Baśnie i legendy indyjskie - Tatiana Rutkowska.txt

(462 KB) Pobierz
Baśnie i legendy indyjskie
przekład z b/ndi
Tatiana Rutkowska i Grażyna Karska



Wydawnictwo Łódzkie

Wyboru na podstawie wydania indyjskiego
„BHARAT KI PRATINIDHI LOK-KATHAYAN" (1969 © Atma Ram and Sons, Delhi - 6)
dokonała
TATIANA RUTKOWSKA
<:?
Okładkę i strony tytułowe projektował
ANDRZEJ FRYDEL




0/:
ЫЪОО
Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1989 ISBN 83-218-0741-0
AkcjiEl 19 83
Zaczarowany tłuczek
u'-'     >'                л       •    '    и     ,'- '"я,  /)     -   t)i      ■'•            -     „ on   y.
..' \''  >'  ł        li*   j<4    .  .....  (
Ul ■""-.'  .'.' (» '   " Uh 't..{V 'Л/Pł    i
Za dawnych czasów kraj Konkan słynął z mądrych i uczonych ludzi. Mieszkali tam też znani poeci, a jeden z nich, który osiągnął szczególną sławę i bogactwo, nazywał się Widhuradźan. Pewnego razu wdarł się do kraju Konkan radża* księstwa Sahjadri i w krwawej walce jego potężne wojsko odniosło zwycięstwo. Widhuradźan porzucił dom i dostatek, zaciągnął się do wojska swego króla i dzielnie walczył w jego szeregach. Po klęsce musiał uciekać. Wędrował przez wiele dni i nocy, nigdzie nie znajdując dla siebie miejsca.
Pewnego dnia pod wieczór był tak zmęczony, że nogi już odmawiały mu posłuszeństwa, głód zaś doskwierał coraz bardziej. A że zbliżała się noc, ostatkiem sił dowlókł się do jakiejś wioski i zapukał do drzwi pierwszego napotkanego domu. Otworzyła mu staruszka.
-  Babciu - powiedział - umieram z głodu, może masz choć odrobinę ryżu?
Chytra to była i skąpa starucha.
-  Synku - zaskrzeczała - sama od kilku dni nic nie miałam w ustach. „Kłamie jak najęta" - pomyślał Widhuradźan i zaczął się zastanawiać,
co robić dalej. Mamrocząc coś pod nosem zwrócił się po chwili do starej.
-  Jeśli masz siekierę, może dałoby się coś ugotować.
-  Siekierę? - zdziwiła się starowina. - Pierwsze słyszę, by z siekiery ktokolwiek potrafił wyczarować jedzenie!
-  Nie to nie, ale jeśli dasz garnek i choćby tłuczek, przekonam cię, że wyczaruję.
Zdumiona, lecz pełna ciekawości staruszka przyniosła za chwilę to, o co prosił. Widhuradźan wymył tłuczek, nalał do garnka wody i postawił go na ogniu. Mieszając udawał co jakiś czas, że próbuje.
-  Daj no, babciu, teraz trochę soli, zobaczysz, że będzie świetne.
-  Już przynoszę - stara pobiegła po sól. Widhuradźan wrzucił szczyptę, znów pomieszał i rzekł udając, że smakuje:
-  Ach, jakie to dobre, właściwie niczego już nie trzeba, chyba że ze dwie garstki ryżu.
-  Zaczekaj, synku, zaraz przyniosę -żwawo zakręciła się skąpa staruszka.
* radża - król, książę, władca
5
-  Wiesz co, babciu? - powiedział Widhuradźan, mlaszcząc smakowicie - gdyby tak jeszcze odrobinkę masła, to... nie, nie mam słów!
Masło zjawiło się w okamgnieniu i Widhuradźan omaścił nim ugotowany już ryż, po czym zdjął garnek z ognia i szerokim gestem zaprosił gospodynię do skosztowania.
Stara łakomie zabrała się do jedzenia. Zdumienie jej nie miało granic.
-  Wybornie smakuje! Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że ryż ugotowany z tłuczka jest tak wyśmienity! Powiedz, synku, czy z siekiery też byłby taki dobry?
Zadowolony Widhuradźan w milczeniu rozkoszował się jedzeniem.


":'
	
	
	
	
	
	
	
	
	
-	
	
	
	
	
	



Słoń Indry*

W pewnej wsi mieszkał ubogi pandit**. Jego monotonne życie upływało na.czytaniu różnych starych opowieści. Którejś nocy przewracał się w łóżku z boku na bok nie mogąc zasnąć. Noc była jasna, poświata księżycowa zalewała cały pokój migocącym srebrem. Kiedy księżyc spojrzał wprost w okno, pandi-towi nagle się objawił słoń boga Indry majestatycznie schodzący z nieba na ziemię. A słoń ten miał w zwyczaju conocne spacery i przechadzki po ziemi, nad ranem zaś powracał do nieba. Gdy nasz pandit ujrzał boskiego słonia, zaświtała mu w głowie szalona myśl: a co będzie, jeśli schwycę go za ogon i w ten sposób dostanę się do nieba? Wszak - przypomniało mu się-niejednokrotnie czytał w wielu starych opowieściach, iż w niebie można dostać mnóstwo najrozmaitszych słodyczy, za którymi pandit tak bardzo przepadał, a na kupno nie mógł sobie nigdy pozwolić. Na samą myśl, że będzie mógł skosztować okrągłych słodziutkich laddu***, placuszków ze słodkiego twarogu albo ciasteczek dźalebi, i to nie byle jakich, tylko dużych, o niebiańskim smaku, które wprost się rozpływają w ustach, panditowi pociekła ślinka.
Następnego dnia zawołał swoich uczniów i przemówił do nich tymi słowy:
-  Och, dzieci, musimy zrobić małą przejażdżkę do nieba. Tam, zapewniam was, dostaniecie przepysznego słodkiego laddu. Od tego dopiero się tyje! A co tutaj? Nie zawsze mamy za co kupić nawet najprostsze jedzenie. Słuchajcie mnie uważnie, w nocy schodzi na ziemię słoń boga Indry, uczepimy się wszyscy jego ogona i polecimy do nieba. Zgoda?
-  Tak, tak - zawołały dzieci - my chcemy laddu!
Nastała noc. Pandit i jego uczniowie uważnie wpatrywali się w niebo. Wkrótce ujrzeli słonia powoli kroczącego po ziemi. Zmierzał w kierunku stawu. Cała gromadka co tchu pobiegła w jego stronę.
-  Och, królu słoni - zawołał pandit - ty, który posiadasz wszelkie cnoty, zabierz nas ze sobą do nieba! Tak dawno nie mieliśmy w ustach nic słodkiego, a słyszeliśmy, że w ogrodzie Indry mieszka cukiernik, który robi przepyszne laddu.
* Indra - w mit. ind. władca piorunów, pogromca piorunów i złych mocy ** pandit - uczony bramin *** laddu - rodzaj słodyczy indyjskich w kształcie kulek, przygotowywanych z mleka i mąki, smażonych w tłuszczu

7
Słoń parsknął śmiechem, lecz zgodził się zabrać ze sobą wszystkich.
-  Niech szanowny pandit uczepi się mego ogona - rzekł - najstarszy uczeń niechaj chwyci się twoich nóg, potem następne dziecko jego nóg i dalej po kolei wszyscy, którzy chcą lecieć ze mną.
Spragnieni słodyczy tak też uczynili. Słoń zaczął się wzbijać w niebo. W połowie drogi jeden z uczniów zawołał:
-  Och, wielce szanowny panie nauczycielu, czy pan wie, jakiej wielkości są niebiańskie laddu?
Pandit, chcąc pokazać, odruchowo odjął ręce od ogona i po chwili cała gromadka poleciała w dół. Nauczyciel-łakomczuch zdążył jeszcze krzyknąć, że laddu w niebie są bardzo słodkie. A słoń powoli unosił się coraz wyżej.















-' Гіг ж i  tt


>     >    1                                                   /I                                                                     J'
■•
Bhola-prostak
Mieszkaniec pewnej wioski, którego wszyscy przezywali Bhola, co znaczy prostak, miał bardzo upartego i krnąbrnego wołu. Kiedy wyprowadzał go na pole, żeby zacząć orkę, uparciuch robił, co mu się podobało. Raz nie można go było ruszyć z miejsca, to znowu pędził z taką szybkością, że jarzmo spadało, a Bhola nie mógł za nim nadążyć. Rozwścieczony chłop walił go wtedy czym popadło. Pewnego dnia, kiedy nie skutkowały ani prośby, ani groźby, Bhola uderzył kijem tak mocno, że wół się przewrócił i już więcej nie wstał. To było duże zmartwienie, pozostał bowiem tylko jeden wół, który bez pary nie poradzi sobie przecież w pracach polowych. Cóż tedy miał począć?
Na kupno drugiego wołu Bhola nie miał pieniędzy, rozważał więc długo, co by tu wymyślić. Może chociaż ściągnąć z padłego zwierzęcia skórę i postarać się ją sprzedać? Wpadłoby trochę grosza. Trzeba też spróbować pożyczyć od sąsiadów. Od jednego troszkę, od drugiego troszkę, aż uzbiera się tyle, ile trzeba. Nic innego nie przychodziło mu do głowy. Nie zwlekając wziął się do roboty. Udał się ze skórą do miasta, pokręcił się tu i ówdzie, lecz ceny, które mu proponowano, wydawały się Bholi za niskie. Wreszcie pod wieczór zmęczony i zniechęcony zapukał do pierwszego lepszego domu. Mieszkała w nim stara kobieta z wnuczkiem. Kiedyś była bardzo bogata, opływała w dostatki i prowadziła beztroskie życie. Po latach tłustych przyszły jednak lata chude i teraz, sprzedawszy wszystko, co stanowiło jakąkolwiek wartość, nie mieli z wnuczkiem co włożyć do ust.
-  Czego chcesz, synku? - spytała staruszka.
-  Mam skórę z wołu, jeśli chcesz, możesz ją wziąć.
-  Po co mi skóra, synku? Na nic się nie przyda.
-  Wczesnym rankiem wyszedłem z domu, żeby ją sprzedać, ale jakoś nie znalazłem kupca. Zmęczony już jestem bardzo i nie mam siły szukać dalej. Może masz chociaż jakiś stary gliniany garnek, daj mi go, a w zamian oddam ci skórę, zgoda?
-  Skoro tak nalegasz - roześmiała się staruszka - to tam, w rogu, widzisz, wala się stary brudny garnek pamiętający jeszcze czasy moich przodków. Weź go sobie, a daj mi w zamian skórę.
Dobili targu i Bhola z ciężkim sercem i na ciężkich nogach powlókł się do domu. Sprawa zaś wcale nie była taka prosta. Staruszka, sama tego nie wiedząc, ofiarowała prostakowi garnek ze szczerego złota. Z pokolenia na pokole-
9
nie przechowywało się w nim nagromadzone bogactwo i chowano go do głębokiego dołu. Z biegiem czasu warstwy ziemi, brudu i kurzu tak szczelnie go oblepiły, że nikomu do głowy by nie przyszło, co się pod tym wszystkim kryje.
W drodze do domu nieszczęśliwy Bhola zatrzymał się koło stawu. „Chyba umyję i wyszoruję porządnie tego brudasa" -pomyślał i wziął się do roboty. Nagie pod ostatoią^aist^ątoiotacośbiyswłio i po chwili wie posiadający siąze zdumienia i radości Bhola trzymał w ręku złoty garnek. „Los się wreszcie do mnie uśmiechnął" - z tą myślą co tchu popędził do domu wpadając po drodze do sklepu złotnika. Sprzedał swój skarb za kilka tysięcy rupii* i pełen dumy z posiadanego bogactwa wrócił do domu. Cała wioska naturalnie od razu zauważyła, że prostaczek Bhola nagle się wzbogacił. Ciekawość spędzała sąsiadom sen z powiek.
-  Przyznaj się, Bholo, skąd masz tyle pieniędzy?
-  Ano - chętnie udzielał odpowiedzi Bhola - przecie wiedzieliście, że mój wół zdechł. Cóż miałem robić? Zdarłem z niego skórę i chciałem ją sprzedać. Kupca nie musiałem długo szukać. Jakaś, jak widać bardzo bogata staruszka napełniła hojnie mój woreczek pieniążkami.
Mieszkańcy wioski nie zastanawiali się zbyt długo. Postanowili iść za przykładem Bholi, pozabijali swoje woły, pozdzierali z nic...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin