Cole Allan, Bunch Chris - Anteras 01 - Zamorskie królestwa.T1.pdf

(933 KB) Pobierz
Cole Allan, Bunch Chris - Anter
A. Cole i C. Bunch - Zamorskie krolestwa
Odległe Królestwa
Dla
Jasona Cole’a
i
Elizabeth Rice Bunch
Mapka:
1.Vacaan „The Far Kingdoms” - Vacaan - Odległe Królestwa
2. Irayas - Irayas
3. The Black Mountain - Czarna Góra
4. Gomalalee - Gomalalee
5. ( not to scale ) - nie według skali
6. Wahumwa - Wahumwa
7. Fist of the Gods - Pięść Bogów
8. pass - przełęcz
9. The Rift - Dolina
10. Wasteland - Ziemia Jałowa
11. The Crater - Krater
12. Desert - Pustynia
12. Grasslands - Stepy
13. River’s Headwaters - Źródła rzeki
14. Unknown - Tereny nieznane
15. Unknown Seas - Nieznane morza
16. rumored islands, - wyspy, archipelagi, rafy i tym podobne
archipelagos, reefs, etc. znane z opowiadań.
17. Abandoned Barracks - Opuszczone Warownie
18. Cannibal Village - Wioska Kanibala
19. Kostroma - Kostroma
20. The Kingdom of Valaroi - Królestwo Valaroi
21. Redond - Redond
22. The Pepper Coast - Wybrzeże Pieprzowe
23. The Narrow Seas - Wąskie Morze
24. Likantu - Likant
25. Orissa - Orissa
Pierwsza
Podróż
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kurtyzana
Król Ognia.
Król Wody.
Królowa Muzy.
Ja, Almaryk Emilie Antero, zapisuję moje myśli piórem gęsim w drugim dniu świecy
Miesiąca Żniw, w dziesiątym roku Czasu Jaszczurki. Przysięgam na głowy mych
potomków, iż wszystko, co tu piszę jest, prawdą. Błagam was, Moi Panowie i Moja
Pani, abyście spojrzeli przychylnym okiem na ów dziennik. Ogniu, oświeć drogę i
poprowadź korytarzami mglistej pamięci. Wodo, wypieść owoce mych myśli. Muzo,
spójrz w łaskawości swej na me liche umiejętności i użycz słów wartych opowieści,
 
którą snuć będę. Opowieści o mych podróżach do Odległych Królestw.
I o tym, co tam znalazłem.
CZYTAJĄC PONOWNIE te wersy, słyszałem śmiech Janosza, śmiech podobny do
dźwięcznego odgłosu bębna, mogący ogrzać zimną noc, lub zamienić w kamień
słowa głupca. Słyszałem wyraźnie, jakby dzwonił mi nad uchem, a nie przybywał
jako iluzja sprzed czterdziestu lat. Ten śmiech drwił ze mnie i wcale nie dlatego, że
opisałem tę historię. Ów człek odnosił się przychylnie do historii i wszelkich mądrych
ksiąg. Uważał je za bardziej święte niż święty gaj cedrowy; sądził, że mówią więcej
niż zwierciadło Proroka. Tak, odnosiłby się do niej przychylnie, nawet mimo tego, że
moje zapiski odmalowują go czasem w niezbyt dobrym świetle. Czyż jednak nie
przysięgałem mówić tylko prawdy? Janosz był najbardziej zagorzałym czcicielem
prawdy. Nawet wtedy gdy kłamał... Szczególnie wtedy, gdy kłamał.
Drwina, jestem tego pewien, wymierzona była w tradycyjne, otwierające zaklęcie,
które zawarłem w swoim dzienniku wzywając ogień, wodę oraz Muzę, aby wspierały
mnie w moich zmaganiach.
- To głupi zwyczaj - powiedziałby pewnie. - A co więcej, strata energii. To tak,
jakbyś wyleczył gniazdo kurzajek na skórze, a potem zabrakłoby ci siły na tak istotne
sprawy ,jak demon gnieżdżący się w twej czaszce. Nić z supłem jest równie dobra na
kurzajki jak po trzykroć błogosławiona skóra ropuchy, a o wiele mniej kosztowna.
Następnie klepnąłby mnie w plecy i napełnił kielichy winem aż po same brzegi: - Po
prostu rozpocznij swą opowieść, Almaryku. Słowa przyjdą same.
A zatem dobrze... Zaczęło się od pewnej kobiety.
Melina była najwspanialszą kurtyzaną w całej Orissie. Nawet po tylu latach na
wspomnienie jej boskiego ciała rozpierają mnie chucie. Miała duże, ciemne oczy, w
których każdy mężczyzna mógł zatracić duszę, i długie, pachnące perfumami
kruczoczarne włosy, spływające falą na szczęściarza, któremu pozwoliła utonąć w
swych cudownych objęciach. Miała kształty złotoskórej bogini o wiśniowych ustach,
piersiach zakończonych wspaniałymi, karmazynowymi sutkami i o jedwabnych
udach, będących zapowiedzią najbardziej upojnego schronienia, jakie tylko podróżnik
mógłby sobie wyobrazić. Byłem naonczas młodzianem liczącym dwadzieścia wiosen
i pożądałem jej ślepo, wręcz niepohamowanie, czując w żyłach wzburzoną, gorącą
krew charakterystyczną dla tego wieku. Nie opowiadałbym teraz owej historii, gdyby
Melina zaspokoiła wówczas me nieposkromione żądze. Ona jednak zniewoliła mnie
tylko, paraliżując swym urokiem, karmiąc li tylko zawodowymi obietnicami.
W dniu, w którym zaplątałem się w jej sieć, załatwiałem akurat interesy związane z
profesją mojego ojca. Statek wiozący towary z zachodu zawinął do portu i rozpoczęto
już rozładunek. Do moich obowiązków należało między innymi nadzorowanie
rachunków. Nie oznaczało to oczywiście ingerowania w pracę naszych wspaniałych
niewolników- urzędników. Ojciec stwierdził, że potrzeba tam po prostu „obecności
władzy”, co oznaczało, że miałem dopilnować, aby łapówki wręczane kapitanowi
portu, poborcy podatkowemu oraz poborcom dziesięciny - dla magów utrzymywały
się na rozsądnym poziomie. Dzierżyłem sakiewkę pełną złotych i srebrnych monet i
wciskałem je w chciwe dłonie, pamiętając o ostrzeżeniu, iż gdybym zbytnio
przetrząsnął ów trzosik, profity z morskiej wyprawy okazałyby się nadzwyczaj
marne. Rejs był długi i obfitował w niebezpieczne niespodzianki; nasz statek padł
ofiarą sztormu i o mały włos nie zatonął w pobliżu ujścia rzeki, która przecina miasto
na połowę. Wówczas nie mogłem się nadziwić, że ojciec powierzył mi to wcale
niełatwe zadanie. On jednak wiedział, że należy mnie zachęcić, dostrzegając we mnie
zalety, których ja sam nie potrafiłem zobaczyć.
Kapitan portu odznaczał się kompletnym brakiem doświadczenia i nadzwyczajną
 
dbałością próbował zrekompensować owo niedociągnięcie. Kiedy tak chodziliśmy od
skrzyni do pakunków, od pakunków do beczek, podliczając wartość towarów,
spostrzegłem, że niewątpliwie zaczął sobie już wyobrażać łapówkę równą rocznej
pensji; w młodzieńczych oczach zagościły szpetne błyski chytrości. Jego apetyt rósł,
a mój umysł szukał desperacko rozwiązania. Rozejrzałem się po magazynie i oko
moje spoczęło na poszarpanej beli materiału. Jęknąłem, rozerwałem ją, pozwalając
kosztownemu suknu spłynąć na brudną podłogę. Natychmiast zawołałem kapitana
statku ignorując, zdziwienie malujące się na obliczu portowego oficera. Niechybnie
pomyślał, że zwariowałem. Jego zaskoczenie przerodziło się jednak w osłupienie, gdy
pokazałem przybyłemu żeglarzowi stan materiału, przeklinając jego mizerną jakość.
- Albo jesteś głupcem, który dał się nabrać jakiemuś tęgiemu oszustowi - rugałem go
- albo jesteś tym oszustem we własnej osobie. - Kląłem, narzekając, że jakość
materiału srodze odbiega od normy i nawet kompletny laik na pierwszy rzut oka
stwierdziłby, że sukno w ciągu tygodnia zacznie się rozkładać w wilgotnym klimacie
Orissy; skoro zaś bez problemu znalazłem ten defekt, co z resztą towarów? - Do
diabła, kapitanie, patrz na mnie, gdy do ciebie mówię!
Stary morski wyga w lot pojął o co chodzi. Zaczął jęczeć jak bardzo mu przykro i
zaklinał się, że nie miał o niczym zielonego pojęcia. Odesłałem go strasząc gniewem
ojca, a sam zwróciłem się do stojącego obok oficera. Kiedy go przeprosiłem,
uśmiechnął się niewyraźnie, po czym zupełnie spoważniał, gdy na przypieczętowanie
owych przeprosin wcisnąłem mu w dłoń jako łapówkę tylko jedną monetę, biorąc pod
uwagę wyraźnie zmniejszoną wartość ładunku. Nie protestował, lecz mocno ścisnął
pieniądz i umknął, zanim zdążyłem na tyle oprzytomnieć, by stwierdzić, że i tak
dałem mu pewnie za dużo.
Miejski poborca podatkowy winien był memu ojcu wiele przysług, więc z radością
przyjął rzadko spotykane świecidełko z zachodu, którym miał zrobić przyjemność
znacznie młodszej od siebie żonie.
Uważając się za świeżo wykreowanego mistrza handlu, oczekiwałem poborców
dziesięciny z Rady Magów. Jedyna próba, jakiej się obawiałem. W owych czasach
utrzymywały się silne animozje między magami a członkami mojej rodziny. Właśnie
buńczucznie zadzierałem nosa myśląc o rychłym odwecie, kiedy ogłoszono przybycie
czarnoksiężnika. Szybko przerwał te cieniutką, jedwabną nić pychy. Prevotant znany
był jako jeden z najgrubszych i najbardziej chciwych magów w Orissie. Miał kiepską
reputację jako czarnoksiężnik, a także jako człowiek o przedziwnym talencie do
opóźniania kupieckich sakiewek aż do ostatniej monety. Ujrzawszy mnie zachichotał
z radości, zadowolony, iż między nim a fortuną stanął ktoś tak młody i głupi. Chichot
odbił się echem i przeszedł w przenikliwy pisk dobywający się z gardła faworyta
przyczepionego do jego barku.
W tamtych czasach niektórzy, zwykle starsi magowie trzymali faworyty, które
towarzyszyły im podczas rzucania zaklęć. Owe pół zwierzęta, pół demony mogły
dowolnie zmieniać swe rozmiary, od dwukrotnie większych od człowieka do
mniejszych niż to pokryte łuską stworzenie okręcone dokoła szyi Prevotanta. Pisk
potworka przybrał na sile, zapewne na skutek podekscytowania. Większość
faworytów zachowywała się histerycznie i czasami trudno je było utrzymać w ryzach,
lecz zauważyłem, że ta kreatura była tak przerażona jak regularnie maltretowany pies.
Zamiast uspokoić go ciepłym słowem i pogłaskać po grzbiecie, Prevotant zaklął i
wymierzył faworytowi mocny cios szpikulcem. Stworzenie zapiszczało z bólu i
złości, lecz po chwili dało za wygraną. Widziałem, że myśli intensywnie, jako że jego
skóra zmieniła barwę z czarnej na pulsująco czerwoną. Zaczęło szarpać krwawiącą
rankę małymi, ostrymi ząbkami.
- Może jest głodny - odezwałem się, sądząc, że w ten sposób zaskarbię sobie
 
życzliwość Prevotanta. - Mógłbym posłać po jakiś smakowity kąsek.
Faworyt zaszczebiotał słysząc moje słowa, lecz czarodziej pokręcił przecząco głową,
aż zatrzęsły mu się policzki.
- Nie przejmuj się nim. Przejdźmy od razu do interesów. - Nadął się, na ile tylko
pozwolił mu szeroki pas, i utkwił we mnie srogi wzrok. - Doniesiono mi o przemycie
ukrytym w twoim ładunku.
Straciłem zdrowy rozsądek jeszcze przed jego atakiem. Było to stare, portowe
zagranie, szczególnie popularne w kręgach poborców dziesięciny dla magów. Mój
ojciec skwitowałby je śmiechem. Wiedziałem o tym. Ojciec opisywał mi te rozmaite
gierki, dbając o uzupełnienie mej edukacji. Lecz wiedzieć a robić - ech, to już wielka
różnica. Moja twarz, ta odwieczna zdrajczyni rudowłosych, przybrała kolor równie
ognisty jak moje kędziory.
- Ależ... ależ... To niemożliwe - wyjąkałem. - Kazaliśmy przedsięwziąć środki
ostrożności. Wszelkie środki ostrożności!
Prevotant skrzywił się i wyjął zza fałd poplamionych szat jakieś pomięte kartki
papieru. Przez chwilę studiował uważnie zapisane gęsim piórem słowa skrzętnie
zakrywając je dłonią przed moim wzrokiem. Pokręcił posępnie głową, po czym
schował zapiski. Faworyt ruszył w kierunku kieszeni i zarobił kolejne uderzenie
- Paskudna bestia - syknął mag i ponownie zwrócił się do mnie: - Bardzo poważne
oskarżenia. Wyjątkowo poważne. - Pożądliwie łypnął na towary mojego ojca. - Nie
pozostaje mi nic innego, jak... jak...
Otworzyłem usta pełen niepokoju. Niecierpliwie potrząsnął głową i utkwił we mnie
ciężkie spojrzenie: - Jak...
Wreszcie doznałem olśnienia.
- Och! Och... Naturalnie! - Złapałem się za pas i potrząsnąłem mocno sakiewką.
Oczy rozszerzyły mu się na ów znajomy brzęk, a twarz pojaśniała wyraźnie, gdy
obliczył, o ile pomnoży swój majątek. Skrzek faworyta wciąż wskazywał na grę
głębokich emocji. Czarodziej nieświadomie, chyba z przyzwyczajenia uszczypnął
stworzenie. Jeśli zaś chodzi o mnie, zrozumiałem swój błąd w tej samej chwili, w
której go popełniłem. Teraz Prevotant wie dokładnie, czym dysponuję, i będzie chciał
wyciągnąć jak najwięcej. Po jednej stronie legło nieszczęście, po drugiej zaś
zagościło upokorzenie, a ja pośród nich desperacko próbowałem pomóc sobie swoim
sprytem. Rozpoczęliśmy targowanie.
- No cóż - powiedział w końcu - są pewne rzeczy, których powinienem dopełnić.
Niektórzy powiedzieliby, że jest to moim bezwzględnym obowiązkiem. Będę jednak
potrzebował wsparcia. Dziesięciu pomocników... a może i więcej.
Ponownie potrząsnąłem sakiewką, wściekły, że nie mam innego wyboru, i brnąłem
dalej.
- Ale ... - zacząłem włączając się do gry. - Ale ...
- Zresztą nie ma konieczności, bym postępował ściśle według zasad - odpowiedział
po namyśle. - Nauczyłem się polegać w tych sprawach na mojej łagodnej naturze. -
Zmierzył sakiewkę wzrokiem, lecz ja nie wykonałem najmniejszego gestu.
- Mógłbym to ostatecznie zrobić sam - powiedział pragnąc, aby moja dłoń wreszcie
uwolniła trzymane złoto. - To jednak będzie wymagało... - Ponownie zerknął na
ładunek. - Moi przełożeni nie pozwoliliby mi pobrać od ciebie dziesięciny mniejszej
niż... trzy miedziaki za każdą dziesiątą wagi.
Westchnąłem.
- A zatem muszę natychmiast podążyć do domu mego ojca z wieścią o jego ruinie. -
Trąciłem sakiewkę. - Dziesięcina, której żądasz, zabierze wszystko co posiadam i
nawet jeszcze więcej.
Prevotant spojrzał z bólem. Policzki mu obwisły, lecz dostrzegłem, że oczy jego
 
faworyta błysnęły zadziornie i stworzenie wysunęło język wietrząc fluidy strachu.
Trzymałem nerwy na wodzy nie zdradzając prawdziwych uczuć. Mag złamał się
pierwszy.
- No dobrze - wykrztusił przez ściśnięte gardło. - Odprawię tu proste oczyszczenie,
lecz ze względów bezpieczeństwa musi ono objąć cały magazyn. Dziesięcina za taki
obrządek wynosi jeden miedziak za sto miar wagi.
Podniósł rękę. - Jednak... jestem tu tylko z moim faworytem. Zaklęcie wymaga
mnóstwo pracy i przygotowań...
Wyjąłem sakiewkę zza pasa. Faworyt zaczął pohukiwać niczym sowa, owładnięty
chciwością, podczas gdy jego pan drapieżnym ruchem schował woreczek z monetami
za pazuchę.
- Załatwię to bardzo szybko - rzucił bez namysłu. - Błyskawicznie.
Posłałem po niewolnika, żeby przyniósł jego rzeczy z lektyki i chwilę później
czarnoksiężnik ustawił swój trójnóg, z którego zwieszała się mosiężna misa pełna
gorących węgli. On zaś wrzucał do naczynia różne śmiecie, kawałki pleśni i jakieś
proszki. Obrzydliwa woń wypełniła powietrze, lecz nie pojawił się charakterystyczny
dym. Faworyt zeskoczył na podłogę i podrygiwał dookoła, wrzeszcząc na znak
protestu. Jestem pewien, że umknąłby gdyby nie długi, cienki łańcuch, który
Prevotant mocno ściskał w garści.
Mag umieścił trójnóg w wąskim przejściu między skrzyniami pełnymi drewnianych
zabawek. Twierdził, że miejsce to jest najskuteczniejsze do odpowiedniego
ukierunkowania zaklęcia. Ruszył wolno wzdłuż wąskiego korytarza wlokąc za sobą
faworyta; stworzenie opierało się zaciekle, zawodząc niczym dziecko i dławiąc się na
łańcuchu. - Przestań - wycedził Prevotant. - Tylko wszystko pogorszysz.
Ukląkł na jednym kolanie i narysował okrąg na podłodze, a następnie kwadrat
obejmujący koło. Skrócił łańcuch przyciągając faworyta do siebie. Małe ząbki kąsały
na oślep wpijając się w palce, lecz w końcu udało mu się złapać potworka za szyję i
wrzucić w obręb koła. Stworzenie przez kilka chwili wydawało się zamroczone
upadkiem. Prevotant skinął głową.
- Teraz dobrze. A jeśli dalej będziesz przysparzał mi kłopotów, każę cię obedrzeć ze
skóry i uszyć z ciebie buty. - Mag podniósł się sapiąc ciężko i podszedł do trójnogu.
Skinął, bym do niego dołączył, a ja spełniłem prośbę.
- Konieczna jest obecność właściciela - wyjaśnił. - W przeciwnym razie zaklęcie
oczyszczające nie będzie trwałe.
Ze swoich bagaży wydobył kolejny worek. - Chcę, żeby zaklęcie było dobre i silne -
powiedział. - Lubię, kiedy klienci są zadowoleni.
Po magazynie gdzieniegdzie kręcili się ludzie - urzędnicy, tragarze oraz potencjalni
klienci, którzy przyszli, aby rozejrzeć się w towarze.
- Czy mam ich wyprosić? - zapytałem.
- Nie ma potrzeby. Ryzyko jest minimalne. - Wrzucił do misy garść czegoś co
wyglądało na brązowe wióry, które w zetknięciu z węglami wydały wilgotny syk.
Przyjrzałem się uważniej, ale i tym razem nie dostrzegłem najmniejszego śladu dymu.
Zaczął szybko i nagle:
- O, demony, które zamieszkujecie krainę ciemności. Strzeżcie się! Strzeżcie! -
Wytrząsnął więcej brązowych strużyn na żar, a w odpowiedzi rozległ się kolejny syk.
Zobaczyłem, że węgle przestają się żarzyć, jakby coś wysysało z nich gorąco.
- Ogień w Chłód. Chłód w Ogień. Wzywam płomienie, aby was odszukały. Strzeżcie
się demony! Strzeżcie!
Opróżnił worek wsypując zawartość do misy. Ujrzałem błysk. Kupka węgli załamała
się na samym środku tworząc szarą, martwą masę. Stworek w kredowym więzieniu
wydał z siebie upiorny skowyt. Okrąg ożył tysiącem roztańczonych płomieni.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin