35.Cienie Imperium.pdf

(1143 KB) Pobierz
Microsoft Word - Gwiezdne Wojny 040 - Cienie Imperium - Perry Steve
NALEŻY SOBIE POWIEDZIEĆ UCZCIWIE:
GDYBY PRZESTĘPSTWO SIENIE OPŁACAŁO,
BYŁOBY NAPRAWDĘ NIEWIELU PRZESTĘPCÓW.
Laughton Lewis Burdock
16570278.001.png
PROLOG
Xizor, stojący o cztery metry od Imperatora, miał nieodparte wrażenie, że spogląda na
chodzącego trupa, i to od dawno nieżyjącego. Zaskakujące było nie tylko to, że Palpatine nadal
żył, ale że w dodatku był najpotężniejszym człowiekiem w galaktyce. Nawet nie wyglądał staro,
za to tak, jakby coś go zjadało od wewnątrz...Xizor prawie czuł smród rozkładu, co musiało być
złudzeniem: powietrze, zanim trafiło do komnaty, przechodziło przez skomplikowany system
filtracyjny, wykluczający pojawienie się jakichkolwiek zapachów, a także bezwonnych gazów
trujących. Być może ten właśnie brak zapachów powodował złudzenie trupiej woni.
Człowiek będący niegdyś senatorem, Palpatine wkroczył w pole holokamery, tak by
rozmówca mógł dostrzec jedynie jego zbliżenie do pasa. Zniszczoną twarz zakrywał mu kaptur
ciemnej szaty, jaką zwykle nosił. Dzięki temu manewrowi człowiek, z którym Imperator miał
zamiar rozmawiać - oddalony o lata świetlne - nie był w stanie dostrzec Xizora, sam będąc dlań
doskonale widocznym. Był to dowód zaufania, jako że Imperator z zasady wolał rozmawiać z
podwładnymi bez świadków.
Człowiek, z którym chciał rozmawiać o ile nadal można go było nazwać człowiekiem...
Powietrze przed Imperatorem zamigotało i pojawił się obraz klęczącej na jednym kolanie postaci
z pochyloną głową. Był to humanoid ubrany na czarno; pochyloną głowę osłaniał również czarny
lśniący hełm wyposażony w maskę do oddychania.
Był to Darth Vader.
- Co rozkażesz, mój panie? - rozległ się zniekształcony przez elektronikę głos Vadera.
Xizor posłałby mu bez wahania bombę niespodziankę, gdyby to tylko było technicznie
wykonalne. Z kimś tak potężnym jak Darth Vader nie walczyło się jednak otwarcie, nie mając
skłonności samobójczych.
- Jest wielkie zakłócenie Mocy - odezwał się Imperator.
- Poczułem je.
- Mamy nowego przeciwnika. Lukę Skywalkera.
Xizor prawie zastrzygł uszami słysząc to - tak dawno temu brzmiało nazwisko Vadera.
Teraz ktoś z tego samego rodu okazywał się na tyle potężny, by stać się tematem rozmowy
Imperatora i stworzonej przez niego istoty. A on, Xizor, nic o tym nie wiedział! Złość ogarnęła
go natychmiast, ale nie dał tego po sobie poznać. Falleenowie nie okazywali uczuć w
przeciwieństwie do wielu podrzędnych ras. Bądź, co bądź wywodzili się od gadów, nie od
ssaków, dzięki czemu zamiast dzikich żądz kierowali się chłodną kalkulacją. Tak było
przyjemniej. I bezpieczniej.
- Tak, mój panie - zgodził się Vader.
- Może nas zniszczyć.
To była wręcz rewelacyjna informacja - prawdę mówiąc Xizor nie wyobrażał sobie kogoś
czy czegoś na tyle potężnego, by mogło zagrozić samemu Imperatorowi.
- To zaledwie chłopak - odparł Vader. - A Obi-Wan nie może mu już pomóc.
To nazwisko Xizor też znał - Obi-Wan był generałem i jednym z ostatnich zabitych
Rycerzy Jedi. Tyle, że działo się to dość dawno temu, a skoro ostatnio pomagał jakiemuś
podrostkowi oznaczało to, że informacje, którymi dysponował, były błędne! A to oznaczało, że
jego agenci pożałują własnej głupoty czy też niekompetencji. Mówiąc prościej: polecą łby, i to
zaraz! Wiedza była władzą, brak informacji słabością, a słabość była czymś, na co nie mógł sobie
pozwolić. To, że znajdował się w luksusowej komnacie w samym sercu przypominającego
piramidę pałacu, było najlepszym dowodem, jaką władzą dysponował.
- Ma wielką Moc - kontynuował Imperator. - Syn Skywalkera nie może stać się Jedi.
Xizor omal nie usiadł z wrażenia: syn Vadera?!
- Gdyby dało się go przekonać, stałby się potężnym sojusznikiem - zasugerował Vader.
Coś w jego głosie nie pasowało do słów, tylko Xizor nie bardzo potrafił określić, co to
było: troska, nadzieja czy pragnienie.
- Tak... to prawda, byłby wielce pomocny - przyznał Imperator. - Czy to jest wykonalne?
- Przyłączy się lub zginie, panie - odparł po króciutkiej pauzie Vader.
Xizor miał ochotę się uśmiechnąć, choć nie zrobił tego, podobnie jak wcześniej nie okazał
złości. Vader chciałby jego syn żył. Jego ostatnie stwierdzenie miało służyć wyłącznie
uspokojeniu Imperatora. Tak naprawdę nie miał najmniejszego zamiaru zabijać własnego syna -
dla kogoś przyzwyczajonego do wychwytywania podtekstów, nie ulegało to wątpliwości. A
Xizor był w tym dobry: bądź co bądź nie został Mrocznym Księciem, lordem Czarnego Słońca,
będącego największą przestępczą organizacją w galaktyce, jedynie dzięki odpowiedniemu
wyglądowi. Co prawda nie całkiem się orientował, co to takiego ta Moc, ale widział dość jej
przykładów, żeby wiedzieć, że istnieje i że to dzięki niej Imperator i Vader byli tak potężni.
Wiedział też, że mistrzami w posługiwaniu się nią byli Jedi, wybici na rozkaz Imperatora. Teraz
pojawił się nowy gracz, dysponujący Mocą w dużych ilościach. A Vader praktycznie przyrzekł,
że dostarczy go żywego i jeszcze przekona, by stał się sojusznikiem. Bardzo ciekawe.
Imperator wyszedł z pola kamery przerywając połączenie i odwrócił się.
- To o czym mówiliśmy, książę?
Xizor uśmiechnął się: trzeba się było zająć innymi sprawami, ale nie oznaczało to, że zepchną
one w niepamięć Luke'a Skywalkera.
ROZDZIAŁ 1
Chewbacca ryknął wściekle i strząsnął prosto w dziurę próbującego go unieruchomić
szturmowca. Dwaj następni podbiegli do niego i wylądowali na metalowej podłodze przy wtórze
klekotu pancerzy. W następnej sekundzie obstawa Vadera zastrzeli go jak nic i cała jego siła nie
będzie w stanie temu przeszkodzić. Han wrzasnął na niego próbując go uspokoić. Leia
obserwowała to wszystko niezdolna się poruszyć... i uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
- Chewie, będzie jeszcze okazja! - głos Hana słychać było -wyraźnie. - Musisz opiekować się
księżniczką! Słyszysz?
Znajdowali się w ponurym pomieszczeniu usytuowanym w produkcyjnej części na Bespi;
Lando Calrissian, którego Han nazywał przyjacielem, zdradził ich i wydał Vaderowi. Złocisty
blask lamp oświetlających halę jeszcze podkreślał jej ponury i nierealny wygląd. Chewbacca stał
się równie spokojny jak złożony wpół Threepio, którego niósł w worku na plecach. Zdrajca
Lando stał z boku, razem z technikami, łowcami nagród i resztą wartowników, w pewnym
oddaleniu od Vadera. Wszystko przesycone było smrodem płynnego karbonitu, dziwnie
przypominającym kostnicę i zarazem cmentarz.
Do Chewiego ostrożnie podeszli następni wartownicy i ośmieleni jego bezruchem
założyli mu kajdanki. Chewbacca nie był tym zachwycony, ale pozwolił się skuć, rozumiejąc,
czego chce od niego Han.
Leia spojrzała Hanowi w oczy. Mieli diametralnie odmienne charaktery, które
przyciągały się niczym magnesy, i oboje doskonale dawali sobie z tego sprawę, choć żadne dotąd
tego wyraźnie nie powiedziało... Para szturmowców pociągnęła Hana na platformę windy ponad
prowizoryczną komorą zamrożeniową, a Leia, nie mogąc zapanować nad uczuciami, krzyknęła:
- Kocham cię!
- Wiem - odparł spokojnie.
Technicy rasy Ugnaught, sięgający Hanowi ledwie do pasa, uwolnili mu dłonie i
pospiesznie się wycofali. Platforma ruszyła w dół, a Han cały czas spoglądał w oczy Lei dopóki
chmura lodowatego gazu nie wystrzeliła mu spod nóg przesłaniając go całkowicie.
Chewie zawył. Leia nie rozumiała co prawda jego języka, ale bez trudu odgadła, co wyraża głos -
wściekłość, żal i bezsilność.
Śmierdzący kwaśny gaz spowił ich wszystkich niczym lodowata mgła. Ostatnią rzeczą,
jaką zobaczyła, była maska Dartha Vadera.
- Co... co się dzieje? - rozległ się głos Threepia. - Chewbacca, odwróć się, bo nic nie widzę! Han!
Leia usiadła, odrzucając skopaną pościel. Serce waliło jej jak młotem, a mokra od potu
koszula kleiła się do ciała. Ekran wpuszczonego w ścianę chronometru wskazywał trzy godziny
po północy, a powietrze w pokoju było duszne, chociaż noce na Tatooine przeważnie są chłodne.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie uchylić okna, ale byłby to zbyt wielki wysiłek po dopiero
co przeżytym koszmarze sennym.
Nie był to właściwie koszmar; raczej koszmarne wspomnienia tego, co faktycznie się
wydarzyło. Ten, którego kochała, nadal tkwił w płycie karbonitu, wywieziony z Bespinu w
ładowni statku łowcy nagród. Gdzie przebywał teraz, tego nie wiedział nikt.
Omal się nie rozpłakała, ale zdołała powstrzymać łzy - Leia Organa, Księżniczka
Królewskiego Rodu Alderaanu i członek Imperialnego Senatu, energicznie działająca na rzecz
odtworzenia Republiki, nie będzie płakać. Alderaan został zniszczony przez Gwiazdę Śmierci,
Senat rozwiązany przez Imperatora, a Rebelia była nieporównywalnie słabsza od Imperium - ale,
nie miało to znaczenia. Leia pozostała sobą i nie będzie płakać. Zamierza wyrównać rachunki.
Trzecia godzina po północy była dla połowy planety porą snu.
Lukę Skywalker należał do wyjątków wśród tej połowy. Stał boso na stalowo-betonowej
platformie sześćdziesiąt metrów nad piaskiem areny i przyglądał się naciągniętej stalowej lince
łączącej go z podobną platformą kilkanaście metrów dalej. Ubrany był w czarne spodnie, czarną
koszulę i czarny skórzany pas, przy którym nie wisiał miecz świetlny: stary zostawił na Bespinie
razem z dłonią, nowego jeszcze nie skończył konstruować. Plany znalazł w starej, oprawionej w
skórę książce w domu Bena Kenobiego; miał dzięki temu zajęcie czekając, aż proteza zrośnie się
z ręką. Nie zostawiało mu to zbyt wiele czasu na rozmyślania.
W namiocie panował półmrok, więc ledwie widział stalową linkę. Cyrk spał, tłumy
poszły do domów, a jedynym dźwiękiem zakłócającym ciszę było potrzaskiwanie syntetyku, z
którego sporządzono namiot, ochładzającego się po dziennym upale. W nocy temperatura spadała
gwałtownie, co z niewyjaśnionych przyczyn wzmacniało zapach dewbacków. Zapach ten,
zmieszany z wonią potu Luke'a, wypełniał namiot.
Prócz niego w tej okolicy nie spał tylko strażnik, przekonany przy użyciu Mocy, by
wpuścił go do namiotu i przestał zauważać. Była to jedna z wielu umiejętności Jedi, których
Lukę dopiero się uczył.
Powoli wypuścił powietrze z płuc: pod linką nie było siatki amortyzującej, toteż upadek
mógł oznaczać tylko jedno. Nie musiał tu być i nikt nie zmuszał go do spaceru po linie.
Poza własną świadomością.
Uspokoił oddech, bicie serca i w miarę możliwości także myśli, używając technik, jakich
nauczyli go Ben i Yoda. Ćwiczenia tego ostatniego były surowsze i bardziej wyczerpujące i Lukę
żałował, że nie zdołał zakończyć szkolenia. Prawdę mówiąc nie bardzo miał wybór - Han i Leia
znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i musiał im pomóc. Przeżyli dlatego, że zjawił się
na czas, ale był to właściwie jedyny jego sukces. Sytuacja rozwinęła się bowiem zdecydowanie
niepomyślnie. A zwłaszcza spotkanie z Vaderem
Nawet teraz myśląc o nim poczuł gniew, wzbierający niczym fala tak czarna jak jego
ubranie, a nadgarstek nagle ukłuł go bólem, w miejscu gdzie zetknął się z laserowym ostrzem
świetlnego miecza. Nowa dłoń była na dobrą sprawę lepsza od starej, ale gdy myślał o Vaderze,
zawsze bolała - lekarze określali to mianem bólu urojonego. Nierzeczywistego.
Podobnie jak nierzeczywiste było oświadczenie Vadera, że jest jego ojcem. Przecież był synem
Anakina Skywalkera, Rycerza Jedi!
Gdyby tylko mógł porozmawiać z Benem albo z Yodą. Oni na pewno powiedzieliby mu prawdę.
Vader próbował nim manipulować, wytrącić go z równowagi i używał do tego środków, które
uznał za najskuteczniejsze. A jeśli nie kłamał?
Musiał przestać o tym myśleć. Nikomu się na nic nie przyda, dopóki nie opanuje nowych
umiejętności, a brak spokoju uniemożliwiał koncentrację niezbędną do wykorzystania Mocy.
Musiał zaufać Mocy i zignorować kłamstwa Vadera. Toczyła się wojna; Lukę był doskonałym
pilotem, ale miał do zaoferowania Rebelii znacznie więcej.
Nie było to jednak proste, a fakt, że nie był pewien siebie i swych umiejętności, nie
ułatwiał sprawy. Czuł wielką odpowiedzialność, do której nie był przyzwyczajony - cóż, ledwie
parę lat temu żył na farmie wodnej, sądząc, że pozostanie tam wiecznie. Teraz był Han,
Imperium, Rebelia, Vader...
Nie, nie teraz: teraz była tylko stalowa linka, na której musiał się skoncentrować, jeśli nie
chciał skręcić karku.
Poczuł płynącą Moc, jasną, ciepłą i życiodajną, i otulił się nią niby płaszczem. Znowu
przybyła, kiedy jej potrzebował... ale wyczuł też coś jeszcze, coś, o czym dotąd tylko słyszał.
Potężny chłód, będący przeciwieństwem tego, w co wprowadzali go obaj nauczyciele. Antyteza
Zgłoś jeśli naruszono regulamin