Tom 16 - Dziedziczka - Pedersen Bente.pdf

(435 KB) Pobierz
127208590 UNPDF
BENTE PEDERSEN
DZIEDZICZKA
Roza znad Fiordów 16
1
- Powiedziano mi, że tutaj mogę spytać o Rozę, córkę Samuela - odezwał się
mężczyzna stojący na schodach Samuelsborg.
Mówił po szwedzku z wyraźnym fińskim akcentem, ale nie wydawał się zwykłym
poszukiwaczem pracy, który przyjechał z terenów Tornedalen do Kopalni przy Kafjord. Nie
wyglądał na takiego, kto utrzymuje się z pracy fizycznej. Był zresztą starszy.
Nie wyglądał w ogóle na osobę, którą Roza mogłaby znać. Ale z Rozą nigdy nic nie
wiadomo. Przeszła w życiu wiele ścieżek.
- Roza już tu nie mieszka - odparła Liisa, gotowa zatrzasnąć drzwi, gdyby nieznajomy
stał się niemiły. Wiedziała, że zdołałaby zasunąć rygiel, zanim ten sforsowałby wejście. Nie
sprawiał wrażenia silnego, za to ona była silna jak na kobietę.
Nie to, żeby nikt ich nie odwiedzał. Raczej przeciwnie, gości bywało aż za dużo. Ole
lubił towarzystwo. Po śmierci Samuela prawie wszyscy znajomi zatrzymywali się u nich po
drodze. Niegdyś ciche ściany wypełniały rozmowy i śmiech. Ale goście przybywali do Olego.
Wszyscy wiedzieli, że Roza już tu nie mieszka.
- Moja szwagierka wyprowadziła się trzy lata temu - tłumaczyła Liisa, zastanawiając
się, kim może być nieznajomy. - W tysiąc osiemset czterdziestym czwartym - dodała dla
podkreślenia. - Mieszka teraz w dolinie Alta. Wyszła za mąż...
Ostatnią informację dodała na wypadek, gdyby obcy był jednym z tych, którzy mieli
swoje tajemne powody do odwiedzania Rozy. Plotki nadal trzymały się siostry Olego. Ludzie
mieli pamięć niczym klej, gdy chodziło o słabości i błędy innych. Nigdy nie zapomnieli, jaka
przed laty była Roza.
- Przysyła mnie jej babka - powiedział nieznajomy miłym tonem. - Poleciła, bym
zapytał tutaj.
Od razu wydał się Liisie mniej niebezpieczny. Babka Olego i Rozy jest dobrym
człowiekiem. Liisa lubiła ją. Jeśli tego mężczyznę przysyła Lea, nie musi się niczego
obawiać. Zresztą jego akcent zdradzał, że mówi po fińsku równie dobrze, jak po szwedzku.
Skoro tak, pewnie jest jej rodakiem. Nie zatrzaskuje się drzwi przed nosem rodakom. Na tyle
była dobrze wychowana!
- W takim razie zapraszam! - Liisa otworzyła szerzej drzwi i odsunęła się na bok, by
nieznajomy mógł wejść.
Musiał się pochylić i ugiąć kolana, by przejść przez odrzwia. Uśmiechnął się do
gospodyni, a Liisa uznała, że jej początkowa ostrożność była niepotrzebna. Gdy mu się
przypatrzyła, uznała, że jest miłym człowiekiem. Może i dobrze zbudowanym, ale jakby
otulonym aurą łagodności. Zresztą, coś w nim wydawało jej się znajome.
- Pozwól, że się przedstawię - powiedział, wyciągając dłoń. Uścisk był mocny, choć
dłoń gość miał zimną pomimo ciepłego dnia. - Nazywam się Hugo Runefelt. Podróżuję już od
roku. Mieszkam nad Zatoką Botnicką.
- A co cię tu sprowadza? - spytała Liisa, zapominając o uprzejmości. Nazwisko
przybysza nic jej nie powiedziało. Może tam, nad Zatoką, było znane, ale tutaj, na północy
Norwegii, nie rzucało żadnego blasku. - Dlaczego szukasz naszej Rozy?
- Jesteśmy... krewnymi - odparł z uśmiechem. - Jej babka powiedziała, że powinienem
odszukać właśnie Rozę. Spędziłem kilka tygodni u Lei i Edvarta. Polubiliśmy się, ale to był
tylko etap mojej podróży. Przywożę listy i pozdrowienia. Mam nadzieję, że brat Rozy - a twój
mąż, prawda? - podwiezie mnie do niej. Spotkanie z nią jest dla mnie bardzo ważne.
Liisę ogarnęło podniecenie, zupełnie jakby to ją odwiedził. Zwykle otwierała tylko
drzwi znajomym Olego. Ten przybysz szukał Rozy. Ole, jak i ona sama, byli nieistotni. To
Liisie odpowiadało. Poprosiła gościa, by usiadł, i wystawiła na stół najlepsze kąski, jakie
miała w domu. Solonego łososia i mięso. Świeżo upieczony chleb, razowy żytni na zakwasie,
który znała z domu, i biały pszenny, do którego szybko się przyzwyczaili, gdy już sobie mogli
na niego pozwolić. Masło i śmietana tak gęsta, że łyżka stała. Maliny moroszki. Piwo, z
którego słynęło Samuelsborg. Nawet młode ziemniaki.
Gość zauważył je od razu.
- To rzadkość. Nie sądziłem, że te nowe wynalazki znajdą podatny grunt tak daleko na
północy.
Zaśmiali się oboje. Liisa nie mogła się powstrzymać i pochwaliła się, że mają jedyne
ziemniaczane pole nad fiordem.
- Ludzie zwykle uprawiają to, do czego są przyzwyczajeni od zawsze - rzuciła ze
wzruszeniem ramion. Przypomniała sobie swoją rozmowę z ojcem na ten temat.
Ojciec pochodził z Finlandii, a tam żyto albo pozwalało rodzinie przeżyć zimę, albo
przy nieurodzaju było przyczyną bólów brzucha od chleba z kory. Dla jej ojca zboże
stanowiło narzędzie Boga do karania lub nagradzania swego ludu. - Nie chcą uznać, że
ziemniaki dają plon niezależnie od tego, jakie jest lato - westchnęła. Nie wspomniała, że to
Ole przyniósł te nowiny. Ani jak długo musiał ją przekonywać. Dopiero po pierwszej jesieni
sama stała się ich zwolenniczką. Nawet gorętszą od samego księdza, śmiał się jej ojciec. -
Zbieramy sześć, siedem razy więcej ziemniaków niż owsa z tego samego kawałka ziemi.
Połowę sprzedajemy i kupujemy za to dwa razy więcej pszenicy, niż uzyskalibyśmy z tego
pola. To rozsądne rozwiązanie, ale mimo to trudno przekonać ludzi. Najchętniej robią tak, jak
zawsze robili. A nas, Finów, szczególnie trudno przekonać do nowego.
- Zboże uratowało wiele małych gospodarstw w Finlandii - powiedział Hugo Runefelt.
Liisa pomyślała, że z pewnością nie dotyczyło to jego ani jego rodziny.
- Urodziłaś się w Finlandii? - spytał. Pokiwała głową i opowiedziała, skąd pochodzi
jej rodzina. Sama nie pamiętała już tego miejsca, ale opowieści rodziców stworzyły obrazy,
które Liisie zastąpiły wspomnienia.
- To niedaleko mojego domu - stwierdził wesoło gość. Już wcale nie wydawał się
Liisie obcy. Był jej rodakiem. I krewnym Olego i Rozy. - Mieszkam na wyspie w Zatoce
Botnickiej. Hailuoto, może o niej słyszałaś?
Musiała potrząsnąć głową przecząco. Kraj rodzinny stanowił już dla niej zamkniętą
księgę.
- Hailuoto leży niedaleko Oulu - dodał.
O tym mieście słyszała, ale nie sądziła, by jej ojciec kiedykolwiek tam zawitał. Był
drobnym rolnikiem i nie miał w Oulu nic do roboty. Dla Liisy stawało się oczywiste, że Hugo
Runefelt nie należał do pospolitych ludzi. Widziała to po jego ubraniu, po sposobie
zachowania, po wysławianiu się. No i po dłoniach. Z całą pewnością nigdy nie pracował fi-
zycznie. Nawet paznokcie były wypielęgnowane: błyszczące, niemal różowe, z białymi
krawędziami. Nikt, kogo Liisa znała, nie miał takich paznokci.
Oczywiście Liisa zastanawiała się, w jaki sposób taki pan mógł być spokrewniony z
ludźmi z Samuelsborg. Ale Samuel, ojciec Rozy i Olego, pochodził przecież z Finlandii. Nie
wspominał jednak o tym. Jedynie w rodzinnej Biblii wpisanych było kilka imion. Zaczynały
się od rodziców Samuela, nie wcześniej. Samuel wpisał sumiennie swoje dzieci, które miał z
Nanną, a po nim Ole wpisywał nowych kuzynów. Co prawda nie było ich wielu, pomyślała z
ukłuciem goryczy Liisa. Córka Rozy i brat Olego, Anders, którego wziął na wychowanie
angielski inżynier z żoną i którego nazwali Andrew. Więcej zmian w rodzinie nie było. Ona
nie dała Olemu dziecka, a on nie zawracał sobie głowy wpisaniem do Biblii dzieci, które miał
z rozmaitymi kobietami.
- Jest tam bardzo pięknie - opowiadał Hugo Runefelt, uśmiechając się i przekazując
równie wiele wyrazem twarzy, co słowami. - Inaczej niż tu, oczywiście. Ładnie w inny
sposób, bez takich kontrastów. Krajobraz jest łagodniejszy.
- Właściwie nie pamiętam już Finlandii - wyznała Liisa ze smutkiem, jakby
pozbawiono ją czegoś ważnego. - Sądziłam, że pamiętam, ale to były opowieści rodziców...
- Powinnaś tam pojechać - stwierdził Hugo - zanim wszystko się za bardzo zmieni.
Miał dobre intencje. Liisa musiała się uśmiechnąć. On naprawdę nie wiedział, jak
bardzo jest to nieosiągalne dla takich, jak ona.
- To niemożliwe - rzekła tylko.
- Nie mów tak - odparł przybysz. W oczach miał dziwny błysk. Były brązowe, ale w
świetle lampy zmieniały kolor na... kolor dojrzałego zboża! Liisa nigdy nie widziała takich
tęczówek i powiedziała sobie, że to złudzenie. Nikt nie miał złocistych oczu, chyba że koty.
- Jak się wiedzie Lei i Edvartowi? - spytała, by zmienić temat rozmowy. Uważała, że
tacy jak on powinni iść w odwiedziny do The House. Tam mógłby rozmawiać z równymi
sobie w salonie, pijąc słodkie wino z ciężkich, kryształowych kieliszków. Nie pasował do
domu zbudowanego z bali, ze świerkowymi gałęziami na podłodze i torfem na dachu.
Przekazał jej nowiny z wysp. Liisa tam też nie była. W ogóle nigdzie nie
podróżowała... Opowiadanie przybysza było jednak tak żywe, że mogła się łatwo wczuć.
- Szkoda, że Lea nie wysłała z tobą jednego z chłopców - powiedziała. - Tak dawno
nie widzieliśmy Hansa. Chłopak ma już siedemnaście lat! Prawie dorosły. Mógłby zacząć
pracować w Kopalni.
- O ile się zorientowałem, świetnie sobie radzi na miejscu - odparł Hugo Runefelt. -
Chłopak ma dobrze poukładane w głowie. Mówi płynnie po rosyjsku, Edvart zamierza wysłać
go na rok do Archangielska. Ma tam wielu znajomych wśród kupców i armatorów, jest
poważany.
Liisa o tym nie wiedziała. Rozumiała, że musi się im dobrze powodzić, skoro po
śmierci Nanny chętnie wzięli do siebie najmłodsze rodzeństwo Rozy i Olego. Mieli pięć
nowych osób do wykarmienia, cztery, gdy Anders wyjechał do Anglii, lecz i tak wiele. Ani
Edvart, ani Lea nie wspomnieli o tym ani słowem. Choćby to mogło świadczyć o ich wielko-
duszności i dobrobycie. Liisa i tak uważała, że to zasługa Lei. Edvart pozostawał zawsze w jej
cieniu, dwa kroki z tyłu. Czuwał nad nią, silny i godny zaufania, gotów ją podtrzymać, gdyby
się zachwiała.
Trudno było dostrzegać innych w obecności babki Olego. Lea świeciła tak silnym
blaskiem, że łatwo było dać się oślepić.
Przekazała tę myśl z wahaniem. Nie chciała, by gość ją źle zrozumiał. Lubiła Leę z
wzajemnością.
- Rozumiem, co masz na myśli - odparł, opierając splecione dłonie na stole. -
Widziałem coś z tego u Hansa. Czy tak jest z twoim mężem i jego siostrą? Czy świecą
niczym gwiazdy, rzucając cień na innych?
Liisie nigdy nie przyszło coś takiego do głowy, ale to była prawda! Najstarsze dzieci
Zgłoś jeśli naruszono regulamin