Ada
Kraszewski Józef Ignacy
Tom pierwszy
Po szerokim, piaszczystym, młodymi brzozami z obu stron wysadzanym
gościńcu, który wśród, zarośli pólkami przerzynanych się rozkłada — małym
truchtem ciągnął się z wolna koczobryk bardzo porządny, czterema dobrymi i
tłustymi szkapami zaprzężony.
Był to piękny dzień wiosenny, powóz więc był spuszczony, a w nim widać
było prosto siedzącego, zamyślonego wielce mężczyznę, który z cybuszka z
bursztynem i fajki tureckiej, starannie przykrytej, dymek wysyłał. Poznać
w nim było łatwo, po tym czymś, co po sobie zawsze służba wojskowa na
człowieku zostawia, że był dawniej żołnierzem. Razem też widać w nim było,
że na tych czasach, w których żył młodością jeszcze i życiem pełnym —
zegar jego się zatrzymał. Strój i fizjognomia były niedzisiejsze.
Czapeczka z daszkiem, która mu głowę okrywała, miała krój militarny, choć
bez żadnej oznaki; taratatka z niskim kołnierzem stojącym, którą spod
płaszcza z peleryną widać było, zapięta na wszystkie pętle i guziki, jak
mundur wyglądała. Z boku przy niej na aksamicie bajorkami srebrnymi szyty,
nieco zużyty już, wisiał kapciuch z tytuniem i srebrna przy nim
przetyczka. Ale nade wszystko dawniejsze czasy znać było na czerstwej
jeszcze twarzy, już nieco zmarszczkami poprzerzynanej, którą zdobiły
bakenbardy w półksiężyce zaokrąglone i wąsik
Ada. Sceny i charaktery z życia powszedniego Strona 3/519
czarno i sztywnie wypomadowany. Prawie nie dostrzeżony mały kolczyk złoty
miał w jednym uchu.
Wyraz twarzy był poważny, surowy niemal, a mimo to dobroć dający odgadnąć
i serce. Surowość była tu raczej maską przybraną, która miała bronić od
ludzi, aby nazbyt nie korzystali z tego serca, co się za nią ukryć
starało. Po żołniersku siedząc o swej sile, nie przygarbiony — jadący
patrzał, nie widząc, na krzaki, i dumał. Był tak zamyślony głęboko, że
zapomniał, wedle zwyczaju, napominać woźnicę, aby to tego, to drugiego
konia ściągnął i do spełniania sumienniejszego obowiązków napędził. Szymek
też, woźnica, korzystając snadź z pańskiej zadumy, również się pogrążył w
rozmyślaniach, lejce puścił wolno, batog oparł na ręku i nie bardzo drogę
wybierał. Koła parę razy zupełnie niepotrzebnie trafiły na kamienie,
koczobryk podskoczył nieco, ale ani pan, ani Szymek nie zdiawali się
uważać na to... Wyrostek Iwaś, siedzący na koźle obok woźnicy, jeszcze
mniej sobie sprawy zdawał z podróży i okolica go ani widok snadź wcale nie
obchodziły, spał bowiem w najlepsze.
Chwilami tylko, gdy mu głowa niewygodnie na bok opadła, lub o ramię Szymka
potrąciła, budził się, wyprostowywał, chrząkał i wnet potem usypiał na
nowo.
Po bokach szerokiego gościńca z jednej strony trochę starszy, ale
wyniszczony i miejscami powypalany las widać było, z drugiej krzaki, a że
okolicą jak na dłoni płaską przejeżdżali, zza tych zarośli dalej nic
postrzeć nie było można. Gdzieniegdzie tylko wśród nich sterczało większe,
stare drzewo, pomnik na cmentarzu dawnego boru, wyciętego w pień, który od
korzeni odpuścił... Wyrostki te nowe, pokolenie młode, znać było, że na
wieki krzakami przy ziemi zostaną i w drzewa się nigdy nie podniosą — tak
jak wiele plemion, po których przeszedł topór i płomień dziejowy.
Szymek dał, zamyśliwszy się, koniom przejść z truchta
Ada. Sceny i charaktery z życia powszedniego Strona 4/519
na stępię i wlekli się tak po piasku. Konie, widocznie, już wytrawne i
rozumne, nie zwolniły nagle biegu, przejście to do stępi było wyrachowane,
stopniowane, nieznaczne. Czuły one, że popełniały przestępstwo, ale ważyły
się na nie, czując instynktowo, że pan i woźnica albo spać, lub
o czym innym, nie o nich; myśleć musieli...
Na gościńcu pusto było, słońce z wolna podnosiło się w górę i zaczynało
dopiekać. Na chwilę ocucił się podróżny, obejrzał, poszukał oczyma wiorsty
na gościńcu i zadumał znowu.
Poczekawszy, odezwał się głosem, jakby komenderował jeszcze:
— Na dziesiątej wiorście, w lewo, gdzie dwór będzie widać z dachem
czerwonym... Słyszysz!
Szymek dał znak życia, Iwaś drgnął i na i głos ten konie znowu ruszyły
truchtem, jakby się go ulękły, ale wkrótce w ten sam, co wprzódy, sposób,
nader umiejętnie zaczęły zwalniać kroku i przechodzić do wygodniejszej
stępi.
Jechali tak do dziesiątej wiorsty. Szymek, choć zamyślony, nie prześlepił
drogi w lewo i zawrócił.
Trudno bo ją było pominąć, a nie znający okolicy mógł wziąć za gościniec
drugi, tak wspaniale się prezentowała. Las starszy skończył się był o pół
wiorsty wprzódy, zaczęły uprawne pola, a środkiem ich wyprostowana szła
owa droga, sadzona drzewy, starannie poprzywiązywanymi, z mostami
budowanymi trwale i porządnie, a nawet z pewnym na elegancję baczeniem. Z
dala, w końcu wysadzanej tej alei, w której połowie młode drzewa spotykały
się ze starą lipową cienistą ulicą — widać było obszerne zabudowania
dworu, który na pański zakrawał. Panował nad nimi wysoki dach czerwony
niby pałacyku, około którego grupowały się w pozornym nieładzie budynki
dosyć pokaźne, poprzegradzane drzewy starymi
i zielonością. Wśród niej oko rozpoznawało i świerki, i li-
Ada. Sceny i charaktery z życia powszedniego Strona 5/519
ściaste kłęby kasztanów, topoli, i gdzieniegdzie pnie brzóz wysmukłych
białe. Wieś musiała się z tyłu ukrywać, bo jej stąd widać nie było — z
rozległości zabudowań wnosić się dawało, że mogła być wielką. Oprócz
samego dworu, pomniejsze oficynki, dworki, chatki białe, wychylały się z
bujnej, otaczającej je zieloności, jak z koszyka.
Podróżny tak znowu zadumał się, że i na zagasłą fajkę, z której pykał dymu
wspomnienia, nie zważał, i na dwór też oczu nie zwrócił. Szymek za to
orzeźwiał, przypatrując się miejscu, do którego dążyli, a którego nie znał
pono jeszcze. Czynić musiał wnioski, jak tu konie w stajni, a on na
folwarku będzie przyjętym — boć różnie się to trafia i koniom, i
furmanom... Iwaś w błogiej drzemce był zawsze pogrążony i dopiero
dojechawszy do alei lipowej, Szymek pochylił się i żwawo go napomniał, że
dwór już blisko i czas przetrzeć oczy.
Jakoż Iwaś uznał słuszność przestrogi, otrząsł się, czapkę zdjął nieco,
poprawił włosów, surdut ociągnął, kołnierz wyprostował i już wcale ochoty
do snu nie okazywał. Podróżny tylko, choć się już do celu zbliżać zdawali,
nie wyszedł z głębokiego swego zamyślenia.
Wtem alea lipowa się skończyła I niedaleko ukazało ogromne podwórze,
otoczone ogrodzeniem w słupach murowanych, z bramą w pośrodku, która
prowadziła do dworu. Szymek, nie mający żadnej specjalnej instrukcji i
wnioskując własnym rozumem, iż pan major, którego wiózł, nigdzie indziej
prócz dworu zmierzać nie może, wprost się skierował na bramę. Stała przy
niej ładna, dzikim winem okryta chatka odźwiernego i wychodzący z niej
staruszek już się zabierał wrota otwierać, gdy nagle, jakby przebudzony,
major chwycił gwałtownie za ramię Szymka i krzyknął przerażony, a gniewny:
— Trutniu jaki! nawracaj! na folwark!
A że konie się niełatwo dały wstrzymać i spod samych
Ada. Sceny i charaktery z życia powszedniego Strona 6/519
wrót odwrócić, major uderzył woźnicę po ramieniu, w największym gniewie
powtarzając:
— Nawracaj, skurczypałko! do kroćset batalionów... Szymkowi tego było za
wiele, czuł się pokrzywdzonym
na honorze, zatrzymał konie i zamiast je zwrócić, sam się obrócił ku panu.
— Przecie mi pan major nie mówił, dokąd mamy zajechać — skądże ja to miał
wiedzieć? Jużci my po folwarkach nie zwykli! — zawołał Szymek.
— Nawracaj! prędzej! będziesz ty mi rezonował! — powstając w koczobryku,
wołał rozogniony coraz bardziej major — nawracaj!
Gniew ten wywołać musiało i to, że odźwierny stał, patrząc, u wrót i że w
ganku pałacyku ukazało się kilka osób ciekawie się przypatrujących bryczce
stojącej przed bramą.
Pomimo połajania Szymek, czując się niewinnym i w swym prawie, nawracając,
ust nie zamknął.
— Ja nie winien przecie —czemuż jaśnie pan zawczasu mnie nie mówił, że nie
do dworu jedziemy... Ja nie wiem, gdzie tu folwark...
Podróżny zaciął usta.
— W prawo — zawołał, ukazując drogę — w prawo — i milczeć. Winien, nie
winien... komendy słuchać i usta stulić! Słyszysz!
Szymek, milcząc, zawrócił się w prawo. W ganku tymczasem ten cały zatarg i
krętanina musiały zwrócić uwagę służby, bo się jej coraz tam więcej
zbierało. Odźwierny, zobaczywszy, że bryczka wzięła się na prawo, powrócił
do swej chatki.
Major jechał rozbudzony, ale podrażniony, fajkę rzucił w nogi, kapciuch
schował prędko do kieszeni płaszcza, otrząsł się z pyłu... i milczący
patrzał, wyglądając folwarku.
Droga pomiędzy klombami wiodąca ku niemu, cienista,
Ada. Sceny i charaktery z życia powszedniego Strona 7/519
jak w parku starannie utrzymana, po bokach miała małe dworki z ogródkami.
Czuć tu było i dobry byt, i ład wielki, i porządek surowo trzymany, co się
u nas rzadko na wsi zdarza. Nigdzie połamanego płotu, odartego drzewa,
zdeptanej murawy. Na podziw jakoś wyglądało wszystko po wojskowemu
wymusztrowane.
Folwark, do którego jechali, już widać było, na tle także starych drzew,
niby porządny dworek szlachecki, z dziedzińczykiem tak samo, jak pałac,
ogrodzonym. Tu tylko ani chatki, ani odźwiernego nie znaleźli, i już Iwaś
się zbierał z kozła skoczyć, aby zamknięte otwierać wrota, gdy z dworu, w
szarej kurtce wybiegł chłopak i uprzedził go. Z nim razem dwa psy gończe
prześliczne, lśniące, wesołe, a przy nich wyżeł, szczekając, śpieszyły do
bramy.
W chwilę potem major stał w ganku i miał zapytać o pana, gdy drzwi lewe w
sieni otwarły się i z nich szybkim krokiem wybiegł niemłody mężczyzna, z
otwartymi rękami, rozjaśnioną twarzą, na powitanie.
— Major!!
— Pułkowniku kochany — tak — to ja!
Padli sobie w objęcia tak serdecznie, tak niemal namiętnie się całując, że
długo żaden nie odezwał się słowa. Uścisk ten milczący powtórzył się razy
kilka, a gdy dwaj towarzysze broni podnieśli głowy, w oczach ich
nieżołnierskie łzy widać było...
Pułkownik ów, który wyszedł na spotkanie majora, był, jakby z jednej z nim
rodziny pochodził, do niego podobny. Me rysami i nie twarzą, raczej
postawą i rycerskimi ruchami starego wojaka. Trzymał się też bardzo
prosto, mimo siwiuteńkich włosów, miał siwe półksiężycowe bakembardy,
wąsik czarno umalowany, chustkę na wysokiej duszce — białą, i — może nawet
kolczyk w uchu.
Dwie te twarze różne w sobie, widomie czas jakiś w jednej formie ugniatane
służbą, nabrały pewnego familijnego podobieństwa. Ale pułkownik nieco był
starszy,
Ada. Sceny i charaktery z życia powszedniego Strona 8/519
twarz jego więcej była wypogodzona i uspokojona, oczy jego niebieskie
śmiały się, gdy majora czarne trochę niecierpliwie na świat patrzały.
Po uścisku i ucałowaniu wzięli się za ręce, a pułkownik rzuciwszy słowo: —
Konie do stajni, rzeczy do gościnnego pokoju — wprowadził gościa do domu.
W ślicznym pokoju bawialnym, do którego weszli, wnet było można poznać
starego kawalera, lubiącego porządek i czystość człowieka. Począwszy od
wyfroterowanej jak szkło posadzki, do firanek, jak śnieg białych, wszystko
było świeże, nigdzie pyłku, i każdy sprzęt, każda drobnostka miała tu swe
wyznaczone miejsce, jak żołnierz w szeregu. Na ścianach piękne, wielkie
litografie z Ver-neta wystawiały sceny wojskowe i śmierć księcia Józefa,
kilka portretów sztychowanych generałów i wojskowych towarzyszyło im.
Przez drzwi na pół otwarte widać było obok gabinet z biurem, równie
starannie uporządkowany.
— Ani ty mi mów, majorze kochany, żeś do mnie przyjechał — zawołał,
śmiejąc się, gospodarz. — Wiem, czemum to winien... wiem! Dawnom się
spodziewał skorzystać z tego, że syn wziął dzierżawę w naszym
sąsiedztwie... Byłeś u syna.
— Nie byłem u syna — odparł nieco zmieszany major — daję ci słowo i
żołnierskim słowem mogę ci zaręczyć, że na ten raz więcej dla zobaczenia
się z wami niż z synem przyjechałem... Chciałem cię uścisnąć, widzieć i
nagadać się. Słowo daję!
Pułkownik Brandys uścisnął przybyłego milczący.
— Bóg zapłać! ale mi tego nie wybijesz z głowy, żebyś dla mnie odbył
podróż.
— Słowo...
— No, to wierzę... i tym jestem wdzięczniejszy. Siadaj, stary kolego —
ochoczo zawołał gospodarz — siadaj, rozgość się, jesteś jak w domu u mnie.
Widzisz... sam jestem... i czym chata bogata, tym rada...
Ada. Sceny i charaktery z życia powszedniego Strona 9/519
Przybyły pan major, Piotr Jazyga, poprawił włosów półsiwych na łysinie, bo
miał zwyczaj ją zakrywać po staremu tymi, co mu z tyłu głowy pozostawały,
potarł czoło nieco zafrasowane i z wolna siadł w fotelu.
Gospoda...
xarxar