Jackson Lisa - Złoty interes(1).pdf

(452 KB) Pobierz
Lisa Jackson ZŁOTY INTERES
Lisa Jackson ZŁOTY INTERES
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zemsta!
Kyle Sterling wolno badał smak tego słowa. Syczało mu w ustach, a zarazem szemrało słodko. Zemsta! Kiedyś
uznałby ją pewnie za stratę czasu. Ale teraz, po wypadku, właśnie w tym chciał znaleźć pociechę.
Wydawało się, że wskazówki starego zegara na kominku niemal zamarły w bezruchu. Duszne, popołudniowe
powietrze wypełniało cały pokój. Kyle zaciskał bezsilnie pięści i liczył sekundy. Każda przybliżała go do
spełnienia groźby. Pragnął rozprawić się z byłą żoną za to, co zrobiła ich dziecku.
Przez chwilę patrzył niecierpliwie na telefon. Na próżno. Aparat milczał. Podszedł do barku i jednym szybkim
ruchem nalał pół szklaneczki bourbonu. Po chwili zaczął nerwowo spacerować. W końcu zatrzymał się przy oknie.
Ocean Spokojny rzadko wyglądał tak pięknie. Kyle zmarszczył brwi i podniósł do ust szklaneczkę z alkoholem.
Skrzywił się. Przed oczami stanęły mu wydarzenia ostatnich lat. Wnioski, które mógł teraz wyciągnąć, wcale nie
należały do budujących. Zbyt długo oszukiwał sam siebie goniąc za sukcesem. Teraz wszystko mściło się na nim
bezlitośnie.
Wiele się ostatnio nauczył - na własnych błędach. Poznał nędzę bogactwa oraz kruchość kilkudniowych
przyjaźni. Zrozumiał też, że musi polegać przede wszystkim na sobie, aby móc stawić czoło wrogiemu światu.
Uśmiechnął się ponuro. Niektórzy pomyśleliby pewnie, że zwariował. Ale on wiedział, że ma rację. I pomyśleć, że
nauczyła go tego jego słodka żona - Rose. To przez nią pałał teraz żądzą zemsty. Tak, chyba już nigdy nie będzie w
stanie uwierzyć kobiecie. Było mu to jednak obojętne. Chciał się odsunąć od świata. Dopiero teraz uświadomił
sobie, jak bardzo kocha córkę. W tej chwili tylko ona była ważna i tylko nią się przejmował.
Opróżnił szklaneczkę i postawił ją na parapecie. Rozluźnił krawat. Mimo że oczekiwał gościa, nie miał zamiaru
ukrywać, jak fatalnie się czuje. Ryan Woods chciał pogadać o interesach. Kyle już od dawna czekał na to
spotkanie. Powinien się z niego cieszyć, ale... wciąż myślał o córce. Nie mógł się pogodzić z tym, co się stało.
Spojrzał tęsknie w stronę barku, zdecydował jednak, że nie powinien już więcej pić. Odwrócił się do okna i
zaczął niecierpliwie bębnić palcami po gładkiej framudze. Z jego domu położonego na urwistych skałach rozciągał
się wspaniały widok. Zmrużył oczy. W oddali, w miejscu, gdzie błękit wód łączył się z chabrowym niebem,
dostrzegł kolorowe żagle. Ludzie pływali, bawili się, odpoczywali...
- Zadzwoń, do diabła - wycedził przez zęby, odwracając się w stronę aparatu.
Telefon milczał jak zaklęty. Na karku Kyle’a pojawiły się krople potu. Nerwy miał napięte jak postronki. Wciąż
rozpamiętywał wczorajszą wizytę w szpitalu i scenę, jaką urządziło mu jego własne dziecko.
Pamiętał wykrzywioną grymasem twarz Holly, zaciśnięte zęby, łzy w oczach... Córka miotała się w bezsilnej
złości. Jej głos odbijał się echem w pustych szpitalnych korytarzach:
- Idź sobie! Idź! Nienawidzę cię! Nigdy cię przy mnie nie było! Nie potrzebuję twojej pomocy! Nienawidzę cię!
Idź już! Idź!
Wlokła za sobą białe prześcieradło nie bardzo wiedząc, co się z nią dzieje. Po chwili były już przy niej
pielęgniarki. Widział, jak prowadzą ją z powrotem do sali. Holly ukryła twarz w dłoniach. Płakała. Ramiona jej
drżały. Zachowywała się jak małe dziecko. Aseptyczne prześcieradło pozostało na posadzce.
Kyle opuścił szpital dopiero na wyraźne życzenie lekarza. Słowa córki wciąż dźwięczały mu w uszach.
Przeciągnął ręką po zwichrzonych włosach i raz jeszcze spojrzał na zegarek. Jak długo może trwać operacja?
Dwie godziny? Może cztery? Minęło już pięć, a on nadal nie miał żadnych wiadomości o córce. Co gorsza, nie
mógł kupić jej zdrowia ani sprawić, żeby zapomniała o wypadku, któremu uległa pół roku temu. Na szczęście
dziewczynka powoli dochodziła do siebie. Ta ostatnia operacja nie zagrażała już jej życiu. Chirurdzy mieli prze-
prowadzić jakiś zabieg na jej uszkodzonej w wypadku macicy. Tym samym ważyły się losy Holly jako kobiety.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zadzwonić jeszcze raz do szpitala. Postanowił jednak, że poczeka na
wiadomość. Kiedy dzwonił przed niecałą godziną, dyżurna pielęgniarka powiedziała mu uprzejmie, lecz
stanowczo, że Holly wciąż jest w bloku operacyjnym i że poinformuje go, kiedy będzie po wszystkim. Czuł się
dyskryminowany. Czy ojcowie nie mają Już żadnych praw? A może zrzekł się ich dobrowolnie, kiedy dziesięć lat
temu zdecydował się na rozwód?
Zacisnął pięści. Jak mógł oddać Holly w szpony matki?! Odwrócił się od okna i podszedł szybko do barku. Mimo
wcześniejszych postanowień nalał sobie kolejnego drinka. Po chwili szklaneczka była już pusta. Popatrzył smętnie
na kilka kropel alkoholu na dnie.
Raz jeszcze pomyślał, że to Rose wpoiła córce nienawiść do niego. Czyż jednak naprawdę nie zasłużył na
niechęć ze strony dziecka? Wciąż czuł się winny z powodu tego, co się stało. Przecież ojciec powinien chronić
swoje potomstwo!
Rozejrzał się niepewnie dokoła. Minuty wlokły się w nieskończoność. Do wizyty Woodsa zostało mu kilka
godzin. Telefon wciąż milczał. Czuł się jak drapieżnik uwięziony w klatce. Mięsień lewego policzka zaczął mu
nerwowo drgać. Nie wiedział, co z sobą począć. Nagle coś przyszło mu do głowy. Wyszedł z pokoju i pośpieszył
korytarzem w głąb hacjendy.
1
- Lydia! - krzyknął zbliżając się do kuchni. - Jesteś tam, Lydia?
Cisza. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że stara Meksykanka nie dosłyszy. Wszedł do rozległej kuchni
obwieszonej miedzianymi naczyniami i ozdobionej pnącymi roślinami. Kobieta stała przy olbrzymiej dzieży i
nuciła meksykańską balladę. Kyle pamiętał ją jeszcze z dzieciństwa. Wiedział też, że Lydia zagniata teraz ciasto na
chleb własnego wypieku. Ten piątkowy rytuał nie zmienił się od trzydziestu siedmiu lat.
- Lydia! - powtórzył.
Kobieta odwróciła się powoli niczym olbrzymia piłka. Szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz. Zaczęła wycierać
umączone dłonie w fartuch.
- Myślałam, że jest pan w salonie...
Kyle chciał odwzajemnić jej uśmiech, ale skrzywił się tylko żałośnie.
- Nie mogę już tam wytrzymać - wyjaśnił. - Wyjdę na chwilę.
Lydia pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Dzwonili ze szpitala? - spytała.
Kyle skrzywił się jeszcze bardziej.
- Nie.
- Jedzie pan tam?
Przez chwilę walczył z sobą. Kucharka jakby czytała w jego myślach.
- Nie mogę - potrząsnął smutno głową. - Zaraz będzie tu Ryan Woods...
Lydia nie dawała jednak za wygraną:
- Pan Woods na pewno zrozumie. Przecież sam ma rodzinę. Co znaczą interesy, jeśli w grę wchodzi zdrowie
dziecka...
Spuścił wzrok:
- Tam jest Rose - powiedział.
Miał nadzieję, że ta odpowiedź zadowoli starą służącą. Oczy Lydii pociemniały z gniewu. Przeżegnała się
pobożnie, a następnie wzięła się pod boki.
- Ta kobieta to żadna matka! - huknęła. - To pan powinien zająć się panienką!
- Niestety, to Jej sąd powierzył opiekę nad Holly - westchnął Kyle. - Zresztą doktor Seivers prosił, żebym na razie
nie pokazywał się w szpitalu.
Lydia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nadęła pulchne policzki, odwróciła się w stronę dzieży i znów zaczęła z
furią zagniatać ciasto.
- Co taki doktor wie o rodzinie - mruknęła do siebie, po czym przeszła na hiszpański.
Kyle wyłowił z potoku słów imię żony. Domyślił się, że Lydia ciska najgorsze meksykańskie przekleństwa. Stara
kobieta słynęła z ostrego języka.
- Holly też nie chce mnie widzieć - dodał.
- To ta kobieta zatruła umysł panienki! To jej wina! Panienka jest zbyt młoda. Nie mogła tego sama wymyśleć.
Drobiny mąki zawirowały w powietrzu. Potok hiszpańszczyzny był tak szybki, że Kyle przestał rozróżniać nawet
pojedyncze słowa.
Nagle zadzwonił telefon i Lydia zastygła w bezruchu. Stała przy dzieży z otwartymi ustami. Kyle sięgnął po
słuchawkę. Służąca obserwowała uważnie każdy jego ruch. Kiedyś była nianią Holly i wciąż bardzo ją kochała.
Rose nigdy jej nie zaakceptowała, mimo że Meksykanka wychowała Kyle’a. Zawsze dochodziło między nimi do
scysji, dlatego po rozwodzie Lydia nie zajmowała się już Holly. Wciąż o nią jednak wypytywała i korzystała z
każdej okazji, żeby się z nią spotkać.
Kyle w napięciu podniósł słuchawkę.
- Pan Sterling? Tu doktor Seivers - powiedział lekarz zmęczonym głosem.
- Co z moją córką? - Kyle nie bawił się w uprzejmości.
- Wszystko w porządku. Śpi teraz po operacji...
Kyle wyczuł wahanie w głosie Seiversa.
- Więc udało się i Holly... - zawiesił głos.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- To się dopiero okaże - rzekł w końcu lekarz. - Proszę mnie dobrze zrozumieć, panie Sterling. W tej chwili Holly
ma pięćdziesiąt procent szans na całkowite wyzdrowienie. Jej macica była w strasznym stanie. Na szczęście
jajowody pozostały nienaruszone... Ludzki organizm to nie maszyna. Trzeba czasu, żeby się wyjaśniło, czy ope-
racja się udała.
- A jeśli nie?...
- Za wcześnie, żeby o tym mówić.
- Może jednak spróbuje mi pan odpowiedzieć - nalegał Kyle.
Doktor Seivers westchnął głęboko. Przez cały czas zastanawiał się, ile może powiedzieć ojcu nieletniej pacjentki.
- Jest kilka możliwości - oświadczył wreszcie. - Jeśli jednak nie będzie oznak poprawy, zwłaszcza jeśli chodzi o
krwotoki, to będę zalecał dodatkową operację.
2
Kyle poczuł, że włosy mu się jeżą na głowie.
- Jaką operację?
Doktor Seivers zachował spokój. Jedynie ton jego głosu zdradzał zdenerwowanie.
- Wycięcie macicy.
Kyle skurczył się pod ciężarem tych słów. Bolesny grymas wykrzywił mu twarz.
- Przecież Holly ma dopiero piętnaście lat!
- Niech pan się cieszy, że żyje. Jeszcze parę miesięcy temu walczyła ze śmiercią.
- Ale to jeszcze dziecko.
Doktor Seivers najwyraźniej nie był zadowolony z przebiegu rozmowy.
- Panie Sterling, przecież rozmawiamy czysto teoretycznie. Za miesiąc lub dwa może się okazać, że żadna
operacja nie jest konieczna. Holly jest bardzo silna. Musiała walczyć, żeby przeżyć... Proszę w nią wierzyć i mocno
trzymać kciuki.
Kyle nie wyglądał na pocieszonego, choć ze wszystkich sił starał się nie załamywać.
- Chciałbym zobaczyć córkę - powiedział.
W słuchawce zapanowała cisza.
- Może jednak poczeka pan kilka dni... Holly powinna mieć teraz spokój. Jakiekolwiek gwałtowne uczucia mogą
się źle odbić na jej zdrowiu...
- Do licha! Przecież to moje dziecko!
- A moja pacjentka - mruknął Seivers. - Widziałem, jak wczoraj zareagowała na pana widok. Nie mogę tak
ryzykować, kiedy w grę wchodzi zdrowie pacjentki.
- Więc co pan radzi?
- Proszę zaczekać, aż Holly poczuje się lepiej. Zresztą... - lekarz zawahał się - jest przy niej matka.
Kyle musiał ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć, co sądzi o takiej matce. Nie miał wyboru, musiał słuchać
Seiversa. Wszyscy twierdzili, że jest on najlepszym ginekologiem w Kalifornii. a może nawet na całym Zachodnim
Wybrzeżu.
- W porządku - westchnął. - Będę czekał na wiadomości. Proszę dać znać, gdyby coś się zmieniło.
- Oczywiście.
- Dziękuję... Do widzenia, doktorze.
Odłożył wolno słuchawkę. Starał się nie patrzeć w pełne niepokoju, brązowe oczy Lydii.
- I co z panienką?
- Wszystko będzie dobrze. Doktor zapewnił mnie, że operacja poszła znakomicie. - Na szczęście ego głos brzmiał
znacznie bardziej przekonująco, niż się spodziewał.
Ale Lydia nie dała się tak łatwo oszukać. Znała go przecież od dziecka. Teraz więc bez trudu odgadła, że coś go
gnębi.
- Lepiej od razu wszystko powiedzieć. Po co się męczyć?
Kyle spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Tak - westchnął. - Może to i racja.
Kobieta pokiwała energicznie głową.
- Chodzi o to, że lekarze nie dają gwarancji, że Holly zupełnie wyzdrowieje...
- Dios - szepnęła Lydia.
- Chcę teraz wyjść. Trochę się przewietrzyć i pozbierać myśli. Gdyby przyszedł Ryan, zaprowadź go do salonu i
poczęstuj drinkiem.
- Dobrze.
Lydia uśmiechnęła się blado. W dłoni trzymała krzyżyk. Kiedy tylko Kyle wyszedł, zmówiła krótką modlitwę za
zdrowie panienki, a następnie z furią zaczęła wyrabiać ciasto. To niesprawiedliwe! Niewinne dziecko cierpi tylko
dlatego, że „ta kobieta” upiła się i straciła panowanie nad kierownicą.
Ocean zawsze działał na niego kojąco. Nawał kłopotów wypędzał go z Los Angeles do nadmorskiej posiadłości.
Tutaj znajdował sposoby na rozwiązanie najbardziej pogmatwanych spraw. Zwłaszcza w czasie długich spacerów
po pustych plażach nad Pacyfikiem.
Dzisiaj jednak było inaczej. Kiedy tylko przypomniał sobie o wypadku, wzbierał w nim gniew. Chwytał garście
piasku i ciskał w wodę. Gwałtowna bryza niosła ziarenka z powrotem w stronę lądu.
Zaczął się wspinać po drewnianych schodach wiodących na skałę. Chciał na chwilę zapomnieć o córce i skupić
się na interesach. Przez ostatnie miesiące było odwrotnie: przestał zajmować się firmą nagraniową i myślał tylko o
Holly. Zaczynała szwankować dystrybucja, zawodziły prognozy... Obserwował to jak wojnę na jakiejś dalekiej pla-
necie, chociaż powoli zaczęło do niego docierać, że wali się to, co budował cierpliwie przez całe dorosłe życie.
Studio nagrań Sterling Recordings przez wiele lat borykało się z różnymi problemami. W pewnym momencie
wydawało się nawet, że Kyle będzie musiał zwijać interes. Na szczęście dzięki teledyskom pokazywanym w sieci
telewizji kablowej sprzedaż znacznie wzrosła. Teraz chodziło tylko o to, żeby podnieść jakość. Do tej pory studio
3
Kyle’a korzystało z usług wynajmowanych artystów i innych firm, ale powoli przestawało się to opłacać. Ideałem
byłoby, gdyby wszystko robić w jednym studiu, co pozwalało obniżyć koszty, zapewnić odpowiednią jakość
nagrania i obronić się przed piractwem. Zwłaszcza to ostatnie zaczynało dawać się we znaki wszystkim firmom
działającym zgodnie z prawem.
Kyle przystanął na chwilę i zacisnął dłoń na poręczy. Nie może pozwolić zginąć własnej firmie. Dzięki niej
przecież zapewni przyszłość sobie i... Holly.
Kiedy dotarł na szczyt, obejrzał się za siebie. Niestety, ocean tym razem go zawiódł. Głowę miał równie pustą jak
przed wyjściem z domu. Przygarbiony powoli poszedł w stronę posesji.
Po chwili, niedaleko garażu, zauważył samochód Ryana Woodsa. Przyśpieszył kroku. Od razu skierował się do
salonu. Wiedział, że Lydia wypełnia sumiennie każde jego polecenie. Przed wejściem zatrzymał się i spróbował
uśmiechnąć.
- Przepraszam, spóźniłem się - powiedział od progu.
Ryan kończył właśnie drinka.
- Nic nie szkodzi - odrzekł wstając z wielkiego fotela.
Uścisnęli sobie dłonie. Ryan przyjrzał się uważnie Kyle’owi. Stwierdził, że widział już gdzieś ten niepewny
uśmiech i spojrzenie pełne bólu. Ale gdzie? Czy nie na okładce pierwszej platynowej płyty Kyle’a? Tak, mógł się
wtedy podobać. Ciekawe, czy płyta sprzedałaby się tak dobrze, gdyby nie miliony wielbicielek urzeczonych jego
urodą? Głos Kyle’a określano jako przeciętny. Teksty ballad były zbyt poetyckie jak na gusta szerokiej
publiczności. I tylko to „coś” w twarzy i oczach... Płyta sprzedała się znakomicie, a Kyle zainwestował pieniądze w
podupadłą firmę, którą po paru latach wyprowadził na szerokie wody. Sterling Recordings należała w tej chwili do
najlepszych w kraju.
Kyle napełnił pustą szklaneczkę Ryana, po czym na chwilę zastygł w bezruchu. Powoli przygotował drugiego
drinka. Coś najwyraźniej go gryzło. Tym razem nie mógł to być młodzieńczy bunt, a Ryan był przekonany, że nie
chodzi również o kłopoty związane z prowadzeniem firmy. Trzymał jednak język za zębami. Jeśli Kyle zechce
podzielić się z kimś swoimi problemami, na pewno to zrobi. Ryan Woods zawdzięczał swoją sławę
pierwszorzędnego fachowca między innymi temu, że nigdy nie pchał się z butami tam, gdzie go nie proszono.
Chyba że... ktoś mu za to zapłacił.
Kyle wypił mały tyk, a następnie usiadł naprzeciwko gościa.
- Przypuszczam, że masz dla mnie jakąś propozycję - zaczął bez owijania w bawełnę.
Gość pochylił łysiejącą głowę.
- Tak. Nareszcie.
- Jestem ci za to bardzo wdzięczny, Ryan. Sam nie miałem czasu na zebranie informacji, a decyzja wydaje się
szalenie ważna.
- Przecież za to mi płacisz.
Kyle pokiwał głową.
- Dobrze. Pozwolisz, że spróbuję zgadnąć, co wymyśliłeś. - Kyle potarł zmarszczone czoło. - Uważasz pewnie, że
powinienem robić wszystkie teledyski u siebie w studiu.
Ryan poruszył się niespokojnie. Siedział na fotelu niedaleko wielkiego okna, przez które mógł obserwować
floletowoczerwone smugi na ciemniejącym niebie. Słońce już niemal schowało się za horyzont. Na jego tle
widniały jedynie sylwetki dalekich jachtów. Ryan nie wiedział, co bardziej podziwiać: uroki natury czy też
wspaniałość rezydencji Kyle’a. Wszystko wskazywało jednak na to, że samego właściciela nie cieszą ani puszyste,
perskie dywany, ani robione na zamówienie meble, ani nawet oryginalna kolekcja malarstwa francuskich
surrealistów.
Ryan dopił drinka i odstawił szklankę. Otworzył aktówkę, z której wyjął plik równo ułożonych papierów. Kyle
wyciągnął dłoń.
- Uprzedzam, że wyniki badań mogą ci się nie spodobać - ostrzegł Ryan.
- Pozwól, że sam to ocenię. Kwestia produkcji teledysków męczy mnie już od dawna. Czas z tym wreszcie
skończyć.
Zaczął uważnie przeglądać papiery. Woods doskonale wykonał swoją robotę. Wykazał czarno na białym,
dlaczego powinni kręcić filmy wideo.
- Dobra, przekonałeś mnie. Wynajmiemy najlepszych ludzi i udostępnimy pomieszczenia na trzecim piętrze -
powiedział Kyle.
Dostrzegł jednak wyraz niepokoju w oczach Ryana.
- Jakieś problemy? - spytał.
Prawnik pokręcił głową.
- Nie, myślę, że to ułatwi sprawę... nam wszystkim.
- Nie rozumiem.
Ryan wyjął ostatni raport i wręczył go z ociąganiem szefowi.
- Prosiłeś, żebym zajął się również problemem pirackich kopii - powiedział. - Pamiętasz? Parę miesięcy temu...
4
Kyle spojrzał na niego jak na przybysza z Innej planety.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że to wciąż aktualne.
Podrapał się w brodę. Czy to możliwe, żeby tak bardzo zaniedbał własną firmę?
- Zobacz sam. - Ryan wskazał plik papierów.
Kyle pogrążył się w lekturze. Jego szare źrenice nabrały barwy gradowej chmury. Powoli jego dłoń zacisnęła się
w pięść. W końcu podniósł wzrok i spojrzał w błękitne oczy Ryana.
- Jesteś tego pewny?
- Nie mam najmniejszych wątpliwości.
- Więc to tak... - Kyle nerwowo bębnił palcami po papierze. - Niech to diabli! Paskudna sprawa!
Ryan pracował dla Kyle’a od ośmiu lat i znał jego napady gniewu.
- O co chodzi? - spytał. - Wcale tak dużo nie straciłeś.
Kyle zagryzł wargi.
- Czuję się oszukany. Współpracowaliśmy z Festival Productions od ładnych paru lat. Wszystko układało się tak
dobrze... Nie rozumiem, dlaczego Maren McClure chce mnie oszukać...
Potrząsnął głową, nie mogąc oswoić się z tą myślą.
- Maren jest tylko właścicielką firmy. Nie powinieneś Jej oskarżać... Poza tym skopiowano tylko trzy kasety. No,
przynajmniej tyle pojawiło się na czarnym rynku... Problem przestanie istnieć, kiedy skończymy interesy z Festival
Productions.
Usłyszeli pukanie do drzwi. Przed zakończeniem pracy i wyjazdem na weekend Lydia przyniosła im kanapki.
Kyle uśmiechnął się do niej i życzył przyjemnej podróży. Po chwili jej olbrzymia sylwetka zniknęła w głębi domu.
- No dobrze. Co teraz? Czy sądzisz, że powinniśmy zignorować całą sprawę w nadziei, że się sama rozwiąże?
Ryan zatrzymał dłoń z kanapką w połowie drogi do ust.
- Niestety, to nie takie proste...
- Wiem, mamy przecież długoterminową umowę z Festival Productions.
Ryan skinął głową. Zjadł niewielką kanapkę i sięgnął po następną. Po chwili wyjął z kieszeni cygaro i zaczął
ugniatać je między palcami. W końcu wyciągnął zapalniczkę. Cały salon wypełnił się bladoniebieskim dymem.
Ryan uśmiechnął się do siebie. Nauczył się tych teatralnych sztuczek jeszcze w czasie studiów prawniczych w
Yale.
- Moim zdaniem masz kilka wyjść...
Kyle spojrzał na niego ciekawie i przysunął się bliżej, nie chcąc uronić ani jednego słowa.
- Możesz albo anulować umowę i zapłacić karę, albo porozmawiać z właścicielką i zagrozić, że ujawnisz całą
sprawę, co zepsuje jej opinię.
- To zbyt proste.
- Jak to?
- I mało praktyczne - ciągnął Kyle Ignorując pytanie Ryana. - Żadne z tych rozwiązań nie jest dobre w mojej
sytuacji.
- Ależ dlaczego?
- Przede wszystkim nie mam czasu - wyjaśnił. - Podpisałem już umowy z kilkoma gwiazdami, którym zapłaciłem
olbrzymie pieniądze. Nie mogę ryzykować, że ktoś ukradnie lub skopiuje filmy z ich piosenkami. Nie dosyć, że
stracę artystów, to jeszcze będę musiał zapłacić kary. Już ich prawnicy zatroszczą się o to...
Ryan wzruszył ramionami i wypuścił kłąb dymu.
- Więc niech ktoś inny nakręci te filmy. W ten sposób zyskasz czas na zmontowanie własnej ekipy. To przecież
nie takie trudne. Chodzi o nagranie kilku klipów z cztero- lub pięciominutowymi piosenkami.
Kyle, który co jakiś czas spoglądał tęsknie w stronę jeszcze pełnej szklanki, chwycił ją teraz i opróżnił jednym
haustem.
- Mylisz się - powiedział odstawiając szklankę zdecydowanym ruchem. - Film wideo z nową piosenką jest jedną
z najważniejszych rzeczy z punktu widzenia rynku. Piosenki sprzedają się dzięki teledyskom. Nawet najlepsze
utwory nie mają szans powodzenia, jeśli towarzyszy im zły film. I odwrotnie - nawet najgorsza piosenka z dobrym
filmem przyciągnie publiczność.
Ryan próbował protestować, ale Kyle powstrzymał go ruchem dłoni.
- Dobry filmowiec to prawdziwy skarb. Nie mogę wziąć kogoś z ulicy. - Zawahał się. - Festival Productions ma
prawdziwych fachowców. Jeszcze trzy lata temu nikt o nich nie słyszał. Teraz artyści wręcz żądają, żeby Maren
robiła dla nich filmy.
Prawnik nie dawał jednak za wygraną. Argumenty Kyle’a nie trafiały mu do przekonania.
- Dlaczego Festival Productions miałoby być lepsze od innych firm?
Kyle machnął ręką.
- Wcale mnie nie słuchasz... Oni mają po prostu prawdziwych fachowców. Potrafią zrobić coś dobrego nawet z
kiepskiej piosenki. To prawdziwa sztuka!
- E, chyba przesadzasz...
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin