Od autorki: Na potrzeby tego opowiadania, postanowiłam zmienić nieco reguły panujące
Wśród Pajęczych Elfów i ich wygląd zewnętrzny. Tak, więc w „mojej bajce”
Drowy-mężczyźni są znacznie wyżsi, niż„normalnie”
(czyli przekraczają limit 137 cm o jakieś pół metra, lub więcej)
Natomiast u kobiet zostawiłam prawidłowy wzrost
(to znaczy granice między 152, a 160 cm).
Następna sprawa to struktura społeczna. Musiałam (niestety) dyskryminować
Kobiety (bowiem u Drowów żądzą tam właśnie one). Co do bóstw
To jeszcze nie wiem, ale z prostego względu, że kapłanek w mieście Pajęczych Elfów
Nie będzie, unicestwię również ich boginię- Lolth.
„Książe Mroku egzystować będzie jako sługa...
Władca Posłuszeństwa uchyli koronę...
Więzień Iluzji zostanie uwolniony...
Syn Kryształu.”
Zimno. Mróz. Chłód. Wszystkie te słowa nie oddawały tego, co teraz czułem. Leżałem na czymś twardym, kamiennym i zimnym. Ponadto moje kończyny były bardzo obolałe. Mistrz i Hayato przy tym wymiękają. Przynajmniej teraz, gdy zapomniałem już o bólu, jaki mi zadali... Jeszcze nigdy nie czułem się tak jak teraz. W dodatku moja pamięć ostatnio mnie zbyt często zawodzi. Potrzebna wymiana... Moje ostatnie wspomnienia... Przybycie Księcia Drowów, kłótnia z nim i pobicie przez Mistrza... Otóż to. Pobicie. Po tym zdarzeniu z pewnością straciłem przytomność, albo znalazłem się w piekle... Chociaż nie, za zimno. Ból, jaki teraz doświadczałem... Miałem przemarznięte kości i to jest niewątpliwie główna przyczyna tego wszystkiego. Spróbowałem się poruszyć. Niemalże w tej samej chwili usłyszałem szczękanie łańcuchów, co oczywiście przypomniało moim kończynom jak bardzo są zdrętwiałe, ale pytanie, po czym? Wzdrygnąłem się, gdy czyjaś zimna, śliska dłoń dotknęła mojej klatki piersiowej i zaczęła zaznaczać na niej jakieś dziwne symbole. Otworzyłem oczy. Jedyne, co zobaczyłem, to ciemność. Począłem się rzucać i szarpać, gdy (chyba) ta sama dłoń znalazła się nagle na moim lewym ramieniu.
- Och, a więc nasza „gwiazda” już się obudziła...- Dobiegł mnie bardzo znajomy, kpiący głos.
- Gdzie ja jestem?!- Rzucałem głową na boki, uciekając od ręki.- Mistrzu, co to wszystko ma znaczyć?! Dlaczego jestem przykuty do jakiegoś zimnego kamienia?! Dlaczego mam zawiązane oczy?!
- Żebyś się nie bał.- Odpowiedział gładko.- Teraz moja kolej na pytania: co ty zrobiłeś w dzień przyjazdu Księcia Sory?
- Kłóciłem się z nim! Odwiążcie mnie!
- Pytam poważnie!
Nagły zimny podmuch i Mistrz zerwał z moich oczu opaskę. Poczułem jak opada mi szczęka. Takiego widoku nie spodziewałem się zastać. Gładka i urodziwa twarz Shuna, była... zmasakrowana. Spojrzenie Lidera nie odzwierciedlało jasno jego uczuć. Przynajmniej ja tak uważałem. Wprost nie mogłem uwierzyć, że w tych jasnobłękitnych oczach kryła się... nadzieja i wyczekiwanie. Z pewnością nie wyglądałem zbyt inteligentnie, ale ciekaw byłem, jaką miał minę Mistrz, gdy zobaczył się w lustrze. Miałem akurat chwilę, aby się rozejrzeć. Leżałem zupełnie nagi na ołtarzu, w kamiennym pomieszczeniu bez okien. Jedynym źródłem światła było kilkanaście świec, w jakiś dziwny sposób przymocowanych do ścian. Pięciu ubranych na biało mężczyzn, którzy otaczali mnie i Mistrza, miało złożone ręce, jak do modlitwy. Kolejnych trzech smarowało moje ciało jakąś dziwną, śliską i przede wszystkim zimną substancją. Poczułem się okropnie zażenowany, będąc przykutym łańcuchami do wielkiego głazu. Nie pomijając tego, że zostałem pozbawiony nawet tej najmniejszej części ubrania, jaką jest bielizna. Na moją twarz wstąpił szkarłatny rumieniec. Usiłowałem jakoś złączyć nogi, ale mocne łańcuchy wybitnie mi to uniemożliwiały. Jeszcze raz spojrzałem na twarz Lidera. Uśmiechnął się lekko, prawdopodobnie widząc moje zmieszanie. Właśnie otwierałem usta, aby dokończyć rozmowę z Mistrzem, ale wydarł się z nich tylko gardłowy jęk. To przez kolejną, zimną dłoń zaznaczającą wzory, tym razem na moich nogach.
- Nie bój się... Wszystko, co delikatne w tej ceremonii już się dla ciebie skończyło... Na szczęście...- Powiedział sennym i znudzonym głosem Shun, uśmiechając się sadystycznie.
- Jakiej „ceremonii”?!- Warknąłem, usiłując się trochę unieść.- Nie przypominam sobie, abym wyrażał zgodę na bycie główną atrakcją jakiegoś pieprzonego obrzędu!
- Ale chyba lepsze to niż śmierć, co?- Lider uniósł brwi i nachylił się nade mną.- Ten rytuał służy wypędzeniu, z twojego ciała, demona imieniem... Jak mu tam było... Ach tak! Demona imieniem Faust.
- Jakiego znowu demona?!- Wrzasnąłem. Nie dość, że miałem ograniczoną możliwość ruchu, to jeszcze Mistrz będzie sobie ze mnie żarty stroił!- Nie ma żadnego demona! Pobiłeś mnie i straciłem przytomność! Nie uwierzę w żadne twoje kity, jasne?!
- Jeżeli sądzisz, że...- Shun naprawdę się wkurzył, ale nie zdążył się wysłowić, gdyż wpadł mu w słowo jeden z modlących się kapłanów.
- Panie... Musimy przerwać ceremonię...
- Co?! A to, czemu?!
- Demon nie chce odejść, a jeśli go rozgniewamy nie będzie za wesoło, ani dla chłopaka, ani dla całego Niflheim. Dobrze widziałeś Panie, co się stało z najsilniejszą drużyną Łowców, jaką dysponuje ta Akademia...
- To, co w takim razie sugerujesz, co?!- Patrzyłem to na jednego, to na drugiego. Bawiła mnie ta sytuacja, a moje zażenowanie przeszło, jak ręką odjął.- Chcesz, żebym wypuścił tego smarkacza?! Nie zdajesz sobie sprawy z niebezpieczeństw, jakie mogą czyhać na pozostałych uczniów Akademii?!
- Nigdy nie będziemy mieć, co do tego pewności, ale może lepiej by było, gdyby chłopiec porozmawiał z demonem. To ułatwiłoby nam sprawę.
- „Porozmawiał”?!- Shun już nie ukrywał swojej złości. Dobrze, że nie wrzeszczał na mnie.- Ten gówniarz nie potrafi dobrze napiąć cięciwy łuku i mam mu pozwolić na rozmowę z demonem, który wybił w pień moich najlepszych żołnierzy?!
- Nie moja wina, że wszystkie te struny są przeciwko mnie!- Wtrąciłem się do rozmowy.-Poza tym to wszystko twoja wina! Nie masz prawa gapić się na mój tyłek! Sądzisz, że, przez co nie wykonuję poprawnie ćwiczeń?!
- W tym mieście ja jestem prawem i mogę robić, co chcę, kiedy chcę i z kim chcę, a żaden rozwydrzony dzieciak nie będzie się do tego wtrącał!
Taka kłótnia mogła się ciągnąć godzinami. Na szczęście, kiedy skończyły się nam przekleństwa i zaczęliśmy się wyzywać od wombatów i ocelotów, kapłan przerwał tę jakże ciekawą i czasochłonną konwersację. Obaj popatrzyliśmy na niego wilkiem, ale nie odzywaliśmy się więcej. Chwilę później stałem już na własnych, zdrętwiałych nogach. Tunika, jaką podarowali mi wielkoduszni kapłani, była na mnie ciut przydługa. Ale to może nawet dobrze. Gdy w pobliżu znajduje się przyczajony Shun, lepiej nie pokazywać, co poniektórych części ciała... Z trudem mogłem powstrzymać śmiech, widząc strojącego fochy Mistrza. Najwyraźniej popsułem mu dobrą zabawę i już nie zamknie mnie w karcerze, za impertynencje, jak najwyraźniej planował.
Wszyscy omijali nas szerokim łukiem, gdy tylko znaleźliśmy się w zasięgu ich wzroku. Mordercze spojrzenie Lidera z pewnością przyćmiewało mój rzekomy popis na boisku. Do tego wlokło się za nami paru kapłanów, którzy „musieli” uczestniczyć w mojej rozmowie z demonem. Wszystko jak w bajce i z górki, szkoda tylko, że Shun nie podzielał mojego optymistycznego nastawienia... Nauczyciele zostali już o wszystkim poinformowani, jednak duże grupy profesorów, niby to przypadkowo, zawsze kręciły się w pobliżu, a normalnie powinni mieć przecież lekcje. W drodze do podziemi (Bóg jeden wie, po co mnie tam ciągnęli) kilka razy spotkaliśmy Hayato, który był tym wszystkim najbardziej zafascynowany. To całe uwielbienie, jakie można było dostrzec w jego oczach, skierowane było oczywiście do Mistrza. Dostawać baty i być przez to wielbionym i podziwianym przez wszystkie bachory i nastolatków... Zapomniałem chyba wspomnieć, że Shun jest najsławniejszą postacią „po tej stronie życia”, jak często mówił jego fanatyk Kaoru. Ale cóż, zwykle z jego wywodów, udawało mi się przechwycić trzy słowa: „Słuchasz ty mnie?!”
Zeszliśmy w końcu pod pokład... to znaczy do piwnicy... znaczy się podziemia. Korytarze nie różniły się zbytnio od tych w Akademii, jedyną nowość stanowił brak okien, co było chyba normalne jak na lochy... Rozglądałem się dookoła z zainteresowaniem, podczas, gdy Mistrz, co raz podstawiał mi nogę, zwalając później winę na jakiś odstający kamień. A może to kamienie zmówiły się przeciwko mnie?
- To tutaj.- Lider wepchnął mnie do jakiegoś pomieszczenia, w którymś z kolei korytarzu.
Nie ukrywam, ale poczułem się trochę zawiedziony wchodząc do środka. Komnata była dość duża i przestronna, ale o wystroju nie dało się powiedzieć dobrego słowa. Wszystkie ściany zajęte przez postrzępione i stare gobeliny, na suficie zakurzony, pokryty pajęczynami żyrandol, kilka świeczników ustawionych po rogach i rząd krzeseł przed ogromnym, prawie czterometrowym lustrem. Senne „wow” wyrwało mi się z ust. Znaczy musiało się wyrwać, bo gdybym ziewnął, jak zamierzałem, Mistrz mógłby pomyśleć, że obrażam jego majestat, „wyrażając” taką opinię w jego Akademii. Rozejrzałem się jeszcze raz. Teraz trochę uważniej, lecz jedyną nowość, jaką dostrzegłem, to pajączek spuszczający się po nici i ginący po chwili w jakiejś szczelinie, w podłodze. Lider pchnął mnie w stronę krzeseł. Podszedłem do tego, stojącego dokładnie naprzeciw lustra i skrzyżowałem ręce na piersi.
- Co dalej?- Zapytałem, uśmiechając się do tego drwiąco.- Mam usiąść i podziwiać swoją urodę, czekając aż wpadnę w samo zachwyt?
- Masz usiąść i rozmawiać z demonem...!- Warknął. Jak to dobrze, że byłem mu jednak do czegoś potrzebny.- Masz szczęście, że jesteś mi jeszcze potrzebny...- Cholera, zawsze muszę wykrakać...
Naburmuszyłem się, ale (wprawdzie z ociąganiem) wykonałem polecenie. W krzesłach po lewej usiedli kapłani, a Lider zajął miejsce po mojej prawej stronie, zauważyłem, że lekko dygocze. Nie mógł znieść, że teraz ja tu jestem najważniejszy. Zerknąłem na duchownych: patrzyli na mnie z wyczekiwaniem, a ich oczy przypominały wielkością talerze obiadowe. W tych zwykle małych, paciorkowatych ślepkach dostrzegłem uwielbienie... Mistrz pewnie o to się tak piekli! Teraz prócz medium, jestem też guru kapłanów.
- Przestań się tak głupio szczerzyć, tylko nawiąż kontakt z demonem!- Krzyknął Lider.
- Ciekawe, w jaki sposób?!- Warknąłem, odwracając głowę w jego stronę.
- Patrz na lustro, idioto!
- No patrzę i...O_o
Poczułem jak szczęka mi opada. Przed sobą, w miejscu gdzie powinno być moje lustrzane odbicie, zauważyłem zupełnie obcego mi mężczyznę. Trzeba dodać, że baardzo wielkiego mężczyznę... I do tego cholernie przystojnego... Jego cera była biała, niczym najczystszy śnieg, a pasma hebanowych włosów były oplecione wokół ogromnych, błoniastych i ostrych skrzydeł. Tak na oko jego włosy mogły mieć niecałe trzy metry. Były, więc z 50 cm dłuższe od właściciela... Za plecami postaci leżało ich jeszcze więcej. Z pewnością ten szok był największym, jaki dotąd doznałem. W innym wypadku nie omieszkałbym skomentować, tudzież zbluzgać mężczyzny, gdyż „długie włosy ma się po to, aby je wiązać”. Tak przynajmniej uważałem. Piękne srebrne oczy z cienką, pionową źrenicą, patrzyły na mnie w bardzo dziwny sposób. Ale nie ma się, co dziwić, nie wyglądałem zbyt inteligentnie. Bladoróżowe, cienkie wargi demona ułożone były w lekki, drwiący uśmiech. Mężczyzna ubrany był tylko w czarne, skórzane spodnie. Takie same jak moje, tylko w większym rozmiarze... Nagle zdałem sobie sprawę, że Shun i kapłani wciąż mi się przyglądają. Raz patrzyli na mnie, a raz na lustro. Czy oni go nie widzą?!
- Nie...- Wymruczał demon cichym, głębokim i zimnym głosem.
- Co...?- Zrobiłem zdziwioną minę. Czyta w moich myślach?
- Rozmawiasz z nim?- Zagadnął jeden z kapłanów.
- Tak myślę...- Odpowiedziałem w momencie, gdy demon zaszczycił duchownego niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
- No to pytaj go, pytaj! Najpierw coś prostego.- Uniósł jeden palec w pouczającym geście.- Nie możemy go przecież przestraszyć...
Na te słowa mało nie parsknąłem śmiechem. Duchowny najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że demon go doskonale słyszy i rozumie.
- A więc dobrze...- Wziąłem głęboki oddech. Mężczyzna z lustra spojrzał na mnie łagodnie.- Jak się nazywasz?
- Me imię brzmi...
Faust. W momencie, gdy z jego ust wyszło właśnie to słowo, byłem niemal pewny, że obrazy pojawiające się w mojej głowie to nie sny, ale prawdziwe wspomnienia. Mistrz nie może się dowiedzieć o moim powrocie pamięci, gdyż wtedy wyszedłbym na skończonego idiotę, poza tym nie miałem najmniejszego zamiaru go przepraszać. Przyznawanie komuś racji jest jedną z wielu rzeczy, których nie lubię. Niezwykle jasne, srebrne oczy demona chyba mnie zahipnotyzowały, wprost nie mogłem oderwać od nich wzroku. Odnosiłem wrażenie, że to, co mi powiedział nie było do końca prawdą. Przede wszystkim to, że jest „dobrym demonem”. Gdyby mogli go zobaczyć kapłani, pewnie potwierdziliby moje przypuszczenia. Jak istota wyglądająca tak pięknie, a jednocześnie przerażająco, może przykładowo pomagać i wspierać słabszych? I jeszcze to spojrzenie... Ani przez chwilę nie odrywał ode mnie pożądliwego wzroku, a ja, rumieniłem się jak ostatni dureń i odwracałem głowę. Zupełnie jak panienka!
Testament, nie myśl już o tym! Przetarłem grzbietem dłoni spocone czoło. Musiałem bardzo szybko biec, aby uciec od kapłanów, mających coraz większe wymagania, dotyczące mojej konwersacji z demonem. Myślałem, że duchowne osoby nie są tak zboczone jak na przykład Mistrz! Pytać się demona ile trwa jego orgazm, doprawdy... Przez bite trzy godziny siedziałem przed lustrem i zadawałem podobne idiotyczne pytania znudzonemu Faustowi. Cóż, Mistrz- wzór do naśladowania- usnął już po czterdziestu pięciu minutach rozmowy... Wpadłem do swojej komnaty jak burza, zatrzaskując z wielkim hukiem drzwi. Tak dla pewności zamknąłem je jeszcze na klucz. Nikt nie wie, do czego są zdolni porąbani zakonnicy... Położyłem klucz na biurku i otworzyłem na oścież drewniane okiennice. Oparłem dłonie o blat i wychyliłem się, podnosząc głowę w stronę granatowego, nocnego nieba. Cudownie zimny wietrzyk zmierzwił lekko moje włosy. Jęknąłem cicho.
- Wiesz, jęczysz bardzo podniecająco...- Usłyszałem znajome mruczenie.
Odwróciłem się gwałtownie. W swoim własnym lustrze, na ścianie, ujrzałem postać Fausta. Taksował mnie dziwnym wzrokiem i uśmiechał się lekko, ale pewnie nieświadomie. W końcu z powrotem spojrzał na moją twarz. Bardzo nie podobało mi się to, co zobaczyłem w jego oczach. Aż musiałem usiąść na łóżku.
- I co w związku z tym?- Zapytałem, znów odwracając głowę w stronę okna.
- Jesteś chyba jeszcze za młody na współżycie, ale ciekaw jestem, jakie dźwięki wydajesz, gdy się dotykasz...
- COOOOO?!?!?!
Gwałtownie zerwałem się z miejsca. Czułem jak pieką mnie policzki. Jak ten zboczony i zbereźny demon śmiał coś takiego wyrazić na głos?! Czy wszystkie takie istoty, nie mają przyzwoitości?! Spojrzałem wściekle na Fausta, a ten wciąż mnie oceniał.
- Twoje ciało jest piękne...- Powiedział cicho.- Pokaż mi się... Muszę dokładnie cię obejrzeć i sprawdzić... Od tej przyjemniejszej strony też...- Uśmiechnął się i popatrzył mi w oczy.
- Chciałbyś...!- Prychnąłem wchodząc pod kołdrę. Może spanie w ubraniu nie będzie takie złe.
- Odmawiasz?
- Bystry jesteś...
- Jeszcze będziesz mnie oto błagał...- Zawarczał.- Może jednak okazać się to niepotrzebne. Zawsze dostaję to, czego chcę.
- Taa, próbuj szczęścia...
Zanim nakryłem się kołdrą, dokładnie zasunąłem kotary. Mimo to, czułem mrowienie na karku, co znaczyło, że Faust ciągle jest w lustrze i mi się przygląda. Zdawało mi się, iż robił to bez przerwy, ale w końcu udało mi się zasnąć.
Nie sądziłem, iż ów „dobry demon” stanie się tak cholernie złośliwy! Przez następne kilka dni, nie mogłem normalnie funkcjonować. Kiedy z kimś gadałem, demon prawił długie i cyniczne wywody, dotyczące mojego rozmówcy. Na szczęście każdy uczeń i nauczyciel Akademii, został poinformowany o „pasożycie” pospolicie zwanym Faustem. Gdyby nie to, zapewne wzięto by mnie za wariata. Prawda była taka, że nie potrafiłem w myślach wrzeszczeć na demona, to też czasami zdarzało się, iż przerywałem ciszę w klasie głośnym zdaniem: „Przestań w końcu pieprzyć, sukinsynu!”. Hayato, który był jednym z najlepiej poinformowanych osób w szkole, często kazał robić mi dodatkowe ćwiczenia, zakładając, że wyrażam się tak pod jego adresem. Dobrze wiedziałem, iż lubił robić mi na złość, a więcej pompek, czy okrążeń wokół boiska w moim wykonaniu kochał oglądać. To samo dotyczyło demona. Bardziej od piskliwego śmiechu Mistrza, nienawidziłem tylko, mrożącego krew w żyłach, chichotu Fausta. Często również słyszałem w swojej głowie jego drwiący głos, mówiący jedynie „Zemsta jest słodka...”.
W drugiej połowie listopada zaczęły się pierwsze szturmy Drowów na Niflheim, nigdy jednak żaden z nich nie ośmielił się podejść bliżej Akademii. Ginęli głównie chłopcy w wieku od czternastu lat wzwyż, z tego powodu Lider stał się jeszcze bardziej groźny niż zwykle. Oczywiście mi obrywało się najwięcej. Koledzy z klasy byli innego zdania i zawsze stali po mojej stronie. Kilku nauczycieli zresztą też. Wszystko jednak zmieniło się, gdy, z centrum miasta, przybyła depesza, zaadresowana do Kaoru. W liście została zawarta wiadomość, że jego dwaj młodsi bracia zostali schwytani i w okrutny sposób zamordowani, właśnie przez Drowy. Wraz z Kaoru odwróciła się ode mnie cała klasa. Mój były przyjaciel należał do jednych z najlepszych uczniów, był też bardzo lubiany przez pozostałych kadetów i nauczycieli. Przestał się do mnie odzywać, a właściwie to ciągle milczał. Mówił tylko, kiedy zrobiłem coś nie tak, bądź otrzymałem jakąś karę, a były to w szczególności jakieś niezbyt miłe docinki. Teraz jedyną osobą, z którą mogłem, choć niechętnie, dialogować, był Faust. Przez to wszystko, co zdarzyło się w listopadzie, mój stosunek do niego stał się bardziej wrogi. Moja kwestia w rozmowie z nim, ograniczała się tylko do wrzasków, albo uciszania go. Ale nie sposób było nie zauważyć, że demon coraz bardziej się irytuje. Nie obchodziło mnie to. Bo w sumie, co mógłby mi zrobić ktoś, kto siedzi niewiadomo gdzie? Wszystko to, może dałoby się ostatecznie jakoś znieść, ale w takich chwilach zawsze pojawiał się Mój Jaśnie Kat, zwany również Shun, bądź po prostu Mistrz. Nawet Faust był po jego stronie, co mnie naprawdę denerwowało. Nocami, gdy nie mogłem zasnąć, zastanawiałem się, w jakim celu opętał mnie demon. Nie miałem najmniejszego zamiaru go o to zapytać, nie w czasie, gdy obaj mieliśmy nie ukrytą ochotę rozszarpać się na strzępy. Chociaż pewnego późnego wieczoru demon zrobił to, czego obawiałem się najbardziej...
- ...a później z dziką rozkoszą, bez opamiętania, skakałbym wokół twojego skalpu, mierzące prawie trzy metry, niczym prawdziwy Indianin. Mało ambitne zajęcie, ale daje radochę...
Siedziałem na swoim łóżku i jak prawie, co wieczór, kłóciłem się i wyzywałem z Faustem. Ten znowu stał się moim odbiciem i patrzył na mnie z politowaniem. Gdy jednak zakończyłem swój wywód, zamrugał, po czym przymrużył swoje oczy, uśmiechając się do tego tajemniczo.
- Skoro już mówimy o dzikiej rozkoszy...- Wyszeptał.- Nie sądzisz, że długo trzymałem swoje pożądanie na wodzy...?
- Co proszę?- Zrobiłem zdziwioną minę. Już od kilkunastu dni nie rumieniłem się na wspomniane wyżej stwierdzenie. Gdybym mógł, przyznałbym sobie za to medal, albo nawet Nobla!- Nie zmieniaj tematu ty niewyżyty, zbereźny i nieprzyzwoity demonie!
- Nie zmieniaj tematu ty niewyżyty, zbereźny i nieprzyzwoity demonie!- Zapiszczał Faust, przedrzeźniając mnie. Bardzo tego nie lubiłem.
- Nie obchodzą mnie twoje potrzeby i tutaj jesteś skazany na moją łaskę!- Warknąłem, wskazując na niego palcem. Osoby trzecie mogłyby pomyśleć, że kłócę się z własnym odbiciem...
- Na „twoją łaskę”?- Prychnął, po czym wybuchł śmiechem.
Zmarszczyłem brwi i ze zdziwieniem przyglądałem się chichoczącemu demonowi. Pierwszy raz widziałem żeby się tak zachował. Musiało go coś bardzo rozweselić, ale nie przypominam sobie, abym powiedział coś śmiesznego. Faust nie przejmował się nawet, że zacząłem już tupać jedną nogą ze zdenerwowania. Po jakimś czasie mężczyzna zaczął się uspokajać. Przyłożył sobie lewą rękę do ust, a prawą uniósł ku górze, aby dać mi sygnał, że atak jego śmiechu właśnie dobiega końca. Po chwili otworzył gwałtownie oczy i spojrzał na mnie drapieżnie. Przeszył mnie lodowaty dreszcz, musiałem się nie lada wysilić, żeby się nie wzdrygnąć.
- Jesteś naprawdę naiwnym dzieckiem, Testament...- Wyszeptał.
- Co?- Zdziwiłem się, co było raczej na miejscu.
- Czy ty naprawdę sądziłeś, iż będę ci posłuszny? Tobie?- Prychną i zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem.- Dziecku?
- Nadal nie rozumiem, co masz na myśli...!- Warknąłem.
- A więc powiem wprost: dzisiaj mam zamiar dokładnie „zbadać” twoje ciało...
- Taak?! A niby, w jaki sposób?!- Próbowałem utrzymać pozory, ale byłem przestraszony jak diabli.- Nie możesz wyjść z mojego ciała, bez mojej zgody!
- Nie muszę. Jeżeli już raz opętałem twoje całe ciało, sądzisz, że nie będę mógł zrobić tego z jakąś jego częścią?- Spojrzał leniwie na moją lewą rękę.
Zrobiłem to samo i aż wytrzeszczyłem oczy ze strachu. Mówił prawdę. Pod moimi paznokciami pojawiła się krew, czułem też jak pulsują moje palce. Działo się tak samo wtedy, gdy demon ze mnie wychodził. Tym razem jednak tylko lewa ręka była poddana opętaniu. Rozejrzałem się gwałtownie po pokoju, poszukując czegoś, co ma jakiekolwiek szanse to powstrzymać. Mój wzrok padł na miskę z wodą, stojącą na stoliku, pod lustrem. Doskoczyłem do niej jednym susem i począłem obmywać sobie krew z lewej dłoni. Faust przyglądał się temu wszystkiemu, szeroko się uśmiechając. Chciałem rzucić pod jego adresem jakieś wyzwisko, ale tylko cichy syk bólu wydał się z mojego gardła. Spojrzałem z przerażeniem w oczach na dół. Na miejscu paznokci dostrzegłem długie, białe pazury, takie same, jakie zauważyłem u Fausta. Moja ręka po chwili wynurzyła się z wody, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Straciłem nad nią kontrolę. Palce zaczęły się na zmianę rozluźniać i zaciskać. Później zbliżyły się do mojej twarzy. Usiłowałem je odepchnąć drugą ręką, ale bez większego skutku. Delikatna, chłodna dłoń dotknęła mojego policzk...
Kattze