, ale zastanowił się. – Łacina! No tak… Verbum, to słowo. Czyli chodzi o hasło. Jakie Hermiona mogła dać hasło? Scientia? Nauka jest bardzo bliska sercu Hermiony. Kłódka bezczelnie pokazała mu metalowy języczek. - Ty… - warknął Harry. – No nie wiem… - zaczął wymieniać różne słowa, ale po pięciu minutach, zrezygnowany cisnął szkatułką o ziemię. – Głupia skrzynka! – Założył ręce, po czym nagle go olśniło. – Ron Weasley. - Kłódka uśmiechnęła się i odskoczyła. Harry otworzył pudełeczko w którym był zeszyt i biżuteria, a wśród niej Zmieniacz czasu. - To on… - szepnął z zachwytem, zamykając szkatułkę i chowając ją w kufrze Hermiony. Wybiegł z zamku na błonia i stanął w ustronnym miejscu, by nikt go nie zobaczył. – Dobra, to będzie ile obrotów? – zaczął kręcić i liczyć, trzęsąc się z niecierpliwości. Przez nerwowe ruchy mały, metalowy krążek wymknął mu się spod kontroli i zaczął bardzo szybko obracać. Harry ze zdziwienia i strachu otworzył bardzo szeroko oczy. Gdy próbował zatrzymać zmieniacz, przeciął palec. Syknął boleśnie i przerażony chciał zdjąć go z szyi, jednak ten, jakby magicznie przylgnął do jego ciała. Pozostało mu więc tylko czekać. Po kilku minutach krążek zatrzymał się, a chłopak poczuł niemiłe szarpnięcie w okolicy brzucha. Czuł, że kręci mu się w głowie, a powieki same opadają na oczy. Gdy się ocknął, leżał na suchej trawie, a po artefakcie nie było śladu.
Podniósł się ostrożnie i rozejrzał. Był na szkolnych błoniach.
- Gdzie ja jestem…? A raczej kiedy? – szepnął. Nagle zauważył dużą, ciemną postać. Nie musiał się długo zastanawiać kim ona jest. – Hagrid…
- Te, mały! Co ty tu robisz o tej porze? Przecie tera kolacja jest! Chodź, pójdziemy razem, spóźniłem się.
- Ale…Hagrid…Ja… - zaczął nieporadnie Harry.
- Hagrid, gadasz? Znasz mnie? Ja cię nie kojarzę.
Dopiero teraz chłopak zauważył coś niepokojącego w Hagridzie. Był znacznie młodszy
– Który rok mamy?
- 1978. Co ty, z choinki się urwałeś? Tłumacz się, ino zara!
- J-ja jestem nowym uczniem, po podróży trochę źle się czuję. Miałem porozmawiać z d-dyrektorem. A pan… pan miał mnie… zaprowadzić… Jest pan panem Hagridem, tak?
- Kurka wodna! Chyba czeguś nie dopilnowałem! Coś może psor wspominał, a ja cholibka zapomniałem! Jakby się psor pytał, to nie byłem zaskoczony, dobra?
- Jasne. – Harry uśmiechnął się blado.
- No i to jest chłop! Już Cię lubię, mały. – Poczochrał swoją wielka dłonią włosy Harry'ego. – Chodź za mną.

Hagrid podążył do zamku, a Harry pobiegł za nim, by się z nim zrównać. Wkroczyli do Wielkiej Sali, która niewiele różniła się od tej z współczesności, jedynie uczniowie mieli inne szaty i fryzury.
- Weź no na razie usiądź z Gryfonami, to ci po lewej od ściany, dobre dzieciaki, jak trafisz do nich, to się ciesz. Ale każde dzieciaki są dobre. Ślizgoni też serducha mają. No nic, siadaj. A po kolacji pójdziemy do pana psora dyrektora. – Oddalił się do stołu profesorskiego, a Harry nieśmiało podszedł do stołu Gryffindoru, odprowadzany wzrokiem większości uczniów.
To się wpakowałem… - westchnął w duchu. Nagle serce zamarło mu w piersi. Przy stole, do którego się kierował, siedział młody Syriusz. Był jeszcze przystojniejszy niż we współczesności. Jego długie do łopatek, czarne włosy lśniły zdrowym blaskiem, a za długa, niesforna grzywka przysłaniała pojedynczymi kosmykami czarne, iskrzące się oczy. Na gładkiej, śniadej skórze nie było śladu zarostu, a usta były kształtne i aż malinowe. Nic dziwnego, że Harry spłonął wręcz niewieścim rumieńcem.

Syriusz z łobuzerskim uśmieszkiem bezczelnie gapił się na Harry'ego. Obok niego siedział wyszczerzony James, wpatrujący się maślanym wzrokiem w rudowłosą dziewczynę siedzącą naprzeciwko niego. Był również bardzo przystojny, wysoki, z orzechowymi oczami i czarnobrązowymi włosami, których kosmyki sterczały we wszystkie strony. Na nosie miał owalne okulary w drucianych oprawkach, które, przeciwnie niż u Harry’ego, dodawały mu uroku. Jeszcze dalej siedział Remus Lupin, lekko niespokojny, z gęstymi ciemnoblond włosami, pocieniowanymi po połowy szyi i grzywką założoną za uszy, wpatrywał się w swój talerz. Za nim ulokował się rozglądający nerwowo Peter, z wystającymi górnymi jedynkami, o lichych, mysich włosach i małych, czarnych oczkach. Huncwoci…
Podszedł do rudowłosej dziewczyny, obok której było trochę miejsca i cicho spytał:
- Przepraszam, czy tu jest wolne?
Ta spojrzała na niego zielonymi oczami i z pogodnym uśmiechem odpowiedziała:
- Tak, oczywiście, siadaj. – Odsunęła się trochę, a Harry z cichym ,,dzięki” usiadł obok niej. Od razu przed nim pojawił się talerz i sztućce. Zamierzał zacząć jeść, gdy usłyszał zaczepny głos.
- Hej, mały.
Podniósł wzrok na Syriusza.
- T-tak…? – Starał się nie czerwienić.
- Jak masz na imię? – Uśmiechnął się do niego czarująco.
- J-ja… H-Harry… - Spuścił wzrok.
- Łapa, nie pesz kolegi. – Usłyszał głos ojca. – Ile masz lat?
- Piętnaście – odpowiedział, grzebiąc smętnie łyżką w zupie.
- Cudowny rocznik – zamruczał Syriusz.
- Black! – upomniała go ruda.
- Oj Lily, przecież znasz Syriusza… - wtrącił się James, a Harry otworzył szeroko oczy. Właśnie siedział koło swojej matki.
- Tak, znam, dlatego jestem zgorszona. Zostawcie go. Dopiero przybył, musi być głodny.
- Lilyaaaaaan, kochana! Przecież ja bym muchy nie skrzywdził, wiesz o tym słońce! – zawołał radośnie Syriusz, za co dostał kuksańca od Rogacza.
- No wiesz, musimy wybadać, czy to porządny człowiek i czy będzie u nas. Ale sądzę, że tak – wyszczerzył się James.
- Skąd wiesz? Zresztą, żaden dom nie jest zły. – Lily zrobiła obrażoną minę.
- Tak, jasne, niech trafi do wężów. Jakoś nie wyobrażam go sobie maszerującego pod rękę… ze Smarkerusem! – zawołał Rogacz, a wszyscy Huncwoci wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Potter! – warknęła Lily, a Harry otworzył usta ze zdziwienia.
- Smarkerus? Kto to? – spytał.
- Severus, Harry, Severus! I nie słuchaj tych idiotów, Severus to bardzo miły chłopak ze Slytherinu. Mój przyjaciel.
- Smarkerus Snape – powiedział z zastanowieniem Syriusz. – Miły, ta… Jak bazyliszek. Ciągle za nami łazi i pyszni się, jak jakiś książę!
- Książę Półkrwi – powiedział z lekkim uśmiechem Lupin, a Huncwoci znowu zarechotali.
- Co w tym śmiesznego? – spytał Harry.
- Spójrz na stół Slytherinu, ostatni od naszego. O, gapi się znowu na nas, ten z tłustymi, czarnymi włosami do ramion. Lichy taki. – Syriusz udzielił wskazówek i Harry zauważył chłopaka, który teraz speszony odwrócił się do nich tyłem.
Wszystko w myślach mu krzyczało: Nastoletni Tłusty Snape! Do tego przeżył szok, stwierdzając, że Snape był przystojny. Jednak włosy, jak miał tłuste, tak ma. Gładka, jasna cera, niemal porcelanowa, przenikliwe i bystre czarne oczy, kształtne i wiśniowe usta, zaciśnięte w wyrazie złości nawet w młodym wieku, widoczne kości policzkowe. Miał w sobie coś szlachetnego, wyniosłego i dumnego, mimo wystających spod szaty brzydkich ubrań i coś władczego, co sprawiało, że w przyszłości uczniowie kulili uszy i dostawali nerwicy przed, na i po jego lekcjach. Harry miał ochotę zdrowo mu przyłożyć w tę ironiczną gębę, ale teraz nie było na niej kpiny. Było za to coś smutnego, coś, co sprawiało, że wyglądał jak…
- Ofiara. Sam siebie nazywa Księciem Półkrwi, a z tego przydomku, to pasuje do niego tylko Półkrwi. Gdzie on ma coś z księcia? Chyba za uszami – parsknął James.
- Za uszami, to on ma brud, nie księcia – stwierdził pewnie Syriusz.
- Przestańcie! Zachowujecie się jak świnie! – krzyknęła Lily, której twarz z wściekłości dorównywała kolorowi włosów.
- Lily, kiedy ty zauważysz, że to palant? Daj spokój, on nie lubi ludzi, to nietoperz, do tego tłusty i obrzydliwy. Stroni od ludzi i nie docenia twojej przyjaźni. Dziwak, którego marzeniem było być w Slytherinie i babrać się w jelitach Gumochłonów. – James był zirytowany.
- Przesadziłeś! Wolę się z nim przyjaźnić, bo jest od was tysiąc razy inteligentniejszy! To wy jesteście na poziomie tych Gumochłonów, o których mówisz! – Wstała od stołu i szybkim krokiem wyszła z sali, a rude włosy powiewały za nią niczym płomień.
- Ogień – zironizował Syriusz, chichocząc. – James, ty to masz nosa do dziewczyn, naprawdę! Ona prędzej byłaby ze Sklątką tylnowybuchową niż z tobą, stary. Kiedy ty odpuścisz?
- Nie odpuszczę. – James uśmiechnął się rozmarzony. – To cudowna dziewczyna, jeszcze się przekona, że jestem lepszy od Smarkerusa.
- Ciekawe kiedy. – Lunatyk uśmiechnął się lekko, po czym zwrócił do Harry’ego: - W jakiej szkole uczyłeś się wcześniej?
- W... Dumstrangu – powiedział cicho.
- Tam uczą czarnej magii! – zawołał Syriusz. – Niegrzeczny chłopiec!
- Ja nie…! T-to plotki. Jednak nie jest tam przyjemnie. Dlatego się przenoszę, nie odpowiadała mi tamta szkoła. Ta we Francji jest dla czarownic, a inne są kiepskie. Hogwart najbardziej mi odpowiada – wytłumaczył się.
- No to, masz szczęście. – Łapa uśmiechnął się władczo. – Dobrze trafiłeś. Będzie jeszcze lepiej, jak zostaniesz przydzielony do Gryffindoru. To najlepszy Dom. Inne nie są złe, bylebyś nie trafił do Slytherinu.
- Aha – odpowiedział chłopak. – A dlaczego tak bardzo… nie lubicie tego Snape’a?
- Żartujesz sobie? – zdziwił się James. – Myślę, że już trochę usłyszałeś. To wredny, oślizgły wąż, wyglądający jak istna pokraka. Ma strasznie wysokie mniemanie o sobie i ciągle nas szpieguje, by na nas donosić. To pijawka. Do tego przyjaźni się z Lily i nie docenia tego. Nie wiem, co ona w nim widzi.
- Jak tak dalej pójdzie, to zaczną ze sobą chodzić – wtrącił Remus.
- Chyba żartujesz! – oburzył się Rogacz. – On nie wyściubia nosa zza książek, albo łazi za nami. Nie ma czasu na dziewczyny. Zresztą, chyba Lily nie jest aż tak ślepa, a inne dziewczyny nie są na tyle zdesperowane. Nie ma nawet przyjaciół, więc jak miałby mieć dziewczynę.
- Ciekawe dlaczego nie ma przyjaciół. - Uśmiechnął się ironiczne Black.
- Chyba macie rację, obleśny typ – przyznał im rację Harry, w duchu ciesząc się na tyle, jakże słusznych obelg pod adresem znienawidzonego nauczyciela. Najwyraźniej nawet za czasów szkolnych był bufonem. – Aż przykro patrzeć.
- Ha! I to mi się podoba, równy chłop! – Wyszczerzył się Syriusz.
- Spokojnie, Łapa. To nowy. Musimy go lepiej poznać. I jak zasłuży, to może będzie piątym Huncwotem – podsumował James. – Powiedz, jesteś animagiem? Albo umiesz wyczarować patronusa? Albo chociaż jakieś zwierze lubisz bardziej, niż inne?
- Umiem wyczarować patronusa – przyznał Harry.
- Wow, nie lada wyzwanie wyczarować pełnego patronusa w wieku piętnastu lat – powiedział Remus.
- Miałem trzynaście, jak się nauczyłem. Jego forma, to jeleń. – Uśmiechnął się Złoty Chłopiec.
- Jeleń? – James zrobił zdziwioną minę. – Ja jestem jeleniem. Wiesz, Rogacz. To moja forma animaga. Umiesz coś jeszcze?
- Nie wiem… - Harry zarumienił się.
- Coś się wymyśli – skwitował Syriusz. – Spójrz, chyba gajowy do Ciebie macha. Masz do niego iść?
- Tak, miałem porozmawiać z dyrektorem. – Wstał. – No to…Cześć.
- Bywaj, mały. – Łapa puścił mu oko.

Harry ruszył do czekającego przy stole nauczycielskim Hagrida, ale usłyszł na odchodnym coś, co na pewno nie było dla jego uszu.
- Na pewno nie wie, że ci się podoba – powiedział James z ironią.
Dlatego, gdy spojrzał na twarz gajowego, był mocno zaczerwieniony i rozkojarzony.
- Co jest? Taki czerwony jesteś. Tego, nie ma co się wstydzić, psor Dumbledore to cudowny i wyrozumiały człek. Na pewno go polubisz. – Hagrid uśmiechnął się do niego pocieszająco.
- Tak… - przełknął ślinę. – Dziękuję Ha…Panu…
- Mów mi Hagrid. – Poklepał Harry'ego po plecach tak, że aż się zgiął i razem poszli pod Chimerę strzegącą wejścia do gabinetu dyrektora. – Cytrynowe dropsy. Wiesz, to hasło i ulubione słodycze pana psora - powiedział.
Chłopak uśmiechnął się lekko. Ukazały się ruchome schody i po chwili znaleźli się pod drzwiami gabinetu. Hagrid zapukał i po lekko ochrypłym ,,proszę” otworzył drzwi.
- Panie psorze, tego, przyprowadziłem nowego. Bidula pałętał się po błoniach, nawet zapomniał który rok mamy!
- Nowy? – Dumbledore siedzący za biurkiem, wyglądającym tak samo jak Harry pamiętał, zdziwiony uniósł brwi. – Och… Och, tak, tak… Dobrze, że pamiętałeś, Hagridzie. Wejdź chłopcze, proszę, nie bój się.
- D-dobry wieczór… - Harry już dawno nie czuł, przed tym poczciwym człowiekiem, takiego strachu.
- Hagridzie, zostaw nas samych – rzekł dyrektor.
- Się wie, panie psorze, branoc! – Gajowy wyszedł kłaniając się przy tym.
- Jak się nazywasz młodzieńcze? Daję słowo, nie pamiętam, bym… - Starzec zaczął przeglądać różne dokumenty.
- Nie, proszę pana, proszę nie szukać. Muszę z panem porozmawiać, choć nie wiem, czy mi pan uwierzy.
- Siadaj i opowiadaj. – Skierował swój przenikliwy wzrok błękitnych tęczówek na chłopaka.
- Dobrze… Więc ja… Nie… Nie jestem z tych czasów… - Harry oczekiwał zdziwienia na twarzy Dumbledore’a, lecz ta wyrażała jedynie zainteresowanie. – I ja… Chciałem się cofnąć w czasie kilka dni, za pomocą… Zmieniacza czasu… I…I… Wymknął mi się spod kontroli… Nie mogłem go zatrzymać… Przeniósł mnie tutaj, osiemnaście lat wcześniej. A gdy… wylądowałem… nie było go już nigdzie… Więc chyba tu utknąłem… Nie wiem, co robić.
- Zmieniacze czasu i podróże w czasie to bardzo ryzykowne sprawy, zwłaszcza te artefakty, trzeba się z nimi niesamowicie delikatnie obchodzić, wymagają precyzji. Gdy nie szanujesz Zmieniacza czasu, może się zbuntować przeciwko tobie, albo gdy nie godzi się z twoimi intencjami, może Ci przeszkodzić w jakiś sposób.
- To… one mają rozum?!
- Nie całkiem… To po prostu magia, chłopcze. Żeby czymś się posługiwać, trzeba to doskonale znać. Są zwykłe książki i są też takie, które mogą cię pożreć, prawda?
- Tak, ma pan rację… Ale, co teraz?
- Żeby wrócić do swoich czasów, trzeba poczekać aż nadejdą… albo ponownie użyć zmieniacza i przyśpieszyć ten proces. Jednak w tym przypadku jest to trudniejsze, bo coś się stało i artefakt zniknął. Czy próbowałeś użyć tego samego zmieniacza do zadania, które już wcześniej wykonałeś?
- Ja… Tak…
- Popełniłeś błąd i medalion zniknął. Może być teraz gdziekolwiek w czasoprzestrzeni.
- Na Merlina… - Harry wcisnął się w oparcie fotela, czując, że mu słabo. – Panie dyrektorze, czy jest jakaś szansa bym wrócił?
- Tak. Ale to potrwa. Pomogę ci, jednak to będzie bardzo trudne, to wymaga… czasu. Więc nie wrócisz tak szybko, jakbyś chciał.
- Och… - Harry uśmiechnął się blado. – To żaden problem, myślałem, że utknę tutaj na zawsze. Bardzo panu dziękuję za pomoc. Pierwszą myślą, jaka mi przyszła do głowy, gdy tu wylądowałem, to rozmowa z panem.
- Czyli ty mnie znasz, a ja ciebie nie. – Dumbledore uśmiechnął się łagodnie.
- Oczywiście, że pana znam! Jest pan dyrektorem, w czasie, kiedy ja chodzę do szkoły. Jestem Harry Potter. Mam piętnaście lat i mój powrót jest bardzo ważny.
- Potter, mówisz? Masz coś wspólnego z Jamesem Potterem?
- Tak, to… mój ojciec – przyznał z lekkim rozbawieniem.
- No to Harry, masz szanse, jakiej raczej nikt nie ma, chodzić ze swoim tatą do jednej szkoły! – Dyrektor zachichotał. – Ciekawy człowiek, ciekawy… Ale powiedz mi chłopcze, czy twój powrót ma coś wspólnego z Voldemortem?
- Tak. Skąd pan…?
- Intuicja. – Przeszył go spojrzeniem. – W takim razie, dopóki nie znajdę sposobu, będziesz uczniem Hogwartu. Zaraz włożysz na głowę Tiarę Przydziału i już dzisiaj będziesz spał w dormitorium swojego Domu. Mam też prośbę do ciebie.
- Tak panie dyrektorze?
- Zapewne będziesz chciał trzymać się z paczką twojego taty. Nie mam nic przeciwko, rzecz jasna, jednakże proszę cię, byś nie szedł w ich ślady, jeśli chodzi o ich spór z Severusem Snape’em, młodzieńcem ze Slytherinu. Zanim go skreślisz, poznaj go, dobrze?
- Ja… Spróbuję… - mruknął Harry, niezbyt zadowolony z prośby dyrektora.
- Nie wiem, jaki jest w twoich czasach, ale teraz może wydawać się szorstki i odpychający, a to tak naprawdę smutny i samotny młodzieniec. Do tego, można powiedzieć, nie ma rodziny. Proszę, nie oceniaj go przez pryzmat tego, co mówi twój ojciec i tego, co wiesz o nim z przyszłości. Oczywiście, nie proszę o to, byście się przyjaźnili, tylko byś spróbował go poznać. A potem zrobisz z tym fantem co zechcesz. Dobrze?
- Tak. – Harry czuł, że taki układ mu odpowiada. Snape, to Snape, podła żmija, której nie da się lubić.
- Fawkes – rzekł Dumbledore. – Przynieś Tiarę Przydziału.
Czerwony ptak zerwał się z żerdzi z krótkim krzykiem i z wysokiej szafki na książki porwał w szpony czarną tiarę. Rzucił ją na biurko, po czym wrócił na swoje miejsce.
- Dziękuję. – Starzec uśmiechnął się do ptaka i podał Harry’emu tiarę. – Chyba wiesz co robić.
- Tak. – Chłopak włożył na głowę Tiarę Przydziału, doznając znajomego uczucia. Wiem, że mnie nie pamiętasz, ale przydzieliłaś mnie już raz do Gryffindoru i... pomyślał, ale nagle usłyszał w swojej głowie jej głos.
- Nic nie mów, młodzieńcze, znam zawartość twojej głowy. Można by rzecz, Gryfon z krwi i kości, ale masz też coś ze Ślizgona, o tak, a i Puchona i Krukona także, tak, tak… Raz już podjęłam decyzję i była ona w pełni słuszna… GRYFFINDOR!
Harry z ulgą zdjął tiarę, podając ją dyrektorowi.
- A więc zmykaj do Gryfonów. Hasło brzmi ,,piwo kremowe”. - Dumbledore uśmiechnął się życzliwie.
- Ale… Jest jeden problem… Moje rzeczy… Zostały tam…
- Spokojnie, pomyślałem już o tym. Teraz idź i śpij spokojnie.
- Ale…
- Harry Potterze, czyżbyś był tak samo nieposłuszny jak twój ojciec? - Dyrektor żartując, pogroził mu długim palcem.
- Dobranoc – odpuścił Harry i wstał. - I dziękuję.
- Nie ma za co, chłopcze. Dobranoc.

 

Rozdział 2


Huncwoci w komplecie zeszli do pokoju wspólnego, w którym o tej godzinie było już sporo osób. Syriusz wyciągnął głowę niczym peryskop, szukając wzrokiem pewnej postaci.
- Łapa, przestań się tak rozglądać. Przecież nie wiesz, czy został już przydzielony. – James sprzedał mu kuksańca w bok.
- Nie wiem o czym mówisz… - Syriusz wbił wzrok w podłogę, a dłonie w kieszenie wytartych dżinsów.
- O, nie uwierzysz, ale twoja księżniczka siedzi na kanapie - zaśmiał się James.
- Co?! - Syriusz stanął jak wryty, podnosząc wzrok.

Rogacz miał rację. Harry siedział na kanapie z podkulonymi nogami i czytał książkę. Dla Syriusza w tej chwili był ósmym cudem świata. Okulary zjechały mu na czubek małego, lekko zadartego nosa, tak, że doskonale widoczne były czarne i gęste rzęsy okalające jasnozielone oczy. Przypominały dwa świecące, duże szmaragdy. Na policzki drobnej buzi wkradły się znajome rumieńce, a malinowe, apetyczne usta, nieświadomie lekko uchylone, kusiły niemiłosiernie. Jednym ruchem małej dłoni poprawił okulary i odsunął z oczu wpadające w nie kruczoczarne kosmyki, mieniące się granatowym blaskiem. Skulony na kanapie, wyglądał jak mały miś, który tylko czeka, by go przytulić. Łapa poczuł, jak w jego nieśmiertelnych dżinsach niespodziewanie brakuje miejsca i zagryzł z zakłopotania dolną wargę. Harry wcale, a wcale nie był podobny do wysokiego, dobrze zbudowanego Jamesa z wiecznie chytrym i zarazem rozmarzonym wyrazem twarzy. Nie. Harry był definicją niewinności i delikatności.
- Taki mały kotek… - szepnął do siebie.
- Syriusz, gapisz się - zachichotał Lupin.
- Ja nie…! - Dopiero teraz zauważył, że stał w miejscu, wpatrując się w Harry’ego szeroko otwartymi oczami. - Nic nie mów.
- Okay. - Lupin ruszył do przodu, a za nim Syriusz. - Cześć Harry. Trafiłeś do Gryffindoru?
- Cześć. - Chłopak uśmiechnął się zamykając książkę i siadając normalnie. - Jak widać.
- To super - odezwał się James, siadając na kanapie, tak, by przy Harrym zostało wolne miejsce. - Syriusz, siadaj, mówiłeś, że jesteś zmęczony.
- Ja.…? A… Tak… Tego… No tak. - Uśmiechnął się promiennie, siadając w środku. - Jak pierwsza noc w Hogwarcie?
- Eee… Dobrze - odparł Harry, a jego naturalne rumieńce przerodziły się w ciemnoczerwone wypieki. Syriusz mruknął coś cicho, a James spytał:
- Co mówiłeś, Syriuszu?
- Nic nie mówiłem. - Spojrzał na niego speszony. - Co masz pierwsze, Harry?
- Zaraz zobaczę, bo już nie pamiętam - zaczął grzebać w torbie, a Black położył mu głowę na ramieniu, spoglądając na poczynania chłopaka. Harry zamarł, czując bliskość Łapy. Dłonie zaczęły mu się trząść, a przez ciało przeszedł przyjemny dreszcz, co oczywiście nie umknęło uwadze Syriusza. Gdy wyjął plan, Black posunął się jeszcze dalej, chwytając w rękę dłoń Harry’ego, drżącą i bardzo mocno zaciśniętą na pergaminie. Chłopak był dosłownie cały czerwony, od czubka głowy, przez dłonie, pewnie aż po stopy.
- Eliksiry. Tak na dzień dobry po śniadaniu? Współczuję. - Syriusz sprawiał wrażenie, jakby nic sobie nie robił z zawstydzenia Harry'ego, a w duchu cieszył się, jak Hipogryf na kawałek mięsa. Przeszkadzał mu tylko chichot Jamesa. - My mamy transmutację z McGonagall. Eliksiry prowadzi stary, dobry Slughorn. Nie jest zbyt straszny, ale żebyś go słyszał jak wychwala Smarkerusa na lekcjach, idzie pawia puścić. - Odsunął się od Harry’ego, który przez bliski kontakt nie mógł się ani poruszyć, ani nic powiedzieć.
- Jak skończysz lekcje, to przyjdź na błonia. Przy jeziorze jest takie duże drzewo. Jest nasze, więc nikt inny pod nim nie usiądzie. Może już tam będziemy, może dopiero się pojawimy, w każdym razie posiedzimy razem - powiedział wesoło James.
- Dobrze. - Harry uśmiechnął się lekko w odpowiedzi, czując, że wraca mu władza nad ciałem.
- Wiesz, jest koniec września i niedługo będzie zimno, nie będzie już tak miło tam siedzieć, trzeba korzystać - wtrącił Syriusz.
- Ale ty, Harry, nie masz się o co martwić, Syriusz na pewno cię rozgrzeje. - Rogacz mrugnął do chłopaka.
- Oj, bo sobie Bóg wie co pomyśli. - Black szturchnął palcem chichrającego się Jamesa. - Ale oczywiście, Harry, dla ciebie moje ramiona są zawsze do wynajęcia.
- D-dobrze… - wydukał speszony, spuszczając wzrok. - Chodźmy może już na śniadanie, co?
- Co zechcesz! - Syriusz wyszczerzył się i skoczył na równe nogi. - Poprowadzę cię, ze mną nie zginiesz!
- Syriuszu, może trochę mniej entuzjazmu? - zaproponował Lupin.
- Ja bym mu nie wierzył, ciesz się, że masz jeszcze nas, bo ten długowłosy typek mógłby cię specjalnie zagubić i gdzieś, w pustej klasie…
- James! - zawołali razem Remus i Black, uderzając, w żartach, Rogacza w głowę.
- …wytłumaczy ci na przykład, jak zrobić eliksir przemieszczenia - dokończył James z cwanym uśmiechem.
- Ja zwariuję… - mruknął cicho Harry, co Syriusz przyjął dosłownie.
- Nie wariuj, Harry, jesteśmy z tobą! Ja jestem z tobą! - Złapał go za ramiona i ich twarze znalazły się nagle bardzo blisko siebie.
- Dobry Merlinie… - Harry poczuł, że traci władzę w nogach i byłby się przewrócił, gdyby nie Remus łapiący go w ostatniej chwili.
- James, Syriusz, uspokójcie się! To drugi dzień Harry’ego w Hogwarcie, na pewno bardzo się stresuje, odpuśćcie mu.
- Co za idioci! - Znikąd pojawiła się zagniewana Lily. - Jesteście zadowoleni z siebie? Najpierw dręczycie grupą jednego, a teraz jeszcze młodszych! Chodź, Harry. - Wzięła chłopaka pod ramię, odciągając go od osłupiałych Huncwotów.
- No ładnie, mały kradnie mi dziewczynę - jęknął James.
- Nie, to twoja dziewczyna kradnie mi chłopaka - poprawił go Syriusz.

***

Harry rano obudził się wybitnie wypoczęty i spokojny. Przekręcił się na drugi bok i coś przykuło jego uwagę. Był to czarny kufer. Chłopak otworzył go zdziwiony. W środku były poukładane książki i wyposażenie ucznia: 3 szaty robocze, czarne, tiara, rękawice, płaszcz zimowy, kociołek i zbiór składników do eliksirów. Do tego parę zestawów ubrań, dwie pary butów (zimowe i letnie), stos pergaminów, pióra, torba i piżama w paski. Na samym szczycie ksiąg leżał list.


Harry Potterze

Rzeczy, jakie znajdują się w kufrze, to po części zbiory szkoły (książki, kociołek, składniki eliksirów), a po części kupione z specjalnego funduszu szkoły dla uczniów w kiepskiej sytuacji materialnej (TERAZ, ty do nich należysz), więc mam nadzieję, że Cię w pełni zadowalają i nie masz oporów przed korzystaniem z nich. Po Twoim powrocie zostaną przekazane innym potrzebującym uczniom. Mam nadzieję, że czujesz się dobrze w Hogwarcie, bez względu na rok.

Albus Dumbledore


- Potrzebujący uczeń, miło. - Harry uśmiechnął się do siebie. - Przyzwyczaiłem się. Do jedenastego roku życia nic nie miałem. Udając się pod prysznic, zabrał sztruksowe spodnie i szarą koszulkę. Po skończonej toalecie, właśnie pakował książki do torby, gdy nagle usłyszał:
- Kim jesteś?
Harry spojrzał na rozmówcę, przecierającego sennie bursztynowe oczy i przeczesującego niedbale krótkie, brązowe włosy.
- Harry. Jestem nowym uczniem, wczoraj Tiara przydzieliła mnie do Gryffindoru.
- Ach tak, ja jestem Milicent Fooh. Będziemy razem w klasie.
- Fooh, idioto, on jest Huncwotem, do tego Blacka, chcesz im się narazić? - odezwał się rudy chłopak, wstający z łóżka obok Harry’ego.
- A to, sorry, chłopie. - Milicent zrobił zmieszaną minę.
- Ale ja nie rozumiem… Nie jestem jednym z nich… Ja ich wczoraj poznałem i na pewno… nie jestem własnością Syriusza - speszył się Harry.
- Sam fakt, że rozmawiają z tobą, jak ze swoim, świadczy, że prędzej czy później do nich dołączysz. To elita szkoły, my jesteśmy pospólstwo, nie powinieneś z nami gadać. – Rudzielec pokiwał z dezaprobatą głową.
- Ej, bez przesady, to szkoła, a nie… Tu nie ma hierarchii, nie traktujcie mnie inaczej… - poprosił cicho Harry.
- Ja tam tego też nie uznaję. – Szatyn mrugnął do niego przyjacielsko. - Wiedziałem, że jesteś w porządku. Przesadzasz, Bilius.
- W szkole hierarchia jest najważniejsza - rzucił z lekką złością Bilius. – Ja znam swoje miejsce. Jak masz na nazwisko? - spytał Harry’ego.
- Potter - odpowiedział zmieszany chłopak. - A ty?
- Weasley. Samo to, że jesteś Potter świadczy o tym, że powinieneś być w elicie. Potterowie to elita Gryffindoru, tak, jak Slytherinu Malfoyowie i Blackowie. To aż dziwne, że Syriusz Black trafił do naszego Domu.
- Charakter nie zależy od nazwiska człowieka - burknął Harry.
- Właśnie, Bil - przyznał Milicent. - Większość Weasleyów ma w nosie hierarchię, a ty jednak sztywno się jej trzymasz.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin