Wilk [Namida Kazeno].docx

(305 KB) Pobierz

„WILK”

 

Autor: Namida Kazeno


http://www.yaoi.strefa.pl/html/opowiadania/namida/wilk1.html

 


Epizod I:

"W jamie wilka."

Nikły płomień staromodnej gazowej zapalniczki na kilka sekund oświetlił nieznacznie moją twarz. Zaciągnąłem się papierosem i przytrzymawszy chwilę oddech w płucach wypuściłem kłęb dymu. Odchyliłem się na oparciu niewygodnego fotela i rozejrzałem po małym skąpanym w półmroku obskurnym pokoiku, których wiele za drańskie sumy oferował ten zapuszczony motel. Nieliczne zniszczone meble pewnie pamiętały jeszcze III Wojnę Światową. Cały ten budynek prawdopodobnie nie zmienił się od tamtego czasu. Wciąż miał okna ze zwykłego szkła i drzwi zaopatrzone w stare w większości już niesprawne zamki na klucz. Dawno takich nie widziałem. Przez uchylone okno wpadało blade światło ulicznej latarni, która ostatkiem sił próbowała rozproszyć czarne jak atrament ciemności. Ciszę nocy zakłócały tylko odległe krzyki pijaków i jeszcze odleglejsze wycie jakiegoś samochodowego alarmu. Popiół z mojego wypalającego się papierosa spadł na poplamiony, wytarty dywan.
Usłyszałem ciche stąpanie bosych stóp. Odwróciłem głowę, patrząc na wychodzącego z cienia nagiego nastolatka. Jasne postrzępione włosy opadały mu na ramiona, a ciemnozielone oczy opalizowały w półmroku. Jakiś artysta pewnie zachwyciłby się sposobem, w jaki cienie rozkładały się na jego młodej, alabastrowej skórze... Ale ja nigdy nie byłem artystą i pewnie nigdy nim nie zostanę, bo widziałem tylko ciało, które wynająłem na tę noc. Jak i równie obojętne mi było, czy byłby to chłopak, czy dziewczyna. Bez różnicy. Chłopak uśmiechnął się lekko i podszedł do mnie powoli. Usiadł mi okrakiem na kolanach i przysunął się bliżej, całkiem blisko. Jego włosy połaskotały mnie w policzek, kiedy pochylił się i pocałował mnie w szyję. Ładnie pachniał. Poczułem, jak rozpina zamek mojej kurtki i wsuwa dłonie pomiędzy poły nie zapiętej koszuli. Chwyciłem go za nadgarstek i wykręciłem mu rękę do tyłu. Jęknął cicho, ale natychmiast zamilkł, zaciskając zęby i odwracając głowę w bok. Po chwili popatrzył na mnie z ukosa. Jego oczy lśniły. Z kamiennym wyrazem twarzy przyciągnąłem jego rękę jeszcze bardziej do pleców, tak, że wystarczał niewielki ruch - jego lub mój - by bark został pogruchotany. Stłumił jęk, wciąż na mnie spoglądając. Robił to w dziwny sposób, bo bez jakiegokolwiek wyrzutu w oczach. Emanowała w nich potulna zgoda.
"Tak... będzie drożej..." - wyszeptał cicho. Skinąłem głową i nie puszczając go, przesunąłem dłonią po jego klatce piersiowej. Zacisnąłem palce na sutku. Drgnął. Uśmiechnąłem się do siebie. Jeszcze nie był przyzwyczajony do dotyku. Najwyraźniej od niedawna w tym zawodzie. Przyjrzałem mu się uważniej. Na pewno. Jego ciało było młode i delikatne, nie zniszczone jeszcze pracą i narkotykami. Żyłki na jego przedramionach i w okolicach obojczyków były widoczne pod jasną skórą. Za jakieś trzy miesiące schowają się całkiem, jeśli chłopak nie przestanie zażywać czarnej heroiny, o czym świadczyły ślady po ukłuciach na jego szyi. Mógł mieć nie więcej jak szesnaście lat. Ostatnio na ulicę wychodzili coraz młodsi, zarówno narkomani dla zarobienia na następną działkę, jak i uciekinierzy z domu - dla utrzymania się przy życiu. Uniosłem rękę i chwyciłem go za podbródek. Przesunąłem kciukiem po gładkim policzku. Zadrżał i nabrał powietrza. - "Nie można bić po twarzy."- powiedział nieśmiało, jakby sam wstydził się swoich słów. Trochę mnie zdziwił ten ton i mimowolnie zmarszczyłem brwi. Widząc tę zmianę na mojej twarzy poderwał się.-"To znaczy można...!" - poprawił się natychmiast, trochę zaniepokojony.-"Ale nie tak, żeby zostały siniaki..."- dodał jeszcze ciszej i pochylił głowę, spuszczając wzrok.

"Nie martw się, nie zostaną." - odparłem twardo i wstałem, wciąż trzymając go w uścisku i prowadząc w stronę łóżka. Tam puściłem jego rękę. Automatycznie sięgnął drugą dłonią do obolałego stawu, równocześnie wchodząc na łóżko i klękając na nim. Podniósł wzrok i popatrzył na mnie z wyczekiwaniem. Nie zwracając na niego uwagi zdjąłem kurtkę i koszulę. Z lekkim rozbawieniem zauważyłem, jak rozszerzają mu się oczy na widok szerokiej szramy ciągnącej się na skos mojego torsu - od lewego ramienia do prawego biodra, przy którym przyczepiona była do paska i uda kabura z moim pistoletem. To chyba spluwa zrobiła na nim największe wrażenie. Wielka, zimna, połyskująca stal z piętnastostrzałowym magazynkiem i osobną lufą do pięciu pocisków nowego typu dum-dum. Wykonana specjalnie na moje zamówienie. Odpiąłem kaburę i odłożyłem na stolik tuż obok łóżka. Dostrzegłem, że uwagę chłopca przykuwa także tatuaż na mojej prawej piersi, przedstawiający głowę czarnego wilka. Uklęknąłem na materacu i pochyliłem się nad nastolatkiem, a on położył się, rozsuwając usłużnie nogi. Jeszcze raz popatrzyłem na niego. Jego oczy lśniły w cieniu jak dwa szmaragdy. Wyglądał słodko i niewinnie, ale nie mógł liczyć na żadną czułość z mojej strony. Nie miał do tego prawa...

 

--------------------------------------------------------------------------------





Ciszę nocy zagłuszał natrętny świdrujący sygnał telefonu. Światło zapaliło się, a do obszernego, urządzonego z przepychem pomieszczenia wkroczył mężczyzna o ciemnych, przyprószonych siwizną włosach ubrany w szlafrok. Patrząc z żądzą mordu w oczach na aparat telefoniczny podniósł słuchawkę.
"Tak?" - rzucił niechętnie.-"I, kimkolwiek, do licha, jesteś, dlaczego i jakim cudem zablokowałeś sekretarkę!" - dodał z wściekłością. W słuchawce rozległ się cichy, ledwo dosłyszalny głos. Wystarczająco jednak wyraźny by wywołać na twarzy mężczyzny błyskawiczną zmianę. Jego oczy rozszerzyły się, a oblicze skamieniało. - "Ja...jak to?" - wydukał.-"Jest w mieście? Od kiedy? Skąd wiesz?" - wyrzucał pytania.

"Mam dobrych informatorów..." - głos po drugiej stronie słuchawki był całkowicie spokojny, wręcz beztroski.

"Ale miał mnie powiadomić, kiedy przyjedzie!" - zawołał mężczyzna z odcieniem lęku w głosie.

"To by było do niego niepodobne." - głos stał się odrobinę ironiczny.-"Nigdy tego nie robi... Lepiej zacznij go szukać, zanim on znajdzie ciebie!" - w słuchawce rozbrzmiał głośny śmiech i połączenie zostało przerwane. Mężczyzna przez chwilę stał w bezruchu. Jego twarz zastygła w wyrazie lęku i dezorientacji. Nagle, kiedy informacje dotarły do jego mózgu, zerwał się, rzucając słuchawkę i wybiegł z pokoju.

 

--------------------------------------------------------------------------------





Powoli otworzyłem oczy. Świt przybrany w gamę odcieni szarości wlewał się przez brudne szyby, a blade światło sprawiało, że pomieszczenie wydawało się jeszcze bardziej odrażające. Spojrzałem na drugą stronę łóżka. Była pusta, jednak zmiętoszona pościel wciąż pozostawała ciepła, a na podłodze leżały ubrania. Usłyszałem szum wody w pomieszczeniu obok. Wstałem i założyłem spodnie. Zanim chłopak wyszedł z łazienki, zdążyłem położyć na stoliku umówioną wcześniej kwotę wraz z drobnym napiwkiem. Zapalałem właśnie papierosa, kiedy wszedł do pomieszczenia, zawinięty w ręcznik. Mokre włosy opadały na jego ramiona i przyklejały się do twarzy i szyi. Bez słowa, nawet na mnie nie patrząc pozbierał ubrania i zaczął szybko je zakładać. Krótka, odkrywająca pępek biała koszula o udartych rękawach i czarne bardzo obcisłe spodnie z licznymi wrzecionowatymi wycięciami po zewnętrznej stronie nóg - od bioder, aż do kostek - naprawdę przyciągały uwagę. Praktycznie rzecz biorąc, jego strój więcej odsłaniał, niż zasłaniał. Może właśnie dlatego go wybrałem... Spokojnie stałem przy oknie, paląc papierosa i obserwując wschodzące Większe Słońce oraz pojawiające się stopniowo kolory, jakie nadawało ono światu. Kiedy chłopak się ubrał, dostrzegł kredyty i podszedł do stolika.

"Wystarczy?" - zapytałem.

"Tak, dziękuję." - odparł, wciąż nie podnosząc wzroku i schował blaszki. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi.

"Mały!" - zawołałem. Zatrzymał się i po raz pierwszy tego ranka spojrzał na mnie. Może to było złudzenie, albo tylko gra wschodzącego słońca, którego światło wypełniało pokój, ale wydawało mi się, że oczy chłopca szklą się dziwnie, jakby były w nich ślady łez.

"Tak?" - zapytał, opuszczając wzrok i wbijając go w brudny dywan.

"Wiesz, gdzie tu można dostać działkę dobrego towaru?"

Przez moment wydawał się zaskoczony. Rzucił mi zdziwione spojrzenie i zamrugał powiekami.

"Jest takie miejsce." - odpowiedział po chwili.-"Tu niedaleko, ale mają bardzo drogo." - dodał.

"To nie ma znaczenia." - powiedziałem, zakładając koszulę.-"Zaczekaj, zaprowadzisz mnie."

 

--------------------------------------------------------------------------------





Kłęby dymu wiły się nad okrągłymi stolikami i unosiły pod sufitem niewielkiego baru. Podobnie jak motel, usytuowany był w Starej Dzielnicy, a sam budynek w zbliżonym stanie. Chłopak szybko przemknął między stolikami, absolutnie nie reagując na zaczepki tamtejszych gości. Podszedł do baru. Na przeciwległej ścianie, nad półkami z alkoholem wisiało długie prostokątne lustro, w którym to po raz pierwszy od kilkunastu tygodni zobaczyłem swoją twarz. Mimo wszystko nie zmieniłem się zbytnio przez ten czas. Ot, ten sam facet po trzydziestce, o czarnych opadających na szyję i policzki strzępionych włosach. Twarz lekko opalona, a w wyniku zmian genetycznych pozbawiona owłosienia. Tylko oczy... Zabieg w sumie się udał, ale ten rozwodniony błękit tęczówek całkowicie mnie zaskoczył. Wiedziałem, że coś poszło nie tak, kiedy nie chciała dać mi lustra. Poza tym, jak powiedziała, zabieg udał się tylko "w sumie"...
Stojący za blatem wysoki mężczyzna o zaczesanych w kucyk kasztanowych włosach uśmiechnął się na jego widok.

"Hej, Lucas!" - zawołał do chłopaka.

"Cześć, Jessie!" - odpowiedział uśmiechając się i opierając łokcie na blacie baru.

"Co cię tutaj sprowadza?" - zainteresował się, nie przerywając wycierania szklanki z grubego szkła.-"Znowu masz do mnie jakiś interes?" - zapytał, wyraźnie akcentując słowo ?interes".

"Nie." - pokręcił głową.-"Nie ja. On!" - wskazał mnie ruchem głowy.-"Potrzebuje towaru."

"Tak?" - Jessie odsłonił w uśmiechu białe zęby.-"Wnioskując z tego, że jesteś z nim, sądzę, że już takowy znalazł."

"Jessie!" - chłopak żachnął się odrobinę. Na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec. Mężczyzna roześmiał się i zwrócił do mnie.

"Słucham?" - powiedział z wyczekiwaniem.

"Szukam Cordix." - odparłem. Na te słowa obydwaj, Lucas i barman spojrzeli na mnie z wyrazem szoku na twarzach.-"Dwieście gramów." - dodałem, nie zwracając najmniejszej uwagi na ich poruszenie.

"Oooo..." - zaczął Jessie. - "To rzadko spotykane na rynku i niezwykle drogie." - dodał z miną wytrawnego biznesmena. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnąłem jeden z woreczków z kredytami. Wysypałem połowę blaszek. W większości były o nominałach stukredytowych. Barman zagwizdał z podziwem, a Lucas stanął jak skamieniały. Pewnie żałował, że nie skorzystał z okazji i nie przeszukał moich ubrań kiedy spałem.

"Wystarczy?" - zapytałem mężczyznę.

"Jasne, jasne." - przytaknął szybko. I schylił się po coś spod baru. Usłyszałem szczęk otwieranego zamka i po chwili wynurzył się z małym drewnianym pudełkiem.-"Dwadzieścia gramów, wszystko co mam." - wręczył mi pudełko. Sprawdziłem błękitny proszek, a on zainkasował kredyty.-"Trochę mnie dziwi, że nosicie przy sobie taką furę pieniędzy, panie." - powiedział.-"To trochę niebezpieczne." - zauważył.

"Mam dobre ubezpieczenie." - odparłem i odchyliłem brzeg kurtki, tak by mógł zobaczyć kaburę z pistoletem.

"Rozumiem." - uśmiechnął się. Jego wzrok padł na Lucasa, który wciąż nic nie mówił tylko wpatrywał się w nas jak zaklęty.-"Dla ciebie też coś mam." - powiedział, wydobywając z kieszonki koszuli skręta. Chłopiec drgnął i popatrzył na niego z wyrzutem.

"Przecież wiesz, że nie mam czym zapłacić!"

"A może masz?..."uśmiechnął się wymownie i pochylił nad blatem baru.

"Daj spokój, Jessie!" - Lucas rzucił mu błagalne spojrzenie, wzdychając z rezygnacją.

"Tylko buzi..." - powiedział i kusicielskim gestem przysunął skręta do oczu chłopaka. Lucas zbliżył się i lekko rozchylił usta. Mężczyzna pochylił się jeszcze niżej i dotknął wargami warg chłopca, powoli wsuwając mu język do ust. Głęboki i niezwykle intensywny pocałunek trwał z pół minuty. Nic dziwnego, skoro był zapłatą za narkotyk. W końcu Jessie odsunął się i wcisnął Lucasowi skręta do ust. Zanim znalazł swoją zapalniczkę. Płomień mojej zabłysł przed oczyma chłopca. Skinął głową i odpalił, z wyraźną przyjemnością zaciągając się błękitnym dymem. Wtedy poczułem, że ktoś mi się przygląda. Podniosłem wzrok i napotkałem brązowe spojrzenie barmana.-"Naprawdę jesteście z daleka, panie." - stwierdził, zerkając na zapalniczkę, którą chowałem do kieszeni.-"Stara technika już dawno zniknęła z tych rejonów. W tej dzielnicy coś niecoś jeszcze zostało, ale w mieście..."

"Dziękuję!" - odparłem, idąc w stronę wyjścia.

Przy każdym kroku na piaszczystej drodze wokół moich wysokich do kolan butów wzbijały się tumany kurzu. Usłyszałem jadący powoli samochód. Zbliżył się do minie, wzniecając jeszcze więcej pyłu. Była to nowoczesna granatowa limuzyna - model tegorocznej produkcji. Jedna z przyciemnianych szyb powoli opuściła się i w oknie pojawiła się twarz mężczyzny pod czterdziestkę.

"Pan McCaffrey?" - zawołał.

"A kto pyta?" - odparłem zimno wciąż idąc w swoją stronę.

"Jestem Thomas Applegate."- przedstawił się. - "Wynająłem pana."

Zatrzymałem się, a on dał szybki znak szoferowi i samochód również stanął. Przez dłuższą chwilę przyglądałem się mu.

"Nie przypominam sobie!" - odpowiedziałem w końcu, ponownie idąc w swoją stronę. Mężczyzna wykonał szybki gest i samochód ruszył za mną.

"Może to odświeży panu pamięć..." - rzekł. Popatrzyłem na niego kątem oka. W dłoni trzymał niewielką podstawkę, na której wyświetlane było zdjęcie przystojnego młodego mężczyzny. - "Zechce pan wsiąść i porozmawiać?"

 

--------------------------------------------------------------------------------





Lucas powoli palił, wciąż patrząc na drzwi, za którymi znikł mężczyzna. Jessie oparł się o blat.

"Interesująca postać." - zauważył. -"Przychodzi sobie znikąd i kupuje najdroższy narkotyk na rynku za sumę przewyższającą moje miesięczne dochody..." - stwierdził sarkastycznie. - "Lucas!" - wyrwany z zamyślenia chłopak spojrzał na niego. - "Kto to jest?"

Lucas wzruszył ramionami.

"Nie mam pojęcia." - strzepnął popiół na podłogę.-"Wczoraj tylko podszedł do mnie i powiedział, że mam go zaprowadzić do najbliższego motelu. Potem kazał mi zostać..." - zaciągnął się.

"Zagadkowy typ."- barman zerknął na drzwi, którymi wyszedł obiekt ich dyskusji. Przez dłuższą chwilę milczał zastanawiając się nad czymś.-"No, nieważne!" - uśmiechnął się w końcu, znów spoglądając na chłopca.-"Masz trochę czasu?" - zapytał, widząc, że Lucas wypalił już narkotyk.

"Skończyłem swoją zmianę i mam parę godzin wolnego."

"Posprzątaj na zapleczu, to dam ci następnego skręta." - ruchem głowy wskazał drzwi za barem.

 

--------------------------------------------------------------------------------





Wyściełane aksamitem siedzenia limuzyny były niezwykle wygodne, a samo jej wnętrze przytulne i zaciszne za przyciemnianymi szybami.

"Cieszę się, że pana znalazłem." - powiedział, chowając wyświetlacz do wewnętrznej kieszeni garnituru. Popatrzyłem na niego w milczeniu. Zamilkł i przez chwilę przyglądał mi się. Nagle ocknął się i odbiegł gdzieś wzrokiem. - "Zadbałem o wszystko." - oznajmił. - "Wynająłem przyjemne mieszkanie na skraju Nowego Miasta. Powinno się panu spodobać."

Nic nie odrzekłem. Przez kilka minut jechaliśmy w całkowitym, niezręcznym, choć nie przeszkadzającym mi milczeniu. Nagle samochód zwolnił i w końcu zatrzymał się.

"Jesteśmy na miejscu." - poinformował wysiadając. Również wysiadłem i rozejrzałem się. Czteropiętrowy budynek wykonany był z białej cegły. Nie wyróżniał się niczym specjalnym, wśród innych domów o podobnej wielkości. Ulica w niczym nie przypominała slumsów, które opuściliśmy. - "Proszę za mną, panie McCaffrey"

Bez słowa podążyłem za Applegatem. W windzie wsunął kartę identyfikacyjną do czytnika i nacisnął przycisk z numerem 3. Z cichym szmerem dźwig wciągnął nas na odpowiednie piętro. Drzwi rozsunęły się, ukazując długi korytarz z drewnianą podłogą. Mężczyzna wszedł do pierwszego pomieszczenia, które stanowił w pełni umeblowany obszerny salon. W rogu, pod ścianą stała duża narożnikowa kanapa, a naprzeciwko niej plazmowy telewizor. Drewniana podłoga błyszczała, odbijając światło wpadające przez duże okna i przeszklone drzwi, prowadzące na obszerny balkon. Na środku pomieszczenia stała niewielka szklana ława i dwa duże, obite czarną skórą fotele. - "To jedno z najbardziej luksusowych mieszkań w okolicy." - zauważył z dumą Applegate. - "Nie wiem, do jakich warunków jest pan przyzwyczajony, panie McCaffrey, ale wolałem wybrać ten spokojniejszy rejon. Jak pan widzi, dbam o swoich gości." - uśmiechnął się.-"Proszę za mną!" - ruszył w stronę wejścia bez drzwi, które łączyło salon z następnym pomieszczeniem. Przeszliśmy do dużej, wyłożonej małymi białymi kafelkami kuchni, wyposażonej w najnowocześniejszy sprzęt. Jasne światło umieszczonych na suficie lamp, powodowało, że sprawiała wrażenie sterylnego szpitalnego pokoju. Nie zatrzymując się wyszedł na korytarz i wskazał kolejno dwa wejścia. - "Sypialnia i gabinet." - wyjaśnił i odwrócił się w stronę ściany, zamykającej korytarz. - "Oczywiście zająłem się też sprawą miejsca dla pańskiego sprzętu." - popatrzył na mnie z niepokojem i badawczo zmierzył mnie wzrokiem.-"Ma pan jakiś sprzęt?" - zapytał z taką miną, jakby oczekiwał, że zaraz wyciągnę bazukę z kieszeni.

"Raczej nie przy sobie..." - odparłem kwaśno. Jego oblicze rozjaśniło się.

"No tak." - przyznał. - "Tak, czy inaczej to nieistotne." - dodał beztrosko.-"Mogę zdobyć niemalże wszystko, czego będzie pan potrzebował." - z tymi słowami sięgnął do wiszącego na prostopadłej ścianie obrazka i przesunął go, odsłaniając niewielki panel kodu cyfrowego. Szybko wystukał kilka cyfr.-"Potem zmieni pan kod na jaki zechce." - oznajmił, kiedy ściana zaczęła przesuwać się z cichym szmerem. Światła zapaliły się, ukazując naszym oczom długie wyłożone materiałem wyciszającym pomieszczenie, na którego ścianach wisiały pistolety różnego rodzaju i wszelka inna broń, począwszy od noży, a na broni dźwiękowej skończywszy. Musiałem niechętnie przyznać, że dawno nie spotkałem się z takim arsenałem. Najwyraźniej dostrzegł odcień podziwu na mojej twarzy, gdyż uśmiechnął się zadowolony.-"Zebrałem już skromną kolekcję." - oznajmił, akcentując słowo"skromną". - "Tam może pan trenować swoje umiejętności." - wskazał odległy koniec pomieszczenia, gdzie mieściła się strzelnica z trzema stanowiskami.-"Chociaż z tego co o panu słyszałem,"- uśmiechnął się z pewną satysfakcją.-"trening nie jest panu potrzebny, panie...

 

--------------------------------------------------------------------------------





"Wilk?" - młody mężczyzna o fioletowych sięgających szczęki włosach uniósł się ze swojego miejsca przy stoliku. W jego jasnobrązowych oczach płonęła wściekłość, gdy patrzył na stojącego pod drugiej stronie stołu mężczyznę w wojskowym mundurze.

"Uspokój się, Mike!" - siedzący obok starszy brodaty mężczyzna położył młodzieńcowi rękę na ramieniu i posadził go siłą na krzesło, przenosząc wzrok na wojskowego.-"A Jerremy nam opowie, co słyszał." - uśmiechnął się lekko, lecz nie sympatycznie.

"Ale już to zrobiłem." - odparł tamten zmieszany. - "Wszystko co wiem, to to, że podobno pojawił się w mieście. Poza tym, to tylko plotki, no i muszę już wracać do jednostki." - powiedział jednym tchem i odmaszerował stukając obcasami. Fioletowo-włosy chłopak oparł łokcie o blat i zacisnął jedną pięść, obejmując ją drugą dłonią. Nieruchomo wpatrywał się powierzchnię stołu, a całe jego ciało było napięte do granic możliwości Nie odwracając się, zwrócił się do siedzącego obok mężczyzny.

"Jeśli to naprawdę on, Gregory, to ja..." - na chwilę głos odmówił mu posłuszeństwa. - "...to ja przysięgam, że go zabiję!" - oznajmił ze złością.

 

--------------------------------------------------------------------------------





Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się nieznacznie. Więc i tutaj dotarła moja zła sława.

"Tak mówią, ale nigdy nie zaprzestaję rozwijania moich umiejętności." - ruszyłem w stronę korytarza, a Applegate bez słowa podążył za mną. - "Poza tym, wolałbym, żeby nie nadużywał pan mojego przezwiska." - dodałem, wchodząc do salonów i siadając w jednym z foteli. Wyciągnąłem z kabury broń i zacząłem ją oglądać. Mężczyzna wydawał się być odrobinę zaskoczony, a może nawet zaniepokojony, że nie dostrzegł jej pod moją długą kurtką.-"Ze względów zawodowych. Nie chcę, żeby zbyt wielu ludzi wiedziało, iż jestem w mieście."

"O-Oczywiście!" - skinął głową.

"Jeśli zaś chodzi o kwestię wynagrodzenia,..." - sprawdziłem magazynek. Był pełny. - "...to płaci mi pan tysiąc kredytów na dzień i dodatkowo od każdego zlecenia kwoty, które ustanowię."

"Ma się rozumieć. - skinął głową - "Proszę, oto karta do konta, na które będę przelewał pieniądze."

Spojrzałem na niewielką aluminiową kartę.

"Nie." - rzekłem, nawet po nią nie sięgając.

"Jak to?" - zdziwił się.

"Wolę gotówkę." - oznajmiłem.-"Codziennie będzie mi pan przysyłał kuriera z pieniędzmi, inaczej nie ma żadnej współpracy."

"Ja... jak pan sobie życzy."

Popatrzyłem na niego i schowałem broń. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnąwszy bilet parkingowy, wręczyłem go mężczyźnie. Popatrzył zaskoczony na plastikową kartkę.

"Tam zostawiłem mój samochód." - wyjaśniłem.-"Proszę powiedzieć swojemu szoferowi, żeby odstawił go pod dom."

Kiwnął głową wyraźnie urażony. Chyba po raz pierwszy w życiu został potraktowany jak chłopiec na posyłki. Bez słowa położył kartę identyfikacyjną od mieszkania na stół i wyszedł. Kiedy usłyszałem, jak zasuwają się za nim drzwi windy rozsiadłem się wygodnie na fotelu i założyłem ręce za kark. Nowy pracodawca i nowe zlecenia. W dodatku taki, którym można do pewnego stopnia manipulować. Marzenie każdego skrytobójcy. Tak. Byłem płatnym mordercą, zabójcą na zlecenie, facetem od mokrej roboty. Był to dobrze płatny, lecz niebezpieczny i w większości miast nielegalny zawód. W tym częściowo legalny, o ile się nie wchodziło w paradę służbom bezpieczeństwa. Wstałem i zbliżyłem się do szklanych drzwi. Otworzyłem je, wychodząc na duży balkon i podchodząc do balustrady. Usiadłem na niej, opierając się plecami o brzeg ściany. Rozejrzałem się po okolicy. Kilka metrów od rzędu budynków był niewielki park, a wąskimi chodnikami z czerwonej kostki spacerowali ludzie. Ciepły wiatr rozwiewał moje czarne włosy i łagodnie smagał twarz. Znowu wyciągnąłem pistolet i przyjrzałem się mu. Nazywali mnie wilkiem między innymi z powodu mojego tatuażu na piersi, a także grawerunku na kolbie pistoletu, przedstawiającego to wymarłe już dziś zwierzę. Był jeszcze jeden powód... Wyciągnąłem z kieszeni kurtki niewielki, płaski wyświetlacz hologramów i lekko nacisnąłem jego powierzchnię. Nad płytką pojawiła się podobizna przystojnego młodego mężczyzny o bardzo jasnych, prawie białych włosach. Dostałem to w przesyłce od zleceniodawcy. To samo zdjęcie pokazał mi Applegate, aby przekonać mnie, że to on jest moim nowym pracodawcą. Schowałem wyświetlacz i czule pogładziłem zimną stal w mojej ręce, ostatecznie zaciskając palce na kolbie. Wkrótce wilk znowu wyjdzie ze swej jamy, żeby zapolować...

Epizod II:

"Oczy wilka."

Paląc papierosa stałem oparty o zimny mur jednego z budynków i obserwowałem drzwi niewielkiej knajpy naprzeciwko. Wąska zacieniona uliczka, w której się skryłem dawała mi sto procent niezauważalności, więc mogłem pozwolić sobie na zmniejszenie czujności. Czekałem już od jakichś czterdziestu minut, aż mój cel wyjdzie z baru. Wnioskując z wrażenia, jakie sprawiał swoją osobą Applegate, spodziewałem się, że moimi zleceniami będą głównie osoby pochodzące z jego środowiska. Toteż z pewnym zdumieniem stwierdziłem, że młody jasnowłosy mężczyzna jest zwyczajnym, nie posiadającym żadnych specjalnych przywilejów obywatelem tego miasta. Na takiego przynajmniej wyglądał. Ale nie do mnie należało roztrząsanie decyzji moich zleceniodawców. Upuściłem niedopałek i zgasiłem go podeszwą buta. Dostrzegłem wychodzącego z baru młodego mężczyznę, którego chwiejny krok świadczył o jego stanie. Cicho wysunąłem się z mego ukrycia i ruszyłem za nim. Przyspieszyłem, wymijając kilka osób i trzymając się w odległości mniej więcej pięciu metrów od mojego celu. Dystans stopniowo zmniejszał się. Wsunąłem dłoń w rękawiczce do kieszeni długiego prochowca i ująłem kolbę niewielkiego pistoletu. Nagle usłyszałem dość bliskie strzały. Z uliczki po przeciwległej stronie ulicy wybiegła grupka nastolatków, po czym rozpierzchła się wbiegając w liczne zaułki pomiędzy domami. Dwóch z nich przemknęło do uliczki, obok której przechodziłem. Jeden wpadł na mnie, najwyraźniej boleśnie się zderzając, gdyż jęknął cicho, kuląc ramiona. Kiedy podniósł wzrok spojrzałem prosto w szmaragdowe oczy Lucasa. Był nie mniej zdziwiony niż ja.

"Ty?" - wyszeptałem zaskoczony. On szybko obejrzał się za siebie z niepokojem, po czym bez słowa ruszył biegiem w głąb uliczki. Przypomniawszy sobie o swoim celu starałem się odszukać wzrokiem mężczyznę. Mignął gdzieś w oddali pomiędzy głowami innych ludzi, którzy zdawali się absolutnie nie przejmować wystrzałami i w końcu znikł z pola mojego widzenia. Zakląłem cicho, wściekły, że pozwoliłem sobie na zdekoncentrowanie uwagi. Najwyraźniej pobyt w klinice trochę ujemnie wpłynął na moje umiejętności. Musiałem nad sobą popracować. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni płaszcza po papierosy i dostrzegłem krew na rękawie. Zdziwiony popatrzyłem w stronę, gdzie pobiegł Lucas. Ruszyłem w tamtym kierunku. Po przejściu kilku metrów dostrzegłem go, ciężko wspartego o mur. Kiedy mnie usłyszał, odwrócił się. Oddychał bardzo szybko i z trudem, prawą dłoń trzymał przy lewym barku, a spomiędzy jego palców ciekła krew. - "Postrzelili cię?"- zapytałem bez jakiegokolwiek współczucia. - "Kto? Policja?" - nie odpowiedział, tylko odwróciwszy głowę, rozdarł zakrwawiony rękaw koszuli. - "Więc nie tylko jesteś dziwką, ale również działasz w gangu!" - stwierdziłem z kpiną. Spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem w oczach. Nagle zobaczyłem, jak wsuwa sobie dwa palce w brzeg rany. Dostrzegłem ciemny kształt końca pocisku. Spróbował go chwycić, ale zbyt wielki ból sprawił, że wstrząsnął nim dreszcz i kula wymknęła się z palców. - "Co ty robisz?"- zapytałem podchodząc bliżej. according to

"Muszę ją wyciągnąć!" - odparł z trudem.

"Tutaj?" - uniosłem drwiąco brwi.

"Żaden lekarz nie przyjmie mnie z policyjnym nadajnikiem." - wykrztusił ze złością i popatrzył na mnie, jak na kogoś, kto niczego nie rozumie.-"Muszę to wyciągnąć, inaczej mnie znajdą." - teraz w jego oczach pojawiła się niema prośba. Wzruszyłem ramionami. Właściwie nie miałem nic do stracenia i tak już nie odnalazłbym swojego celu. Odpiąłem od paska mały sprężynowy nóż i wysunąwszy ostrze zbliżyłem się do chłopca. Mocno chwyciwszy jego ramię, brzegiem noża odchyliłem kawałek postrzępionej skóry. Lucas odwrócił głowę w drugą stronę. Musiał mi bardzo ufać. Ja obcemu facetowi nie pozwoliłbym grzebać sobie w ranie. Chociaż w gruncie rzeczy, on nie miał wielkiego wyboru. Przesunąłem ostrze wzdłuż naboju. Dopiero teraz dostrzegłem, że jego końcówka lekko i regularnie migocze. Więc nawet tutaj stosowano półostrą amunicję, która z reguły nie raniła mocno, a często pozwalała na szybkie odnalezienie podejrzanego. Lucas syknął z bólu, kiedy ostrożnie podważyłem pocisk i zacząłem go powoli wysuwać. Kiedy już prawie wyciągnąłem nabój, poczułem jak chłopak drgnął i zaczął wolno osuwać się na ziemię. No nie! - pomyślałem, podtrzymując go. Jeszcze tylko brakowało mi nieprzytomnego z bólu dzieciaka. Zaoferowałem się tyko, że wyciągnę mu pocisk, a nie, że będę go niańczył!

 

--------------------------------------------------------------------------------





"Przez całe dwa dni cisza." - zauważył siwobrody mężczyzna, patrząc na siedzącego przy stoliku młodzieńca.-"Chyba niepotrzebnie się martwiłeś, Mike!" - uśmiechnął się. Fioletowo-włosy chłopak pokręcił smutno głową.

"Jeśli to rzeczywiście on, to już niedługo coś usłyszymy." - odparł, wypijając łyk z kieliszka z grubego szkła.-"Tam, gdzie pojawia się Wilk, wcześniej, czy później ktoś umiera..."

"Ty to potrafisz siać optymizm." - stwierdził ironicznie barman. Młodzieniec wzruszył ramionami.

"Michael!" - rozległo się. Podniósł wzrok, patrząc na stojącą w wejściu do baru promiennie uśmiechniętą dziewczynę w wieku około 17 lat, w krótkiej spódniczce i zaczesanych w kucyki różowych włosach.

"Mi-Miriam!" - wykrztusił, wstając. Podbiegła do niego, radośnie rzucając mu się na szyję.

"Coś taki zdziwiony?" - zawołała. - "Mam teraz tygodniową przerwę w szkole! Nie cieszysz się?" - odsunęła się o niego odrobinę i zrobiła zmartwioną minkę. Uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.

"Oczywiście, że się cieszę! Po prostu zaskoczyłaś mnie."- wyjaśnił.

"Ech, dzieciaki, dzieciaki." - zawołał Gregory.-"Idźcie gdzieś razem." - zaproponował.-"Miriam, zabierz go, niech ten sztywniak się rozerwie." - roześmiał się.

"Pewnie, Greg!" - zakrzyknęła i pociągnęła trochę wzbraniającego się Michaela w stronę drzwi.

 

--------------------------------------------------------------------------------





Moja sypialnia była urządzona w gamie chłodnych odcieni niebieskiego koloru. Na błękitnych ścianach wisiały obrazy przedstawiające niebo w różnych porach dnia. Fotele obite były aksamitem w kolorze chabrów, a duże łóżko pokrywała lazurowa kapa z lśniącego atłasu. Teraz leżała na niej drobna jasnowłosa postać. Po opatrzeniu rany, wypełnieniu jej pianką przyspieszającą gojenie i po podaniu leków przeciwbólowych i zapobiegających zakażeniu, Lucas oddychał już normalnie i teraz najzwyczajniej spał. Ja siedziałem na fotelu na wprost jednej strony łóżka i trzymając nie zapalonego papierosa w ustach patrzyłem na niego. Jego jasne włosy rozsypały się na poduszce, a twarz o delikatnych wręcz dziewczęcych rysach była niezwykle spokojna i niewinna. Teraz w żaden sposób nie przypominał tej wyuzdanej męskiej prostytutki z przedwczorajszej nocy. Poruszył się przez sen. W milczeniu obserwowałem, jak jego głęboki sen stopniowo przemienia się w drzemkę i w końcu opuszcza go całkowicie. Powoli otworzył oczy. Zamrugał powiekami i rozejrzał się zdezorientowany, ostatecznie zatrzymując na mnie swój pytający wzrok.

"Wrzuciłem nadajnik do studzienki."- powiedziałem, w końcu zapalając papierosa.-"Trochę go poszukają."

Skinął głową i podniósł się do pozycji siedzącej.

"To nie jest poważna rana." - ciągnąłem. - "Za jakieś dwa dni będziesz prawie całkiem zdrowy."

"Dziękuję."- skinął głową i pochylił ją tak, że nie mogłem dostrzec jego oczu.

"Do następnego razu..." - dodałem złośliwie. Drgnął, ale nie podniósł wzroku. - "Długo jesteś w tym gangu? Napadacie na sklepy, czy co?" - zapytałem ze złością. Nie odpowiedział. Kiwnął tylko nieznacznie głową. - "Mało wam pieniędzy z prostytucji?"

"Niewiele tego jest..." - odparł, podnosząc wzrok. Jego oczy lśniły dziwnie. - "Prawie wszystko idzie do kieszeni alfonsa. Nam zostają napiwki." - wyjaśnił.

"To trochę niesprawiedliwe." - stwierdziłem. Wzruszył ramionami.

"Komu się mamy poskarżyć?" - mruknął z nutką irytacji w głosie. - "Mamy dach nad głową, wyżywienie, ubrania i opiekę na ulicy. To ma nam wystarczyć." - wyjaśnił.

"Lepiej, żebyś skończył z tym dla własnego dobra." - powiedziałem chłodno, surowo mierząc go wzrokiem. - "Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia. Na twoim miejscu zostawiłbym próbę usamodzielniania się i wrócił do rodziców!"

Znowu pochylił głowę, wyglądając na bardzo zranionego. Rozległ się sygnał leżącego na stoliku telefonu komórkowego.

"Słucham?"- rzuciłem do słuchawki. Po drugiej stronie zabrzmiał zirytowany głos. - "Nie, nie mam zwyczaju zabierać telefonu komórkowego na akcje, bo jeśli raczyłby pan zauważyć nagły sygnał, mógłby spieprzyć mi całą robotę." - odparłem kwaśno, powodując na chwilę głuchą ciszę w słuchawce. - "Jeszcze nie!" - wędrując po pokoju odpowiedziałem na następne pytanie. - "Byłem blisko, ale..."- popatrzyłem oskarżycielsko na Lucasa. - "...coś mi przeszkodziło! - dzieciak pochylił głowę, wyglądał na naprawdę zmartwionego. - "Tak, do jutra na pewno wykonam zadanie. Może mi pan zaufać." - nie czekając na bardziej lub mniej entuzjastyczną odpowiedź wyłączyłem aparat. Spojrzałem na chłopca. Wstał. Jego ręka spoczywała na zrobionym przeze mnie temblaku.

"Dziękuję za wszystko." - powiedział. Zmierzyłem go wzrokiem.

"Dokąd się wybierasz?" - zawołałem groźnie. Popatrzył na mnie trochę przestraszony.

"Nie mam, jak się odwdzięczyć." - wyznał skruszony. - "Ja..."

"Czyżby?!" - warknąłem. Spojrzał na mnie, a jego oczy rozszerzyły się. Przez kilka sekund wpatrywał się we mnie, jakby niedowierzając. -"Myślisz, że po cholerę cię stamtąd zabrałem?!" - dodałem ostro. Nie odpowiedział. W końcu pochylił głowę i po krótkim momencie wahania zaczął bez słowa rozpinać spodnie. Po chwili całkiem nagi usiadł na łóżku. Chwyciłem go za zdrową rękę i brutalnie obróciłem, tak, że klęczał na łóżku tyłem do mnie. Silnym pchnięciem zmusiłem go do pochylenia się w przód. Podparł się sprawną ręką i pochylił nisko głowę, tak że włosy zasłoniły mu twarz. Przesunąłem szorstko dłonią po jego udach, rozstawiając mu szerzej kolana. Powoli wsunąłem palce pomiędzy jego pośladki. Pisnął cicho, kiedy dotknąłem wrażliwego miejsca. Uśmiechnąłem się lekko, z okrutną satysfakcją posiadania nad kimś władzy. Chciałem, żeby się bał. Chciałem go ukarać, za tak głupie postępowanie. - "O co chodzi?" - zapytałem. - "Nie lubisz tak?"

"Lu-Lubię..." - wyszeptał przez zduszone gardło.

Wsunąłem mu kolano między uda i poczułem, jak zadrżał słysząc, że rozpinam zamek od spodni. Nagle na jego nodze, poniżej pośladka dostrzegłem malutki, ledwie widoczny czarny tatuaż. Był to długi, sześciocyfrowy numer i trzy litery. Więc chłopak był invitro. Najprawdopodobniej zwiał ze szkoły przystosowawczej, a cała ta moja gadanina o jego powrocie do rodziców była dla niego pustymi i bolesnymi słowami. Cofnąłem się i chwyciłem go za rękę, odwracając w swoją stronę. Krzyknął cicho z zaskoczenia.

"Ubieraj się i wynoś!" - syknąłem odpychając go i wstając. Zaszokowany zamrugał powiekami. - "Winda jest na lewo na końcu korytarza!"- dorzuciłem, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Ubrał się błyskawicznie i po kilku sekundach usłyszałem szmer zasuwających się drzwi windy. Usiadłem na brzegu łóżka i zapaliłem papierosa. Zaciągnąwszy się położyłem się wygodnie na chłodnej lazurowej kapie i założyłem ręce za głowę wpatrując się w sufit z szarobłękitnych matowych płytek o chropowatej fakturze. Moja złość już opadła i teraz tylko zastanawiałem się, co było jej powodem. Dzieciak nie sprowokował mnie przecież w żaden sposób. Sam nie wiedziałem, dlaczego tak zirytowała mnie wiadomość o tym, że był z probówki. Owszem, gardziłem invitro, tak jak większość normalnych ludzi. Oni byli sztuczni i produkowano ich tylko do brudnej roboty. Swoją drogą miałem z nimi wiele wspólnego, gdyż też zajmowałem się czymś, czego nie robiłby żaden normalny człowiek. W sumie to też i nie byłem zupełnie normalny. Będąc facetem bez przeszłości, pamiętającym tylko ostatnie dwa lata nieraz zastanawiałem się, czy też nie jestem z laboratorium. Jednak brak jakichkolwiek numerów fabrycznych na moim ciele i ciągłe zapewnienia Kathy utwierdzały mnie w przekonaniu, że jednak kiedyś miałem jakąś dalszą przeszłość. Chciałbym tylko wiedzieć jaką...

 

--------------------------------------------------------------------------------





Nastolatka w kucykach nabrała na łyżeczkę trochę bitej śmietany i z lubością włożyła do ust. Przez chwilę rozkoszowała się śmietankowo-waniliowym smakiem deseru, nie spuszczając jednak z oka siedzącego naprzeciw niej zamyślonego chłopaka. W końcu jej oblicze spoważniało.

"Michael, co się dzieje?" - zapytała. Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.

"Co się stało, Miriam, nie smakuje ci?" - powiedział cicho i beznamiętnie. Popatrzyła na niego zaskoczona.

"Nie słuchasz mnie, Mike i nawet nie tknąłeś swojej kawy." - zawołała, patrząc na filiżankę z napojem, który już prawie całkiem wystygł. - "Cały czas jesteś jakiś nieobecny. Co się dzieje, Mike?!" - zapytała zaniepokojona, spoglądając na niego z troską. Uśmiechnął się lekko i ujął jej dłoń.

"Wszystko w porządku, Miriam." - wyszeptał uspokajającym tonem. - "Na razie nic się nie dzieje i ani ty, ani ja nie mamy powodów do zmartwień."

Zmierzyła go wzrokiem prowadzącego przesłuchanie.

"Kłamiesz!" - rzekła w końcu. Drgnął zaskoczony. - "Znam cię nie od dziś Michaelu i wiem, kiedy nie mówisz mi całej prawdy!" - oznajmiła ostro i mocniej ścisnęła jego dłoń. - "Jednak wiem też, że nawet jeśli z jakiegoś powodu nie możesz mi o czymś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin