Rozdział 3.pdf

(80 KB) Pobierz
271488125 UNPDF
„Duchy Aniołów”
autorka: mika2100
beta: sylwiad3
Rozdział 3
Schodziłam po schodach w koszuli nocnej, wciąż jeszcze zaspanym krokiem.
Mogłam już wyczuć unoszący się zapach omletów, które moja mama zwykle
robiła w sobotnie poranki. Przetarłam oczy, czując, że mój żołądek daje się we
znaki. Uśmiechnęłam się sama do siebie, czym prędzej przyspieszając kroku.
Wpadłam do kuchni tak szybko, że omal nie wywróciłam się z impetem na
śliskiej podłodze. Mama stała przy kuchence i obróciła się do mnie z
promiennym uśmiechem na twarzy. Spojrzała na mnie swoimi dużymi,
niebieskimi oczami. Zazdrościłam jej ich; moje własne były koloru brązowego,
niemal czarnego. Odziedziczyłam je po tacie. Oczywiście nie zawsze było tak,
że byłam z nich zadowolona, ale też starałam się nie narzekać.
-Spokojnie, bo jeszcze niebawem będę musiała jeździć z tobą do szpitala. –
Powiedziała Kris, śmiejąc się łagodnie.
Wywróciłam oczami, po czym spojrzałam na kalendarz, który wisiał na ścianie
obok. 24 lipca. Przynajmniej raz na dwa miesiące jeździłam z mamą do
miejscowości Bournemouth, gdzie mieścił się nasz domek letniskowy.
Mogłyśmy tam wypocząć i nacieszyć się czystym, a zarazem lekkim
powietrzem; co było przeciwieństwem hałaśliwego Londynu. Dziś wypadał nasz
wyjazd.
-O której dziś wyjeżdżamy? – Spytałam i obróciłam się w stronę mamy, wciąż z
uśmiechem niemal przyczepionym do mojej twarzy.
Wzruszyła ramionami.
-Nie wiem. Po prostu zjedz śniadanie, spakuj się i zobaczymy o której będziesz
naszykowana. – Powiedziała, po czym spojrzała na mnie z powątpiewaniem
dodając: - Oczywiście, przy twoim tempie, wolałabym byś spakowała się nieco
szybciej.
-Jasne. – Sarknęłam, wiedząc, że moje wysiłki szybkiego pakowania, tak czy
inaczej zdadzą się na nic.
Podeszłam do stołu i natychmiast zabrałam się za jedzenie omletów. Tak jak
przypuszczałam, były wyśmienite. Powoli przeżuwałam każdy kęs, ale myślami
błądziłam daleko stąd. Starałam sobie przypomnieć wczorajsze zdarzenie, nie
pomijając żadnego szczegółu. Czułam się tak, jakby to była wielka układanka,
którą sama musiałam rozwiązać. Jakby moje życie zależało od każdego kroku,
nawet nieświadomego.
W wyobraźni ujrzałam te czarne oczy, wpatrujące się w moje z taką
intensywnością…
-Emily, czemu nie jesz? – Wyrwał mnie z zamyślenia głos mojej mamy Kris,
która podpierając się na łokciach, siedziała przy stole ze wzrokiem wbitym w
książkę kucharską.
Rzeczywiście, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że moja ręka zamarła na
wysokości szyi, a ja w bezruchu patrzyłam przed siebie. Pospiesznie
potrząsnęłam głową, przełykając kolejny kęs. Kris przez dłuższą chwilę
przypatrywała mi się uważnie, ale napotykając mój pytający wzrok wróciła do
czytania.
Znów dałam się porwać myślom, ale tym razem starałam się nie odrywać
zbytnio od rzeczywistości. Przypomniałam sobie, gdy zeszłego wieczoru
nieznajomy patrzył na mnie z lekkim błyskiem w oczach, którego nie potrafiłam
zinterpretować. Pamiętam, że gdy usłyszałam wołanie mojej mamy poczułam
ogromną ulgę… Nagle w głowie zadźwięczał mi głos chłopaka...to w jaki
sposób wymówił moje imię…
Zmroziło mi krew w żyłach. Skąd wiedział, jak mam na imię? Oczywiście, że
jako przestępca, za jakiego go uważałam, mógł w bardzo prosty sposób się tego
dowiedzieć...chociażby przez przeszukanie moich rzeczy, gdy byłam
nieprzytomna. Pomimo tego i tak bardzo się wystraszyłam. Nie miałam
rozsądnego wytłumaczenia na tą sytuację. Wydawała mi się być wielką,
nieodgadnioną zagadką, którą rozwiązać mogłam tylko ja. Westchnęłam ciężko
i odsunęłam od siebie talerz, na którym leżał niedokończony omlet.
Kris spojrzała na mnie z dezaprobatą, a jej brew powędrowała do góry.
-Już się najadłaś?
-Straciłam apetyt - Powiedziałam przeciągle i wstałam od stołu. Podeszłam do
szafki kuchennej, aby odstawić na nią talerz.
-Kochanie musisz coś jeść. A śniadanie jest podstawowym posiłkiem w ciągu
dnia – powiedziała do mnie matczynym tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
-Nie...naprawdę, nie mam ochoty. Idę się pakować – powiedziałam po chwili.
Mama wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale minęłam ją bez
słowa, wychodząc z kuchni. Skierowałam się w stronę schodów. Marzyłam, by
móc znów posiedzieć w ciszy i samotności. Mój poranny dobry humor prysł
niczym bańka mydlana.
Czasem nawet dziwiło mnie moje zachowanie. Miałam wrażenie, jakby ktoś
zmienił coś w mojej duszy. Zmiana ta czasem mnie cieszyła, czasem zanikała w
wiecznym smutku. Ale nie chciałam się poddawać. Nie chciałam być zamkniętą
w sobie nastolatką, nieumiejącą się ustatkować. Owszem, miałam chwile
słabości, ale próbowałam się ich wyzbyć. Najgorszą rzeczą w życiu nastolatki,
było postrzeganie jej jako dziwadła. Więc zmiana, jaka nastąpiła w moim życiu
nauczyła mnie wielu rzeczy, lecz nierzadko przez nią cierpiałam. Od śmierci
ojca wszystko się zmieniło, a ja wciąż nie potrafiłam patrzeć na piękny świat.
Widziałam jak przez mgłę. Była to moja własna bariera marzeń, odgradzająca
mnie od rzeczywistości.
Pospiesznie dotarłam na szczyt schodów i weszłam do pokoju. Głośno
zamknęłam drzwi, po czym oparłam się o nie plecami. Do moich oczu cisnęły
się niechciane łzy.
***
Miałam wrażenie, że zaraz nogi odpadną mi z wysiłku. Zresztą moje ręce też.
Torba, którą niosłam wydawała się ważyć co najmniej tonę. Ciągnęłam ją za
sobą po chodach, głośno tupiąc na stopniach. Westchnęłam głośno, gdy moja
noga dotknęła podłogi salonu. Przysiadłam na schodach i podciągnęłam kolana
do piersi. Pospiesznie otarłam twarz wierzchem dłoni, uważnie sprawdzając, czy
nie widać na niej śladu łez. Pomyślałam, że mam dobre wyczucie czasu, gdyż
akurat w tej samej chwili u progu zjawiła się mama.
-Emily, w porządku? – Zapytała, widząc moją pozę.
Prychnęłam, spoglądając na nią z irytacją.
-Gdybyś niosła tą cholernie ciężką torbę, to przekonałabyś się, że nie jest w
porządku.
-To po co pakowałaś tyle rzeczy? Trzeba było przeprowadzić dokładniejszą
selekcję.
-Wzięłam tylko te najpotrzebniejsze. – Powiedziałam z miną niewiniątka.
-Wątpię, by kostium kąpielowy był ci tak potrzebny do życia, zauważając jaka
jest pogoda w Bournemouth.
-A ty już się spakowałaś? – Zmieniłam temat czując, że zabrakło mi już
argumentów.
-Tak, już ponad godzinę temu...więc proszę, pospiesz się trochę. Nie chcę tam
dojechać wieczorem. – Rzekła, po czym przyjrzała się z powątpiewaniem mojej
walizce. – Lepiej coś z tego wypakuj.
Natychmiast podniosłam się z podłogi.
-No coś ty. Dam radę...ta torba jednak nie jest taka ciężka, jak się wydaje.
Sama miałam ochotę uwierzyć w te słowa. Podniosłam torbę z podłogi, mając
wrażenie, że zaraz upadnę.
-To jak, idziemy? – Powiedziałam z udawaną swobodą. Siliłam się na uśmiech,
podczas gdy czułam, że moje nogi zaraz ugną się pod ciężarem pakunków.
Kris przyjrzała mi się badawczo, ale zarazem z uśmiechem. W dłoni
niecierpliwie obracała klucz od samochodu.
-Chodź, bo zaraz nie utrzymasz się na nogach.
Powiedziawszy to wyszłyśmy z domu. Po drodze usłyszałam jej ciche
mruknięcie brzmiące jak „upartość nastolatki”, ale przyspieszyłam kroku
mijając ją. Przeszłam przez podwórko, podeszłam do samochodu i otworzyłam
bagażnik. Wrzuciłam torbę do środka, ale kątem oka zauważyłam, że mama
wciąż stoi na ganku. Rozejrzała się niespokojnym wzrokiem, a ja w tej samej
chwili pospiesznie spuściłam wzrok, by nie zauważyła, że przypatruję się temu
co robi. Szybkim ruchem wyjęła z torby śnieżno-białą kopertę, po czym wsunęła
ją pod wycieraczkę przed drzwiami. Nie zdążyłam nic więcej wychwycić,
ponieważ w tym samym momencie skierowała się w kierunku samochodu.
Przybrałam obojętny wyraz twarzy, udając, że niczego nie zauważyłam.
Zamknęłam klapę od bagażnika.
-Emily, jest jeszcze coś, o czym powinnam ci powiedzieć… - Zaczęła, ze
wzrokiem wbitym w swoje buty.
-Co takiego? – Zapytałam z nieskrywaną ciekawością.
-Bo widzisz… Dzwoniłam wczoraj wieczorem do Amandy - Westchnęła
głęboko. – Chciałam ją zaprosić , by z nami pojechała, ale odmówiła. Nie wiem
nawet czemu. Jak tylko jej powiedziałam, że jedziemy do Bournemouth, to
nagle jej ton stał się bardzo oschły i zakończyła rozmowę…
-Nic więcej nie powiedziała?
-Nie… Nigdy przecież tak się nie zachowywała. Zawsze była miłą dziewczyną.
Nie wiem, nie uraziłam jej przecież w żaden sposób.
-Ona ostatnio jest bardzo zamknięta w sobie… Wiesz, może po prostu bardzo
przejmuje się tymi… zaginięciami – Mruknęłam.
-Sama już nie wiem… A nie pokłóciłyście się? Zachowywała się tak, jakby
wcale nie chciała z nami jechać. – Rzekła, spoglądając na mnie z troską
wymalowaną na twarzy.
-Nie pokłóciłyśmy się. – Powiedziałam akcentując dokładnie każde słowo.
Kris widocznie nie miała już więcej pytań, bo odwróciła się na pięcie i weszła
do samochodu. Podążyłam za jej przykładem, usadawiając się na przednim
siedzeniu. Wycofała auto i wyjechała z parkingu. W mojej głowie znów kłębiło
się tysiące myśli.
Zastanawiałam się czemu Am nie chciała nam towarzyszyć. Zawsze chętnie z
nami jeździła do Bournemouth. Czasem wybierałyśmy się tam do pobliskich
sklepów, nie raz wygłupiając się po drodze. Niestety ostatnie wydarzenia
atakowały psychikę innych. Ciągły strach nie pozwalał na chwilę odprężenia.
Każdy głos, huk...każda podejrzana sytuacja, przywodziła na myśl kolejne
zaginięcie.
Ale wiedziałam, że gdyby nie chciała się tam z nami wybrać, powiedziałaby mi
to. Poczułam się tak, jakbym to ja była powodem, dla którego nie chciała jechać,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin