Grimwood Ken - Powtórka.pdf

(1360 KB) Pobierz
TYTUŁY ROKU 2002
Kingsley Amis
Martyn Bedford Jonathan Carroll
John Fowles Barry Gifford
Ken Grim wood Kathryn Harrison
Elia Kazan
N. H. Kleinbaum Tim Krabbé
Mario Vargas Llosa
David Lodge Deborah Moggach
Katherine Neville Eliot Pattison Annie Proulx Francine Prose Elwood Reid David
Schickler Thomas Wharton William Wharton Jeanette Winterson
$ALAMAN>KA
* / LIGA WALKI ZE ŚMIERCIĄ TE OMYLNE UCZUCIA JIM SZCZĘŚCIARZ
REPETYCJE BIAŁE JABŁKA CYLINDER HEIDELBERGA MANTISSA
DZIKOŚĆ SERCA WAKACJE SAILORA POCAŁUNEK CONSUELO
POWTÓRKA
KRZESŁO DO KRĘPOWANIA
TYSIĄC DRZEWEK POMARAŃCZOWYCH
OBNAŻONA
MORDERCY
AKTY MIŁOŚCI
AMERYKA, AMERYKA
STOWARZYSZENIE UMARŁYCH POETÓW
ZNIKNIĘCIE
JASKINIA
HISTORIA ALEJANDRA MAYTY PANTALEON I WIZYT ANTKI MYŚLĄC...
DUBLERKA
TULIPANOWA GORĄCZKA ÓSEMKA
MANTRA CZASZKI KRONIKI PORTOWE BŁĘKITNY ANIOŁ BIAŁE NOCE
POCAŁUNKI NA MANHATTANIE
SALAMANDRA
NIE USTAWAJ W BIEGU
KSIĘGA MOCY
NAMIĘTNOŚĆ
PŁEĆ WIŚNI
Ken Grimwood POWTÓRKA
Przełożyła Zuzanna Naczyńska
DOM WYDAWNICZY REBIS POZNAŃ 2002
Tytuł oryginału Replay
Copyright © 1986 by Ken Grimwood All rights reserved
Copyright for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań.2002
Redaktor Katarzyna Raźniewska
Opracowanie graficzne serii i projekt okładki Lucyna Talejko-Kwiatkowska
Fotografia na okładce Piotr Chojnacki
Wydanie I
ISBN 83-7301-195-1
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 867-
47-08, 867-81-40; fax 867-37-74 e-mail: rebis@rebis.com.pl www.rebis.com.pl
Skład f=>l«=; Gdańsk, tel./fax (0-58) 347-64-44 Druk i oprawa: Opolgraf SA
Jeff Winston umarł, rozmawiając przez telefon z żoną.
-
Powinniśmy... - powiedziała, ale nie usłyszał już, co takiego powinni, bo
poczuł na piersi jakiś ciężar, ktry pozbawił go tchu. Słuchawka wypadła mu z dłoni i
wyszczerbiła szklany przycisk do papieru stojący na biurku.
Zaledwie tydzień wcześniej powiedziała coś podobnego, zapytała: „Wiesz, co
powinniśmy zrobić, Jeff?" i zapadło milczenie - nie nieskończone, nie ostateczne jak
ta śmiertelna cisza, ale wyraźne. Siedział przy kuchennym stole, w „kąciku
śniadaniowym", jak lubiła go nazywać Linda, choć nie była to żadna wydzielona
przestrzeń, po prostu mały stolik z blatem z laminatu i dwa krzesła wciśnięte między
lewy bok lodwki i przd suszarki do prania. Mwiąc te słowa, Linda siekała cebulę i
może to łzy w kącikach jej oczu pobudziły go do myślenia, nadały jej pytaniu
większą od zamierzonej wagę.
-
Wiesz, co powinniśmy zrobić, Jeff?
A on powinien był zapytać: „Co, kochanie?", powinien był to powiedzieć nieuważnie
i obojętnie, bo czytał w magazynie „Time" artykuł Hugh Sideya o prezydenturze. Ale
Jeff uważał; wywody Sideya nic go nie obchodziły. Nawet więcej - nie był tak
skupiony i baczny od bardzo, bardzo dawna. Więc przez dłuższą chwilę nie mwił
nic; wpatrywał się tylko w fałszywe łzy w oczach Lindy i myślał o tym, co powinni
zrobić, on i ona.
Po pierwsze, powinni wyjechać, powinni wsiąść w samolot i polecieć gdzieś, gdzie
jest ciepło i zielono - na przykład na Jamajkę albo na Barbados. Nie mieli
prawdziwych wakacji od czasu tej długo planowanej, lecz niezbyt udanej wycieczki
po Europie przed pięciu laty. Jeff nie liczył ich corocznych wyjazdw na Florydę, do
jego rodzicw w Orlando i rodziny Lindy w Boca Raton; było to odwiedzanie coraz
bardziej oddalającej się prze-
szłości, tylko tyle. Powinni spędzić tydzień, miesiąc, na jakiejś dekadencko
egzotycznej wyspie: w dzień miłość na bezkresnych, pustych plażach, a w nocy
dźwięki reggae unoszące się w powietrzu niczym zapach jaskrawoczerwonych
kwiatów.
Byłoby rwnież miło mieć porządny dom, może jedną z tych starych rezydencji przy
Upper Mountain Road w Montclair, obok ktrych przejeżdżali w tyle
melancholijnych niedziel. Albo dwu-nastopokojową willę w stylu Tudorw przy
Ridgeway Avenue w White Plains, niedaleko pl golfowych. Nie, żeby chciał zacząć
grać w golfa; po prostu sądził, że te leniwe połacie zieleni o nazwach w rodzaju
Mapie Moor i Westchester Hills stanowiłyby przyjemniejsze otoczenie niż dojazd do
Brooklyn-Queens Expressway i droga startowa lotniska LaGuardia.
Powinni też mieć dziecko, choć Linda odczuwała zapewne jego brak jeszcze bardziej
boleśnie niż on. Jeff zawsze wyobrażał sobie ich nie narodzonego potomka w wieku
ośmiu lat, kiedy nie wymagałby już takiej opieki jak we wczesnym dzieciństwie, ale
nie przeżywałby jeszcze mąk okresu dojrzewania. Dobre dziecko, nie nazbyt słodkie
czy przedwcześnie rozwinięte. Chłopiec, dziewczynka, nieważne; po prostu dziecko,
ich wsplne dziecko, ktre zadawałoby śmieszne pytania, siadało za blisko
telewizora i objawiało przebłyski swej kształtującej się osobowości.
Ale nie doczekają się dziecka; wiedzieli, że jest to niemożliwe, od lat, od
pozamacicznej ciąży Lindy w 1975. Nie kupią też domu w Montclair ani w White
Plains. Stanowisko dyrektora działu wiadomości, jakie Jeff zajmował w nowojorskim
radiu informacyjnym WFYI, nie było wcale tak prestiżowe ani tak lukratywne, jak się
wydawało. Może mgłby jeszcze awansować do telewizji; ale mając czterdzieści trzy
lata, stopniowo tracił na to szanse.
Powinniśmy, powinniśmy... porozmawiać, pomyślał. Spojrzeć sobie prosto w oczy i
powiedzieć: nie wyszło nam. Nic nam nie wyszło z miłości, z namiętności, ze
wspaniałych planw. Spaliły na panewce i nie było w tym niczyjej winy. Po prostu
tak się stało.
Oczywiście nigdy tego nie zrobią. Był to głwny element porażki, to, że rzadko
mwili o swoich głębszych potrzebach,
8
U
w
nigdy nie wspominali o rozdzierającym poczuciu niespełnienia, ktre zawsze stało
między nimi.
Linda otarła nic nie znaczącą cebulową łzę wierzchem dłoni.
-
Słyszałeś mnie, Jeff?
-
Tak, słyszałem.
-
Powinniśmy - podjęła, patrząc w jego stronę, ale niezupełnie na niego - kupić
nową zasłonę prysznicową.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa taki właśnie poziom potrzeb chciała
wyrazić przez telefon, zanim zaczął umierać, „...skosić trawnik", tak pewnie
zakończyłaby zdanie, albo „zapłacić za prąd".
Dlaczego jednak, na litość boską, myślał o czymś takim? Przecież umierał; czyjego
ostatnie myśli nie powinny być głębsze, bardziej filozoficzne? Albo może powinien
zobaczyć migawki z najważniejszych wydarzeń swego życia, czterdzieści trzy lata na
Betascanie. Tego właśnie doświadczają ludzie, kiedy toną, prawda?
Czuję się, jakbym tonął, pomyślał, gdy mijały rozciągnięte sekundy: ten okropny
ucisk, ta beznadziejna walka o oddech, wilgoć oblepiająca ciało, słony pot
spływający z czoła i kłujący w oczy.
Tonięcie. Umieranie. Nie, do cholery, to było nierealne słowo, słowo odnoszące się
do kwiatw albo zwierząt, albo innych ludzi. Starych ludzi, chorych ludzi. Ludzi,
którzy mieli pecha.
Głowa Jeffa opadła na biurko, prawy policzek rozpłaszczył się na segregatorze, ktry
miał zamiar przestudiować, gdy zadzwoniła Linda. Szczerba w przycisku do papieru
rozwarła się przed jego otwartym okiem jak przepaść, jak pęknięcie samego świata,
poszarpane lustro przeszywającej agonii w jego wnętrzu. Przez stłuczone szkło
widział świecące czerwone cyfry elektronicznego zegara stojącego na płce z
książkami:
13:06 18 PAŹ 1988
A potem nie musiał się już bronić przed żadnymi myślami, ponieważ ustał sam
proces myślenia.
Jeff nie mgł oddychać.
nigdy nie wspominali o rozdzierającym poczuciu niespełnienia, ktre zawsze stało
między nimi.
Linda otarła nic nie znaczącą cebulową łzę wierzchem dłoni.
-
Słyszałeś mnie, Jeff?
-
Tak, słyszałem.
-
Powinniśmy - podjęła, patrząc w jego stronę, ale niezupełnie na niego - kupić
nową zasłonę prysznicową.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa taki właśnie poziom potrzeb chciała
wyrazić przez telefon, zanim zaczął umierać, „...skosić trawnik", tak pewnie
zakończyłaby zdanie, albo „zapłacić za prąd".
Dlaczego jednak, na litość boską, myślał o czymś takim? Przecież umierał; czyjego
ostatnie myśli nie powinny być głębsze, bardziej filozoficzne? Albo może powinien
Zgłoś jeśli naruszono regulamin