Brown Sandra - Rykoszet.pdf

(2389 KB) Pobierz
41381966 UNPDF
SANDRA BROWN
Tytuł oryginału RICOCHET
0
41381966.039.png 41381966.040.png 41381966.041.png 41381966.042.png 41381966.001.png 41381966.002.png 41381966.003.png 41381966.004.png 41381966.005.png 41381966.006.png 41381966.007.png 41381966.008.png 41381966.009.png 41381966.010.png 41381966.011.png 41381966.012.png 41381966.013.png 41381966.014.png 41381966.015.png 41381966.016.png 41381966.017.png 41381966.018.png 41381966.019.png 41381966.020.png 41381966.021.png 41381966.022.png 41381966.023.png 41381966.024.png 41381966.025.png 41381966.026.png 41381966.027.png 41381966.028.png 41381966.029.png 41381966.030.png 41381966.031.png 41381966.032.png 41381966.033.png 41381966.034.png
Prolog
Akcję poszukiwawczą odwołano o 6.56 wieczorem.
Szef policji, komendant Clarence Taylor, ogłosił te ponure
wieści podczas konferencji prasowej w lokalnej telewizji. Jego
posępny wyraz twarzy doskonale współgrał z krótką fryzurą i
wojskowym obejściem.
- Wydział policji oraz pozostałe zaangażowane w akcję agencje
poświęciły wiele godzin na poszukiwania, z nadzieją uratowania
ofiary lub przynajmniej odnalezienia jej ciała. Mimo jednak
wyczerpujących wysiłków ze strony funkcjonariuszy policji, Straży
Wybrzeża i ochotników cywilnych nie udało się nam do tej pory
odnaleźć żadnych śladów. Doszliśmy zatem do przykrego wniosku, iż
prowadzenie dalszych poszukiwań jest bezcelowe.
Samotny klient przy barze, wpatrujący się w śnieżący ekran
telewizora zamontowany w rogu pomieszczenia, wychylił resztę
whisky i skinął na barmana, żeby nalał mu jeszcze jedną porcję.
- Jesteś pewien? - spytał tamten, przechylając butelkę nad
szklanką. - Nieźle tankujesz, stary.
- Nalewaj, nie gadaj.
- Ktoś cię podwiezie do domu?
Pytanie spotkało się z wrogim spojrzeniem. Barman wzruszył
ramionami i nalał whisky do szklanki.
- Twój pogrzeb - mruknął.
1
41381966.035.png
Nie, nie mój.
Leżący całkowicie na uboczu, w biednej dzielnicy Savannah,
pub Smitty'ego nie przyciągał ani turystów, ani szanowanych
mieszkańców tej okolicy. Nie był to lokal, do którego człowiek
przychodził w poszukiwaniu uciechy czy rozrywki. Nie leżał też na
trasie niesławnej imprezy zaliczania kolejnych pubów miejskich w
Dniu Świętego Patryka. Nie podawano tutaj pastelowych drinków o
słodkich nazwach. Alkohol był zamawiany bez dodatków. Czasem
można się było doprosić plasterka cytryny, jedną właśnie bezmyślnie
obierał barman, oglądając wiadomości poprzedzające powtórkę
sitcomu Kroniki Seinfelda.
Widoczny na ekranie komendant Taylor nadal wychwalał
nieustające wysiłki policji, oddziałów z psami, żołnierzy piechoty
morskiej, płetwonurków i tak dalej, i tak dalej.
- Może byś wyłączył głos?
Na prośbę klienta barman sięgnął pod ladę po pilota i wyciszył
telewizor.
- Tańczy dookoła sprawy, bo musi - orzekł. - Tak czy inaczej,
ofiara to już pokarm dla rybek.
Jego klient oparł oba łokcie o ladę, przygarbił się i wpatrzył w
bursztynowy płyn omywający wnętrze szklanki, przesuwanej
pomiędzy dłońmi po drewnianej powierzchni baru.
- Dziesięć dni po wpadnięciu do rzeki? - ciągnął barman,
potrząsając głową pesymistycznie. - Nie ma mowy, żeby ktokolwiek
to przeżył. Mimo wszystko, cholernie smutna rzecz, zwłaszcza dla
2
41381966.036.png
rodziny. Nigdy nie wiadomo, co się może przytrafić naszym
najbliższym, no nie? - Sięgnął po kolejną cytrynę. - Nie chciałbym,
żeby ktokolwiek z moich, żywy czy martwy, znalazł się w rzece albo
w oceanie w taką obrzydliwą pogodę. - Skinął głową w kierunku
szerokiego, lecz bardzo niskiego okna, umieszczonego wysoko na
ścianie, bliżej sufitu niż podłogi.
Niewiele było przez nie widać. Za dnia wpuszczało do środka
jedynie odrobinę światła, rozpraszającego przygnębiający mrok
pomieszczenia.
Od dwóch dni niziny Georgii i Karoliny Południowej zalewane
były strugami deszczu, bezwzględnego, okrutnego, wylewającego się
niemal wiadrami prosto z gęstych chmur. Czasem opady były tak
obfite, że drugi brzeg rzeki znikał za ścianą deszczu. Położone niżej
obszary zmieniły się w jeziora. Pozamykano zalane drogi, a rynny
wypluwały z siebie strugi deszczu, niczym małe wodospady.
Barman otarł sok cytrynowy z palców i wyczyścił nóż
ręcznikiem.
- Przy takiej cholernej ulewie nie winię ich, że odwołali akcję
ratunkową - powiedział. - Pewnie nigdy już nie znajdą ciała i sprawa
pozostanie na zawsze niewyjaśnioną zagadką. Morderstwo czy
samobójstwo? - Rzucił ręcznik na bok i oparł się o ladę. - Jak sądzisz,
co się zdarzyło?
Jego klient spojrzał na niego zaczerwienionymi oczami.
- Ja wiem, co się zdarzyło - odparł chrapliwie.
3
41381966.037.png
Rozdział 1
Sześć tygodni wcześniej
Rozprawa o morderstwo Roberta Savicha trwała już czwarty
dzień.
Detektyw wydziału zabójstw Duncan Hatcher zastanawiał się, co
się do diabła dzieje.
Gdy tylko po przerwie na lunch sąd wznowił obrady, obrońca
oskarżonego Stan Adams poprosił przewodniczącego rozprawy o
prywatne spotkanie. Sędzia Laird, chociaż skonsternowany prośbą tak
samo jak prokurator Mike Nelson, zgodził się i wszyscy trzej zniknęli
w jego gabinecie. Ława przysięgłych udała się do swojej izby.
Pozostali obserwatorzy, w których ta niespodziewana narada
wzbudziła podejrzliwość.
Sędzia konferował z prawnikami przez dobre pół godziny.
Zdenerwowanie Duncana rosło z każdą minutą. Chciał, by proces
odbył się gładko i bez żadnych potknięć, które mogłyby zaowocować
łatwą apelacją lub, nie daj Boże, unieważnieniem. Dlatego właśnie
owa narada za zamkniętymi drzwiami tak bardzo go niepokoiła.
Jego niecierpliwość ostatecznie wyniosła go na korytarz, gdzie
zaczął przechadzać się w tę i z powrotem, cały czas pozostając jednak
w pobliżu drzwi. Rozprawa odbywała się na czwartym piętrze, więc
przez jakiś czas obserwował przez okno parę holowników ciągnących
barkę ku oceanowi. Potem, niezdolny już dłużej znosić napięcia,
wrócił na swoje miejsce na sali sądowej.
4
41381966.038.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin