Brown Sandra - Na wyłączność.pdf

(1084 KB) Pobierz
Exclusive
Sandra Brown
NA WYŁĄCZNOŚĆ
1
Rozdział pierwszy
- Wspaniale pani wygląda, pani Merritt.
- Wyglądam strasznie.
Vanessa Merritt rzeczywiście wyglądała okropnie, i Barrie zawstydziła się, że przyłapano ją na
wygłaszaniu niezasłużonego komplementu. Próbowała to naprawić, mówiąc:
- Po tym wszystkim, co pani przeszła, ma pani prawo do złego samopoczucia. Zapewniam panią, że
większość kobiet, a zwłaszcza ja, zadowoliłaby się znacznie gorszym wyglądem.
- Dziękuję - odparła kobieta i zamieszała z roztargnieniem kawę. Gdyby nerwy wydawały dźwięk, to
nerwy Vanessy Merritt brzęczałyby jak łyżeczka, którą drżącą dłonią odłożyła na spodeczek. - Dobry
Boże. Dałabym sobie wyrwać obcęgami wszystkie paznokcie za papierosa.
Nigdy nie widziano jej palącej w towarzystwie, dlatego Barrie ze zdumieniem przyjęła do wiadomości
fakt, że Vanessa jest nałogową palaczką. Być może właśnie uzależnienie od nikotyny było powodem jej
zdenerwowania.
Jej dłonie ani przez chwilę nie odpoczywały. Przesuwały naszyjnik z pereł, bawiły się eleganckimi
brylantowymi kolczykami i wciąż poprawiały okulary przeciwsłoneczne nie całkiem zasłaniające ciemne
kręgi pod oczami.
Urodę zawdzięczała swoim niezwykłym oczom. Aż do dziś. Dzisiaj w tych olbrzymich błękitnych
oczach pojawiło się rozczarowanie i ból. Przypominały oczy anioła, który na jedną przerażającą chwilę
zajrzał do piekła.
- Nie mam obcęgów przy sobie - odpowiedziała Barrie. - Ale wzięłam to... - Ze skórzanego plecaka
wyciągnęła paczkę papierosów i przesunęła ją na drugą stronę stołu.
Nie ulegało wątpliwości, że pani Merritt odczuwała silną pokusę. Przerażone oczy nerwowo rozejrzały
się po opustoszałym tarasie restauracji. Kilku mężczyzn zajmowało jeden stolik, a niedaleko stał kelner
zgięty w służalczym ukłonie. Mimo to kobieta zrezygnowała z palenia.
- Lepiej nie. Ale proszę się nie krępować.
- Nie palę. Mam papierosy przy sobie na wszelki wypadek. Gdy chcę, aby mój rozmówca się rozluźnił.
- Przed zadaniem śmiertelnego ciosu?
Barrie roześmiała się głośno.
- Chciałabym być aż tak niebezpieczna.
- Jest pani doskonała w reportażach o ludzkich sprawach.
Barrie sprawiła przyjemność wiadomość, że pani Merritt w ogóle wie coś o jej pracy.
- Dziękuję.
- Niektóre z pani reportaży były zupełnie wyjątkowe. Na przykład ten o chorym na AIDS. A także ten o
samotnej matce z czworgiem dzieci.
- Dostał nominację do nagrody branżowej. - Barrie nie miała zamiaru zdradzać, że sama zgłosiła swój
reportaż do konkursu.
2
- Popłakałam się - wyznała pani Merritt.
- Ja też.
- Jest pani taka dobra w swoim zawodzie, że często się zastanawiałam, dlaczego nie pracuje pani dla
jakiejś dużej sieci.
- Miałam parę wpadek.
Na gładkim czole Vanessy Merritt pojawiły się zmarszczki.
- Czy to nie chodziło wówczas o sędziego Greena, który...
- Tak, chodziło właśnie o to - przerwała jej Barrie. Nie chciała, by wyciągano wszystkie jej
niepowodzenia. - Dlaczego skontaktowała się pani ze mną, pani Merritt? Jestem zachwycona, ale i
zdziwiona.
Uśmiech Vanessy Merritt zgasł. Odparła poważnym tonem:
- Chyba już to wyjaśniłam, prawda? Nie udzielam pani wywiadu.
- Rozumiem - odparła Barrie.
Ale nie rozumiała. Nie miała zielonego pojęcia, dlaczego pani Merritt zupełnie nieoczekiwanie
zadzwoniła do niej i zaprosiła ją na kawę. Przez ostatnich kilka lat kiwały sobie przy spotkaniu głowami,
jednak z pewnością nie były przyjaciółkami.
Nawet miejsce spotkania wybrała dość dziwne. Była to jedna z kilkunastu stojących nad brzegiem
kanału łączącego Potomac z Tidal Basin restauracji. Po zmroku kluby i bary wzdłuż Water Street
wypełniali goście, głównie turyści. Niektóre restauracje sporo zarabiały w porze lunchu, ale późnym
popołudniem w dzień roboczy panowały tu pustki.
Może wybrała to miejsce właśnie ze względu na odosobnienie?
Barrie wrzuciła kostkę cukru do cappuccino i od niechcenia mieszała kawę, wyglądając przez kute
żelazne ogrodzenie tarasu.
Był ponury, pochmurny dzień. W kanale burzyły się fale. Barki i motorówki przycumowane przy
nabrzeżu podskakiwały na szarej wodzie. Parasol nad stolikiem trzeszczał i jęczał w porywach wiatru,
niosącego ze sobą zapach deszczu i ryb. Dlaczego siedziały na zewnątrz w tak nieprzyjemny dzień?
Pani Merritt zamieszała łyżeczką w mlecznej pianie i w końcu upiła łyk.
- Już wystygła - stwierdziła.
- Może napije się pani świeżej? - spytała Barrie. - Poproszę kelnera.
- Nie, dziękuję. Tak naprawdę wcale tej kawy nie chciałam. To był tylko, wie pani... - Wzruszyła
ramionami, które kiedyś były smukłe, a teraz zwyczajnie kościste.
-...pretekst? - podsunęła Barrie.
Vanessa Merritt uniosła głowę. W oczach ukrytych za okularami przeciwsłonecznymi Barrie dostrzegła
posępną szczerość.
- Musiałam z kimś porozmawiać.
- I pomyślała pani o mnie?
3
- Tak.
- Dlatego, że płakała pani, oglądając moje reportaże?
- Tak, a także dlatego, że było w nich współczucie. Wzruszyły mnie głęboko.
- Cieszę się, że przyniosły pani pociechę.
- Ja... nie mam wielu bliskich przyjaciół. Pani i ja jesteśmy w tym samym wieku. Pomyślałam, że mnie
pani wysłucha. - Vanessa opuściła głowę. Grzywa kasztanowatych włosów spadła na jej twarz, częściowo
zakrywając kości policzkowe i arystokratyczny podbródek.
Barrie odezwała się łagodnym tonem:
- Całe moje współczucie nie wystarczy, aby wyrazić, jak ogromnie mi przykro z powodu tego, co się
stało.
- Ale wystarczyło. Dziękuję. - Vanessa Merritt wyciągnęła z torebki chusteczkę i wsunęła ją pod
okulary, żeby otrzeć oczy. - Zupełnie nie wiem, skąd się biorą - powiedziała, gdy łzy zmoczyły
chusteczkę. - Powinno już ich zabraknąć.
- Czy właśnie o tym chce pani ze mną porozmawiać? - spytała cicho Barrie. - O dziecku?
- O Robercie Rushtonie Merritcie - wybuchnęła Vanessa. - Dlaczego wszyscy unikają mówienia o nim
po imieniu? Miał imię, na miłość boską. Przez trzy miesiące był osobą i miał imię.
- Sądzę, że...
Pani Merritt nie dała Barrie skończyć zdania.
- Rushton to panieńskie nazwisko mojej matki - wyjaśniła. - Spodobałby się jej pomysł nazwania
pierwszego wnuka nazwiskiem jej rodziny.
Wpatrując się w burzliwe wody kanału, mówiła dalej nieobecnym głosem:
- Zawsze lubiłam imię Robert. Takie proste, bez gównianych ozdobników.
Jej wulgarność zaskoczyła Barrie. Nie pasowała do wizerunku damy z Południa. Jeszcze nigdy Barrie
nie czuła takiego zamętu w głowie. Co mogła powiedzieć kobiecie, która niedawno pochowała dziecko?
Że pogrzeb był ładny?
Nagle Vanessa Merritt zapytała:
- Co pani wie?
Barrie znowu została zaskoczona. Czyżby rzucono jej wyzwanie? „Co ty możesz wiedzieć o utracie
dziecka? Co ty w ogóle wiesz?”
- Czy chodzi pani o... Czy chodzi pani o śmierć dziecka... to znaczy o śmierć Roberta?
- Tak. Co pani wie?
- Nikt tak naprawdę nie wie wszystkiego o SIDS * - odparła Barrie, próbując pojąć znaczenie tego
pytania.
SIDS - Sudden Infant Death Syndrom - zespół nagiej śmierci niemowląt (przyp. tłum.).
4
Zmieniając widocznie zdanie co do palenia, pani Merritt nerwowo rozdarła opakowanie papierosów. Jej
urywane i bezładne ruchy przypominały ruchy lalki. Palce unoszące papierosa do warg drżały. Barrie
szybko wyłowiła z plecaka zapalniczkę. Vanessa Merritt nie odezwała się ani słowem, dopóki się
kilkakrotnie głęboko nie zaciągnęła. Ale papieros jej nie uspokoił. Wydawała się coraz bardziej
poruszona.
- Robert spał, na boczku, podłożyłam mu jedną z takich małych poduszeczek... To stało się tak szybko!
Jak mogłam... - głos się jej załamał.
- Pani wini siebie? Proszę posłuchać. - Barrie wyciągnęła rękę przez stół, wyjęła papierosa z palców
pani Merritt i zgasiła w popielniczce. Potem ujęła zimne palce kobiety. - Robert zmarł nagle. Utrata
dziecka w wyniku SIDS dotyka co roku tysiące matek i ojców. Każdy z nich zastanawia się, czy nie
popełnił błędu. Przypisywanie sobie winy leży w ludzkiej naturze, dlatego wszyscy to robią. Niech pani
nie wpadnie w tę pułapkę. Jeśli zacznie pani myśleć, że ponosi pani odpowiedzialność za śmierć swojego
dziecka, może się pani nigdy z tego nie podźwignąć.
Vanessa Merritt energicznie pokręciła głową.
- Pani nie rozumie. To naprawdę była moja wina. - Ukryte za okularami oczy rzucały nerwowe
spojrzenia. Wysunęła ręce z uścisku Barrie i dotknęła policzka, obrusa, ubrania, łyżeczki i szyi w
niespokojnym poszukiwaniu ukojenia. - Ostatnie miesiące ciąży były nie do zniesienia.
Zasłoniła usta ręką, jakby nie potrafiła nawet tego opowiedzieć.
- Potem urodził się Robert. Jednak zamiast się poprawić, zrobiło się jeszcze gorzej. Nie mogłam...
- Nie mogła pani czego? Dać sobie rady? Wszystkie młode matki bardzo przeżywają poród - zapewniła
ją Barrie.
Vanessa Merritt ugniatała czoło opuszkami palców.
- Pani nie rozumie - powtórzyła zduszonym szeptem. - Nikt nie rozumie. Nikomu nie mogę tego
powiedzieć. Nawet ojcu. Och, Boże, nie wiem, co robić!
Jej zdenerwowanie stało się tak wyraźne, że mężczyźni siedzący przy pobliskim stoliku odwrócili się i
zaczęli im przyglądać. Kelner, patrząc na nie z obawą, podszedł bliżej.
Barrie odezwała się cicho:
- Vanesso, proszę, niech się pani weźmie w garść. Wszyscy się na nas gapią.
Czy to dlatego, że Barrie zwróciła się do niej po imieniu, czy z jakichś innych przyczyn, załamanie
nerwowe natychmiast minęło. Znieruchomiały niespokojne dłonie. Łzy wyschły. Niemal jednym haustem
wypiła zimne cappuccino, którego, jak stwierdziła kilka minut wcześniej, wcale nie chciała. Osuszyła
bezbarwne wargi serwetką. Barrie ze zdumieniem przyglądała się tej gwałtownej przemianie.
Całkowicie odzyskawszy równowagę, Vanessa Merritt powiedziała zimnym, opanowanym głosem:
- Ta rozmowa była poufna, prawda?
- Oczywiście - odparła Barrie. - Dała mi to pani jasno do zrozumienia, kiedy dzwoniła do mnie.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin