Brown_Sandra_Zakladniczka.pdf

(594 KB) Pobierz
106509639 UNPDF
ZAKŁADNICZKA
Z angielskiego przełożyła
Zofia Lisińska
LiBROS
Grupa Wydawnicza Bertelsmann
106509639.001.png
Rozdział pierwszy
Rzeczywiście wyglądali jak prawdziwi rabusie. W zaku­
rzonych kapeluszach i brzęczących ostrogach przy butach
wydawali się Mirandzie równie autentyczni jak Butch Cassidy
i Sundance Kid.
Lokomotywa buchnęła parą i zatrzymała się ze zgrzytem
tuż przed prowizoryczną barykadą ze zrąbanych drzew. Ak­
torzy, świetnie odgrywający swoje role, jak burza wypadli
z gęstego lasu i ustawili się po obu stronach pociągu. Konie
głęboko wryły się kopytami w ziemię, gdy zwierzęta raptow­
nie zatrzymały się przed torami. Świetnie wy trenowana jazda
stała na baczność, a zamaskowani rabusie z bronią w ręku
wtargnęli do wagonu.
- Nie pamiętam, żeby w broszurze było coś na ten te­
mat - niepewnym głosem powiedziała jedna z pasażerek.
- Oczywiście, że nie, kochanie. To by popsuło całą nie­
spodziankę - chichocząc, odpowiedział jej mąż. - Ale za­
bawa!
Miranda Price też tak myślała. Zabawa na sto dwa! Na­
prawdę warta ceny biletu za wycieczkę. Wyreżyserowany
napad oczarował pasażerów, ale najbardziej zafascynowany
był Scott, sześcioletni syn Mirandy. Siedział na ławce obok
niej, całkowicie zaabsorbowany rozgrywającym się na jego
oczach widowiskiem. Roziskrzonym wzrokiem wpatrywał
się w przywódcę bandy rabusiów, który powoli posuwał
7
się wąskim przejściem wzdłuż wagonu. Jego ludzie blokowali
wyjścia z obu stron.
- Proszę zachować spokój. Zostańcie na swoich miejscach,
a nikomu nic się nie stanie.
Prawdopodobnie był chwilowo bezrobotnym hollywoodz­
kim aktorem, a może kaskaderem. Przyjął tę wakacyjną pracę,
żeby trochę dorobić. Miranda pomyślała, że bez względu na to,
jaką miał gażę, i tak płacono mu za mało. Był świetny w tej roli.
Dolną część twarzy zasłaniała mu kolorowa chusta, co
powodowało, że jego głos był nieco stłumiony, ale na tyle
wyraźny, że docierał do każdego pasażera zabytkowego wa­
gonu kolejowego. Jak na bandytę przystało, na głowie miał
czarny kapelusz, mocno nasunięty na oczy, na ramionach
rozpięty biały prochowiec, na biodrach skórzany pas na
broń z rzemykiem mocującym futerał na rewolwer do uda.
Kabura była pusta, pistolet typu Colt trzymał bowiem w osło­
niętej rękawiczką prawej dłoni. Wolno posuwał się środkiem
wagonu, wzdłuż rzędu siedzeń, uważnie przyglądając się każ­
dej twarzy. Przy każdym kroku słychać było melodyjne po­
brzękiwanie ostróg.
- Mamusiu, czy on naprawdę nas obrabuje? - wyszeptał
Scott.
Nie odrywając oczu od rabusia, Miranda pokręciła prze­
cząco głową.
- On tylko udaje, nie ma się czego bać.
Gdy to powiedziała, sama zaczęła wątpić w swoje słowa.
W tej chwili bowiem aktor zatrzymał wzrok na niej. Miranda
gwałtownie wciągnęła powietrze. Jego wzrok, gorący i roz­
iskrzony, przeszył ją na wskroś. Błękitne oczy miały nie­
spotykany odcień, ale nie tylko to ją zaskoczyło. Jeżeli ta
ogromna wrogość, którą miał wypisaną na twarzy, była grą,
to marnował swój aktorski talent.
Gniewnym wzrokiem przyglądał się Mirandzie, aż męż­
czyzna siedzący tuż przed nią zapytał:
- Czy mamy opróżnić kieszenie, panie bandyto? - To był
ten sam człowiek, który wcześniej uspokajał żonę.
Rabuś oderwał wzrok od Mirandy i spojrzał na mężczyznę.
Wzruszył ramionami i odparł krótko:
8
- Jasne.
Turysta, śmiejąc się, wstał i sięgnął do kieszeni swoich
kraciastych szortów. Wyjął kartę kredytową i pomachał nią.
- Nigdy nie zostawiam jej w domu - powiedział tubalnym
głosem i znowu się zaśmiał.
Turyści śmiali się razem z nim, ale nie Miranda. Wpa­
trywała się w rabusia. Oczy miał poważne.
- Proszę usiąść - nakazał mężczyźnie cichym głosem.
- Czekaj, nie denerwuj się. Mam jeszcze jedną kieszeń. -
Turysta wyciągnął garść banknotów i rzucił pieniądze rabu­
siowi. Ten złapał pieniądze lewą ręką, pistolet w prawej
dłoni nawet nie drgnął. - Proszę bardzo. - Uśmiechając się
szeroko, urlopowicz powiódł wzrokiem wokoło, jakby czekał
na oklaski. Rozległy się brawa i pojedyncze gwizdy.
Zbój schował pieniądze do kieszeni płaszcza.
- Dzięki.
Turysta usiadł obok żony, zakłopotanej zachowaniem mę­
ża. Mężczyzna poklepał ją po ręku.
- To wszystko pic. Baw się z nami, kochanie.
Rabuś przestał zwracać na nich uwagę i spojrzał na Scotta
siedzącego pod oknem. Chłopiec z przerażeniem wpatrywał
się w zamaskowanego mężczyznę.
- Cześć.
- Cześć - odpowiedział chłopiec.
- Chcesz pomóc mi w ucieczce?
Niewinne oczy malca otworzyły się jeszcze szerzej. Rzucił
rabusiowi szczerbaty uśmiech.
- No pewnie.
- Kochanie. - Miranda ostrzegawczym tonem zwróciła
się do syna. - Ja...
- Nic mu się nie stanie. - Twarde spojrzenie znad koloro­
wej chusty nie rozwiało obaw Mirandy. Zimny wyraz oczu
bandyty przeczył jego uspokajającym słowom.
Wyciągnął rękę do Scotta. Mały chwycił ją szybko i z ufno­
ścią. Przegramolił się przez nogi matki do przejścia między
ławkami. Mężczyzna, prowadząc chłopca przed sobą, zaczął
iść w kierunku przodu wagonu. Dzieciaki rzucały Scottowi
zazdrosne spojrzenia, a dorośli dodawali mu otuchy.
9
- Widzisz - powiedział do żony mężczyzna siedzący przed
Mirandą. - Mówiłem ci, że to tylko zabawa. Wciągają w nią
nawet dzieciaki.
Kiedy rozbójnik i jej syn byli w połowie drogi, Miranda
zerwała się z miejsca i pobiegła za nimi.
- Czekaj! Dokąd go zabierasz? Nie chcę, żeby wysiadał
z pociągu.
Rozbójnik odwrócił się szybko i ponownie przeszył ją
lodowatym wzrokiem.
- Mówiłem, że nic mu nie będzie.
- Dokąd idziecie?
- Na konną przejażdżkę.
- Nie, ja się nie zgadzam.
- Mamo, proszę, pozwól.
- No, proszę pani, niech pani da spokój - odezwał się
nieznośny turysta. - To część zabawy. Pani syn będzie za­
chwycony.
Zignorowała go i ruszyła za zamaskowanym rozbójnikiem,
który popychał Scotta do wyjścia z przodu wagonu. Miranda
przyspieszyła.
- Prosiłam pana, żeby nie...
- Niech pani siada i zamknie się!
Zaskoczona ostrym tonem, Miranda rozejrzała się wokoło.
Dwaj zbóje, którzy wcześniej pilnowali tylnego wyjścia z wa­
gonu, znaleźli się tuż za nią. Patrzyli na Mirandę zza masek
czujnym wzrokiem. W ich oczach wyczytała przerażenie, że
ona może udaremnić realizację tak świetnie opracowanego
planu. Właśnie w tej sekundzie nabrała pewności, że to wcale
nie jest zabawa. Stanowczo nie.
Odwróciła się, szybko pobiegła wzdłuż przejścia i skoczyła
na platformę pomiędzy wagonem a lokomotywą. Dwaj męż­
czyźni na koniach uważnie obserwowali okolicę. Rozbójnik
wciągnął już Scotta na siodło i usadowił przed sobą. Mały
uchwycił się gęstej grzywy konia i trajkotał podniecony.
- O raju, jaki wielki koń. Siedzimy tak wysoko.
- Trzymaj się mocno, Scott, nie puszczaj. To bardzo ważne -
pouczał bandyta.
„Scott!"
10
Zgłoś jeśli naruszono regulamin