Zeydler-Zborowski Zygmunt - Ewa wzywa 07... - 095 - Eliza nie zgadza się na rozwód.doc

(371 KB) Pobierz

 

 

Ewa wzywa 07... Ewa Wzywa 07...

Zygmunt Zeydler Zborowski

ELIZA NIE ZGADZA SIĘ NA ROZWÓD

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ I

 

  Od dawna spodziewała się tej rozmowy. Czekała na nią, Chciała już to mieć poza sobą. Lubiła wyraźne, jasne sytuacje.-I chociaż sytuacja była zupełnie wyraźna i jasna, pragnęła usłyszeć to od niego, niechże się wreszcie zdecyduje, niech zdobędzie się na tyle odwagi, żeby... Intuicyjnie wyczuła, że właśnie dzisiaj nadeszła ta „historyczna" chwila. Bawiła się znakomicie, obserwując jogo zakłopotanie, rozdrażnienie.

  Wszyscy mężczyźni to tchórze — myślała pogardliwie. — Udają bohaterów, a kiedy przyjdzie co do czego, nie mogą zdobyć się na tę odrobinę cywilnej odwagi. Z dnia na dzień odwlekają decydującą rozmowę, bojąc się spojrzeć prawdzie w oczy. Tchórze, podli tchórze!

  Karol od rana był milczący i ponury. Unikał jej wzroku. Ubrał się pośpiesznie, wyjął z szały parasol, mruknął: — Do widzenia — i skierował się ku drzwiom.

— Nie jesz śniadania? — spytała.

  — Nie, dziękuję. Nie jestem głodny. Czy po południu zastanę cię w domu?

— Dlaczego pytasz?

              Bo chciałem z tobą porozmawiać. Uśmiechnęła się. Naprawdę już dawno tak dobrze się nie bawiła.

  —              Jeżeli chcesz ze mną porozmawiać, to oczywiście nie będę nigdzie wychodziła — powiedziała bardzo uprzejmie.

  Możliwie jak najciszej zamknął drzwi za sobą. Usiłował panować nad zdenerwowaniem.

  Podeszła do radia, nacisnęła klawisz i zaczęła szukać jakiejś muzyki rozrywkowej. Znalazła. Wykonała na dywanie kilka tanecznych pas, usiadła na tapczanie i przez chwilę słuchała wesołej melodii. Potem poszła do łazienki. Stanęła przed lustrem, przyglądając się z uwagą odbiciu swej twarzy. To jej popsuło humor. Na odległość wyglądała jeszcze bardzo efektownie i atrakcyjnie, ale lak z bliska... No cóż... Nikt nie potrafi zatrzymać czasu, a czas, niestety, miał, ma i zawsze mieć będzie te straszliwe, destrukcyjne właściwości. Wszystko przemija, a młodość chyba najszybciej.

  Może za bardzo się odchudziłam? — pomyślała z niepokojem, dotykając nieco zwiotczałej skóry na szyi. — Ale za to sylwetkę mam fantastyczną — próbowała się pocieszyć. — Muszę poszukać sobie innego gabinetu kosmetycznego. Ta pani Stefa jest zupełnie do niczego.

  Wyjęła z szafeczki buteleczkę z acetonem, wróciła na tapczan i zabrała się do zmywania lakieru z paznokci. Przy tej czynności popadła w głęboką zadumę. A może machnąć na wszystko ręką i zacząć nowe życie, znaleźć sobie nowego męża? Zaraz jednak pojawiła się refleksja. To się tak tylko łatwo mówi: znaleźć sobie nowego męża. Ale gdzie go szukać? Kochanek to zupełnie co innego. Niejeden mężczyzna chętnie zostanie przyjacielem eleganckiej, szykownej, bogatej pani z najlepszego towarzystwa, ale małżeństwo... To nie laka prosta sprawa. Amatorów flirtu, przelotnej, nieobowiązującej przygody z efektowną mężatką nie brakuje, czy jednak uda się jej poznać człowieka, który odpowiadałby jej wymaganiom, zapewnił beztroską, luksusową egzystencję, pozycję towarzyską? Trudne i ryzykowne przedsięwzięcie!

 

  Podniosła słuchawkę, nakręciła numer i zamówiła wizytę u fryzjera. Pan Ludwik był, jak zawsze, niesłychanie uprzejmy, rozpływał się w komplementach, zapewniał o gotowości zaopiekowania się fryzurą swojej uroczej klientki.

  Gabinet kosmetyczny, fryzjer, krawcowa — to wszystko zabiera bardzo dużo czasu. Zdawało jej się, że dopiero co zjadła śniadanie, a już nadeszła pora obiadowa. Zrezygnowała z zakupów i wróciła do domu.

  —              Pana jeszcze nic ma? — spytała, wchodząc do kuchni.

Gosposia ubijała pianę.

  —              Pan dzwonił, że nie będzie na obiedzie — odparła, nie odwracając głowy.

  Nie będzie na obiedzie. Nie ma odwagi. Boi się. Jaki on jest śmieszny, jaki niesamowicie śmieszny.

  Zjadła obiad, załatwiła parę telefonów i usadowiła się z książką w ręku na tapczanie. Nic mogła jednak czytać. Mimo wszystko była podekscytowana. Wzięła z toaletki lusterko i zaczęła przyglądać się swojej fryzurze, stwierdziwszy zaś, że pan Ludwik spisał się znakomicie, podeszła do szafy, żeby wybrać jakąś sukienkę. Ta, którą miała na sobie, nie wydawała jej się odpowiednia na „zasadniczą" rozmowę. Po dłuższym namyśle wybrała granatowe spodnie i biały golf z cieniutkiej anilany, który efektownie podkreślał jej złotawą opaleniznę.

  Karol przyszedł około piątej. Przez uchylone drzwi słyszała, jak mył ręce i chrząkał.

  Próbuje swych strun głosowych — pomyślała.

  Następnie zapukał i energicznie wkroczył do jej pokoju.

— Nie przeszkadzam ci?

— Nie. Proszę, siadaj.

  Usiadł w wygodnym fotelu, ale zaraz przeniósł się na krzesło. Widocznie wydawało mu się, że ten mebel bardziej pasuje do sytuacji.

— Przepraszam cię, że nie byłem na obiedzie — powiedział i znowu odchrząknął.

  —              O, nie masz mnie za co przepraszać. Przecież w ostatnim czasie najczęściej jadamy osobno. To już weszło w zwyczaj.

  Nie zwrócił uwagi ani na treść tych słów, ani na ton, jakim zostały wypowiedziane. Zbyt był zaabsorbowany własnymi myślami.

              Chciałbym z tobą pomówić, Elizo. Uśmiechnęła się, ale nie był to wesoły uśmiech. Patrzyła na niego z zimną obojętnością. Z prawdziwym zadowoleniem czuła, jak ogarnia ją ogromny spokój. Wiedziała, że panuje nad sytuacją.

  —              Chciałbym z tobą pomówić, Elizo — powtórzył.

Skinęła głową.

  —              Już dziś rano mi to powiedziałeś. Właśnie czekałam na ciebie. Słucham.

  Poruszył się na krześle, założył nogę na nogę : wyjął z kieszeni papierosy.

— Pozwolisz, że zapalę?

— Oczywiście.

  Trzasnęła zapalniczka. Zaciągnął się głęboko, wypuścił dym nozdrzami i wreszcie podjął decyzję.

  — Posłuchaj mnie, Elizo... Bardzo bym chciał, żebyśmy porozmawiali jak para dobrych przyjaciół.

— Nie jestem pewna, czy to możliwe.

— Tak mnie nienawidzisz?

  — Nie. Nie ma mowy o nienawiści. Po prostu nie mogę cię chyba zaliczać do swoich przyjaciół.

— Przecież kiedyś kochaliśmy się.

— Och! To było tak dawno.

  — I nie zostało z tego nawet odrobiny przyjaźni?

              Myślę, że nie, ale nie z mojej winy. Próbował się uśmiechnąć.

  —              Daj spokój. Nie będziemy się teraz zastanawiać nad tym, kto zawinił, czyja to wina.

              Jak sobie życzysz.

  —              Tyle małżeństw rozstaje się w dobrej zgodzie...

              Kto mówi o rozstaniu? Spojrzał na nią uważnie.

  —              Czy sądzisz, że powinniśmy nadal utrzymywać tę fikcję? Czy ci z tym dobrze?

— Nie wiem, czy dobrze, ale wiem na pewno, że wygodnie.

              Jesteś cyniczna.

— A ty śmieszny. Cóż ty sobie właściwie wyobrażasz?

  — Wydawało mi się, że oboje doszliśmy do pewnych wniosków. Przecież to nie ma najmniejszego sensu, żeby zupełnie obojętni sobie ludzie mieszkali pod jednym dachem.

Wzruszyła ramionami.

  —              Jak dla kogo. Dla mnie to ma sens. Nie wyobrażaj sobie, mój drogi, że zgodzę się na rozwód, O, to by było zbyt piękne. Panu i władcy znudziła się żona, więc rozwodzi się i bierze sobie młodą, śliczną dziewczynę. Tak łatwo nie likwiduje się małżeństwa ze mną.

— Ależ my już od dłuższego czasu nie jesteśmy małżeństwem.

              Powtarzam: nie z mojej winy. Wstał  i szybkim,  nerwowym  ruchem zgasił w popielniczce papierosa.

  —              Słuchaj, Elizo. O co ci właściwie chodzi? Chyba nie zależy ci na tym, żeby mieszkać razem z człowiekiem, który cię nie kocha i którego ty także nic kochasz. Musisz zrozumieć, że pewne rzeczy się kończą, że nic nie trwa wiecznie i że trzeba wreszcie taką bezsensowną sytuację zlikwidować. Otrzymasz ode mnie alimenty, Wiesz chyba, że nie zostawię cię bez środków do życia.

              Jeszcze by tego brakowało.

  —              Zerwijmy z tą idiotyczną fikcją. Każde z nas zorganizuje sobie swoje własne życie. Jestem pewien, że spotkasz człowieka, który cię pokocha, który da ci szczęście, Z twoją urodą i z twoim powodzeniem. No więc jak?... Zgadzasz się na rozwód?

— Nie.

— Ale dlaczego?

— Bo mi odpowiada rola twojej żony. Żyły nabrzmiały mu na czole.

  — Ale mnie nie odpowiada rola twojego męża! — wrzasnął. — Mam dość! Rozumiesz?

  — Przestań krzyczeć. — powiedziała spokojnie. — Przestraszysz gosposię.

  Wyjął z kieszeni chustką i przez chwilę sapał, wycierając pot spływający mu po policzkach.

  —              Przepraszam cię — mruknął. — Niepotrzebnie się uniosłem.

  —              I mnie się także tak zdaje. Każdą rzecz można załatwić w sposób kulturalny.

  —              Masz rację. Jestem zdenerwowany. Przepraszam.

  Przez chwilę w milczeniu chodził po pokoju. Widać było, że usiłuje zapanować nad ogarniającym go podnieceniem. Wreszcie zatrzymał się przed żoną i powiedział:

— Bardzo ci się dziwię.             

— Dziwisz się?

  — No, tak. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego chcesz na siłę utrzymywać nasze małżeństwo?

  — Już ci powiedziałam: odpowiada mi rola twojej żony. Jest mi z tym wygodnie.

  — Nie możemy tego ciągnąć w nieskończoność.

Dlaczego?

— Choćby dlatego, że ja mam już wszystkiego dosyć. Uśmiechnęła się.

  —              O, to dla mnie żaden powód. Wymyśl coś bardziej przekonywającego.

  Znowu wściekłość gorącą falą uderzyła mu do głowy, ale kiedy się odezwał, głos jego brzmiał zupełnie spokojnie, może nawet zbyt spokojnie. W tym pozornym opanowaniu wyczuwało się groźbę.

  — Potrafię cię zmusić do wyrażenia zgody na rozwód.

  — Zmusić? Ty? Interesujące. Ciekawe, w jaki sposób?

— Radziłbym ci nie doprowadzać mnie do ostateczności.

              Grozisz mi?

  —              Nie. Tylko ostrzegam. Jesteśmy już prawie dwadzieścia lat małżeństwem, ale chyba jeszcze nie zdążyłaś mnie poznać. Potrafię być niebezpieczny.

Roześmiała się.

  — Och, Karolku, zapewniam cię, że doskonale się orientuję, co ty potrafisz.

  — Nie próbuj mnie prowokować — rzucił przez zaciśnięte zęby. — To ci się nie uda.

  — Nie mam najmniejszego zamiaru cię prowokować. Coś ci się wydaje.

  — Wiem, co mówię. Od początku naszej rozmowy usiłujesz wyprowadzić mnie z równowagi. Konsekwentnie dążysz do tego, żebym się wściekł, żebym ci na wymyślał, żebym cię może uderzył. Gosposia byłaby świadkiem tej awantury. W razie czego zeznałaby w sądzie. Dobry pomysł. Teraz Eliza wstała. Była trochę niższa od męża, ale bez żadnego wysiłku mogła mu spojrzeć prosto w oczy.

  — Siadaj — powiedziała rozkazująco, a kiedy, zaskoczony, usłuchał, zaczęła mówić mocnym, zupełnie spokojnym głosem, w którym nie wyczuwało się żadnego wzruszenia:

  — Nie wyobrażaj sobie, drogi Karolu, że tak łatwo się mnie pozbędziesz. Dopóki byłam ci potrzebna, dopóki pomagałam w robieniu tak zwanej „kariery", dopóki pracowałam, żebyś mógł skończyć studia, wszystko było w porządku. Poza tym schlebiało twojej męskiej próżności mieć taką młodą, bardzo ładną żonę. Wszyscy ci zazdrościli. A teraz... Teraz trochę się zmieniło. Już mnie nie potrzebujesz. Zdobyłoś stanowisko, pieniądze, pozycję towarzyską. Podstarzała żona nic tylko nie jest ci potrzebna,, ale nawet zaczyna zawadzać. Przydałaby się jakaś inna, efektowna młoda dziewczyna. Widziałam ją. Muszę przyznać, że masz dobry gust. Rzeczywiście bardzo ładna, zgrabna i umie się ubrać. Trochę dla ciebie za młoda. To zawsze grozi komplikacjami. Chciałbyś ją ze sobą mocniej związać, chciałbyś się z nią ożenić, a i ona zapewne do tego dąży. To przecież dla niej kariera. Niestety, nic z tego dopóki ja żyję, nie dostaniesz rozwodu. Chyba że mnie zamordujesz, ale na to jesteś za wielkim tchórzem.

              Nie prowokuj mnie.

  Spojrzała na niego z wesołym błyskiem w oczach.

  —              Przestań się zgrywać. Nic nadajesz się do roli mordercy. A zresztą to są rzeczy zbyt skomplikowane. Zabić łatwo, ale co dalej? Co zrobić z ciałem?

              Zamknij się.

  —              O, cóż za wytworny styl. Language godny zaiste przedstawiciela wyższych sfer towarzyskich. Winszuję.

              Zamknij się, do cholery!

  —              Coraz lepiej. Pan inżynier Przesiecki pokazuje swoją klasę. Moje gratulacje.

Podniósł się, podszedł do okna i przez chwilę patrzył na jaskrawo oświetloną popołudniowym słońcem ulicę.

— Więc nie zgadzasz się na rozwód?

— Nie.

  —              W takim razie przeprowadzę rozwód wbrew twojej woli.

— To nie będzie takie proste.

  Wzruszył ramionami, wrócił na swoje miejsce i zapalił nowego papierosa.

  —              Oczywiście, że twój sprzeciw wszystko komplikuje — powiedział zupełnie spokojnie. — Nie sądź jednak, że nie znajdę wyjścia z tej sytuacji. Wyprowadzę się. Nie będziemy razem mieszkać. Przedstawię świadków, którzy stwierdzą całkowity rozkład naszego małżeństwa. Zresztą powierzę sprawę rozwodową mecenasowi Zawi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin