Boge Anne-Lise - Grzech pierworodny 10 - Prawda ujawniona.pdf

(483 KB) Pobierz
442412050 UNPDF
Anne-Lise Boge
Saga Grzech pierworodny
Część 10
Prawda ujawniona
Przełożyła Magdalena Kwiatek-Słoboda
Copyright © 2006 Anne-Lise Boge
 
Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w
gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są
autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cala historia opisana w serii nie
mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.
Dla Ann-Louis mojego słoneczka. Dziękuję, że jesteś.
Anne-Lise Boge
ROZDZIAŁ 1.
- Sivert, Sivert, wracaj!
Mali usiłowała zatrzymać chłopca, który puścił się biegiem pod górę, ku łąkom. Ale on nie
słuchał. Nawet nie odwrócił głowy, choć Mali była pewna, że ją słyszy. Westchnęła.
Popatrzyła w ślad za wysoką, szczupłą sylwetką syna o charakterystycznym sprężystym
kroku. Jego ojciec poruszał się tak samo. Pamiętała doskonale. Lekko niczym zwinna sarna.
Sivert miał wiele z ojca; odziedziczył jego regularne rysy, promienny uśmiech i zielonoszare
oczy z żółtymi plamkami, ciemne, kręcone włosy, które zwijały się w fale i miękko opadały
na kark, a także gibkie, silne ciało. Nos i usta natomiast odziedziczył po niej. Mimo śniadej
cery nie przypominał na szczęście cygańskiego dziecka, czego Mali obawiała się najbardziej.
Gdyby wdał się w ojca, mogłoby to sprowadzić na nich plotki jeszcze gorsze od tych, które
już krążyły po okolicy, chociaż otwarcie nikt nigdy złego słowa o dziedzicu ze Stornes nie
powiedział.
Bóg obdarzył Siverta tym co najlepsze po obojgu rodzicach, a zwłaszcza jeśli chodzi o
wygląd zewnętrzny, pomyślała Mali, po czym odwróciła się i poszła w stronę pralni.
Zatrzymywać Siverta? Nie, to bez sensu, a na pewno nie teraz. Znała go doskonale i
wiedziała, że nie pojawi się w domu w ciągu najbliższych kilku godzin.
Sivert Stornes wyrósł na niezwykle urodziwego młodego mężczyznę. Tej wiosny tysiąc
dziewięćset dwudziestego dziewiątego roku skończył siedemnaście lat. Dziewczęta nie
odrywały od niego wzroku. Nawet te, które widziały go pierwszy raz, lgnęły do niego, jakby
 
przyciągane jakąś niewidzialną siłą. Mali wielokrotnie obserwowała, jak dziewczęta wdzięczą
się przed nim i wręcz zachęcają do większej zażyłości. Sivert jednak zdawał się nie
dostrzegać tych zabiegów. Mali ze zdziwieniem stwierdziła, że bywa wobec nich
zawstydzony i woli trzymać się z tyłu.
Mieszała właśnie farbę w czarnym kociołku nad paleniskiem. Niespodziewanie zrobiło jej
się smutno i do oczu napłynęły łzy. Pomyślała bowiem o usposobieniu syna, które w niczym
nie przypominało ani jej charakteru, ani też nie przystawało do jej marzeń o tym, jaki jej syn
powinien być. Westchnęła ciężko i przeciągnęła dłonią po spoconym czole. Jej pierworodny
jest miły, troskliwy, dobry, a jednocześnie niezwykle wrażliwy. Nie trzeba wiele, aby go
zranić. Niekiedy dochodziło między nimi do nieporozumień z tego powodu. Mali pomyślała,
że wszystko pewnie przez tę jego artystyczną naturę. Już teraz Sivert biegle grał na
skrzypcach i dzięki temu znany był w całej okolicy. I to właśnie, zdaniem matki, stanowiło
kłopot. Bo to muzyka była całym jego życiem, a skrzypce wielką i chyba jedyną
namiętnością. Wcale nie majątek, nie dwór w Stornes, jak miała nadzieję.
Sivert rzadko kiedy sprzeciwiał się komukolwiek. Wszystko łatwo było z nim wyjaśnić,
wszystko mu wytłumaczyć. Nie lubił nikomu sprawiać przykrości, a już na pewno nie jej. Ale
gdy tylko podejmowali rozmowę o dziedzictwie i prowadzeniu dworu...
To właśnie dyskusja o gospodarstwie spowodowała, że tamtego zimowego słonecznego
popołudnia uciekł w stronę lasu i gór. Mali poprosiła najpierw, żeby poszedł z nią do pralni,
gdzie zajmowała się farbowaniem włóczki.
Przypomniała synowi, że czas najwyższy, aby złożył prośbę o przyjęcie do szkoły rolniczej
w Vikebukt. Nauka zaczyna się już w sierpniu i chociaż Sivert kończy osiemnaście lat
dopiero wiosną następnego roku, to, jak sądziła, na pewno zostanie przyjęty. Mali rozmawiała
nawet przez telefon z dyrektorem szkoły, ale uczyniła to w największym sekrecie.
- Nie możemy dłużej czekać, Sivert - oświadczyła i utkwiła wzrok w chłopcu, którego
policzki zaróżowiły się od ognia trzaskającego na palenisku. - Co się z tobą dzieje? Masz
wystarczająco dobre oceny ze szkoły średniej, na pewno się dostaniesz. Dlaczego czekasz?
- Ja po prostu nie chcę iść do tej szkoły - odparł krótko. - I nie jest to dla ciebie nic
nowego, mamo. Powtarzam ci to od kilku lat, ale ty jakoś nie chcesz mnie zrozumieć. Tak, ty
już dokładnie zaplanowałaś moje życie i moją przyszłość. Ale ja nie jestem taki, jak byś
chciała, zrozum to, mamo! Przykro mi, ale nic na to nie poradzę. Rozmawialiśmy już o tym
tyle razy, naprawdę nie pojmuję, dlaczego mamy do tego wciąż i wciąż wracać - dodał lekko
poirytowany.
- Co masz na myśli - zapytała z drżącym sercem Mali - mówiąc, że nie jesteś taki, jak bym
chciała?
- Po prostu żaden ze mnie rolnik. Chcę tylko grać. Doskonale o tym wiesz. Liczyłaś, że to
minie, ale to nie minęło. Muzyka jest dla mnie wszystkim, pragnę zostać muzykiem.
- Ale przecież jesteś najstarszy z rodzeństwa, Sivercie. - Mali spojrzała na syna. - To ty
powinieneś...
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Co powinienem robić i czego słuchać. Próbowałem spełnić
twoje oczekiwania, poszedłem do szkoły średniej w Todalen.
- Moje oczekiwania? A mnie się zdaje, że sam chciałeś iść do tej szkoły - odpowiedziała
krótko. - Liczyłam raczej, że wybierzesz uniwersytet ludowy. No ale skoro Trygve pomógł ci
się dostać do tego słynnego nauczyciela muzyki, tego tam, z Trondheim, który obiecał cię
prowadzić... Przecież właśnie dlatego pojechałeś do Todalen i do tamtejszej szkoły średniej.
To nie ja chciałam, żebyś się zapisał, to ty sam, bo nadarzyła się okazja, żeby ten Sandermann
dawał ci lekcje gry. A nie było to wcale tanie, jeżeli mam być szczera - dodała z nutką
goryczy w głosie.
- Mamo, obiecuję, że wcześniej czy później zwrócę ci wszystko, co włożyłaś w moją
naukę gry na skrzypcach - odparł wolno. - Ale pamiętaj, że dalej pójdę swoją własną drogą.
 
To jest moje życie, ty masz Oję. Dlaczego nie możesz się pogodzić z tym, że to on przejmie
gospodarstwo? To urodzony rolnik, dlaczego więc, twoim zdaniem, to koniecznie
powinienem być ja?
Mali nerwowo zamieszała w kociołku. Stała teraz odwrócona plecami do syna. Dlaczego?
Dlatego, że poświęciła wszystko, by to on kiedyś przejął dwór, a dziś sprawia jej taki zawód!
Wygląda na to, że wszystko, co uczyniła, pójdzie na marne. Czuła olbrzymi ciężar, miała
wrażenie, że gorycz pali ją w środku, jakby tam miała otwartą ranę.
- Oja tak samo nadaje się na rolnika jak ja, mamo. Może nawet bardziej, sama o tym
wiesz. A przecież obaj jesteśmy twoimi synami. Gospodarstwo pozostanie w rodzinie. Chyba
to właśnie jest najważniejsze, czy nie mam racji?
- Nie, to nie to samo - odparła Mali ostro. - Pomyśl tylko, co ludzie powiedzą, Sivercie.
Sivert roześmiał się.
- Co ludzie powiedzą? - powtórzył. - A od kiedy to martwisz się tym, co powiedzą ludzie?
Oj, mamo, lepiej poszukaj jakiegoś lepszego argumentu.
Nie, tego nie może zrobić. Poczuła niespodziewanie narastającą bezradność. Nie może
przecież wyznać, czyim synem naprawdę jest Sivert. To nie wchodzi w rachubę. Czuła, że
kompletnie zaplątała się w sieć uplecioną z własnych kłamstw.
- Mam zamiar cię zapisać do szkoły rolniczej - rzekła krótko. - I nakazuję ci tam pojechać.
- Nie pojadę - w odpowiedzi usłyszała twardy, niski głos syna. - Przykro mi, mamo. W
czerwcu wybieram się w okolice Kristiansund. Sandermann będzie tam tego lata. Mam
zamiar dalej się u niego uczyć, a poza tym dostałem tam wiele zamówień i będę grywał przez
całe lato. Nie zostanę na gospodarce, niech Oja się nią zajmie.
Mali poczuła, jak gorycz i złość zaczynają w niej buzować. Uniosła dłoń, ale spojrzenie
Siverta ją powstrzymało. On ją niemal piorunował spojrzeniem.
- Matko, raz mnie już uderzyłaś. Radzę ci, nie rób tego nigdy więcej - rzekł cicho. - Mam
prawo być tym, kim chcę. Pozwól mi na to. Czy ja cię kiedyś zmuszałem, żebyś była kimś
innym, niż jesteś, albo żebyś robiła co innego, niż pragniesz? Zastanów się, dlaczego
wymagasz czegoś od innych, skoro inni tego od ciebie nie żądają - zapytał. - Zawsze
kochałem cię taką, jaka jesteś, a przecież nie jesteś bez skazy - dodał z lekkim sarkazmem. -
Wciąż jesteś mi bardzo droga, ale moje życie, mamo, należy do mnie, nie do ciebie, pamiętaj.
Obrócił się na pięcie i odszedł. Gdy Mali ochłonęła, był już daleko na wzgórzu. Wiedziała,
że nie warto za nim wołać, jednak krzyknęła. A kiedy wróciła do pralni, zrozumiała, że
przegrała. Sivert nie przejmie gospodarstwa w Stornes.
Sivert zatrzymał się dopiero, gdy wspiął się aż do Seterhaen, niewielkiego wzniesienia
nieco powyżej pastwisk. Zdjął z siebie czarną koszulę i zawiesił ją na wystającym z ziemi
wysokim kamieniu. Przez chwilę powiewała delikatnie na wietrze, który wiał od strony
szczytu Stortind. Zimna bryza chodziła nagi tors młodzieńca, choć słońce nadal
przygrzewało. Odwrócił się i spojrzał w górę. Jak zwykle, gdy przyglądał się szczytowi z
bliska, odczuwał dla niego niezwykły respekt. Śnieg nadal pokrywał zbocza, ale
gdzieniegdzie Sivert dostrzegał ciemniejsze fragmenty darni wyzierające spod białej
pierzyny.
Stał tak dłuższą chwilę i gapił się z uniesioną głową na ośnieżony masyw szczytu i
rozpięty nad nim ciemnoniebieski nieboskłon. Wokół panowała niczym niezmącona cisza.
Dało się jedynie słyszeć świst wiatru i slaby szelest przywiędłych traw i zleżałych,
brunatnych liści. Sivert rozłożył ramiona i stanąwszy twarzą ku górom, z nagim torsem, sycił
się siłą, która, wyraźnie to czuł, spływała na niego od skalnych zboczy. Powoli uspokajał się,
wracał do równowagi.
Usiadł plecami do rzędu sterczących kamieni, które ktoś tu poukładał, by wytyczyć
ścieżkę. Odchylił głowę do tylu i przymknął oczy. Wciągnął głęboko powietrze i po chwili
 
westchnął. Miał przed sobą wyraźny obraz matki. Wiedział doskonale, że ją zranił i mocno
zawiódł. Ale nie miał wyjścia, w tej chwili nie znajdował dobrego rozwiązania. Odkąd
pamiętał, muzyka wypełniała mu cały świat. Bez niej usechłby jak jesienny liść. Bez niej nie
potrafił żyć. I choć tak bardzo kochał matkę, nie był w stanie poświęcić dla niej miłości
swojego życia.
Wielokrotnie w ciągu minionych lat próbował jej wytłumaczyć, że nie interesuje go
gospodarstwo. Albo więc ona w to nie wierzyła, albo też nie potrafiła się z tym pogodzić. Był
najstarszym synem, zatem nie było dyskusji. Rozmyślał o tym, że powinien zostać
gospodarzem we dworze. I to całe gadanie, że musi przejąć ziemię. Może gdyby był jedynym
dziedzicem w Stornes, łatwiej by mu to było zrozumieć. Ale nie mógł pojąć, o co tyle hałasu,
skoro jest przecież Oja. Chłopak urodzony do pracy na roli - czuło się to wyraźnie, odkąd
podrósł. Sivert uśmiechnął się na myśl o młodszym bracie. Są tak do siebie niepodobni, mają
takie różne charaktery. Oja wyrósł na dobrze zbudowanego, muskularnego trzynastolatka o
silnych dłoniach i palcach jak kołki. Sivert wyciągnął przed siebie ręce i rozsunął swoje
długie, smukłe palce. W niczym nie przypominały ręki rolnika. Ale za to jak poruszają się po
strunach!
Sivert nie mógł pojąć, dlaczego matka tak kurczowo trzyma się decyzji, że to właśnie on
ma pozostać we dworze. Zdarzało się przecież, że nawet sama kręciła ze zdumieniem głową,
obserwując jego nieudane próby pomocy w gospodarstwie. Odkąd był małym chłopcem,
mówiono o dziedziczeniu jakby o jakiejś świętości. Nikt nie może zrezygnować z tego prawa,
skoro już mu od urodzenia przypadło. Nie rozumiał takiego myślenia. A już zwłaszcza że
wiedział, iż ma brata i tamten kocha grzebać się w ziemi, przerzucać gnojówkę czy kosić
trawę. To Oja jest rolnikiem, a nie on. Nawet wówczas, gdy Sivert zaczął grać, matka nie
pogodziła się z jego wyborem. Nigdy nie pojmował zawziętości, z jaką narzucała mu rolę
dziedzica. Akurat ona! Przecież sama ma naturę artystki i musi rozumieć, jak wiele to znaczy.
Pewnie jest ulepiona z jakiejś szczególnej gliny, pomyślał Sivert i sięgnął po koszulę, bo
poczuł, że robi mu się chłodno. Matce udało się połączyć sztukę z obowiązkami gospodyni.
Nie znał wielu osób podobnych do niej.
Zerwał pożółkłe źdźbło i włożył je do ust. Podziwiał matkę. Jako chłopiec uwielbiał ją
bezgranicznie. Była dla niego najbliższą osobą i jednocześnie osobą najsilniejszą na świecie.
Potrafiła wszystko, radziła sobie z każdą sprawą. Nigdy nie zauważył, aby się poddawała. Nie
zdarzyło się dotychczas, żeby ktoś lub coś ją złamało. Tak jakby została obdarzona jakąś
nadludzką siłą, myślał ze zdumieniem. Nic jej nie zmoże. Podziwiał ją, ale ta nadludzka siła
matki go też przerażała. Tak jakby nie była zwyczajnym człowiekiem.
Ojca prawie nie pamiętał. Umarł bardzo wcześnie. Ledwie przypominał sobie obraz
łysiejącego mężczyzny, który często nosił go na barana, a kiedyś nawet podarował mu konia -
Simę. Chłopak nigdy tego nie zapomni.
Sivert przyglądał się pastwiskom, a wspomnienia przemykały obok, niczym przesłonięte
mgłą obrazy, których i tak nie mógł przy sobie zatrzymać. Było coś niezwykłego w tej
okolicy. Zawsze kiedy się tu pojawiał, ogarniał go chłód. To tak, jakby te stare ściany chatki z
grubych bali skrywały jakąś ponurą tajemnicę. Nie potrafił tylko pojąć, co to takiego. Kochał
pastwiska, tutejszą przyrodę i góry. Dopiero tu, w samym sercu monumentalnej przyrody i w
tej niezmąconej niczym ciszy, czuł, że rozumie swoją niespokojną naturę. Nosił bowiem w
sobie jakiś niepokój. Od zawsze. Jakby smutek albo strach, nie był pewien. Coś, czego nie
potrafił zgłębić, coś, co na szczęście w jednej chwili znikało, gdy tylko znalazł się w górach
albo kiedy grał. Wtedy czuł, że jest sobą. Blisko tętniącego, pulsującego życia i wszystkiego,
co w nim najlepsze. I właśnie dlatego nie mógł postąpić tak, jak chce matka. Jeśli kiedyś z
jakiegoś powodu nie będzie mógł grać, z pewnością umrze. Był o tym święcie przekonany.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin