To dziwne uczucie.docx

(578 KB) Pobierz

to dziwne uczucie.jpg

 


 

 

To dziwne uczucie

 

 

Astroni

 

 

 

 

 

 

 

Doctor Who Polska

 

Polska Baza Fanfiction

 

 


Spis treści

Prolog              3

Rozdział I:  Naprawdę dziwne uczucie              4

Rozdział II:  Powiedz, kiedy              16

Rozdział III:  Druga przeszłość, druga teraźniejszość              24

Rozdział IV:  Tam, gdzie nie ma snów              37

Rozdział V: Porównania              56

Rozdział VI:  Liczby, lustra i sześciany              78

Rozdział VII:  Koralik              101

Rozdział VIII:  Międzywymiarowe rzeczy              115

Rozdział IX:  Cześć              145

Rozdział X:  Wielka niewiadoma              164


Prolog

Kilka lat temu matka i ojciec zdecydowali, że potrzebują chwili odpoczynku, chcieli wyjechać na noc do miasta. Zadzwonili po swoją najbardziej zaufaną opiekunkę. Kiedy przyjechała, dwójka dzieci, którymi miała się opiekować już spała. Opiekunka usiadła obok nich żeby się upewnić, że wszystko w porządku. Później tego samego wieczora zaczęła się nudzić i chciała pooglądać telewizję. Ale nie mogła jej oglądać w salonie na dole, bo nie było tam kablówki (rodzice nie chcieli, żeby dzieci marnowały przed telewizorem za dużo czasu. Zadzwoniła do rodziców i spytała czy może pooglądać telewizję w ich pokoju. Rodzice, oczywiście się zgodzili, ale opiekunka miała jeszcze jedną prośbę… Spytała, czy mogłaby zakryć posąg anioła stojący za oknem sypialni jakimś kocem, albo chociaż zaciągnąć żaluzje, bo posąg ją niepokoi. Po chwili milczenia (bo to właśnie on rozmawiał z opiekunką powiedział „…Zabierz dzieci i uciekajcie z domu. Wezwiemy policję. Nie mamy posągu anioła.”

(demotywatory.pl/3148195/Todziwneuczucie)


Rozdział I
Naprawdę dziwne uczucie

Odłożyła słuchawkę i chwilę stała zamroczona i niepewna, co robić dalej. Nigdy nie słyszała jeszcze nakazu tak dziwnego jak ten, wydawało jej się, że te trzy zdania po prostu nie pasują do siebie i nie mogły paść jedno po drugim. „Uciekajcie z domu... Nie mamy posągu anioła... Wezwiemy policję...” Wtedy wróciło wspomnienie widoku anioła za oknem. Dziwaczne spojrzenie kamiennej figury wypełnione po brzegi czymś wyraźnym, niemalże dotykalnym, nawet podobnym do uczuć, jednak pustym i bezkształtnym.

W tej chwili przestała myśleć. Dzieci.

Wskoczyła na drewniane schody wiodące do sypialni podopiecznych i w połowie drogi serce jej zamarło. Z ciemnej szyby tuż obok patrzyła na nią nienaturalnie wykrzywioną twarz posągu. Znowu te oczy, które kłamały, że nie są martwe. Anioł był podobny do tego, który dręczył ją wcześniej, jednak ten był tuż obok, jego ramiona układały się niecierpliwie na na ramie wokół szyby, a sterczące na wszystkie strony zęby szykowały się do ataku.

Jak kamień może szykować się do ataku?

Pamiętała to okno. Posągu tu nie było.

Wzdrygając się pod wpływem własnego przerażenia rzuciła się do przodu. Po dwóch kolejnych szaleńczych krokach przestrzeń za jej plecami wypełnił brzęk tłuczonej szyby...

Dzieci, ratować dzieci... Gdyby nie ten jeden nadrzędny cel, na pewno nie byłaby wstanie wpaść do pokoju maluchów i, po zapaleniu światła, skoczyć i wyciągnąć je kolejno z łóżeczek, gdyż żeby to zrobić, musiała się z trudem przecisnąć między wysokim zabezpieczającym brzegiem łóżeczka a kosmatą pochyloną sylwetką z ramionami rozstawionymi wokół chłopca i dziewczynki, która teraz stała zastygła, jakby bezgranicznie zdziwiona, że ktoś ośmielił się jej przeciwstawić. Półświadomie cieszyła się, że światło ją oślepiło i przez te kilkanaście sekund widziała tak niewiele. Inaczej kamienne kontury byłyby dla niej czymś więcej niż przeszkodą i z pewnością zużyłaby część energii na zastanawianie się, co to właściwie znaczy: czy rzeczywiście mogłyby to być czyjeś żarty, jak tak wielki posąg dostał się do mieszkania oraz układanie innych cudacznych teorii, z których każda i tak byłaby tak samo absurdalna.

Dzięki temu znalazła siłę, żeby unieść dwa spore już kilkuletnie malce, znieść je po schodach mijając kolejny sterczący kamień i nie poślizgnąć się przy tym na leżących wszędzie płaskich szklanych okruchach. Przepływała myślami pomiędzy wrażeniem snu, rzeczywistości a zmęczenia, jak przez mgłę dochodził do niej opór dziewczynki, która przecierała oczy udając, że nie płacze:

– Ciociu... ta rzeźba sama do mnie przyszła... – Bębnił echem głos w prawym uchu. – Ale nic nie chciała powiedzieć...

Dlaczego intuicja kazała jej się za siebie oglądać? Przecież nie chce na nie patrzeć! Nigdy więcej nie chce widzieć tych wstrętnych twarzy! Ale mimo to oglądała się bez ustanku, częściej niż gdyby na przykład gonił ją pożar. Teraz goniły ją nieruchome kamienne posągi i widocznie w jej podświadomości utkwił fakt, którego nie zauważyła – że nic się nie dzieje, kiedy na nie patrzy...

Trąciła kolanem klamkę i, nie próbując jeszcze nawet łapać oddechu, wypadła na ganek. Oglądała się. Pojawiały się i znikały przy ścianach i w oknach jak obrazy, które chce się zobaczyć przy pomocy reflektorów przemykających szybko samochodów. Krzywiły się w półświetle niepogaszonego światła. Daleko... i bliżej... i bliżej...

Prawie umarła ze strachu czując parę dłoni na swoich ramionach i mocnej przytuliła dzieci. Zrozumiała, że prawie na kogoś wpadła i spojrzała przed siebie.

– Tędy – usłyszała niespodziewanie wśród płaczu dzieci.

Spróbowała przyjrzeć się autorowi wypowiedzi dla mechanicznej informacji, czy stoi przed nią człowiek z krwi i kości czy kolejny przedmiot z twarzą. Jednak nawet to okazało się być trudne do ustalenia, gdyż tu, dalej od domu, było jeszcze ciemniej, a do tego postać miała faliste włosy bardzo podobne do posągowych. Odczekała ciągnącą się w nieskończoność sekundę, która pozwoliła jej poczuć ciepło nieznajomego, które przywróciło jej namiastkę spokoju. Nie miała też odczucia, że kiedy patrzy w tę ciemną twarz, czas się zatrzymuje.

– Tędy, szybko! – Powtórzyło się i opiekunka z ogromną ulgą uciekła we wskazanym kierunku, jednak na tyle wolno, żeby wciąż czuć za plecami obecność nieznanego mężczyzny, który podążał za nią zerkając na dom z nie mniejszą paniką. Absolutnie nie obchodziło jej, że zarówno głos, jak i dotyk są kompletnie obce. To nie miało teraz znaczenia.

Dłoń wskazywała chropowaty wielościenny cień wtopiony w liście poruszające się kilkanaście metrów dalej. Kobieta była w takim szoku, że ukrycie się przed kamiennymi potworami w niedużej drewnianej szopie wydało jej się całkiem niezłym pomysłem i nie rozważała tego więcej. Kiedy jednak wskoczyła do środka i całą sobą oczekiwała, że zaraz wpadnie na przeciwległą zagraconą ścianę, przeżyła jeszcze większy szok.

Ściana była tak daleko, że ledwie była w stanie ją dostrzec. Wszystkie ściany były daleko, a przecież nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek stał tu taki budynek. Przez chwilę miała nawet ochotę wyjść i sprawdzić, ale z oczywistych powodów szybko się rozmyśliła.

Mężczyzna zamknął drzwi od środka. Wydawało się, że od kiedy dotknął klamki tajemniczej szopki, z miejsca minął mu cały lęk, jednak aż podskoczył, kiedy po drugiej stronie coś uderzyło z ogromną siłą w drzwi. Zostawił je jednak w spokoju i nieco nerwowo skierował się do wysokiej przezroczystej kolumny o błękitnej barwie sterczącej na środku pomieszczenia, która u podnóża otoczona była tablicami wypełnionej guziczkami, pokrętłami i dźwigniami o pstrokatych kształtach i kolorach. Nacisnął i przesunął kilka z nich, po czym podniósł oczy na kolumnę w oczekiwaniu na reakcję, która w odpowiedzi zamruczała ochryple.

– Teraz jesteśmy bezpieczni – powiedział wreszcie łagodnie do zdziwionej kobiety.

Przebiegła wzrokiem pomieszczenie, jakby próbując podważyć jego tezę. Jako pierwsze wynotowała, że nie ma tu żadnych rzeźb, przynajmniej nie wielkości człowieka, jednak stopniowo zaczynała się uspokajać i obserwować też pozostałe elementy umeblowania. Wyglądało to trochę tak, jakby ktoś zmontował przytulny pokoik ozdobiony czerwonym trochę wytartym dywanem i fotelem z metalowymi konstrukcjami jakiegoś centrum dowodzenia i do tego umieścił całą tę instalację w zdobionej świątyni o kamiennej podłodze i niebieskim oświetleniu, po której na domiar tego gdzieniegdzie przemykały niepozamiatane liście. Kobieta tak bardzo nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć, że co prawda poczuła się bezpieczniej, jednak cały lęk i podejrzliwość kierowane dotychczas na kamienne kreatury, skupiła teraz na gospodarzu dziwacznej budowli.

– Nazywa się je Płaczącymi Aniołami – poważnie wyjaśniał dalej obserwowany widząc, że opiekunka, a także dzieci patrzą na niego pytająco. – Dobrze, że się pani oglądała, bo nie atakują, kiedy się na nie patrzy: ochrona kwantowa sprawia, że przybierają postać kamieni. Ale kiedy się na nie nie patrzy, poruszają się z prędkością światła i...

– Kim jesteś? – Przerwała, chcąc przebić go wzrokiem na wylot.

– Przepraszam, nie przedstawiłem się – uśmiechnął się i podszedł bliżej – Nazywam się Doktor. Przysłał mnie Mariusz.

– Ojciec dzieci?

– Nie jest twoim mężem? – spytał zauważając zdziwienie u swojej rozmówczyni.

– Nie. Ale... On mówił tylko o policji... – kobieta myślała na głos odsuwając się, ale raczej z obowiązku niż obawy, gdyż nawet nie zauważyła, kiedy mężczyzna zdążył wzbudzić w niej zaufanie – Jesteś lekarzem?

– Nie, nie – wyjaśnił. – Zajmuję się... wszystkim po trochu.

– Więc „Doktor” to... nazwisko?

– Niezupełnie.

– Pseudonim?

– Nie.

– To dlaczego się pan tak przedstawia?

– Ciekawsze jest to, kim wy jesteście, skoro Anioły was ścigały. Mnie nie ścigają, ale was: owszem. Zebrały się w kilka, choć to dla nich wręcz niebezpieczne, bo mogą same na siebie spojrzeć. Wyraźnie na czymś bardzo im zależało. Albo ktoś je na was nasłał... Czy możecie mi coś o sobie powiedzieć? Jak się pani nazywa?

– A pan?

– Po prostu Doktor.

– Ale... – Opiekunka nie chciała dać za wygraną. Właśnie ten nadmiar własnego zaufania uważała za powód do podejrzliwości. Dzieci również już dawno przestały łkać i z zainteresowaniem rozglądały się po metalowoprzytulnym wnętrzu.

– Nie podziękowała mi pani jeszcze – upomniał się Doktor z zadziornym uśmiechem.

– No tak. Przepraszam, ja...

– Rozumiem, Anioły są straszne. Jedno mrugnięcie i mogą... – Urwał ze względu na dzieci. – To jak ma pani na imię?

– Zofia – ustąpiła wreszcie kobieta. Uświadomiła sobie, że wciąż nie powiedziała „dziękuję”, postanowiła więc, że okaże to zwracając się do niego tak, jak sobie życzy.

– Jak myślisz, czego one od was chciały?

– Nie mam pojęcia – westchnęła opiekunka bezsilnie. – Czego mogłyby chcieć jakieś kamienne potwory od dwójki dzieci i zajmującej się nimi czterdziestokilkuletniej kobiety?

– Zdziwiłabyś się. I nigdy wcześniej ich nie widziałaś?

– Nie, nie było innych objawów, Doktorze – prawie się roześmiała, ponieważ trwający właśnie wywiad i niezrozumiałe wyjaśniania bardzo skojarzyły jej się z wizytą w przychodni.

Doktor przyjął ze zdziwieniem nagłą zmianę nastroju Zofii, ale po chwili zastanowienia uznał ją za dobry znak. Oprócz tego mina kobiety mówiła mu, że w sprawie ataku raczej niczego się od niej nie dowie, więc postanowił przejść do planu B. Mówiła mu też jednak, że samo przejście do tego planu również nie będzie tak proste jak zwykle.

– Jest jeden sposób, żeby się dowiedzieć, czego szukały Anioły – zaczął – Ale musisz mi zaufać, Zofio.

– Co chcesz zrobić?

– Właściwie nic takiego. Spróbuję się dowiedzieć o was czegoś za pomocą ultradźwięków – niepostrzeżenie wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza coś, co przypominało jej długopis z ozdobną końcówką i próbował wsunąć jej go do ręki oczekując, że będzie chciała go obejrzeć – To jest śrubokręt soniczny. Jego działanie może trochę groźnie wyglądać, ale tak na prawdę trochę pobrzęczy i połaskocze i nikomu nie zrobi krzywdy.

– No nie wiem... – Mruknęła Zofia tak, jak Doktor się spodziewał i nie mając zamiaru go dotykać – Znamy się zaledwie kilka minut, a ty już straszysz nas śrubokrętem.

Doktor zgrabnie uruchomił urządzenie i przesunął tuż obok swojej twarzy.

– Widzisz?

– Ale... – Jęknęła i po zauważalnej chwili ciężkiego zastanowienia westchnęła. – I pomyśleć, że gdybyś powiedział, że jesteś lekarzem, to bym się nie wahała.

– Nie mam w zwyczaju unikania prawdy – wyjaśnił. – Posłuchaj. Chodzi mi tylko o to, żeby się dowiedzieć, dlaczego Anioły was zaatakowały. Ty tego nie wiesz, ojciec dzieci tego nie wie, a chyba chcecie wrócić bezpiecznie do domu i nie bać się, że będą was szukać? – Na koniec spróbował jeszcze raz niezbyt poważnie. – Chyba że jednak wiesz?

– Nie... – Odpowiedziała, po czym po raz pierwszy się nad tym poważniej zastanowiła – Nie, naprawdę...

– Właśnie dlatego improwizuję. Dowiem się czegoś o strukturze waszego organizmu, mózgu... Może...

– OK – ogłosiła. – Zrób to, zanim się rozmyślę.

Doktor podziękował kiwnięciem głowy i włączył śrubokręt jeszcze raz, tym razem jednak uważnie wsłuchując się w wydobywające się z niego częstotliwości pod wpływem przesuwania go przed zamkniętymi oczami sztywno wyprostowanej kobiety. Obserwował jak pobudzone komórki ciała odbijają odebrane fale demonstrując swoje właściwości rezonansowe i potwierdzając, że wszystko z nimi w porządku. Po trzydziestu sekundach mężczyzna musiał stwierdzić rozczarowany, że nic ciekawego w ten sposób nie znajdzie.

– Nie łaskotało – oceniła Zofia z uśmiechem.

– Ty oczekiwałaś łaskotania, a ja: że coś odkryję – westchnął w połowie zamyślony. – I nic. Jak się nazywasz, młoda damo? – Spytał kucając obok dziewczynki.

– Zuza – powiedziała dziewczynka głośno dumna, że dziwny pan najpierw zainteresował się nią, a nie bratem. – I mam pięć lat.

– Miło mi. A ty?

– Aleks – odpowiedział chłopiec niższy o głowę od dziewczynki i nie wytrzymał. – Nas też będzie pan łaskotał?

Dłoń Zofii znalazła się na ramieniu Doktora. Odwrócił się w jej stronę. Oczywiście, znowu miała wątpliwości. Dzieci to przecież zupełnie co innego. Przez moment oboje w milczeniu ważyli swoje racje. Spojrzenie proszące i spojrzenie kategoryczne. Wreszcie Zofia wciągnęła cicho powietrze i odwróciła wzrok w kierunku rozdeptanego kilka metrów dalej dywanu, więc Doktor uruchomił śrubokręt.

– A do czego służy ta czerwona kulka na końcu? – dziewczynka za wszelką cenę chciała pokazać, że niczego się nie boi.

– Do selekcji wytwarzanych fal elektromagnetycznych – wyjaśnił Doktor skupiony tak bardzo, że kompletnie nie był świadomy tego, z kim rozmawia – Dzięki dynamicznej zmianie struktury możliwe jest przeglądanie różnych zakresów fal dźwiękowych i badanie ich interakcji z drganiami własnymi ciała stałego.

Oooo... – zrobiły jednocześnie dzieci dumne z tego, że potrafiły zadać pytanie, na które pewnie ani ich mama ani niania nie znałyby odpowiedzi.

– Kim tak naprawdę jesteś? – odezwała się nagle Zofia niby żartem, niby wystraszona tym, co Doktor dopiero wyjaśniał dzieciom – Gościem z innej planety? Poszukiwaczem przygód? Podróżnikiem w czasie?

– Właściwie... Wszystko na raz... – odpowiedział Doktor przechodząc do skanowania buzi chłopca – I pewnie nie tylko...

– Jesteś kosmitą!?

– Tak.

– Takim... naprawdę? Z kosmosu?

– Uwierz mi – potwierdził kolejny raz nieco rozbawiony uściśleniem.

– Ale... Jak to „podróżnikiem w czasie”..? – Zofia już prawie całkiem skołowana przypominała sobie swoje własne słowa.

– Tak – przytaknął Doktor, po czym schował śrubokręt, wstał i nieoczekiwanie spojrzał w jej oczy w sposób, którego nie mogła zrozumieć. – Jestem podróżnikiem w czasie. Inaczej nie byłbym w stanie zdążyć po was przylecieć. Ojciec dzieci poprosił mnie o to... zbyt późno – westchnął. – Tak naprawdę nie powinienem był tego robić. Zmiana pewnego faktu z przeszłości spowodowana wystąpieniem tego faktu... to paradoks. Ale mam nadzieję, że jedynie pośredni, a takie mogą się zdarzać. Poza tym mówił, że i tak nic by wam się nie stało, ale nie chciał, żebyście musiały uciekać.

– Ja nie wiem... co byłoby dalej...

Zofia potrząsnęła głową i, całkiem nieoczekiwanie dla Doktora, w jej oczach stanęły łzy.

– One chciały nas zabić... Mnie, te maluchy... – Bezwolnie przytuliła się do niego, więc on również ją objął, żeby poczuła się lepiej. – Widziałam, jak wyciągały ręce do Zuzi... Nic nie rozumiem. Gdybym przyszła za późno... – Chlipała coraz głośniej. – Zuzia się rozpłakała i nie chciała iść...

Mimo wielkiego doświadczenia i wielu przeżyć Doktorowi trudno było uwierzyć, że sytuacja która tak nią wstrząsnęła i prawdopodobnie zostawiła ślad na całym jej przyszłym życiu, trwała zaledwie niecałą minutę. Rozumiał, że tak ujawniły się wszystkie poprzednie sekundy i zapamiętane sytuacje, nawet jego pojawienie się nie mogło nie mieć swojego negatywnego wydźwięku, że skrywane emocje prędzej czy później musiały wybuchnąć, ale odczuwał wyraźne zdziwienie.

Przypomniał sobie, że przecież już nie raz obserwował coś takiego, a jednak jakoś sobie radził, potrafił nie być zaskoczonym, bywał obojętnym. A teraz podświadomość podpowiedziała mu zdziwienie. A więc znowu musi się nauczyć sam siebie zaczynając od informacji, że to przecież normalne, że ludzie czasami muszą się po prostu wypłakać.

Przymknął oczy. Wciąż jeszcze za mało czasu.

Po około minucie odcięcia od rzeczywistości Zofia uświadomiła sobie, że od około minuty stoi przytulona do jakiegoś „Doktora”, co spowodowało, że momentalnie nie widziała, co zrobić z rękami. Zuza stała obok nich z czymś w rodzaju mieszanki zaciekawienia i niecierpliwego zmieszania, a nie tak wylewny Aleks badał wzrokowo relacje kolorystyczne przycisków na panelu przy kolumnie.

Kobieta wyprostowała się powoli.

– Przepraszam – powiedziała zakłopotana próbując stłumić potrzebę pociągania nosem.

– Nie przepraszaj – uspokoił Doktor. – Pewnie jeszcze długo będziesz je pamiętać.

Wynotował sobie, że to nie pierwsza i raczej też nie ostatnia jego sugestia co do tego, żeby traktować go jak przyjaciela. W przypadku Grace było o wiele prościej: po prostu przez połowę znajomości uważała go za świra, co zawsze dobrze rokuje. Spojrzał na dzieci i przypomniał sobie o bieżących sprawach:

– Nic nie udało mi się znaleźć. Jeśli Anioły przyszły do was po coś więcej, a raczej przyszły, bo to nie była typowa sytuacja, to... to nie wiem, po co. Mogłoby to być coś, co było w waszym mieszkaniu, ale mówiłaś, że interesowały je dzieci, więc spodziewałem się... Ale nie: przepływ informacji między neuronami niezakłócony, wszystkie procesy przebiegają standardowo... – opisywał, ale widząc jak łatwo Zofii udzielił się jego niewesoły nastrój dodał z cichym uśmiechem. – Ale za to mogę stwierdzić, że wszyscy jesteście zupełnie zdrowi, a to chyba dobra wiadomość.

Mimo żartu, Zofia wciąż nie wyglądała na zadowoloną, w każdym razie zwiesiła głowę i przespacerowała się do czerwonego fotela, ponieważ wydawał się być całkiem mięciutki, a poza tym był jedynym miejscem w okolicy, na którym można było usiąść. Następnie omiotła spojrzeniem najbliższą okolicę i oklapła na fotelu podobnie jak wcześniej na ramiona...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin