Ludzie bezdomni.docx

(46 KB) Pobierz

Ludzie bezdomni - streszczenie szczegółowe

Tom I

Wenus z Milo

Tego dnia Tomasz Judym wracał przez Pola Elizejskie z Lasku Bulońskiego, dokąd zawsze jeździł koleją obwodową. Dzień był upalny, powietrze przesycone zapachem akacji. Zbliżała się pora spacerów i Pola zaczęły zapełniać się nadjeżdżającymi karetami. Judym usiadł na ławce pod kasztanowcem, zajmując miejsce tuż obok niani z dwojgiem dzieci. Odpoczywając, obserwował wykwintnie ubranych ludzi, spacerujących po chodnikach. Po jakimś czasie wolnym krokiem ruszył na plac Zgody. Wreszcie udał się w głąb ogrodu des Tuileries i skierował się w stronę kościoła Saint-Germain-l’Auxerrois. Przez cały czas rozmyślał o swym kawalerskim mieszkaniu na Boulevard Voltaire, które zajmował od roku i które odstręczało go pustką ścian i banalnością sprzętów. Nie chciało mu się pracować ani iść do kliniki.

Zatrzymał się przy Luwrze i spoglądając na mętne wody Sekwany, postanowił zwiedzić pałac. Po chwili dotarł do głównego wejścia i zaczął przechadzać się po chłodnych salach pierwszego piętra. Zadowolony z odpoczynku od wrzawy ulicy paryskiej i upału, siadł na ławce przy pomniku Wenus z wyspy Melos. Wcześniej widział posąg, lecz nie zwracał na niego uwagi. Teraz, wyraźnie odprężony panującym chłodem, zaczął wpatrywać się w oblicze marmurowej piękności. Dopiero po jakimś czasie uświadomił sobie, że ma przed sobą wizerunek Afrodyty i mimo woli w pamięci odżyła legenda o powstaniu kobiety z piany morskiej. Zamyślony, nie zwrócił uwagi na osoby, które przechodziły obok. Ocknął się dopiero wówczas, kiedy usłyszał kilka zdań wypowiedzianych po polsku. Zdziwiony, ujrzał cztery osoby „pozaparyskie”.

Na przedzie szły dwie młode panienki, z których starsza miała około siedemnastu lat. Za nimi podążała powoli starsza kobieta, z siwymi włosami i nadal piękną twarzą. Obok niej szła panna dwudziestokilkuletnia, prześliczna i smukła. Wszystkie stanęły przed posągiem i podziwiały go w milczeniu. Starsza pani odczuła zmęczenie i usiadła na ławeczkę. Judym wstał i odszedł na bok, zwracając na siebie uwagę panien. Jedynie starsza, pochłonięta przeglądaniem informatora, nie zauważyła mężczyzny. Judym z zainteresowaniem wpatrywał się w jej twarz i nieznacznie śledził jej ruchy. W pewnej chwili zauważył, że i ona przygląda mu się spod lekko opuszczonych powiek. Tymczasem najstarsza z panien zbliżyła się do posągu i zaczęła wpatrywać się w wizerunek bogini z zaciekawieniem. Judym skupił uwagę na niej i stwierdził, że dziewczyna stara się zapamiętać rysy Wenus.

Starsza dama wspomniała, że wcześniej widziała inną rzeźbę z marmuru, przedstawiającą scenę mitologiczną, lecz nie wiedziała, czy może pokazać ją swoim podopiecznym. Jedna z panien uśmiechem stwierdziła, że są w Paryżu i należy „umoczyć wargi w pucharze rozpusty”. Młodsza z panienek, Wanda, uznała, że tracą czas na zwiedzanie, zamiast spacerować po ulicach. Judym, przysłuchujący się rozmowie, poczuł się jak intruz. Miał ochotę przyłączyć się do dialogu, lecz stał bezradnie. W pewnej chwili, słysząc, że panie mają zamiar iść obejrzeć „Amora i Psyche”, zaproponował, że może wskazać im najbliższą drogę.

Dostrzegając niezadowolenie starszej damy, przeprosił za swój nietakt, wyjaśniając, że w Paryżu bardzo rzadko ma okazję słyszeć polską mowę. Dodał, że od piętnastu miesięcy przebywa w mieście, pracując w klinikach w dziedzinie chirurgii. Dama przedstawiła się jako Niewadzka, młodsze panienki nazywały się Orszeńskie, a piękna brunetka – Joanna Podborska. Po chwili spytała, czy Judym zna kogoś o tym nazwisku z Wołynia, lecz mężczyzna wyjaśnił, że pochodzi z Warszawy, gdzie studiował medycynę. Jego ojciec był szewcem i miał warsztat przy ulicy Ciepłej. Wanda była zaskoczona, w jaki sposób syn szewca został lekarzem. Starsza dama podziwiała odwagę Judyma, który otwarcie wyjawił swoje pochodzenie. Judym uśmiechnął się ironicznie i zapytał Joannę, jakie wrażenie zrobił na niej posąg Wenus. Dziewczyna zarumieniła się, zawstydzona, a panna Natalia odparła, że bogini jest prześliczna.

Po jakimś czasie znaleźli się w Sali, gdzie stała rzeźba „Amor i Psyche”, w milczeniu podziwiali posągi. Judym ze smutkiem stwierdził, że jego rola została już wypełniona i nie może dłużej towarzyszyć damom. Nieoczekiwanie dla niego pani Niewadzka zapytała o najwygodniejszy transport do Wersalu. Wyjaśnił, że mogą jechać tramwajem. Zaproponował, że sprawdzi połączenie i szybko odszedł. Kiedy wrócił z informacjami, panna Wanda oznajmiła, że jedzie z nimi. Niewadzka przeprosiła za zachowanie wnuczki, lecz Judym powiedział, że z ogromną przyjemnością będzie im towarzyszył. Poczuł sympatię do młodszej Orszeńskiej, choć ponownie pomyślał, że wtargnął do towarzystwa poznanych pań. Rozumiał doskonale swoją niższą pozycję społeczną.

Po wyjściu z muzeum Judym pożegnał się z paniami i oddalił się. Jadąc omnibusem w stronę Vincennes rozmyślał o zdarzeniu, które uznał za wyjątkowo szczęśliwe. Po raz pierwszy zbliżył się do dam z towarzystwa, o których marzył będąc studentem. Nazajutrz obudził się wcześniej niż zazwyczaj, około dziesiątej ruszył pieszo w stronę stacji. Z niepokojem oczekiwał przybycia nowych znajomych. Powróciły wspomnienia domu rodzinnego, brudnej kamienicy, w której mieszkał z rodzicami. W tej chwili o rodzinie i jej życiu myślał jak o czymś zupełnie obcym i odległym. Panie, które poznał poprzedniego dnia, stały się dla niego kimś bliskim i żałował, że nie nadchodzą. Postanowił jechać do Wersalu, ukłonić się im z daleka i wyminąć. Sądził, że nie przyszły na umówione spotkanie ze względu na jego pochodzenie.

Nieoczekiwanie usłyszał głos Wandy, odwrócił się zaskoczony, dostrzegając starszą damę, panny Orszeńskie i Podborską. Wesoło rozmawiając, wsiedli do tramwaju. Zapytał pannę Natalię, co spodobało się jej w Paryżu. Dziewczyna z uśmiechem odparła, że podoba się jej wszystko, co sprawia przyjemność. Wanda odpowiedziała podobnie jak siostra i uprzedzając pytanie Tomasza, wyjaśniła, że Joasi podobały się posągi. Drwiła z lekarza, że do tej pory nie widział jeszcze „Rybaka”, choć jest znawcą i paryżaninem. Mężczyzna odpowiedział, że jest jedynie pospolitym chirurgiem. Po chwili przypomniał sobie, że przed rokiem widział wspomniany obraz i wrażenie, jakie wywierał na oglądających. Pamiętał piękne damy, płaczące ze wzruszenia i westchnienia tłumu. Nagle zaczął padać deszcz i Judym zasłonił panie swoją osobą.

Tramwaj zajechał na plac przed pałacem wersalskim. Tomasz zaczął torować swym towarzyszkom drogę wśród tłumu zwiedzających w pewnym momencie panna Natalia przytuliła się do niego. Popatrzył na nią rozmarzony i wtedy śmiało spojrzała mu prosto w oczy. Deszcz z wolna przestał padać, Judym podał ramię babci Niewadzkiej i ruszyli do Wersalu. Po jakimś czasie oprowadzał panie znużony, gdyż już wcześniej zwiedzał pałac. Judym śledził wzrokiem piękną pannę Podborska, która starała się ukryć doznawane wrażenia. W drodze powrotnej zatrzymali się w Saint-Cloud. Zachwycone panie patrzyły na panoramę Paryża. Młody chirurg z uwagą przyglądał się Joannie, zastanawiając się, kogo mu przypomina. Na dworcu Saint-Lazare rozstał się z damami. Niewadzka powiadomiła go, że następnego dnia wyjeżdżają do Trouville, a stamtąd do Anglii. Pożegnał je ostentacyjnie i trochę już zmęczony wrócił do swojego mieszkania.

W pocie czoła

Od tych wydarzeń minął rok. Jednego z ostatnich dni czerwca Tomasz Judym obudził się w Warszawie. Dochodziła dziesiąta rano i przez otwarte okno usłyszał hałas, dobiegający z ulicy Widok. Wyjrzał na dziedziniec, obserwując stróża, który coś tłumaczył damie w czarnej mantylce. Czuł się młody i silny, choć zmęczony po podróży z Paryża.. Wsiadający do pociągu ludzie niczym nie różnili się od Francuzów, co napawało lekarza optymizmem. Po długim śnie z radością witał widok Warszawy. Natychmiast pomyślał o krewnych. Odczuł konieczność odwiedzenia ich, by ujrzeć znajome twarze.

Wyszedł z hotelu i ruszył wraz z tłumem. Po jakimś czasie znalazł się na ulicy Ciepłej. Tu i ówdzie chodzili roznosiciele wody sodowej. Jedna z roznosicielek, odarta niemal do naga, stała pod murem. Na trotuarze siedziała stara, schorowana Żydówka, sprzedająca gotowany bób, groch, fasolę i ziarna dyni. Z prawej i lewej strony mieściły się sklepiki. Dalej widać było otwarte okna pracowni. Zewsząd wyglądały twarze ludzkie – chore, chude, zobojętniałe na swój los, pokryte plamami. Judym szedł szybko, mrucząc coś do siebie. Z dala dostrzegł bramę kamienicy, w której niegdyś mieszkał i zbliżył się do niej z uczuciem „fałszywego wstydu”. Pomyślał, że będzie musiał witać się z ludźmi niższego stanu, wszedł i skierował kroki do oficyny.

Stanął przed drzwiami, prowadzącymi na poddasze i zapukał. Nikt mu jednak nie odpowiedział, a z drzwi sąsiednich wychyliła się trzynastoletnia dziewczynka, wyjaśniając, że przed chwilą widziała ciotkę i ktoś musi być w domu. W tej samej chwili ktoś zaczął krzyczeć i przeklinać. Dziecko odparło, że to babka, wariatka. Judym z zaciekawieniem zajrzał do środka i w kącie dostrzegł kobietę, przywiązaną do haka. Instynktownie wycofał się i zaczął wypytywać dziewczynkę, czemu nie oddadzą babki do szpitala. Odrzekła, że nie ma miejsc, a poza tym nie mają pieniędzy, by płacić za jej pobyt.

Judym uciekł po schodach. Na dziedzińcu ujrzał gromadę dzieci i ciotkę Pelagię, od lat mieszkającą u brata Tomasza, Wiktora. Odczuwał odrazę i politowanie. Ciotka cmoknęła go we włosy, pytając, kiedy przyjechał. Wyjaśnił, że wrócił poprzedniego dnia i zaczął dopytywać o Wiktora. Usłyszał, że brat pracuje w fabryce, a w wolnych chwilach czyta książki. Ciotka poinformowała go, że Wiktor rzadko bywa w domu i czasami znika na kilka dni. Tomasz obiecał, że wróci wieczorem, lecz w końcu zapytał o adres fabryki, w której pracowała bratowa. Szybko oddalił się z tego miejsca i ruszył w stronę przedmieścia, do fabryki cygar.

Po chwili Judym został wprowadzony przez stróża do ogromnej sali, w której siedziało około stu kobiet, pochylając się nad stołami. W jednej z izb Tomasz dostrzegł bratową, sklejającą papierowe etykiety. Kiedy zauważyła go, po jej twarzy spłynęły dwie łzy. Mężczyzna podszedł do niej i powiedział, że będzie na nią czekał na dziedzińcu fabrycznym o dwunastej. W południe Judymowa zbiegła ze schodów i z radością powitała lekarza. Potem ruszyła szybko w stronę domu, przy kamienicy zapytał ją o brata. Odpowiedziała, że Wiktor jada obiady u Wajsów. Brat nie zjawił się, więc Judym pożegnał się, obiecując, że przyjdzie wieczorem. O zmierzchu ruszył w stronę ulicy Ciepłej, lecz tłum robotników, wracających do domów, napełnił go odrazą. Postanowił, że odwiedzi brata kiedy indziej i wszedł do wykwintnej restauracji.

Następnego dnia obudził się o piątej rano i poszedł do Wiktora, który powitał go radośnie, choć ich rozmowa odbyła się tonem urzędowym. Tomasz zaproponował, że odprowadzi brata i wyszli na ulicę. Wiktor dopytywał się, czy Judym zamierza zostać w Warszawie. Lekarz odparł, że chciałby zostać w mieście, lecz nie wie, czy zdoła się utrzymać. Judym powiedział, że był w fabryce cygar i bratowa nie powinna tak ciężko pracować. Brat odparł, że żal mu żony, lecz sytuacja zmusiła ich do tego, by zaczęła pracę. Po chwili dodał, że Tomasz jest teraz panem, a on zwykłym człowiekiem. Nie zazdrościł mu, że ciotka zabrała go od rodziców i zapewniła wykształcenie. On natomiast musi do wszystkiego dojść pracą własnych rąk. Judym poczuł się urażony tymi słowami. Wiktor z żalem mówił, że ciotka wzięła Tomasza, ponieważ był przystojniejszy, a potem odwiedzał ich rzadko, wystrojony w mundur i nie zwracał uwagi na biednie ubranego brata.

W milczeniu doszli do dzielnicy fabrycznej i zatrzymali się na wzgórzu, z którego widzieli szare budynki bez okien i wysokie kominy. Nagle usłyszeli głos, wołający Wiktora i od strony ulicy zbliżył się do nich młody mężczyzna o jasnych włosach, brat wyjaśnił, że to nowy pomocnik inżyniera. Wiktor, dumny z sukcesów Tomasza, poprosił znajomego o to, by mógł on zwiedzić fabrykę. Wkrótce odszedł do stalowni, a Judym razem z pomocnikiem ruszył przez kolejne sale, gdzie produkowano żelazo. Zaciekawiony, przyglądał się pracy robotników. W rogu olbrzymiej szopy stało naczynie w kształcie gruszki, w którym wytapiana była stal. Przy naczyniu stało kilku ludzi. W pewnej chwili robotnik zanurzył w roztopionej rudzie długie narzędzie i Judym rozpoznał w tej czarnej postaci swojego brata.

Mrzonki

Powrót z letnich wczasów doktora Antoniego Czernisza stanowił dla świata lekarskiego bardzo ważne wydarzenie. Nazwisko lekarza znane było również naukowemu światu z zagranicy, gdzie cieszył się większym uznaniem niż w Warszawie. Antoni Czernisz wywodził się ze sfery ludzi biednych. Dzięki własnemu uporowi ukończył szkoły i zdobył sławę. Po czterdziestym roku życia ożenił się z niezwykle piękną kobietą, pochodzącą ze zrujnowanej rodziny półarystokratycznej. Tomasz Judym, który znał Czernisza z czasów studenckich, w pierwszych dniach września złożył mu wizytę i został zaproszony do grona lekarzy. W połowie następnego miesiąca odbyła się pierwsza środa lekarska. Judym wybrał się na spotkanie z własnym odczytem, który napisał będąc jeszcze w Paryżu.

W chwili, kiedy miał przekroczyć bramę domu, ogarnął go strach. Pomimo tego nacisnął guzik dzwonka i po chwili znalazł się w salonie, wypełnionym rozmawiającymi mężczyznami. Co chwilę do pokoju wchodziła nowa osoba, a kiedy salon i przyległe gabinety zapełniły się zupełnie, doktor Czernisz zawiadomił zebranych, że doktor Tomasz Judym odczyta pracę pod tytułem „Kilka uwag czy Słówko w sprawie higieny”.

Tomasz zaczął czytać. We wstępie poruszył kwestię współczesnego stanu higieny. Dostrzegł pełne drwiny spojrzenia zebranych, lecz dalszy ciąg wykładu wyraźnie zainteresował słuchaczy. Zaczął więc opowiadać o miejscach i zjawiskach, które widział w Paryżu. Potem zaczął mówić o Warszawie, o biednej dzielnicy żydowskiej i życiu na wsi. Zgromadzeniu słuchali go w milczeniu. Judym zaczął mówić, że wszelkie objawy warunków, w których żyją najbiedniejsi, są rezultatem wielu przyczyn, w tym obojętności lekarzy. Nie zważając na ironiczne komentarze, twierdził, że obowiązkiem lekarzy jest szerzenie higieny wśród biednych. Był zdania, że lekarz dzisiejszy – to lekarz ludzi bogatych.

Po jego słowach kilku doktorów poprosiło o głos, lecz Judym nie przerywał, pomimo, że szmer na sali stawał się coraz głośniejszy. Opinia, iż lekarze powinni interesować się miejscami, w których mieszkają ich pacjenci, wywołała liczne protesty. Lekarze byli przekonani, że wizja Tomasza jest idylliczna, lecz młodzieniec bronił z uporem swojego poglądu. Uważał, że lekarze lekceważą i pomijają przyczyny chorób u ludzi biednych, a mogliby wykorzystywać swoją pozycję do uświadamiania ciemnoty. Zakończył swój odczyt, pomijając część trzecią i usiadł. Atmosfera stała się trudna do zniesienia, doktor Czernisz był wyraźnie zakłopotany.

Nagle z krzesła podniósł się staruszek, doktor Kalecki i w imieniu kolegów podziękował Tomaszowi za wykład, który świadczył, że jest osobą z sercem gorącym i tkliwym. Następnie przystąpił do omówienia odczytu od strony krytycznej. Pominął kwestie życia biedoty w Paryżu i nawiązał do sytuacji w kraju. Uważał, że los biedaków nie zależy od lekarzy. Lekarze mogą jedynie uświadamiać „motłoch folwarczny” i wpływać na jego chlebodawców. Wyższe klasy są hojne, jeśli chodzi o jałmużnę, wielu lekarzy spieszy z pomocą, poświęcając swój czas, zdrowie i życie ubogim. Stwierdził, że zarzuty Judyma są bezpodstawne – powstają przecież liczne wystawy higieniczne, towarzystwa przeciwżebracze, przytułki noclegowe, funduje się kąpiele dla ludu i rozmaite zabawy. Uznał Tomasza za człowieka młodego, któremu serce podyktowała słowa pełne goryczy.

Następnie głos zabrał doktor Płowicz. Uznał, że Judym błędnie narzucał lekarzom obowiązek ulepszenia stosunków społecznych. Słowa, że lekarze pomagają wyłącznie bogatym, uznał za formalną napaść. Był jednak przekonany, że z czasem młodszy kolega inaczej będzie postrzegał swój zawód i zmieni zdanie. Zwrócił uwagę, że lekarze nie mają władzy, jaką Judym im przypisywał. Zapadło kłopotliwe milczenie, które przerwał Judym, prosząc o dodanie kilku słów. Wyznał, że nie zamierzał obrażać stanu lekarskiego, lecz pragnął uczcić go, wspominając o roli, jaką odgrywa w społeczeństwie. Nawoływał do wydania uchwały i walki z głupotą społeczeństwa i niszczenia źródeł chorób. Jego wywód został ostro skrytykowany i zaczął powoli tracić odwagę.

Podczas kolacji, siedząc u boku doktorowej, czuł narastającą wściekłość. Nikt nie zwracał na niego uwagi, widział drwiące spojrzenia. Posiłek skończył się późno i Tomasz opuścił szybko mieszkanie Czernisza. W bramie kilku uczestników zebrania pożegnało się z nim szybko i został sam. Po chwili dołączył do niego mężczyzna, którego zauważył na spotkaniu. Był to doktor Chmielnicki, który szedł w tym samym kierunku co Judym. Po kilkunastu krokach, wyznał, że szczerze współczuł młodszemu koledze. Tomasz odparł, że żałuje teraz, iż przeczytał swój referat, ponieważ został przez wszystkich wykpiony. Chciał udowodnić lekarzom, co powinni robić pod naciskiem zimnego rozumu. Rozmawiając, doszli do mieszkania Judyma i Chmielnicki przywołał dorożkę. Na pożegnanie rzucił, że medycyna to interes jak każdy inny. Młodzieniec odparł, że pewnego dnia medycyna będzie wytyczała drogi życia masom ludzkim i świat wówczas odrodzi się. Starszy kolega określił jego słowa jako mrzonki.

Smutek

Piątego października doktor Judym wyszedł na spacer w Aleje Ujazdowskie. Minął bramę i powoli ruszył w głąb parku, by uniknąć miejsc zapełnionych spacerowiczami. W duszy Tomasza obudziła się zazdrość względem bogactwa innych. Nie przypominała w niczym ślepej zawiści, jaką odczuwali jego przodkowie, lecz przybrała charakter głębokiego żalu. Patrząc na jesienne widoki, poczuł agonię własnych marzeń. Zaczynał rozumieć, że na świecie nie jest kimś wyjątkowym. Wszystko, czym do tej pory żywiła się jego młodzieńcza dusza, musiało pozostać tylko marzeniami. Od jakiegoś czasu smutek towarzyszył mu nieodłącznie, przenikał wszystkie myśli. Judym szedł z głową zwieszoną i chciał skierować się w stronę pałacu, lecz zatrzymały go pędzące karety. Wsparł się na barierce i zaczął wpatrywać w jadące w powozach osoby. Ujrzał nadjeżdżający wolancik i nagle poczuł się tak, jakby otoczyły go promienie słońca i zapach róż. W powozie ujrzał trzy panny, które spotkał w Paryżu. Natalia odwróciła głowę i poznała go. Kiedy nieśmiało podniósł rękę do kapelusza, skinęła mu głową i powiedziała coś do swych towarzyszek. Wówczas panna Joanna i Wanda również spojrzały na Judyma, który w ostatniej chwili dostrzegł uśmiech na twarzy Podborskiej. Wolant szybko zniknął mu z oczu i Tomasz ruszył dalej, zatopiony w marzeniach.

Praktyka

Wkrótce na drzwiach mieszkania Judyma i u wejścia do sieni kamienicy została wywieszona tabliczka z wyszczególnieniem godzin przyjmowania pacjentów. Lekarz przyjmował w godzinach popołudniowych, między piątą a siódmą, a ranki spędzał w szpitalu na oddziale chirurgicznym, gdzie wypełniał obowiązki asystenta. Sumiennie siedział w gabinecie w godzinach wizyt chorych, choć przez pierwsze miesiące nie zjawił się ani jeden pacjent. Mieszkanie składało się z trzech pokoi: gabinetu, poczekalni i sypialni, urządzonych skromnie w imię zasady, że luksusowe wyposażenie w niczym nie pomoże pacjentom.

Obowiązki gospodyni przejęła pani Walentowa, żona wędrownego bednarza, a czasami wyręczała ją piętnastoletnia córka, Zośka. Obie panie szybko objęły władzę w mieszkaniu Judyma, który nie mógł zrezygnować z ich usług, ponieważ zaczynały wtedy płakać i żalić się na swoją nędzę. Nieraz doktor zastanawiał się, gdzie znikają świece, nafta, węgiel, cukier i wiele innych rzeczy. Początkowo starał się traktować gospodynię i jej córkę życzliwie, po miesiącu starał się wprowadzić własne rządy, lecz w listopadzie poddał się i został całkowicie zdominowany. W godzinach przyjęć siedział sztywno wyprostowany i czekał. Po upływie kilku tygodni zaczął czytać książki, a gospodyni drzemała w poczekalni. Jesienią miał tylko jednego pacjenta, starego introligatora z sąsiedniej kamienicy, od którego nie pobrał honorarium za wizytę.

W marcu w gabinecie zjawiła się chuda dama w czerni, o zmizerniałej twarzy i spytała o doktora Judyma. Tomasz doznał miłego uczucia na myśl, że właśnie nadarza się okazja zarobienia pierwszego rubla i zaczął wypytywać pacjentkę o dolegliwości. Kobieta początkowo zaczęła żalić się, lecz po chwili wspomniała o stowarzyszeniu, które miało na celu nawracanie dziewcząt ze źle obranej drogi. Po dwóch godzinach wspomniała o braku środków i poprosiła o wsparcie finansowe. Judym bez wahania wyjął rubla, kobieta zanotowała coś w kajeciku i zniknęła za drzwiami.

Początki kariery Tomasza okazały się ciężkie. Fundusz, pozostawiony przez ciotkę, szybko wyczerpał się, kredyt u sklepikarza nie był spłacony, a przyszłość rysowała się raczej mgliście. Od chwili jego odczytu na spotkaniu u doktora Czernisza, Judym czuł się odsunięty od kolegów, którzy witali go uprzejmie, lecz nie wdawali się w bliższą znajomość. Pod koniec marca zjawiła się u niego bratowa z wiadomościami o Wiktorze. Po godzinie płaczu odeszła do fabryki, pozostawiając Judyma z ponurymi myślami. Musiał pomagać rodzinie brata i wspierać ich finansowo, lecz sam znalazł się w trudnej sytuacji. Rozgoryczony, udał się do szpitala. Z pracy wyszedł wcześniej niż zazwyczaj i z uczuciem odrazy udał się do mieszkania przy Cichej.

W domu zastał jedynie ciotkę, która powitała go niechętnie jako spadkobiercę siostry, wyklętej przed wieloma laty. Po zmroku wyszedł stamtąd i skierował się do cukierni, w której czasami czytał dzienniki. Na rogu spotkał Chmielnickiego, który zapytał go, czy idzie do pacjenta. Judym z goryczą odparł, że nie ma chorych i chciał się pożegnać, lecz lekarz zatrzymał go. Razem udali się do cukierni i Chmielnicki zaczął opowiadać żarty, z których Tomasz śmiał się z grzeczności. W pewnej chwili Chmielnicki zapytał go, czy nie chciałby pojechać na prowincję. Szukał asystenta dla swojego znajomego, doktora Węglichowskiego, który był dyrektorem zakładu w Cisach. Po odejściu lekarza, Tomasz pogrążył się w rozmyślaniach. Miał nadzieję, że po powrocie do Warszawy jego sytuacja zmieni się. Żal mu było opuszczać miasto, wieś znał wyłącznie z letnich wycieczek i perspektywa zamieszkania wśród pól przygnębiała go.

Nazajutrz w godzinach przyjęć Tomasz Judym zasiadł w gabinecie i czekał na wizytę Węglichowskiego. Przed szóstą zjawił się mężczyzna około pięćdziesięcioletni, o sympatycznej twarzy, skromnie ubrany. Lekarz badawczym wzrokiem zmierzył skromne wyposażenie gabinetu i zapytał młodzieńca, czy chce jechać do Cisów w charakterze asystenta. Szczerze wyznał, że nie wie nawet, w jakim regionie znajduje się wspomniana miejscowość. Węglichowski spytał go, dlaczego chce wyjechać z Warszawy. Tomasz wyjaśnił, że nie ma na razie z czego żyć i wspomniał o niefortunnym odczycie w domu Czernisza, który nie spodobał się zebranym. Węglikowski zaczął mówić o warunkach pracy w Cisach.

do dyspozycji gabinet na własną praktykę. Do jego obowiązków należała opieka nad niewielkim szpitalem, należącym do pani Niewadzkiej. Tomasz, słysząc znajome nazwisko, odparł, że rok temu poznał damę i jej wnuczki oraz Podborską w Paryżu. Dyrektor zakładu, żegnając się, poprosił, aby Judym zastanowił się nad jego propozycją. Młodzieniec zapewnił go, że da odpowiedź następnego dnia. Po wyjściu gościa Judym podjął decyzję i postanowił wyjechać. W pamięci odżyły wspomnienia z Paryża, myśl o Joasi Podborskiej wzbudziła w nim głęboką tęsknotę.

Swawolny Dyzio

W ostatnich dniach kwietnia Tomasz Judym zakończył swoje sprawy, spakował się i wyjechał z Warszawy. W pociągu zajął miejsce w wagonie drugiej klasy i skupił się na widoku za oknem. Nagle drzwi otworzyły się i do przedziału weszła chuda dama, prowadząc za rękę dziesięcioletniego chłopczyka. Kobieta usiadła na sofie i zaczęła przyglądać się towarzyszom podróży. Po chwili, omdlewającym głosem, poprosiła synka, Dyzia, aby usiadł. Chłopiec zignorował słowa matki i z uwagą zaczął oglądać guziki munduru oficera, siedzącego w kącie przedziału. Po chwili dostrzegł pałasz, wiszący na haku i sięgnął po broń, lecz oficer delikatnie odsunął malca od siebie. Wówczas Dyzio postanowił przedostać się do okna i ruszył w tym kierunku, nie zważając na nogi pasażerów. Pomimo krzyków dam i oficera zdołał stanąć na kanapach i wychylił się za szybę. Matka zwróciła mu uwagę, że nie powinien tak bardzo się wychylać, lecz ponownie została zlekceważona.

W pewnej chwili malec przechylił się przez okno, a oficer chwycił go za pasek i wciągnął do wagonu. Chłopiec wyszarpał się i rzucił do okna, a kiedy zostało mu to zabronione, zaczął kopać nogami. Udręczona matka prosiła, aby się uspokoił, lecz Dyzio pokazał jej język i zostawiono go w spokoju. Po pewnym czasie usiadł między mamą a Judymem i wkrótce zaatakował lekarza, wiercąc mu patykiem nogę. Matka zaklinała go, aby się uspokoił, ponieważ konduktor może znów wyrzucić ich z przedziału. Chłopiec popatrzył na matkę i zaczął podrzucać kapelusz Judyma. Po jakimś czasie zmęczył się i ku zadowoleniu zebranych, zasnął. Lekarz opuścił przedział i na kolejnej stacji z satysfakcją przeniósł się do innego wagonu. Wkrótce jednak ujrzał damę i Dyzia, wchodzących do wagonu, który zajmował.

Około trzeciej po południu pociąg wjechał na stację, na której Judym wysiadł. Dalszą drogę miał odbyć powozem. Najpierw udał się do baru, by kupić papierosy, a kiedy wyszedł, zobaczył damę z Dyziem, sadowiącą się w jego powozie. Zaklął i w pierwszej chwili nie chciał jechać, lecz po obliczeniu pozostałych mu funduszy, zbliżył się do kobiety i wymienił z nią kilka grzecznościowych uwag. Wkrótce ruszyli do Cisów. Kiedy wyjechali za miasto skupił całą uwagę na widoku za oknem. Krajobraz zachwycał go i był tak różny od tego, który pamiętał z dzieciństwai. Po jakimś czasie Dyzio obudził się i zaczął łaskotać Tomasza w łydkę. Mężczyzna początkowo nie zwracał na to uwagi, mając nadzieję, że malec znudzi się, w końcu zdecydowanym ruchem odsunął rękę łobuziaka. Chłopiec zaczął więc wkładać błoto do buta lekarza i w końcu Judym powiedział, że jeśli się nie uspokoi, to zerżnie mu skórę. Dyzio uśmiechnął się złośliwie i rozsmarował garść błota na nodze młodzieńca.

Wówczas Tomasz kazał furmanowi zatrzymać powóz, wyskoczył na drogę, przełożył chłopca przez kolano i wymierzył mu około trzydziestu klapsów. Nie zwracał uwagi na rozdzierający krzyk damy i szarpanie za rękawy. Wreszcie wepchnął malca do powozu, wziął walizkę i kazał furmanowi odjechać. Rozgniewany, postanowił pójść pieszo. Po paru minutach marszu zaczął żałować decyzji, lecz nie zamierzał zawrócić powozu. Zmęczony upałem dotarł do pobliskiej wsi i zaczął wypytywać o możliwość wynajęcia koni. Wreszcie jakiś młody gospodarz zgodził się odwieźć go do Cisów. Po drodze zatrzymali się przy sklepie z trunkami i Judym kupił butelkę alkoholu dla chłopa. Potem zaczęła się szaleńcza jazda i lekarz poczuł prawdziwą satysfakcję. W pewnym momencie pijany woźnica źle wymanewrował wozem i młodzieniec poczuł, że spada. Podniósł się ubrudzony gliną i zaczął śmiać. Chłop zupełnie pijany, zasnął na wozie i Tomasz znalazł się w rozpaczliwej sytuacji.

Zbliżał się wieczór, więc ruszył w stronę widocznego w oddali miasteczka. Przeszedł spory kawałek, kiedy usłyszał tętent nadjeżdżających koni. W jednej z amazonek rozpoznał pannę Natalię. Dziewczyna spojrzała na niego przelotnie, uśmiechnęła się i odwróciła do towarzyszącego jej młodzieńca. Judym usłyszał śmiech panny Wandy i wkrótce jeźdźcy zniknęli mu z oczu. Przez chwilę stał nieruchomo, nieszczęśliwy, w końcu zdołał dotrzeć do miasta. Otoczyła go natychmiast zgraja Żydków, od których dowiedział się, że jest w Cisach. Na miejscu portier zaprowadził go do mieszkania, gdzie z ulgą wykąpał się i przebrał. Odświeżony stanął przy oknie i wpatrywał się w wąską alejkę młodych drzew. Czuł w sobie siłę budzącej się do życia przyrody i chciał ją spożytkować pracując. Był przekonany, że właśnie tu będzie miał szansę pracować dla ludzi, by oddać światu to, co od niego wziął.

Cisy

Zakład kuracyjny Cisy leżał w dolinie pomiędzy dwoma łańcuchami wzgórz. Zakłady kąpielowe mieściły się w gmachu zwanym „Wincentym”, wybudowanym w pobliżu jednego ze stawów. Dalej rozciągał się wspaniały park, pałac i liczne zabudowania majątku ziemskiego Cisy. Następnego dnia po przyjeździe Tomasz Judym zwiedzał miejscowość, składał wizyty i poznawał tajemnice ośrodka. Był oszołomiony tym, co widział i tym, czego się uczył. Poznał skład chemiczny źródeł, budowę maszyn, doprowadzających wodę do wanien, uczył się prowadzenia hotelu. Dowiedział się, że zakład był instytucją akcyjną i miał dwudziestu kilku wspólników. Obowiązki prezesa rady akcjonariuszy pełnił wybitny adwokat, mieszkający na stałe w Moskwie. Funkcję administratora pełnił Jan Bogusław Krzywosąd Chobrzański, a kasjera – pan Listwa, mąż damy, którą Judym poznał w pociągu i ojczym małego Dyzia. Po jakimś czasie lekarz poznał historię zakładu.

Miejscowość była znana z wód leczniczych już na początku ubiegłego wieku. Źródła znajdowały się w parku otaczającym stary rodowy zamek i tylko dzięki uprzejmości właściciela majątki korzystały z nich różne osoby. Od niepamiętnych czasów ziemie należały do rodziny Niewadzkich. W latach siedemdziesiątych tego wieku maż pani Niewadzkiej opuścił kraj i powrócił do Cisów jako schorowany starzec. Cierpienie zmieniło jego poglądy i poświęcił się wyłącznie na czynieniu dobra dla innych. Wszystkie siły spożytkował na urządzenie zakładu leczniczego w Cisach. Podarował instytucji miejscowość przyległą do źródeł, stworzył spółkę, zachęcając do zakupienia akcji przyjaciół. Największym udziałowcem był kupiec znad Bosforu, Leszczykowski. W pierwszych latach stanowisko dyrektora objął człowiek nieodpowiedzialny, który chciał urządzić z miejscowości kurort europejski. Budowa willi i gmachów pochłonęła masę pieniędzy i okazało się, że przedsięwzięcie chyli się ku upadkowi. Do Cisów zaczęli zjeżdżać arystokraci dla rozrywki. W tym czasie zmarł stary Niewadzki i okazało się, że zakład przynosi straty. Wówczas do zarządu zgłosił się Leszczykowski, pokrył deficyt własnymi środkami, a na stanowisko dyrektora zaproponował doktora Węglichowskiego.

Węglichowski rozpoczął budowę stacji leczniczej i przedstawiał swoje projekty radzie zarządu. Część inwestycji opłacał Leszczykowski, który był wdowcem i człowiekiem bogatym. Z pochodzenia syn ubogiego szlachcica, do majątku doszedł ogromną pracą. Pomimo bogactwa, żył skromnie, pewną sumę przeznaczał dla pasierbów – Greków, a resztę pieniędzy wysyłał tym, którzy zwracali się do niego z prośbą o pomoc. Najważniejszą sprawą dla niego był zakład w Cisach, gdzie zamierzał kiedyś wrócić.

W kilka dni po przyjeździe do zakładu Judym otrzymał list z Konstantynopola. W taki sposób Leszczykowski zawarł z nim znajomość i przesyłał również swoją fotografię. Staruszek prosił go o częstą korespondencję i zdjęcie, licząc, że obaj będą się wspierali w prowadzeniu zakładu. Od chwili przejęcia ośrodka przez Węglichowskiego upłynęło kilkanaście lat i Cisy zyskały renomę. Administrator, Krzywosąd Chobrzański, był starym kawalerem, który w latach młodości zwiedził całą Europę. Znał kilka języków, posiadł ogromną wiedzę z różnych dziedzin nauki i chętnie pomagał w różnorakich pracach. Stanowisko objął dzięki protekcji Leszczykowskiego i po powrocie do kraju zamieszkał w Cisach. Kiedy Judym po raz pierwszy udał się do mieszkania administratora, u wejścia na schody ujrzał gromadkę dzieci folwarcznych. Nad nimi stał Krzywosąd, a na poręczy ganku siedział oswojony sokół, którego mężczyzna leczył przez całą zimę. Tomasz wszedł do środka, właściciel przyjął go życzliwie i zaczął mówić o zmianach, jakie chce wprowadzić w Cisach.

Pan Hipolit Listwa, kasjer, określany był przez administratora „niedołęgą” i „przedętą fujarą”. Całkowicie zdominowany przez żonę i pasierba, odpoczywał w zimnej i wilgotnej kancelarii, wśród kwitów i rachunków. Czuł, że tak naprawdę żyje w chwili, kiedy opuszczał progi domu. Był kozłem ofiarnym w każdym zatargu z Dyziem, a jakiekolwiek próby przeciwstawienia się chłopcu, kończyły się interwencją małżonki.

Kwiat tuberozy

Poznawanie Cisów zajęło Judymowi sporo czasu i początkowo nie mógł zwiedzić podlegającego mu szpitaliku. Nadzieja samodzielnej pracy nęciła go. Krocząc szeroką aleją odczuwał prawdziwą radość. Minął szeroką drogę wjazdową do pałacu i nowo wybudowany kościół, za którym wśród drzew stał budynek szpitala. Lekarz nie zamierzał wchodzić tam bez swojego zwierzchnika, więc najpierw poszedł obejrzeć kościół. Właśnie ksiądz odprawiał mszę. Judym zbliżył się do prezbiterium i w ławkach kolatorskich dostrzegł znajome z Paryża: Natalię, Wandę i Joannę. Młodzieniec ukłonił się, a panna Natalia delikatnie skinęła głową. Przez chwilę spotkał spojrzeniem wesołe oczy panny Joasi. Nabożeństwo skończyło się i Tomasz opuścił kościół z tłumem.

Po jakimś czasie wyszły również dziewczęta w towarzystwie księdza. Judym przywitał się z nimi i przedstawił proboszczowi, który zaprosił ich na śniadanie. Posiłek upłynął w miłej atmosferze, a następnie mężczyźni udali się do gabinetu na papierosa. Nagle ksiądz zerknął w stronę okna i na jego twarzy odmalowała się niechęć. Drogą na plebanię szedł młody kuracjusz zakładu, Karbowski, którego widział w dniu przyjazdu do Cisów w towarzystwie Natalii. Ksiądz wyjaśnił mu, że Karbowski pochodzi z dobrej rodziny i namiętnie gra w karty, ogrywając innych chorych. Rozległo się pukanie do drzwi i do salonu wszedł kuracjusz. Karbowski przywitał panny, księdza ucałował w ramię, podał dłoń lekarzowi i zasiadł obok panny Wandy. Młodzieniec przez chwilę rozmawiał z panną Podborską, a potem spojrzał na pannę Natalię nie ukrywając swych uczuć. Joanna próbowała zwrócić uwagę Karbowskiego na siebie, wyraźnie zatrwożona sytuacją między młodymi. Nieoczekiwanie Natalia zapytała, jak długo Karbowski zostanie w Cisach. Odparł, że prawdopodobnie będzie przebywał w zakładzie długo, choć już stracił nadzieję na odzyskanie z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin