Aleksander Gribojedow
MĄDREMU BIADA
KOMEDIA W CZTERECH AKTACH WIERSZEM
OSOBY
Paweł Afansejewicz F a m u s o w — naczelnik urzędu
Zofia Pawłowna — jego córka
L i z a — pokojówka
Aleksjej Stiepanowicz Mołczalin — sekretarz
Lamusowa; jego domownik
Aleksander Andriejewicz Czacki
Pułkownik Skałozub Sjergiej Sjergiejewicz
Natalia Dmitriewna G o r i c z — młoda dama
Platon M i c h a j ł o w i c z — jej mąż
Książę Tugouchowski
K s i ę ż n a — jego żona
Sześć córek
Hrabina Chriumin
Hrabianka — jej wnuczka
Anton Antonowicz Zagoriecki
Stara Chliostowa — krewna Famusowa
Pan N.
Pan D.
R e p e t i l e w
Pietrusza
Służba Famusowa
Mnóstwo rozmaitych gości i ich lokajów, garsoni Famusowa
Rzecz dzieje się w Moskwie w domu Famusowa
AKT PIERWSZY
Salon, duży zegar; po prawej drzwi do sypialni Zofii, skąd słychać dźwięki fortepianu
i fletu, które później milkną. Liza, zwieszona przez poręcz fotelu, śpi. Wczesny świt.
SCENA PIERWSZA
Liza.
Liza budzi się nagle, wstaje, ogląda się
Już świt. Jak szybko noc przemknęła!
Prosiłam wczoraj: pójdę spać!
Odmowa — „przyjdzie o n". Na warcie trzeba trwać,
Choć ze zmęczenia byś runęła!
A teraz, ledwom się zdrzemnęła,
Już dzień!
puka do pokoju Z o f i i
I wiedzieć o tym czas by!
Ej, proszę państwa! Czy nie nazbyt
Zagadał się z panienką panicz?
Ogłuchł pan? Aleksjej Stiepanycz!
Panienko! Jedno tylko słówko!
Nie boją się...
odchodzi od drzwi
A przecież gość poranny,
Ojciec wejść może... Ach, i bądź tu pokojówką
U zakochanej panny!
wraca do drzwi
Już biały dzień. — Nie słyszą. — Dość tego, na Boga!
Głos Zofii
Która godzina?
Liza
Cały dom na nogach.
Zofia
ze swego pokoju
Siódma, ósma i dziewiąta!
jw.
Nie!
Amor im przeklęty rozsądki poplątał!
Słyszą, a nie chcą wiedzieć, mile śniąc na jawie.
Odemknąć okiennice? Nie. Zegar nastawię.
Niech gra. Choć będzie za to bura pokojówce!
Wchodzi na krzesło, przesuwa strzałkę:. Zegar bije i gra.
SCENA DRUGA
Liza i Famusow.
Ach, pan!...
Famusow
Tak, pan.
zatrzymuje muzykę
A pannie, widzę, figle w główce.
Na próżno rozmyślałem, co się stało,
To słychać flet, to jednocześnie
I fortepiano.
Dla Zofii, myślę, to za wcześnie.
Nie... nie... Zegar grający chodzi tak kapryśnie,
Więc niechcący...
umizga się do niej
Niechcący, ale naumyślnie.
Oj, ziółko, bałamutko!...
Bałamut to z pana.
Taka niby skromnisia, a rozfiglowana.
Nie do twarzy już panu z tymi umizgami.
Nic, tylko zbytki w głowie.
Proszę mnie puścić! Mnie za zbytki gani,
A sam... I stary człowiek!
Stary, lecz jary...
Wejdzie kto — i cóż my?
Kto by tu wchodził? Przecież nikt ze służby.
A Zofia... śpi?
Przed chwilą usnęła.
Przed chwilą?
A noc?
W nocy czytała. Długo! Już dzień świtał.
Proszę! To mi fantazje w całkiem modnym stylu.
Zamyka się i na głos po francusku czyta.
Powiedz, że to wzrokowi szkodzi,
A z książek mała korzyść. Bo kto sens w nich złapie?
Jej — od francuskich sen przechodzi,
Ja — nad ruskimi smacznie chrapię.
Powiem, gdy tylko wstanie.
Niech pan idzie... Ciszej,
Obudzi pan...
Obudzę! Ja!
Sama kuranty puszcza! Symfonię taką gra,
Że cały okrąg słyszy!
na cały głos
Dosyć już!...
zatyka jej usta
Zmiłujże się! Nie wrzeszcz!
A niechżeż!...
Boję się, by nie było z tego...
Czego?
Czy pan dziecko? Czas wiedzieć już, wielmożny panie,
Że sen dziewcząt nad ranem najczujniejszy bywa:
Skrzypnięcie drzwi, szept każdy zaraz go przerywa...
Gadanie!
Lizo!
zaniepokojony
Css...
Wychodzi z pokoju na palcach.
sama
Poszedł. — Ach, najdalej od wielmożnych!
Zawsze od nich wycierpi człek naszego stanu,
Więc niech omija nas — bardziej od klęsk najsroższych
I jaśnie panów gniew, i łaska jaśnie panów!
SCENATRZECIA
Liza, Zofia z lichtarzem w ręku, są nią Mołczalin.
Co za hałasy? Co się stało?
Rozumiem, rozstać się niełatwo,
Do świtu sam na sam, a ciągłe jeszcze mało...
Doprawdy! dzienne światło!...
gasi świecę
Jasno i smutno.. Krótkie wydają się noce...
Smutno tam!... Ja, panienko, gorzej się kłopocę.
Ojczulek już zaglądał. Czegom nie naplotła!
Kręciłam, jakem mogła.
Proszę się żegnać. Cała trzęsę się i trwożę,
Że znów ktoś może...
Niech pan spojrzy na zegar, przez okno popatrzy:
Tłumy ludzi! A w domu od brzasku, nie siadłszy,
Służba się krząta, uwija się, biega.
Ruszaj pan!
Kto szczęśliwy, nie patrzy na zegar.
Jak panienka uważa... Lecz komu wymówka
I kto będzie za panią cierpiał? Pokojówka.
do Mołczalina
Żegnam. Znów dzień spędzimy w tęsknocie, marzeniach...
Już! Z Bogiem. Proszę rękę puścić! Do widzenia.
Rozłącza ich.
Mołczalin w drzwiach zderza się i Famusowem.
SCENACZWARTA
Zofia, Liza, Mołczalin, F a m u s o w.
F a m u s o w
Mołczalin, ty?
Mołczalin
Do usług.
Tutaj? O tej porze?
I Zofia? Witaj, córko. Cóż to znaczyć może?
Jak sobie wytłumaczyć tę porę niezwykłą?
Już wstałaś? Po co, proszę? I już was Bóg spiknął?
Pan Mołczalin wszedł tutaj przed chwilą dopiero...
Wprost ze spaceru.
Na przyszły raz — nie dałożby się pójść spacerem
Na nieco odleglejszy teren?
A. ty, pannico, ledwo z łóżka hop,
Już przy niej chłop.
Po nocach czyta banialuki
I oto płody tej nauki.
Och, ten Kuzniecki Most i wieczni ci Francuzi,
Skąd książki ich i muzy, i ten gust papuzi:
Serc i kieszeni naszych niszczyciele!
Kiedyż nas Bóg wybawi, przyjaciele,
Od ich chapeaux, od czepków, szpilek, biżuterii,
Księgarni ich i konfizerii!
...
annamaria6696