Krentz Jayne Ann - Absolutnie, bezwzględnie.doc

(1625 KB) Pobierz

 

 

KRENTZ  JAYNE  ANN

Absolutnie, bezwzględnie

 

Rozdział  pierwszy

Harry Stratton Trevelyan rzadko przyjmował coś za pewnik, ale w ciągu ostatniego miesiąca nabrał absolutnej, bezwzględnej pewności co do jednego: pragnął Molly Abberwick.

Dziś wieczorem zamierzał ją poprosić, żeby została jego kochanką. Dla Harry'ego była to poważna decyzja. Jak większość decyzji, które podejmował. Zdanie rozpoczynające jego ostatnią książkę mogłoby mu służyć za życiowe motto: „Absolutna pewność jest największą ze wszystkich iluzji".

Tą dewizą kierował się w pracy i w życiu osobistym. Człowiek, który nie chce żyć iluzjami, powinien pamiętać, że ma przeciw nim tylko jedną, skuteczną broń - ostrożność.

Harry przyzwyczaił się do tego, że musi być bardzo, bardzo ostrożny. Zarówno poprzednie, jak i obecne jego zajęcie przyczyniło się do tego, że - jak mawiali niektórzy - patrzył na świat z dużą dozą cynizmu. On sam wolał określać się mianem inteligentnego sceptyka, co oczywiście nie zmieniało jego stosunku do otoczenia.

Dobrą strona takiej postawy było to, że rzadko dawał się oszukać, okpić lub oskubać. Złą - to, że mnóstwo ludzi uważało go za zimnego drania. Jednak tym Harry zupełnie się nie przejmował. Kierując się wrodzoną ostrożnością oraz długoletnim doświadczeniem, Harry domagał się niezbitych, konkretnych dowodów właściwie na wszystko. Stało się to jego pasją. Cenił sobie trzeźwe, racjonalne podejście do życia.

Od czasu do czasu rezygnował jednak z pełnego rozwagi zachowania, jakie nakazywał chłodny rozsądek, i kierował się intuicją, postrzegając świat tak zmysłowo, że czasami aż go to przerażało. Naprawdę go przerażało.

Jednak wykazywanie się swą nieprzeciętną inteligencją na ogół sprawiało mu przyjemność. Wiedział, że o wiele lepiej radzi sobie z myśleniem niż z układaniem stosunków z ludźmi.

Na razie zbliżał się powoli i ostrożnie do celu, jakim było rozpoczęcie romansu z Molly. Nie zamierzał powtórzyć błędu, który popełnił ze swoją byłą narzeczoną. Drugi raz nie zwiąże się z kobietą po to, by podjąć rozpaczliwą próbę poznania siebie i znalezienia odpowiedzi na trudne pytania, których nie potrafił i nie chciał ująć w słowa. Tym razem ograniczy się do seksu i dobrego towarzystwa.

- To wszystko, Harry?

Zerknął na swą gospodynię, którą zatrudniał na przychodne. Ginny Rondeli, pulchna, sympatyczna kobiecina, zbliżająca się do pięćdziesiątki, zatrzymała się niezdecydowanie przy końcu długiego granitowego blatu, oddzielającego kuchnię od salonu w jednym z mieszkań ogromnego wieżowca.

- Tak, dziękuję, Ginny - rzekł. - Wspaniała kolacja, nawiasem mówiąc.

Molly Abberwick, która siedziała na czarnej kanapie ustawionej na wprost okien - uśmiechnęła się ciepło do Ginny.

- Naprawdę, fantastyczna!

Okrągła twarz Ginny rozpromieniła się z radości.

- Dziękuję, panno Abberwick. Doktorze Trevelyan, herbata gotowa. Na pewno pan nie chce, żebym ją podała?

- Dziękuję, sam się tym zajmę - odparł Harry.

- No cóż, zatem, dobranoc. - Ginny okrążyła długi blat i potoczyła się do wyłożonego zielonym marmurem hallu.

Harry czekał z narastającym zniecierpliwieniem, aż Ginny otworzy szafę i wyjmie z niej torebkę. Czekał; aż założy sweter. Wreszcie wyszła frontowymi drzwiami.

W mieszkaniu zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Nareszcie sami, pomyślał Harry, nieco rozbawiony swym pożądaniem. Od bardzo dawna nie czuł nic podobnego. Nawet nie mógł sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni miał ku temu okazję. Coś takiego niewątpliwie przydarzyło mu się w młodości. Był trzydziestosześcioletnim mężczyzną, ale przez ostatnie osiem lat czuł się bardzo staro.

- Przyniosę herbatę - powiedział, wstając.

Molly kiwnęła głową. Z jej zielonych jak morze oczu wyglądało oczekiwanie. Harry miał nadzieję, że to dobrze wróży jego planom na wieczór. Wyłączył na noc oba telefony, co było wydarzeniem bez precedensu. Ginny oniemiałaby ze zdumienia.

Prawdą jest, że wyłączał telefon służbowy na noc, albo kiedy był zajęty pracą, lecz siedząc w domu nigdy nie wyłączał telefonu prywatnego. Zawsze był do dyspozycji obu walczących ze sobą, rodzinnych klanów.

Harry wstał i podszedł do granitowego blatu. Podniósł tacę, na której ustawiono dzbanek i dwie filiżanki. Harry polecił przygotować drogą herbatę - Darjeeling, gdyż zdążył już poznać upodobania Molly. Bez cukru. Bez mleka. Harry postawił to sobie za zadanie, bo zawsze przywiązywał wagę do szczegółów.

Niosąc tacę do stojącego przed kanapą stolika ze szklanym blatem, obserwował ukradkiem Molly. Wyraźnie emanowało z niej podniecenie. Niemal poczuł, jak przechodzi po nim ten sam rozkoszny dreszczyk. Jego oczekiwania nagle wzrosły.

Molly siedziała nieco sztywno na kanapie, koncentrując uwagę na światłach leżącego w dole Pikę Place Market oraz ciemnych wodach zatoki Elliott. Na północnym zachodzie panowało lato i wydawało się, że dni nie mają końca. Jednak było już po dziesiątej i noc wreszcie zapadła. Wraz z jej nadejściem Harry mógł przystąpić do uwodzenia swojej klientki.

Molly nie po raz pierwszy podziwiała widoki z mieszkania Harry'ego, które usytuowane było na dwudziestym piątym piętrze stojącego w centrum miasta wieżowca. Harry pracował w domu i w ciągu ostatniego miesiąca Molly często tu przychodziła w sprawach służbowych. Ale po raz pierwszy oglądała miasto nocą.

- Masz stąd wspaniały widok - powiedziała, kiedy postawił tacę na stoliku.

- Lubię go. - Harry usiadł obok niej i sięgnął po czajnik.

Kątem oka dostrzegł, że się uśmiecha. Przyjął to za kolejny dobry znak. Molly miała bardzo wyrazistą twarz. Harry mógł na nią patrzeć godzinami. Łuki brwiowe przypominały mu ptaka w locie. To porównanie dobrze oddawało charakter Molly. Mężczyzna, który chce ją zdobyć, musi być bardzo szybki i bardzo zręczny. Harry pomyślał, że łączy w sobie obie te cechy.

Tego wieczoru Molly była ubrana jak kobieta biznesu - w ciemnozieloną, zapinaną na jeden guzik marynarkę i harmonizujące z nią, luźne spodnie. Na nogach miała szalenie skromne, zamszowe pantofelki. Harry nigdy przedtem nie zwracał uwagi na kobiece stopy, ale te, które teraz oglądał, zupełnie go zniewoliły. Były idealnie wyprofilowane i miały niezwykle delikatne kostki.

Wszystko razem, cud doskonałości, pomyślał. W ogóle Molly była doskonale zbudowana. Przez ostatnie dni Harry długo się nad tym zastanawiał i w końcu doszedł do wniosku, że Molly jest szczupła, ale nie chuda. Promieniowała zdrowiem i energią. On sam był zdrowy jak byk. A do tego, był z niego prawdziwy pies na kobiety, i kiedy teraz siedział obok Molly, czuł, że ciśnienie gwałtownie mu rośnie.

Ciało Molly miało tu i ówdzie pociągające krągłości. Żakiet spodniumu ślizgał się po bujnych piersiach, które - jak sądził Harry - doskonale układałyby się w jego dłoniach. Fałdy spodni wybrzuszały się nad pełnymi, kobiecymi biodrami. Choć figura Molly wydała mu się szalenie pociągająca, to dopiero jej ruchliwa twarz przykuła jego uwagę. Jest oryginalna, pomyślał z zadowoleniem. Nie oryginalnie piękna, po prostu oryginalna. I wyjątkowa. Niespotykana. Inna niż wszystkie.

Z jej zielonych oczu biła inteligencja. Harry doszedł do wniosku, że nie ma nic przeciwko temu, żeby kobieta miała głowę na karku. Delikatna, lecz zdecydowanie zarysowana linia nosa i wystające kości policzkowe świadczyły o silnej osobowości i harcie ducha. Jej niesforne włosy zdawały się żyć własnym życiem, okalając głowę chmurą krótkich złotobrązowych pasemek. To uczesanie podkreślało wyrazistość jej szalonych oczu.

Harry'emu przyszło do głowy, że mając takie oczy Molly mogłaby dorabiać jako wróżka podczas karnawału. Z łatwością przekonałaby każdego nadzianego frajera, że widzi przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Tak się przeraził tą myślą, że natychmiast ożyła w nim dawna ostrożność. Na pewno nie marzy o kobiecie, która potrafiłaby czytać w jego duszy. To byłoby istne szaleństwo.

Przez chwilę - serce zdążyło mu zabić może ze trzy razy - zastanawiał się poważnie nad tym, czy powinien wiązać się z osobą, która miała tak niepokojącą zdolność percepcji. Nie czuł się dobrze u boku kobiety, mającej skłonność do badania jego psychiki.

Gorzkie doświadczenie, jakie wyniósł z poprzedniego narzeczeństwa, dowodzi tego aż nazbyt dobrze. Z drugiej strony, nie ma cierpliwości do głupawych, atrakcyjnych panienek. Jeszcze przez parę sekund Harry wahał się co do swojej przyszłości, zastanawiając się jednocześnie nad następnym posunięciem.

Molly posłała mu pytający uśmiech, odsłaniając dwa troszkę krzywe zęby. Jest coś pociągającego w tych dwóch ząbkach, pomyślał Harry. Wziął głęboki oddech i przeklął w duchu swoje skrupuły z tak karygodną lekkomyślnością, że powinno to było wzbudzić jego niepokój.

Tym razem wszystko będzie w porządku, pomyślał. Molly była kobietą biznesu, nie psychologiem. Ze spokojem i rozwagą podejdzie do tego, co ma zamiar jej zaproponować. Na pewno nie będzie próbowała poddawać go psychoanalizie ani roztrząsać jego uczuć.

- Chciałbym coś z tobą przedyskutować. - Harry ze spokojem i rozwagą nalał jej herbatę do filiżanki.

- Tak. - Molly gwizdnęła cicho, zacisnęła lekko pięści i gwałtownie wypuściła powietrze. Oczy jej błyszczały. - O rany, wiedziałam.

Harry spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Naprawdę?

Uśmiechnęła się szeroko, podnosząc filiżankę do ust.

- Najwyższa pora, jeśli nie pogniewasz się, że to mówię.

Entuzjazm to dobra cecha kobiety, upewnił się w duchu Harry.

- Och, nie. Oczywiście że nie. Po prostu nie wiedziałem, że nadajemy na tej samej fali.

- Wiesz, co się mówi, kiedy wielcy ludzie myślą tak samo.

Uśmiechnął się.

- Tak.

- Kiedy zaprosiłeś mnie dzisiaj na kolację, domyśliłam się, że to szczególna okazja, a nie zwykłe spotkanie w interesach.

- To prawda.

- Wiem, że w końcu podjąłeś decyzję.

- W gruncie rzeczy, tak. - Przyglądał się jej bacznie. - Wiele o tym myślałem.

- Oczywiście. Jeśli czegokolwiek dowiedziałam się o tobie w ciągu minionych paru tygodni, to tego, że nad wszystkim długo się zastanawiasz. Więc wreszcie doszedłeś do wniosku, że warto przyznać stypendium Duncanowi Brockwayowi. Najwyższa pora.

Harry poczuł się zawiedziony.

- Duncanowi Brockwayowi?

Oczy Molly zaiskrzyły się z radości.

- Wiedziałam, że spodoba ci się jego pomysł. Jest taki oryginalny. Taki ciekawy. I teoretycznie daje nam nieograniczone możliwości.

Harry zmrużył oczy.

- To nie ma nic wspólnego ze stypendium Brockwaya. Chciałem porozmawiać o zupełnie innej sprawie.

Podniecenie stopniowo gasło w jej oczach.

- Zapoznałeś się z nią, prawda?

- Z koncepcją Brockwaya? Tak. Nie jest dobra. Później możemy omówić szczegóły, jeśli będziesz miała ochotę. Ale teraz chciałbym porozmawiać o czymś znacznie ważniejszym.

Molly sprawiała wrażenie szczerze zdumionej.

- Co jest znacznie ważniejsze od koncepcji Brockwaya?

Harry bardzo ostrożnie odstawił swoją filiżankę na stolik.

- Nasze stosunki.

- Nasze co?

- Chyba słyszałaś, co powiedziałem.

Filiżanka Molly wylądowała z hukiem na spodeczku.

- Wystarczy, dłużej tego nie zniosę.

Harry zesztywniał.

- Co się stało?

- Masz czelność pytać, co się stało? Po tym, jak mi powiedziałeś, że nie zamierzasz przyznać stypendium Duncanowi?

- Molly, usiłuję prowadzić z tobą poważną rozmowę. Ale widzę, że wszystko się sypie. No, a wracając do naszych stosunków...

- Naszych stosunków! - Molly jak wulkan zerwała się z kanapy. - Powiem ci, co myślę o naszych stosunkach. Ponieśliśmy całkowitą, druzgocącą klęskę.

- Nawet nie wiedziałem, że łączą nas jakieś stosunki.

- Oczywiście że łączyły. Ale właśnie ustały. Teraz. Dziś wieczorem. Nie zamierzam cię dłużej zatrudniać w charakterze mojego konsultanta. Jak do tej pory, nie dostałam nic w zamian za swoje pieniądze.

- Chyba nastąpiło jakieś nieporozumienie.

- No właśnie. - Oczy Molly rzucały zielone błyski. - Sądziłam, że zaprosiłeś mnie na kolację, by mi oznajmić, że chcesz dać szansę Duncanowi Brockwayowi.

- Niech to diabli! Miałbym zapraszać cię na kolację, tylko po to, by ci powiedzieć, że propozycja Brockwaya jest jednym wielkim oszustwem?

- Nie jest oszustwem.

- Owszem, jest. - Harry nie był przyzwyczajony, żeby ktoś kwestionował jego werdykt. W końcu był największym autorytetem w swojej dziedzinie.

- Według ciebie każde ze stu podań o dofinansowanie badań, jakie wpłynęło do Fundacji Abberwick, jest oszustwem.

- Nie każde. - Harry przedkładał dokładność nad ogólnikowe generalizowanie. - Niektóre pomysły są po prostu niedopracowane. Posłuchaj, Molly, cały czas próbuję rozmawiać o zupełnie czymś innym.

- O naszych stosunkach, tak chyba powiedziałeś. To już skończona sprawa, doktorze Trevelyan. Zaprzepaściłeś swoją ostatnią szansę. Jesteś zwolniony.

Harry zastanawiał się, czy przez przypadek nie znalazł się w jakimś innym świecie. Nic nie szło zgodnie z jego planem.

Przecież decyzję dotyczącą Molly podjął po długim i głębokim zastanowieniu. Prawdą jest, że pragnął jej od samego początku, ale nie uległ fizycznemu pożądaniu.

Prowadził bardzo długą grę wstępną. Po zerwaniu ponad rok temu zaręczyn wiele rozmyślał o swoim przyszłym życiu seksualnym. Wreszcie doszedł do wniosku, że dobrze wie, czego oczekuje od partnerki. Marzył o kobiecie, która interesowałaby się mnóstwem różnych rzeczy i nie żądała od niego bezustannej adoracji.

Potrzebował kobiety, która nie czułaby się śmiertelnie urażona, kiedy pochłonięty swoimi badaniami zapominał o bożym świecie. Kobiety, której nie przeszkadzałoby to, że zamyka się w gabinecie, żeby pisać książkę albo pracować naukowo. Kobiety, która pozostawiałaby mu pewną dozę swobody.

Najbardziej ze wszystkiego pragnął mieć romans z kobietą, która nie będzie się zastanawiała nad jego nastrojami ani nie będzie mu proponowała wizyty u psychoterapeuty. Wydawało mu się, że Molly Abberwick świetnie pasuje do tej roli. Była dwudziestodziewięcioletnią, wysoko wykwalifikowaną i odnoszącą duże sukcesy właścicielką firmy.

O ile Harry zdążył się zorientować, Molly od czasu, gdy parę lat temu umarła jej matka, praktycznie sama wychowywała młodszą siostrę. Jej ojciec był geniuszem owładniętym pasją tworzenia i jak to zwykle bywa w takich przypadkach, większość czasu poświęcał swoim wynalazkom, a nie dzieciom.

Harry zauważył, że Molly wcale nie przypomina cieplarnianego kwiatka, ale mocną roślinę, która potrafi przetrwać najgorsze burze, może nawet te, które od czasu do czasu przewalają się przez jego melancholijną duszę.

Jako właścicielka Abberwick Tea & Spice Company Molly udowodniła, że jest zdolna wytrzymać konkurencję i rozwijać firmę zgodnie z twardymi regułami obowiązującymi w świecie małego biznesu. Poza prowadzeniem sklepu zarządzała samodzielnie Fundacją Abberwick, instytucją charytatywną, założoną przez jej ojca, świętej pamięci Jaspera Abberwicka. Wynalazki Jaspera były głównym źródłem utrzymania rodziny Abberwick.

Sprawy zarządu powierniczego przywiodły Molly do Harry'ego miesiąc temu.

- Nie chcesz mnie wyrzucić - powiedział Harry.

- To jedyne, co mogę zrobić - odparła. - Kontynuowanie naszej współpracy nie ma sensu. Nic nie zostało zrobione.

- Czego właściwie ode mnie oczekiwałaś?

Molly podniosła ręce ze zdenerwowania.

- Myślałam, że będziesz bardziej przydatny. Bardziej praktyczny. Bardziej przejęty możliwością udzielania stypendiów rożnym ludziom. Nie obrażaj się, ale naprawdę trzeba czekać w nieskończoność, żebyś przystał na choć jedną propozycję.

- Nie jestem w gorącej wodzie kąpany. Podchodzę z rozwagą do swojej pracy. Wydawało mi się, że to rozumiesz. Przecież głównie dlatego mnie zatrudniłaś.

- Swą rozwagą przypominasz gracza, który się broni nie usiłując zdobyć punktów. - Molly splotła ręce na plecach i długimi, nerwowymi krokami zaczęła przemierzać leżący pod oknami dywan. - Nasza współpraca to kompletna strata czasu.

Harry patrzył na nią z wyrazem zafascynowania w oczach. Molly trzęsła się z wściekłości. Ta nagła zmiana nastroju powinna go zmartwić, ale potrafił myśleć tylko o tym, że złość nadała nowy, jeszcze ciekawszy wyraz jej fascynującej twarzy.

Fascynującej? Na myśl o tym Harry zmarszczył brwi.

- Domyślałam się, że współpraca z tobą będzie trudna. - Molly rzuciła mu przez ramię wściekłe spojrzenie. - Ale nie przypuszczałam, że okaże się niemożliwa.

Tak, na pewno jest fascynująca, zdecydował Harry. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni był zafascynowany jakąś kobietą. Fascynacja - to określenie właściwie było zarezerwowane dla innej sfery jego zainteresowań.

Dyskusja nad uznaniem Leibnitza za odkrywcę rachunku różniczkowego była fascynująca. Zbudowanie przez Charlesa Babbage'a maszyny analitycznej było fascynujące. Zapoczątkowanie przez Boole'a współczesnej logiki matematycznej było fascynujące.

Dziś wieczorem Harry nabrał całkowitej pewności, że musi dopisać Molly Abberwick do listy zjawisk, które go fascynują. Ta świadomość wywoływała jego niepokój, choć jednocześnie podsycała pożądanie.

- Przykro mi, że uważasz naszą współpracę za trudną - zaczął Harry.

- Nie za trudną. Za niemożliwą.

Odchrząknął.

- Nie sądzisz, że jesteś zbyt subiektywna w ocenie moich kompetencji zawodowych?

- To ty, nazywając koncepcje Duncana Brockwaya oszustwem, byłeś zbyt subiektywny w ocenie tego biednego wynalazcy.

- Zapomnij o propozycji Brockwaya. Zrobiłem tylko to, za co mi płacisz, Molly.

- Na pewno? Zatem naciągasz mnie na pieniądze.

- Nie naciągam. Wyolbrzymiasz sprawę.

- Wyolbrzymiam? Ja wyolbrzymiam? - Molly doszła do granitowego blatu. Zakręciła się na pięcie i ruszyła w kierunku przeciwległej ściany. - Przyznaję, że mam tego dość. Możesz myśleć, że przesadzam, jeśli chcesz. Ale to niczego nie zmienia. Nasze stosunki nie układają się po mojej myśli. To strata czasu. Co za rozczarowanie!

- Właściwie nie łączyły nas żadne stosunki - wycedził przez zęby Harry. - Mamy układ czysto zawodowy.

- Już nie - obwieściła triumfalnie.

Nagle Harry'ego opadły posępne myśli. Powinien dziękować swym szczęśliwym gwiazdom za możliwość honorowego wycofania się z całej sprawy. Nic by nie wyszło z romansu z Molly.

Ale zamiast ulgi czuł smutek. Przypomniał sobie dzień, w którym Molly po raz pierwszy pojawiła się w jego biurze. Oświadczyła, że chce go zatrudnić w Fundacji Abberwick w charakterze konsultanta.

Założony przez jej ojca fundusz powierniczy miał za zadanie udzielanie stypendiów obiecującym naukowcom, którzy nie byli w stanie finansować swoich badań. Jasper Abberwick aż nadto dobrze znał problemy, z jakimi ci ludzie musieli się borykać.

Jemu samemu, podobnie jak jego bratu, Juliusowi, niemal przez całe życie brakowało pieniędzy na pracę naukową. Ich kłopoty finansowe skończyły się dopiero cztery lata temu, kiedy Jasperowi udało się opatentować nową generację robotów przemysłowych.

Jasper nie cieszył się jednak długo swym bogactwem. Dwa lata temu zginął razem ze swoim bratem, Juliusem, podczas przeprowadzania prób z prototypowym modelem lotni, który był jego ostatnim wynalazkiem.

Zorganizowanie i rozkręcenie Fundacji Abberwick trwało rok. Molly bardzo sprytnie zainwestowała pieniądze i teraz - zgodnie z wolą ojca - chciała przeznaczyć zyski na stypendia dla młodych naukowców.

Zarządzając jednoosobowo funduszem, musiała rozwiązywać rozmaite problemy. Podejmowanie decyzji przychodziło jej na ogół bez trudu, szczególnie wtedy, gdy dotyczyły spraw finansowych. Ale w przeciwieństwie do ojca była kobietą interesu, nie inżynierem czy naukowcem.

Merytoryczna ocena podań o stypendia, składanych przez zdesperowanych wynalazców, wymagała rzetelnej, praktycznej wiedzy o potrzebach nauki i o możliwościach nowoczesnych technologii. Ponadto trzeba się było wykazać umiejętnością przewidywania. Nic dziwnego, że tylko wybitne umysły mogły wydawać opinie w tych sprawach.

Fundacja Abberwick szukała kogoś, kto potrafiłby ocenić przedstawione wynalazki nie pod kątem natychmiastowego wdrożenia ich do produkcji, ale ich nowatorskich, wyprzedzających czas rozwiązań. Ponadto Molly potrzebna była osoba, która wyeliminowałaby oszustów i pseudoartystów, żerujących na bogatych fundacjach.

Harry szybko się zorientował, że Molly ma wiele atutów, ale brakuje jej przygotowania technicznego. Miała do wydania pół miliona dolarów rocznie i potrzebowała pomocy. A dokładnie rzecz biorąc, potrzebowała doktora filozofii Harry'ego Strattona Trevelyana.

Do tej pory Harry przekonał ją, by odrzuciła ponad sto podań o stypendia. Nie przyjął ani jednego. Żałował, że nie zauważył, jak niecierpliwa stała się Molly w ciągu ostatnich tygodni. Głowę miał zajętą zupełnie czymś innym.

Zainteresował się swoją klientką w chwili, gdy umówiła się z nim na rozmowę. Od razu skojarzył jej nazwisko. Rodzina Abberwick wydała wielu ekscentrycznych, lecz utalentowanych wynalazców.

Nazwisko Abberwick nie było powszechnie znane, więc z pewnością słyszano o nim w świecie handlu, firmowało ono rozmaite narzędzia mechaniczne, elementy systemów kontrolnych, a w ostatnich latach urządzenia automatyczne. Jako autorytet w rzadko spotykanej dziedzinie filozofii i historii nauki, Harry miał okazję poznać wkład członków rodziny Abberwick w rozwój techniki.

Historia tego rodu jest tak stara jak historia Ameryki. Już w czasach kolonialnych jeden z pierwszych przodków tej rodziny wprowadził istotne ulepszenie do maszyny drukarskiej. Dzięki jego wynalazkowi podwojono nakład ulotek i agitacyjnych gazetek, co z kolei pomogło ukształtować opinię publiczną w sprawie walki o niepodległość w koloniach.

W latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku inny członek klanu Abberwick udoskonalił silnik parowy, przyczyniając się w ten sposób do usprawnienia trakcji kolejowej, czego efektem był gwałtowny rozwój zachodnich części Stanów Zjednoczonych.

Pod koniec lat trzydziestych naszego stulecia jakiś Abberwick wynalazł mechanizm sterujący, dzięki czemu linie montażowe stały się bardziej wydajne. Zwiększona wydajność pozwoliła rozszerzyć produkcję czołgów i samolotów podczas wojny.

I tak to szło. W historii amerykańskiej wynalazczości na nazwisko Abberwick można było trafić tak często, jak na popcorn rozsypany na podłodze w teatrze. I było postrzegane w bardzo podobny sposób. Tak naprawdę nikt go nie zauważał, dopóki się nań nie natknął.

Ale Harry zrobił karierę dzięki zbieraniu takich właśnie okruchów informacji. Wynalazczość kształtowała historię, a historia kształtowała wynalazczość. Harry często analizował sposób, w jaki te dwa procesy zazębiały się ze sobą i oddziaływały na siebie.

Wygłaszał wykłady na ten temat na rozmaitych uczelniach. Napisał książki, które uznano za kanon wiedzy o historii nauki. I gdzieś po drodze stał się autorytetem w dziedzinie oszustw naukowych.

Teraz ze zmarszczonymi brwiami obserwował gniewną twarz Molly. Z niepokojem pomyślał, że wciąż szuka pretekstu, by nawiązać z nią romans. Inteligentny mężczyzna wycofałby się w tym momencie, a on nie miał nic poza swoją inteligencją.

- Bądźmy realistami, Moily - powiedział. – Wyrzucając mnie zrobisz najgłupszą rzecz na świecie. Oboje to wiemy.

Okręciła się na pięcie; zmarszczyła czoło.

- Nie waż się nazywać mnie idiotką.

- Wcale cię tak nie nazwałem. Powiedziałem tylko, że głupotą byłoby zrywanie naszej współpracy. Przecież mnie potrzebujesz.

- Zaczynam poważnie w to wątpić. - Wycelowała w niego palcem. - Miałeś mi doradzać, ale na razie wszystkie twoje rady sprowadzają się do jednego słowa. A to słowo brzmi: „nie".

- Molly...

- Nie trzeba mieć wielkiego talentu, żeby mówić „nie", doktorze Trevelyan. Założę się, że znajdę mnóstwo ludzi, którzy to potrafią. Część z nich na pewno policzy sobie o wiele mniej za te usługi.

- Ale czy powiedzą „tak", kiedy będzie trzeba? - spytał cicho.

- W porządku, może inny konsultant zawali parę razy sprawę i zdarzy mi się przydzielić stypendium niewłaściwej osobie. - Zlekceważyła tę możliwość machnięciem ręki. - Wiesz, co mówią Francuzi? Nie można przygotować omletu bez zbicia paru jajek. Przynajmniej coś zostanie zrobione.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin