Bond Melissa - Wyspa ukojenia.doc

(425 KB) Pobierz

 

 

Melissa Bond

 

Wyspa Ukojenia

 

 

Przełożyła Barbara Orłowska


Rozdział 1

 

Przez okno wpadało delikatne światło. Obejmowało miękko kształty kobiety leżącej na sofie i nadawało jej włosom rudawy odcień. W tym świetle czerwień stroju modelki nabierała ciepłego blasku.

Laura z poważną miną odsunęła się nieco od dużego płótna wiszącego na ścianie. Lekko zmrużyła zielone oczy. Na jej owalnej, sympatycznej twarzy pojawił się wyraz skupienia.

Tak, światło było właściwe. Osiągnęła zamierzony efekt, ale ciągle jeszcze czegoś brakowało. W zamyśleniu odrzuciła w tył długie włosy i zaczęła ogryzać koniec pędzla.

Za jej plecami zamiauczał kot, próbując w ten sposób zwrócić jej uwagę. Nie odrywając oczu od obrazu powiedziała nieco podenerwowana:

– Czego chcesz, Auguście? Nie wskakuj na tę półkę, bo poprzewracasz kwiaty.

Śnieżnobiały kot zamiauczał w odpowiedzi, przechadzając się po podłodze w promieniach późnoletniego, wieczornego światła i, jakby na przekór, podążył w stronę zakazanej półki.

Zapominając o kocie skradającym się ku jej cennym paprotkom, Laura ze skupioną miną zajęła się malowaniem.

Obraz wymagał poprawek. Chciała, żeby był bardziej zamglony, jakby zanurzony w lekko rozjaśnionym świetle, być może jeśli zmieni nieco tło...

Wybrała szybko mniejszy pędzel i zanurzyła w starannie przygotowanej mieszaninie oleju lnianego i terpentyny, a następnie w zielonooliwkowej olejnej farbie wymieszanej na palecie. Kilkoma zdecydowanymi pociągnięciami pędzla podkreśliła zarys rośliny w wazonie, która wyróżniała się teraz z tła. Ponownie zmieniła pędzle i zrobiła teraz to samo z wazonem.

Znowu odsunęła się nieco od obrazu. Hmm... Efekt był z pewnością zdecydowanie lepszy. Jednak czegoś wciąż brakowało. A może by tak jeszcze podkreślić kształty kobiety... Tak! To z pewnością da pożądany efekt.

Podchodziła właśnie do obrazu, żeby przenieść swój pomysł na płótno, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi pracowni. Nie zwróciła na to uwagi i zdecydowanie zanurzyła pędzel w farbie.

Pukanie powtórzyło się. Tym razem było nieco głośniejsze. Ponieważ Laura nadal nie odpowiadała, po chwili drzwi otworzyły się z hałasem.

– Lauro! – Pani Kelly energicznie wsunęła przez drzwi siwą, ufryzowaną głowę. – Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale jest do ciebie telefon.

Malarka mruknęła coś rozdrażniona, spochmurniała na widok swojej gospodyni. Przychodziła tutaj czasami, żeby powiadomić ją, gdy ktoś telefonował podczas jej pracy. Pani Kelly wiedziała, jak bardzo Laura tego nie lubiła.

– Kto dzwoni? – spytała Laura zniecierpliwiona.

– To ten młody człowiek. Powiedziałam mu, że jesteś zajęta, ale nalegał. Powiedział, że to coś ważnego.

Wyczuwając obawę w głosie starszej kobiety, Laura nieco się uspokoiła. W końcu to nie była jej wina, że ktoś telefonował.

– Dobrze. Już idę – wytarła poplamione od farby ręce i szybkim krokiem przeszła przez pokój. Wychodząc usłyszała panią Kelly mówiącą do kota:

– A więc tutaj jesteś! Nie było ci dobrze na dole ze mną?!

Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie. August często opuszczał swoją panią i przychodził do przytulnej pracowni Laury. Mogło to mieć związek ze smakołykami, które trzymała dla niego na dnie szuflady ze starymi gazetami.

Telefon znajdował się w holu na paterze wielkiego, wiktoriańskiego domu. Gdy Laura podniosła słuchawkę, uśmiech szybko znikł z jej twarzy.

– Cześć Ryszardzie. Właśnie pracuję.

– Tak też myślałem. – Podirytowany głos mężczyzny zdenerwował Laurę. – Przypuszczałem, że możesz zapomnieć o naszym umówionym obiedzie i postanowiłem zadzwonić do ciebie, zanim będzie za późno.

Jej rozdrażnienie szybko zmieniło się w poczucie winy. Rzeczywiście umawiała się z nim na ten wieczór. Zupełnie o tym zapomniała.

– Och! Która jest godzina? – spytała szybko.

– Siódma trzydzieści. Powiedziałaś, że będziesz tutaj przed dwudziestą – jego twardy i oskarżający głos powiększał jej poczucie winy.

– Dobrze, przyjdę – powiedziała cicho. – Do zobaczenia za pół godziny.

Spokojnie odłożyła słuchawkę i pobiegła na górę, rozpinając po drodze roboczy fartuch.

Wróciwszy do pracowni, rzuciła go na poręcz krzesła i jeszcze raz spojrzała z tęsknotą na swoje dzieło. Westchnęła i wyszła z pokoju. Miała wrażenie, że dzisiaj na pewno udałoby się jej dokończyć obraz, gdyby nie musiała wychodzić. Myśli tłoczyły się jej w głowie. Obiecała spotykać się nadal z Ryszardem, a obietnic należy dotrzymywać. Zbiegła na dół do sypialni, aby się umyć i przebrać.

Kilka minut po dwudziestej zaparkowała samochód niedaleko apartamentu Ryszarda. Przygotowania do wyjścia z domu nigdy nie zabierały jej zbyt wiele czasu. Nie chciała, żeby Ryszard czekał na nią zbyt długo. Wiedziała, że bardzo tego nie lubi. Zmieniła tylko poplamione farbą dżinsy na czarną koktajlową suknię oraz pasujący do niej żakiet i przeczesała swoje gęste, niesforne włosy. Nie zawracała sobie głowy makijażem, chociaż Ryszard zawsze twierdził, że podkreśliłoby to jej urodę i dodałoby uroku.

Otworzył jej drzwi i niedbale pocałował. Nadal był trochę obrażony na narzeczoną.

– Cześć! – powiedziała wesoło, wchodząc do urządzonego ze smakiem mieszkania. Ogarnęła pokój bystrym spojrzeniem. Panował w nim idealny, jak zwykle, porządek. Żadnej brudnej filiżanki czy porzuconej książki. W powietrzu unosił się mdły zapach lawendowego odświeżacza.

– No widzisz, wcale się nie spóźniłam – uśmiechnęła się uroczo.

– Pewnie wcale byś nie przyszła, gdybym do ciebie nie zadzwonił – powiedział nadąsany, patrząc na nią z wyrzutem.

Westchnęła cicho, składając ręce na znak przeprosin.

– Przepraszam. Byłam zajęta nowym obrazem, wiesz, tym, o którym ci wspomniałam – wzruszyła ramionami. – Tak czy inaczej, przecież teraz jestem tutaj. Dokąd pójdziemy na obiad?

Zignorował jej pytanie poruszając nozdrzami, jakby wąchał coś z niechęcią.

– Masz rękę poplamioną zieloną farbą.

Spojrzała na oliwkową smugę i przypomniała sobie roślinę z obrazu.

– Jestem zawsze taka roztargniona. – Poszła w stronę łazienki, żeby się umyć. – Nie odpowiedziałeś na pytanie. Dokąd pójdziemy na obiad?

– Myślałem o restauracji „Travelliana”. – Jego głos był wciąż zagniewany.

Straciła cierpliwość.

– Na miłość boską, Ryszardzie! Skończ z tym albo wracam do domu. Powiedziałam już, że przepraszam! – W zielonych oczach dziewczyny zabłysnął gniew. Podeszła do niego.

Twarz Ryszarda zachmurzyła się.

– Nie, nie odchodź... przepraszam. Po prostu wydaje mi się, że więcej czasu poświęcasz swojemu malarstwu niż mnie.

Westchnęła. Znowu poczuła się winna i zakłopotana swoim postępowaniem.

– Wiesz przecież, że wystawa zaczyna się w przyszłym tygodniu. Chciałam skończyć ten obraz, żeby go tam pokazać.

Ryszard milczał ponuro, wpatrując się uporczywie w ciemnożółty dywan. Laura westchnęła ponownie i skierowała się ku drzwiom.

– No dobrze. Skoro już mamy iść, to chodźmy.

Jestem głodna. Zapomniałam zjeść śniadanie.

Gdy usiedli w restauracji przy dwuosobowym stoliku z zapaloną świecą, Laura odzyskała już dobry nastrój, uśmiechnęła się do Ryszarda starając się go rozchmurzyć.

– Jak ci minął dzień? Coś nowego z kontraktem Arkera?

Uniósł brwi do góry.

– Och! Bardzo ciężko to idzie. Filbert cały czas coś knuje, utrudniając załatwienie spraw. Szczerze mówiąc, ja...

Laura udawała zainteresowanie tym, co mówił, a co w rzeczywistości nie docierało do niej. Tak było zawsze. Te historie słyszała już setki razy. Hałaśliwy świat reklam i ogłoszeń, w którym pracował Ryszard, nie interesował jej wcale. Poznała kilku jego kolegów z biura i stwierdziła, że niemal wszyscy bez wyjątku są małostkowi oraz nudni.

Dziewczyna uświadomiła sobie, że gdy rok temu po raz pierwszy spotkała Ryszarda na jakimś przyjęciu, oczarowało ją jego wymowne spojrzenie. Twarz jego przypominała oblicze greckiego posągu o doskonałych proporcjach, miał jasne włosy i błyszczące niebieskie oczy. Był tak samo przesadny w dbałości o własny wygląd, jak i o porządek oraz czystość w mieszkaniu. Zawsze był starannie uczesany i ogolony.

– To wstrząsające – powiedziała machinalnie, gdy zamilkł na chwilę, jakby czekając na jej reakcję.

– No widzisz! – odparł. – Nie wiem, czy będę w stanie to dłużej znosić. Może powinienem porozmawiać z Matthewsem.

Do ich stolika podszedł właśnie kelner, niosąc małże, które zamówili na przystawkę.

– Wyśmienite – powiedziała Laura jedząc.

Ryszard spróbował odrobinkę i skrzywił się.

– Niezłe, ale kuchnia mojej matki jest jednak lepsza. Apropos, zapomniałem ci powiedzieć, że przyjeżdża mnie odwiedzić.

Laura podniosła oczy.

– Naprawdę? – spytała z trudem opanowując przerażenie brzmiące w jej głosie. Nie znosiła Klaudii Grant, która według niej była straszną snobką.

Ryszard spoważniał i sposępniał.

– Nie wiem, czego się tak bardzo obawiasz, Lauro.

Miło będzie gościć mamę. Obejrzy twoją wystawę.

Zna kilku bardzo wpływowych ludzi, powinnaś być zadowolona z tego, że przyjeżdża.

Laura milczała, kończąc jedzenie. Nie była zbyt zadowolona. Klaudia Grant to ostatnia osoba, którą chciałaby zobaczyć na swojej wystawie, w dniu zarezerwowanym dla grona przyjaciół. To byłoby zbyt denerwujące. Poza tym Klaudia tak naprawdę nie interesowała się jej obrazami, prawdopodobnie robiłaby różne uwagi i aluzje, jak to było w czasie jej poprzedniej wizyty, kiedy stwierdziła, że malarstwo nie jest odpowiednim zajęciem dla jej przyszłej synowej. Uważała je jedynie za dobre hobby lub ciekawy temat do rozmów na spotkaniach towarzyskich. Obowiązkiem Laury jako żony Ryszarda miało być, zdaniem pani Grant, dbanie o jego karierę i zajmowanie się domem.

– Trudno jest mi dogadać się z twoją matką – powiedziała Laura, wzdrygając się na samą myśl o tej wizycie, i odsunęła talerz.

– Być może – zgodził się Ryszard. – Myślę jednak, że mogłabyś się bardziej postarać. W końcu to może być tak, jak gdybyś miała własną matkę.

Laura zaczerwieniła się ze złości i poczuła do niego nienawiść. Powinien wiedzieć, jak boleśnie odczuwała swoje sieroctwo.

– Ryszardzie! Ta uwaga była całkiem nie na miejscu.

Wyczuwając jej rozdrażnienie, powiedział przepraszającym tonem:

– Nie chciałem cię urazić, kochanie, niepotrzebnie się denerwujesz, naprawdę... ja tylko chciałem...

– Bardzo dobrze wiem, co chciałeś – przerwała mu ostro. – Jeśli sądzisz, że mogłabym myśleć o twojej matce jak o swojej, to się mylisz.

Ryszard ze złości zacisnął usta, zapanowała kłopotliwa cisza.

Laura jadła przyprawioną ziołami wołowinę, nie czując nawet jej smaku. Miała wrażenie, że Ryszard stosuje ostatnio jakieś dziwne sposoby, aby sprowadzić ją z niewłaściwej, jego zdaniem, drogi. Pewnie znowu poczuje się winna tak, jak poprzednio, zdając sobie sprawę z tego, że Ryszard na swój sposób bardzo ją kochał i tak łatwo było go urazić.

Skończywszy posiłek, uniosła głowę, chciała powiedzieć coś uspokajającego, lecz w tej chwili dostrzegła poprzez palmy w doniczkach, niewysoką postać siedzącą za stołem na końcu sali.

– Hej, tam jest Bruce Dunton – krzyknęła machając do niego ręką.

– Och nie. Nie rób tego. Niech on tutaj nie przychodzi – skrzywił się Ryszard.

– Dlaczego nie?

Na doskonale zarysowanych ustach Ryszarda pojawił się grymas.

– Ponieważ chcę być z tobą sam. Chcę cię mieć tylko dla siebie.

Laura westchnęła zdesperowana, ale było już za późno. Bruce Dunton zbliżał się do ich stolika.

– Cześć Bruce, co tutaj robisz? – przywitała go Laura, słysząc jednocześnie głośne westchnienie Ryszarda.

Dunton wydawał się tego nie zauważyć.

– Jadłem właśnie obiad z moim klientem. Zajmuję się nie tylko twoimi sprawami. – Zaśmiał się, przygładzając szpakowate włosy.

Laura uśmiechnęła się, patrząc na swojego marszanda i wysokiego mężczyznę, który właśnie stanął obok. Był znaczenie wyższy od Bruce’a.

– To jest Mark Oakley – przedstawił go Bruce. – Mark, to jest Laura, o której ci mówiłem. A to jej narzeczony – Ryszard Grant.

Mark Oakley z uznaniem ukłonił się Ryszardowi, po czym natychmiast skierował spojrzenie swoich ciemnobrązowych oczu ku Laurze.

Laura nie spuszczała z niego wzroku. Jego przenikliwe spojrzenie onieśmielało dziewczynę. Miał bardzo regularne rysy twarzy i mocną szczękę pokrytą krótkim zarostem. Bujne, ciemne włosy skręcały się w loki i chociaż miał na sobie elegancki, czarny garnitur, to wyglądało na to, że nosi go tylko od czasu do czasu. Wydawało się, że o wiele swobodniej czułby się w wyblakłej, drelichowej koszuli i dżinsach.

Był dokładnym przeciwieństwem tej złotowłosej doskonałości siedzącej obok niej. Laura nie musiała patrzeć na Ryszarda, żeby poczuć jego niechęć do nowo przybyłych.

Mark ukłonił się Laurze.

– Miło mi panią poznać, panno...

– Salmon, Laura Salmon – powiedziała powoli wciąż patrząc na niego i zastanawiając się, dlaczego mimo tego, że z pewnością jest Anglikiem, ma tak ciemny, niemal mahoniowy odcień skóry.

– Zjedliście już obiad? Czy możemy przysiąść się do was na filiżankę kawy? – spytał Bruce.

Odwróciła wzrok od Marka Oakleya.

– Oczywiście. Siadajcie, mieliśmy właśnie zamówić kawę.

– Zjadłbym coś na deser – powiedział Ryszard posępnie, gdy dwaj mężczyźni stawiali krzesła.

Laura spojrzała na niego.

– Naprawdę? Zamów sobie coś. Ja jestem już najedzona – powiedziała i odwróciła się z uśmiechem do Bruce’a i Marka.

– Co tam z twoim obrazem, Lauro? Skończyłaś już? – spytał Dunton.

Skrzywiła się lekko.

– Nie, jeszcze niezupełnie. Mam tyle nowych pomysłów. Poradziłabym sobie, gdybym miała więcej czasu na... – Uniosła rękę, szukając odpowiedniego słowa.

– Na to, żeby się z nimi oswoić – podpowiedział jej Mark, unosząc pytająco jedną ze swoich ciemnych brwi.

Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

– Tak, właśnie o to mi chodziło, żeby się z nimi oswoić. Wczuć się w nie.

Bruce zmarszczył brwi, zaciskając swoje wydatne usta.

– Hmm, to wszystko ładnie brzmi Lauro, ale wiesz dobrze, że nie masz już zbyt wiele czasu. Wystawę otwieramy w przyszłym tygodniu.

Westchnęła z żalem, bawiąc się łyżeczką.

– Wiem o tym.

– Poza tym – dodał – nie wiedziałem, że chcesz pokazać coś tak bardzo różnego od obrazów, które malowałaś do tej pory. Jesteś znana jako portrecistka. Ludzie spodziewają się tego typu prac.

Do ich stolika podszedł kelner i Mark podniósł głowę, żeby złożyć zamówienie.

– Poprosimy cztery kawy albo może cały dzbanek.

Słyszałem, że ma pan ochotę na deser, panie Grant.

Ryszard, unikając wzroku Marka, odmówił.

– Nie, dziękuję. Odechciało mi się.

Zabrzmiało to ponuro.

– A więc porosimy tylko o dzbanek kawy.

Laura cicho westchnęła, wiedząc, że Ryszard czuje się urażony z powodu obecności intruzów. Pragnął mieć ją tylko dla siebie, a poza tym źle się czuł w towarzystwie artystów. Zawsze mówił, że go nudzą.

Wróciła myślami do tego, co Bruce powiedział na temat jej nowego obrazu. Przyznała mu rację, że to płótno nie pasowało do pozostałych jej prac, ale tak bardzo chciała je wystawić. Był pierwszym obrazem od wielu lat, który ją naprawdę pasjonował. Czuła się już zmęczona portretami. Odchodziła teraz od tego rodzaju prac, chociaż wiedziała, że nie powinna porzucać ich na zawsze, ponieważ przynosiły jej pewne uznanie i spory sukces.

– Powiem ci coś, Lauro – odezwał się znowu Bruce. – Wpadnę do ciebie jutro i razem pomyślimy, co powinniśmy zrobić. Musimy podjąć decyzję tak szybko, jak to tylko możliwe. Zwlekaliśmy z tym zbyt długo.

– Dobrze – odpowiedziała raczej niechętnie, ponieważ doskonale wiedziała, że Bruce nie lubił oglądać nie dokończonych płócien.

Uniosła wzrok i zobaczyła Marka Oakleya uśmiechającego się do niej ze współczującym zrozumieniem. Jego spojrzenie wydawało się mówić: „Wystaw ten obraz, jeżeli chcesz”.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi, a przez jej ciało przebiegł dreszcz, kiedy spojrzała na wyrazistą twarz Marka. Od dawna nie spotkała kogoś aż tak atrakcyjnego, z wyjątkiem, oczywiście, Ryszarda.

Jednak Mark był pociągający w zupełnie inny sposób.

– Był pan na wakacjach? – spytała go usiłując dowiedzieć się, skąd u niego taki ciemny odcień skóry.

Uniósł swoje ciemne brwi.

– Nie, nie byłem od kilku lat. Dlaczego pani pyta?

Laura zaśmiała się nerwowo.

– Zastanawiałam się tylko, gdzie się pan tak opalił.

– Mark spędził połowę swojego czasu na wakacjach – poinformował ją Bruce z nutką zazdrości w głosie – a właściwie dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu!

Mark uśmiechnął się szeroko odsłaniając białe zęby, kontrastujące z karnacją jego skóry.

– Mieszkam na Karaibach – wyjaśnił. – Moja wyspa nazywa się Lumara i Bruce ma rację, że życie tam przypomina długie wakacje, zwłaszcza jeżeli żyje się w środku tropikalnych sztormów i wśród jadowitych węży!

Laura zachichotała, szybko reagując na rozbawione spojrzenie jego czarnych, bystrych oczu.

– Nie wierzysz, Lauro? – zapytał Bruce mrugając szarymi oczami. – On nie rozstaje się z tą wyspą.

Coraz trudniej wyciągnąć go z powrotem do cywilizacji. Opuszcza Lumarę tylko wtedy, kiedy chce zorganizować wystawę swoich prac.

– To brzmi cudownie – powiedziała Laura rozmarzona, szybko zapominając o jadowitych wężach i zamiast tego wyobrażając sobie zielone, tropikalne pustkowie. – Czy życie tam daje panu natchnienie do malowania? Wydaje mi się, że powinno tak być. Uśmiechnął się nieco przekornie.

– Można tak powiedzieć, cały czas pracuję nad pejzażami.

Bruce spojrzał na Laurę z politowaniem.

– Czy chcesz powiedzieć, że nigdy wcześniej nie słyszałaś o Marku? Był bardzo sławnym malarzem krajobrazów, zanim nie osiadł na Lumarze. No, więc jak, Mark, wciąż masz zamiast wrócić tam po wystawie?

Mark Oakley wzruszył szerokimi ramionami, nie okazując żadnego zainteresowania pytaniem, co wzbudziło zarówno zazdrość, jak i podziw Laury.

– Zobaczymy. – To było wszystko, co powiedział na ten temat.

Na stole pojawiła się kawa i kiedy jej silny aromat rozchodził się wokół, Mark spojrzał na Ryszarda, który wprawdzie siedział do tej pory cicho, ale bacznie wszystko obserwował.

– Czym się pan zajmuje, panie Grant? Czy ani trochę nie jest pan związany ze światem sztuki?

Ryszard podniósł głowę i powiedział niemal groźnie:

– Nie, ani trochę.

Laura poczuła się bardzo zakłopotana jego nieuprzejmością i powiedziała szybko:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin