Allison Heather - Ogłoszenie matyrymonialne.pdf

(536 KB) Pobierz
Christmas Male
HEATHER MACALLISTER
OGŁOSZENIE
MATRYMONIALNE
105698379.002.png
ROZDZIAŁ 1
- Trent, mój chłopcze, czas dać się zaprząc. Trent Davis
Creighton spodziewał się tego typu uwagi, lecz
miał nadzieję, że skoro jego wizyta na ranczu wujków
dobiegała końca, jakoś uniknie dyskusji na temat jego planów
matrymonialnych. Ranczo nazywało się Triple D, ponieważ
jej właścicielami było trzech braci Davisów.
Kończył właśnie podpisywać dokumenty, które
upoważniały go do wykupienia świadectwa eksploatacji
znajdującego się na ranczu złoża ropy naftowej, ustalającego
wysokość kwartalnych opłat z tego tytułu. Uniósł głowę i
napotkał przenikliwe spojrzenie wujka Clarence'a.
- Czy to znaczy, że podoba ci się Miranda? - spytał.
Spojrzał przez okno na podwórze, gdzie koło samochodu stała
wysoka blondynka, czekająca niecierpliwie na powrót do
Dallas.
- Nie ma znaczenia, czy ona mi się podoba, czy nie. -
Skórzany fotel zaskrzypiał, gdy Clarence zmienił pozycję, by
ulżyć swemu zaatakowanemu przez artretyzm biodru. -
Chodzi o to, że powinieneś szukać żony. Nie znajdziesz jej,
rozglądając się po dziedzińcu.
Trent nie zamierzał w ogóle rozglądać się za żoną, a
Mirandę przywiózł ze sobą w nadziei, że uśpi czujność
wujków.
- Miranda mogłaby być świetną żoną dla każdego
mężczyzny. - Trent doskonale wiedział, że nie zamierzała
wychodzić za mąż. Musiał uczciwie przyznać, że brak
zainteresowania trwałym związkiem w znacznej mierze
stanowił o jej atrakcyjności.
- I będzie - zgodził się Clarence. - Ale to nie jest kobieta
dla ciebie.
- Dlaczego? - Był jak najdalszy od rozważania sprawy
małżeństwa, ale gdyby miał wybierać... Połączenie klasy i
seksu było niewątpliwie pociągające. Nie wiedział, jakie
zarzuty mogliby przeciw niej wysunąć wujkowie, w każdym
razie był pewien, że jeżeli Clarence będzie miał coś przeciwko
niej, to pozostali bracia - Harvey i Doc - także.
105698379.003.png
- Ona jest jak dobrze utrzymany koń na krótki, dystans.
Efekciarstwo, szybki start, ale całkowity brak wytrzymałości.
Trent wybuchnął śmiechem. Clarence zmierzył go
wzrokiem.
- Już rozmawialiśmy o twoich blondynkach. Odgłos
kroków na drewnianej podłodze zapowiadał drugiego wujka.
Do gabinetu wszedł Doc.
- Co mam ci na to odpowiedzieć? - Trent podał najmniej
rozmownemu z braci plik papierów. - Lubię blondynki.
Wysokie blondynki. - Pokazał, gdzie Doc ma podpisać. - A
ona - skierował kciuk w stronę okna - jest świetną blondynką.
Doc nagryzmolił swój podpis, sapnął i podszedł do okna.
- Ma wąską miednicę. Mogą być trudności z porodem.
Trent był naprawdę zadowolony, że Miranda nie słyszy tej
rozmowy.
- Nie da ci więcej niż jedno, góra dwoje dzieci -
podsumował Doc.
Trent uśmiechnął się krzywo.
- Zakładasz, że chciałbym mieć więcej. A poza tym jesteś
weterynarzem, a nie położnikiem. - Po co on przedłuża tę
dyskusję?
- Wąska miednica to wąska miednica - stwierdził Doc.
- Musisz brać pod uwagę takie sprawy, Trent - dodał
Clarence, ułożywszy splecione dłonie na zaokrąglonym
brzuchu. - I lepiej zacznij wychowywać potomstwo, zanim
będziesz za stary, żeby się nim cieszyć.
- Rozumiem. - Spieranie się nie miało sensu. - Gdzie
wujek Harvey? Brakuje jeszcze jego podpisu.
- Szuka pióra - odparł Clarence.
- Ja mam pióro - rzekł Trent. - Nawet kilka i on z
pewnością o tym wie. - Podszedł do drzwi. - Wujku Harveyu?
Musimy z Mirandą wracać do Dallas. Nie chcemy utknąć w
niedzielnym, popołudniowym korku.
Z głębi domu doszła go niewyraźna odpowiedź. Clarence
pogrążył się w myślach. Doc nadal wyglądał przez okno,
zapewne wciąż oceniając budowę Mirandy.
- Szerokie ramiona. Biorąc pod uwagę twoje, wasi
synowie, choć pewno nieliczni, będą naprawdę barczyści.
105698379.004.png
Powiem ci na ten temat więcej - spojrzał na Trenta - jak
poznam jej rodziców.
Nikt nie będzie poznawał niczyich rodziców. Trent nie
czuł najmniejszej potrzeby zawarcia małżeństwa. Miał na
głowie zarządzanie sprawami majątkowymi rancza Triple D, a
także własne interesy. Był bliski osiągnięcia znaczącej pozycji
w świecie biznesu w Dallas, i to bez żadnego wsparcia
kapitałem z zysków, jakie przynosiło ranczo. Małżeństwo nie
mieściło się w jego planach. Niestety, wujkowie byli
odmiennego zdania.
- Wujku Harveyu! - zawołał znowu i speszył się, słysząc
nutę zniecierpliwienia we własnym głosie. Kochał swych
wujków wraz z ich fanaberiami. Ale są pewne granice.
- To mogłyby być dziewczynki - oznajmił Clarence,
myślami nadal przy przyszłym potomstwie Trenta.
- Jest taka możliwość - zgodził się ponuro Doc. Od
dalszej dyskusji wybawiło Trenta pojawienie się Harveya,
ostatniego z braci Davisów.
- Znalazłem je! - wykrzyknął, unosząc triumfalnie
srebrne, kanciaste pióro. - Chłopcze, takich samych używają
astronauci NASA w przestrzeni kosmicznej.
Trent z uśmiechem podsunął mu trzeci plik dokumentów.
- Wujku, mógłbyś to podpisać?
- Patrz, jak działa. Chcesz spróbować? Trent, przystępując
do złożenia swego podpisu, pokręcił przecząco głową.
- Dzięki, używam Dyrektorskiego Najwyższej Klasy,
które podarowałeś mi na przedostatnią gwiazdkę.
Twarz Harveya pojaśniała.
- I jak ci się nim pisze? Przypominam sobie - roczna
gwarancja albo zwrot ceny.
- Bardzo dobrze. - Działało przy pierwszych literach
nazwiska. Przycisnął mocniej, lecz w Dyrektorskim Piórze
Najwyższej Klasy ze szczypczykami i wykałaczką skończył
się wkład. Potrząsnął piórem ze złością.
- Minął już rok od zakupu? - spytał Clarence.
- Tak, ale produkt wysokiej jakości powinien wytrzymać
dłużej - rzekł Harvey ze zmarszczonymi brwiami. - Rok to
minimum.
105698379.005.png
- Nie ma sprawy - przerwał Trent. Wiedział z
doświadczenia, że taka dyskusja mogłaby jeszcze długo
potrwać. - Piszę więcej niż inni.
- Weź to z NASA. - Harvey podał mu swoje. - Polegają
na nim astronauci, sam wiesz.
Trent skończył podpisywać papiery i szybko je zgarnął,
zanim zdążyła rozgorzeć dalsza debata. A ze spojrzeń wujków
wyczytał, że szykuje się następna.
- Ja... hm... będę tu we wrześniu, jeżeli wcześniej się nie
zobaczymy. - Miał dziwne poczucie winy, gdy trzy pary
piwnych, identycznych oczu wpatrywały się w niego spod
nastroszonych brwi. Dlaczego oni go ciągle zachęcali do
małżeństwa? Wziął teczkę i wyszedł zza ogromnego, starego
biurka, przy którym załatwiano interesy na ranczu Triple D
jeszcze za czasów dziadka.
Clarence uniósł się przy akompaniamencie skrzypienia
fotela. Trent podał wujowi rękę. Zwykle Clarence odmawiał
przyjęcia takiej pomocy, lecz dzisiaj się nie wzbraniał.
Oni się starzeją, pomyślał Trent, choć podejrzewał, że
Clarence wyolbrzymiał swe niedołęstwo, To miał być sygnał,
że szukanie żony jest pilną sprawą. Ale fakt faktem - Trent
wyczuwał zapach końskiego mazidła, które prawdopodobnie
Doc zaordynował Clarence'owi na jego chory staw.
- Muszę lecieć. Miranda i tak już za długo czeka.
- Rozglądaj się chłopcze, ona nie jest tą właściwą. Trent
zamierzał skwitować uwagę uśmiechem. A tymczasem dał się
sprowokować.
- Skąd wiesz, że nie jest tą właściwą? Co jej zarzucasz?
Poza wąską miednicą - dodał, uprzedzając Doca.
- Nie jest jedną z tych spokojnych kobiet.
- Koścista - wdał się w szczegóły Doc.
- To też - przyznał Clarence, zanim podjął swą myśl. Siła
uścisku jego dłoni przeczyła trudnościom z podźwignięciem
się z fotela. - Nie byłaby szczęśliwa tutaj, w Triple D.
- Mieszkalibyśmy w Dallas - przypomniał mu Trent.
Chodziło mu o przyszłą żonę, niekoniecznie Mirandę, ale nie
było sensu tego rozwijać.
105698379.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin