Saga Rodziny Kentow 03 - Poszukiwacze.pdf

(1839 KB) Pobierz
Saga Rodziny Kentow 03 - Poszukiwacze
JOHN JAKES
Poszukiwacze
Saga Rodziny Kentów 03 Mojej córce Ellen
Spytajcie tych Pielgrzymów, czego oczekiwali, przybywając do Kentucky. Odpowiedź brzmi:
ziemi. Macie jakąś ziemię? Nie, ale mamy nadzieję, Ŝe ją dostaniemy. Macie czym za nią zapłacić...
za tę ziemię? Nie. Czy kiedyś ! widzieliście ten kraj? Nie, ale wszyscy mówią, Ŝe tu jest dobra
ziemia...
Oto setki ludzi przebywają setki kilometrów, nie wiedząc po co ani dlaczego, wiedzą jedynie, Ŝe
jadą do Kentucky. Mijają po drodze ziemie, które są bardzo dobre i które łatwo byłoby nabyć,
właściciele tych ziem odstąpiliby im swoje tereny niemal na kaŜdych warunkach, ale to im nie
odpowiada... bo to nie jest Ziemia Obiecana, to nie jest Kraina Mlekiem i Miodem Płynąca, dana od
Boga.
1796
:
Moses Austin,
fragment zapisków poczynionych w drodze z Wythe County w Wirginii do Luizjany
Oczywiście spodziewałem się, Ŝe znajdę
tam wiele bobrów, gdyŜ dla nas, myśliwych,
zwierzyna jest rzeczą najwaŜniejszą. A jednak
powodowało mną równieŜ zamiłowanie do no- ,
wości, wspólne wszystkim ludziom, a przede
wszystkim to, Ŝe ta nowość wiąŜe się z korzy-
ściami, do których wszyscy dąŜymy...
1827 Fragment dziennika Jedediaha Smitha, trapera
Spis treści
Księga pierwsza Kent i syn
Rozdział pierwszy Bitwa o poranku /11
Rozdział drugi SzarŜa / 23
Rozdział trzeci Chmury na horyzoncie - powrót do domu / 37
Rozdział czwarty Burza / 56
Rozdział piąty Wielcy tego świata / 72
Rozdział szósty Ślub / 87
Rozdział siódmy Droga / 99
Rozdział ósmy Barka / 115
 
Księga druga
Na wrogiej ziemi
Rozdział pierwszy Chata / 131
Rozdział drugi Upiory przeszłości i nowe Ŝycie / 144
Rozdział trzeci Płomienie / 158
Rozdział czwarty Kłopoty modernisty / 168
Rozdział piąty Znak / 187
Rozdział szósty Krew / 207
Księga trzecia Odgłosy wojny
Rozdział pierwszy Jared / 221
Rozdział drugi Makrela w świetle księŜyca / 241
Rozdział trzeci Fregata / 260
Rozdział czwarty Kompanion diabła / 280
Rozdział piąty Jej burty są z Ŝelaza! / 290
Rozdział szósty Dziedzictwo / 306
8
POSZUKIWACZE
Księga czwarta Karty przeznaczenia
Rozdział pierwszy Pan Piggott / 329
Rozdział drugi Akt zemsty / 345
Rozdział trzeci Akt zabójstwa / 358
Rozdział czwarty Próba / 375
Rozdział piąty Wielebny Blackthorn / 391
Rozdział szósty Sędzia Jackson / 404
Rozdział siódmy St. Louis / 421
Rozdział ósmy Windigo / 438
Rozdział dziewiąty „Zagubioną odszukam" / 458
Epilog W wigwamie wojownika-psa / 464
Posłowie I 474
Księga pierwsza
Kent i syn Rozdział pierwszy
Bitwa o poranku
I
Abraham Kent obudził się około czwartej nad ranem. Uświadomił sobie, Ŝe nim znowu
uda się na spoczynek, dzień ten przyniesie rozwiązanie - być moŜe przechyli szalę
zwycięstwa na korzyść Legionu, być moŜe przyniesie klęskę.
LeŜał w swym małym namiocie i się pocił, słyszał bicie własnego serca. Słyszał teŜ
stłumione głosy z zewnątrz, a na płachcie namiotu widział cienie i odblaski ogniska. Ognie
w ciemności były doskonale widoczne z odległości wielu kilometrów, ale i tak nie było
sensu kryć przed kimkolwiek obecności trzech tysięcy ludzi na północnym wybrzeŜu rzeki
Maumee. Indianie wiedzieli juŜ od dawna, Ŝe generał dowodzący armią Piętnastu Ogni
przybył i zamierza walczyć. Pozostawało tylko pytanie: kiedy?
Abraham poznał odpowiedź na to pytanie zeszłego wieczoru. Siedząc na grzbiecie swej
klaczy, ustawiony w szyku obok innych jeźdźców, wysłuchał rozkazów oznajmiających
wymarsz o świcie. Rozległy się okrzyki i wiwaty - w większości niezbyt zdyscyplinowanych
 
członków konnej milicji z Kentucky było ich prawie półtora tysiąca.
On sam na wieść o wymarszu poczuł zarazem ulgę i lęk. Ulgę, poniewaŜ po niemal
dwóch latach przygotowań, marszów, budowania umocnień nareszcie miało dojść do
decydującego starcia. Przez cały czas generał paktował z poszczególnymi plemionami,
nawoływał do pokoju i zgody, a jednocześnie prowadził Legion Stanów Zjednoczonych
coraz dalej na północ, w głąb terytorium Ohio, budując po drodze kolejne forty. Odzew
plemion indiańskich na jego ostatnie posłanie był niejednoznaczny. W odpowiedzi generał
dał do zrozumienia, Ŝe zamierza zaatakować.
Abraham Kent słuchające rozkazów czuł lęk, gdyŜ nigdy dotąd nie brał udziału w
prawdziwej bitwie. Przez dwadzieścia cztery miesiące,
12
po tym jak zgłosił się na ochotnika w Pittsburghu do pierwszej w historii Stanów
Zjednoczonych regularnej armii od czasów Rewolucji, Abraham Kent ani razu nie brał
udziału w zbrojnym starciu z Indianami.
Generał przemierzał terytorium nieprzyjaciela na czele swojej armii i wciąŜ zmieniał
kierunek i tempo marszu, zyskując sobie u indiańskich szpiegów obserwujących działania
wojsk przydomek Czarnego WęŜa. Podczas tej kampanii rozegrano kilka bitew, na przykład
wcześniej tego lata bojownicy z plemienia Shawnee przeprowadzili gwałtowny atak na nowo
wybudowany Fort Recovery, wtedy jednak Abraham odbywał słuŜbę w bazie wypadowej
generała, w forcie Greenville oddalonym o dzień drogi na południe. Tak więc chrzest bojowy
wciąŜ był jeszcze przed nim.
Dzisiaj, dwudziestego sierpnia 1794 roku, miał po raz pierwszy wziąć bezpośredni udział
w krwawej bitwie.
Wypełzł z namiotu. Było tak gorąco, Ŝe koszula i spodnie lepiły się do ciała. Przez chwilę
się zastanawiał czy zobaczy świt następnego dnia.
Z raportów wywiadowców wynikało, Ŝe jakieś kilkanaście kilometrów w górę rzeki
zgromadziło się około dwóch tysięcy Indian, którzy rozwinęli obóz w pobliŜu przełomu rzeki
Maumee, w okolicach wybudowanego przez Anglików fortu strzegącego stacji handlowej
Mc Kee. Przybyli wojownicy ze wszystkich największych plemion: Błękitni Shawnee pod
wodzą młodego, lecz juŜ sławnego wojownika Tecumseha, który prowadził nieudany atak na
Fort Recovery; przybyli Indianie Miami pod wodzą Małego śółwia, Wyandoci wraz z wo-
dzem Tarhe Czaszką, Indianie Delaware i ich wódz zwany Captain Pipę... Zjednoczyli się
przeciwko Amerykanom, którzy się uparli, by odebrać ziemię Indianom.
Oczywiście, Ŝe w Legionie Stanów Zjednoczonych nie było ani jednego człowieka, który
nie uwaŜałby tej ziemi za własność Amerykanów. Ogromne obszary obejmujące zachodnią
część Pensylwanii, wschód Missisipi, północ Ohio i tereny połoŜone na południe od Jezior
zostały przekazane przez Anglików nowo powstałemu narodowi na mocy traktatu
pokojowego z roku 1783. Mimo to przez następne dziesięć lat Anglicy utrzymywali pozycje
na tym terytorium i namawiali Indian, by ci domagali się ograniczenia ekspansji Amery-
kanów do granicy rzeki Ohio.
Jakiś czas temu skierowano w te strony oddział Ŝołnierzy pod wodzą St. Claira. Nie
zdziałali nic, śmierć spotkała ich na pograniczu terytorium Wabash, tam gdzie generał, pod
którego rozkazami słuŜył
KENT I SYN 13
Abraham, zbudował poprzedniej zimy Fort Recovery. Abraham był wśród ośmiuset
Ŝołnierzy wysłanych na miejsce klęski i teraz, choć na pozór przeciągał się beztrosko, miał
wciąŜ przed oczami obrazy z pola bitwy.
Widział czaszki i kości walające się po ziemi, przykrywane pierwszymi płatkami śniegu.
Kiedy budowali nowy fort w tym miejscu na początku roku 1794, wykopano ponad sześćset
czaszek. Sześciuset Ŝołnierzy generała Dicky'ego Buttera wyrŜniętych w pień przez Indian.
Abraham przechadzał się po obozie, wdychając zapach dymu z ognisk, przysłuchując się
rozmowom i patrząc, jak niektórzy z Ŝołnierzy wbrew surowym zakazom generała podawali
sobie manierki z wódką. Abraham miał dziewiętnaście lat, był wysoki, silnie zbudowany, po
rodzicach odziedziczył gęste brwi i ciemne oczy. Odziedziczył po nich takŜe ciemne, mocne
włosy, zawsze potargane i w nieładzie: podczas jazdy konnej powiew wiatru i tak
zdmuchiwał z nich cały puder. Był wyŜszy niŜ jego ojciec.
Doszedł do końca obozowiska. Po drugiej stronie wału usypanego
POSZUKIWACZE
 
ChorąŜy Kent. Muszę zajrzeć do mojego konia.
StraŜnik zasalutował i odsunął się na bok. Abraham przeszedł pomiędzy dwoma
nerwowo przestępującymi z nogi na nogę ogierami i podszedł do swej klaczy. Pogłaskał ją
po szyi, przemawiając do niej czule, tak jakby była istotą ludzką:
- Mam nadzieję, Ŝe nakarmili cię dobrze i napoili, Sprite. Będziesz
potrzebowała duŜo siły, kiedy wstanie słońce. Mówią, Ŝe Indianre
zajęli pozycje za powalonymi drzewami. To trudny teren dla ciebie,
trzeba będzie przeskakiwać pnie...
Klacz delikatnie chwyciła jego dłoń w zęby. Abraham się uśmiechnął. W ciągu tych
dwóch lat on i Sprite, przydzielona mu w Cincin-nati, nawiązali ze sobą więź, której
piechociarze i inne niŜsze gatunki ludzkie nigdy nie zdołałyby pojąć. Podobnie jak inni
dragoni, Abraham bardzo często rozmawiał ze swoim koniem. Wiedział, Ŝe Sprite
rozpoznaje jego głos, jeŜeli nawet nie rozumie tego, co do niej mówi.
14
POSZUKIWACZE
Stój, kto idzie?
Teraz o mało nie opowiedział zwierzęciu o swoim strachu, miał ochotę wytłumaczyć mu, z
jakiego to specjalnego powodu myśli z niepokojem o zbliŜającej się bitwie. Przyznawał się
do tego bardzo niewielu ludziom, ujawniał swoje obawy nawet przed samym sobą z niejakim
wstydem...
Och tak, z pewnością był dobrym Ŝołnierzem. A przecieŜ zgłosił się na ochotnika po
odbyciu uciąŜliwej drogi do Pittsburgha nie tylko z powodów czysto patriotycznych. Nie
poŜądał sławy, jaką moŜna było zdobyć w bitwie, i moŜe dlatego bardziej niŜ inni oficerowie
odczuwał lęk.
StraŜnik spoglądał na niego i Abraham zachował te wszystkie przemyślenia dla siebie.
Poklepał raz jeszcze Sprite po spoconej szyi, odwrócił się i poszedł w kierunku rzeki.
Był wdzięczny losowi za to, Ŝe interesy jego ojca prosperowały na tyle dobrze, Ŝe mógł
pozwolić sobie na naukę jazdy konnej w dzieciństwie. Był wdzięczny swej przybranej matce
za to, Ŝe zachęcała go do tego. Gdyby się tak nie stało, nigdy nie przyjęliby go do dragonów.
Wiedział, Ŝe na grzbiecie Sprite i pod dowództwem znakomitego oficera, noszącego dziwne
nazwisko Robert MisCampbell, będzie mniej naraŜony niŜ ci, którzy muszą atakować pieszo
z muszkietami zaopatrzonymi w bagnety. Nie był w stanie ocenić, czy piechota i kawaleria
generała miała szanse w starciu z nieregularnymi, ale nieprawdopodobnie wprost
wyćwiczonymi siłami Indian. Tym bardziej cieszył się, Ŝe spotyka śmiertelne
niebezpieczeństwo na grzbiecie zwierzęcia, które kocha i któremu ufa.
Dostrzegł trzciny i poczuł zapach spalenizny; zbliŜał się do brzegu rzeki, gdzie
znajdowała się spalona niedawno indiańska chata. Gwiazdy były niewidoczne w gęstej mgle,
z daleka dobiegały głosy nocnych ptaków. Rozpiął guziki spodni i zaczął oddawać mocz do
rzeki.
Nagle usłyszał zbliŜający się do niego dźwięk czyichś powolnych kroków. Odwrócił się i
wydał cichy okrzyk; natychmiast rozpoznał sylwetkę wyłaniającą się z mroku. Nie wiedział,
czy najpierw ma zapiąć spodnie, czy zasalutować, ale błyskawicznie zdecydował się na to,
by przybrać pozycję bardziej godną oficera i dopiero potem uniósł prawą rękę w pełnym
szacunku geście, oddając honory wysokiemu, nieco otyłemu oficerowi z zabandaŜowaną
stopą i niemal całą nogą. Generał major Wayne, zwany przez uwielbiających go Ŝołnierzy
Mad Anthony - od czasu brawurowego ataku na brytyjski fort Stony Point podczas
Rewolucji - spoglądał na Abrahama Kenta, trzymając dłoń wspartą na kolbie jednego z
dwóch pistoletów zatkniętych za pas. Młody chorąŜy poczuł, Ŝe jego twarz płonie.
KENT I SYN
z ziemi generał rozkazał umieścić tabory armii na wypadek, gdyby
trzeba było bronić ich podczas odwrotu. Abraham dostrzegł kapitana
Zebulona Pikę'a dowodzącego tą pozycją; rozmawiał ze swoimi ofice
rami, stojąc przed namiotem. Kent wszedł w krąg światła latarni.
Oganiając się od komarów, które wciąŜ siadały na jego karku, doszedł
do miejsca, gdzie stały konie dragonów, przytupujące i opędzające się
od owadów.
StraŜnik wymierzył w niego muszkiet.
·
·
 
II
Dzień dobry, sir - Abraham zdołał nadać swojemu głosowi w miarę spokojny ton.
Wayne podszedł bliŜej. Abraham przypuszczał, Ŝe generał ma juŜ około pięćdziesięciu
lat. Prawdopodobnie w lewej nodze wciąŜ nosił kulę z czasów wojny o niepodległość. Został
odwołany z emerytury i postawiony na czele armii wysłanej na Zachód przez prezydenta
Washingtona, aby raz na zawsze połoŜyć kres zagroŜeniu ze strony Indian na Północnym
Zachodzie. śołnierze Wayne'a uwielbiali go, Abraham nie był wyjątkiem. Indianie zaś
obawiali się generała, poniewaŜ wydawało się, Ŝe nie sposób go zaskoczyć, Ŝe nigdy nie śpi,
Ŝe wie o wszystkim, co dzieje się o dziesiątki kilometrów wokół jego pozycji.
- Wydałem polecenie - powiedział Wayne tonem łagodnej na
gany - aby wszyscy Ŝołnierze postarali się wyspać przed dzisiejszym
dniem.
- Tak jest, sir, ale, sir, trudno jest spać wiedząc o tym, Ŝe...
Ku jego uldze Wayne skinął głową.
- Rozumiem doskonale, świadczy o tym choćby moja obecność
tutaj. Mam nadzieję, Ŝe nasi czerwoni nieprzyjaciele równieŜ nie śpią.
Wiem przynajmniej, Ŝe nie są najedzeni - dodał z uśmiechem.
Oczywiście Abraham wiedział, co Wayne ma na myśli. W całym obozie rozmawiano o
podstępie generała, który polecił swoim wywiadowcom rozpuścić wieść o tym, Ŝe zamierza
zaatakować. Indianie odwiecznym zwyczajem nigdy nie jedli w przeddzień bitwy. Z tego
właśnie powodu Wayne zapowiedział, Ŝe niebawem uderzy, ale nie wspomniał kiedy. W
związku z tym najprawdopodobniej nieprzyjaciel nie jadł nic albo bardzo mało od niemal
czterdziestu ośmiu godzin.
Wayne podszedł do niego. Jak zwykle nierówny krok generała przypominał Abrahamowi
ojca, który równieŜ kulał.
·
ChorąŜy Kent. Dobry wieczór panu. Raczej dzień dobry.
Czy w ostatniej poczcie z Cincinnati były jakieś wieści od pańskiego ojca? - spytał
generał, jakby odgadując jego myśli.
·
Tak jest, dostałem list. Ojciec wygrzebał się z przeziębienia i czuje się dobrze, jego
interesy równieŜ idą nieźle.
·
Wyraźnie sukcesy są udziałem pańskiej rodziny. Kapitan Mis-Campbell poinformował
mnie, Ŝe jest pan przykładnym podoficerem.
16
POSZUKIWACZE
- Milo mi to słyszeć, sir - dziękuję, Ŝe pan mi to powiedział.
Kiedy tylko Abraham przybył do obozu ćwiczebnego w Legionvil-
le, generał Wayne od razu przypomniał sobie jego ojca. Szacunek, jaki Abraham Ŝywił dla
generała, wynikał częściowo z tego, Ŝe podczas Rewolucji jego ojciec walczył u boku Mad
Anthony'ego. W czasie odwrotu, po klęsce nad Brandywine Creek, Filip Kent wraz z
pewnym młodym i rzutkim oficerem prowadził atak na nieprzyjaciół próbujących odciąć im
drogę. Filip często wspominał z dumą tę bitwę, a takŜe to, Ŝe walczył u boku Wayne'a po raz
drugi pod Monmouth Court House.
Wayne spoglądał na ciemne wody rzeki.
·
Czy mogę zadać panu pytanie osobiste, panie chorąŜy?
Być moŜe nastąpi to juŜ jutro, mam oczywiście na myśli zakończenie kampanii.
Bardzo wiele zaleŜy od tego, co się stanie w ciągu najbliŜszych paru godzin.
·
Nie, sir. Myślę, Ŝe po zakończeniu tej kampanii powrócę do Bostonu.
Wiem o tym, sir.
Wiedzieli o tym wszyscy Ŝołnierze Legionu. W dekrecie Kongresu z roku 1777
zapowiedziano utworzenie nowych stanów - nie mniej niŜ trzech, nie więcej niŜ pięciu -
Generał, który wyglądał raczej dość niechlujnie w znoszonym błękitnym mundurze,
patrzył na niego przez chwilę, wreszcie się uśmiechnął.
·
·
Oczywiście, sir.
- Przyszło mi to do głowy, bo jest pan bardzo dobrym Ŝołnierzem,
a poza tym świetnie pamiętam pańskiego ojca. Czy zamierza pan
pozostać oficerem zawodowym?
Abraham zawahał się, lecz postanowił powiedzieć prawdę:
·
·
·
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin