Child Maureen - Podrzutek.pdf

(349 KB) Pobierz
14426863 UNPDF
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Cholerne koty - mruknął ze złością Jeff Ryan, przerzucając nogi przez krawędź łóżka.
W sypialni panował półmrok; okna zasłonięte były ciężkimi kotarami. Jeff uderzył wielkim palcem
u nogi o krzesło. Zaklął, objął stopę dłońmi i podskakując na drugiej nodze, dokuśtykał do drzwi.
Znalazł się w salonie. Przez szpary w pionowych żaluzjach wpadało do środka światło słoneczne i
ukośnymi smugami kładło się na podłodze.
Co za ludzie? myślał Jeff z wściekłością, kuśtykając do wejścia. Dlaczego nie trzymają swoich
przeklętych kotów w domach, tylko pozwalają, żeby wyły jak potępieńcy na jego wycieraczce? Ale
tym razem miarka się przebrała. Jeff miał zamiar pochwycić nieszczęsne zwierzę za kark i zanieść
je prosto do mieszkania administratora. Albo, jeszcze lepiej, do stawu.
Odsunął zasuwę i przygotował się do wypadu godnego oficera piechoty morskiej. Zastygł jednak w
bezruchu. To coś, co leżało w wiklinowym koszyku pod drzwiami, wrzeszcząc wniebogłosy, to nie
był kot.
Jeff zaniemówił.
- Dziecko?! - wyjąkał, z osłupieniem wpatrując się w zawartość koszyka. W każdym razie miał
wrażenie, że to wrzeszczące stworzenie o czerwonej twarzy musi być dzieckiem, choć w tej chwili
wyglądało raczej na istotę z innej planety.
Co to wszystko ma znaczyć? Sytuacja przypominała idiotyczny film z lat trzydziestych. Jeff
rozejrzał się po korytarzu, szukając sprawcy tego zamieszania, ale oczywiście nikogo nie zobaczył.
Nie było nawet żadnego z sąsiadów. Gdzie oni wszyscy się podziali w chwili, gdy naprawdę ich
potrzebował? Gdzie była wścibska pani Butler? Jasne. O jedenastej przed południem nie dawała
znaku życia, ale wystarczyło, by Jeff wrócił do domu o drugiej w nocy, prowadząc ze sobą swoją
najnowszą przyjaciółkę, a ta wiedźma zawsze czekała w pogotowiu przy uchylonych drzwiach.
Znów spojrzał na dziecko, wściekle wymachujące pulchnymi kończynami.
- Hej, mały - mruknął. Pochylił się i niezręcznie zakołysał koszykiem. - Zamknij dziób, co?
Niemowlę prychnęło, zatrzymało na nim wzrok, wzięło głęboki oddech i na nowo wybuchnęło
płaczem.
A wszyscy się dziwią, dlaczego nigdy nie chciałem mieć dzieci, pomyślał Jeff z odrazą i zauważył
kopertę wystającą spod kolorowego kocyka. Ogarnęło go złe przeczucie. Wziął ją do ręki, obrócił
powoli i zaklął. Na kopercie wypisane było jego nazwisko. Kapitan Jeff Ryall, Piechota Morska
Stanów Zjednoczonych.
Rozerwał kopertę i wyjął ze środka kilka złożonych kartek papieru. Zatrzymał wzrok na pierwszej z
nich.
Kapitanie Ryan. Przepraszam, że zostawiam dziecko bez żadnego wyjaśnienia, ale nie otwierał pan
drZ'lli, a ja za czterdzieści pięć minut mam transport na Guam.
Jeff zdumiał się. Kolega z piechoty morskiej zrobił mu coś takiego?
Zgodziłem się na ochotnika dostarczyć panu dziecko.
Załączam testament sierżanta. Legalnie wszystko jest w porządku. Przykro mi z powodu sierżanta,
ale jestelmy pewni, że da pan sobie radę z dzieckiem. Podpisano: kapral Stanley Hubrick.
Sierżant? Jaki sierżant? zastanawiał się Jeff w popłochu. I co to znaczy, że on ma sobie dać radę z
dzieckiem? Z dudniącym sercem odnalazł pomiędzy arkuszami papieru testament, przebiegł go
wzrokiem i przerażeniem spojrzał na rozwrzeszczane niemowlę.
- Nie gniewaj się, mały, ale nie jestem niczyim opiekunem.
W dziesięć minut później Jeff rozmawiał przez telefon, przyciskając słuchawkę ramieniem do
ucha i jednocześnie kołysząc w ramionach nieszczęśliwe niemowlę·
- Nie mogę w to uwierzyć - powtórzyła po raz piąty jego siostra.
- Już to mówiłaś.
- Jesteś opiekunem tego dziecka?
- Tak wynika z testamentu.
- Zdumiewające.
- Peggy - westchnął rozpaczliwie Jeff - zrozum, nie mogę się nim zająć. Co ja wiem o dzieciach?
Czy możesz tu przyjechać, żeby mi pomóc?
- Nie - odparła Peggy, wyraźnie rozbawiona.
Jeff zauważył z odrazą, że dziecko zaśliniło mu rękaw koszulki.
- Peg - jęknął z desperacją. - Musisz tu przyjechać!
- Zawsze uważałam, że byłbyś świetnym ojcem.
- Przestań. Mówię poważnie. Muszę szybko coś z tym wszystkim zrobić.
- A co tu jest do zrobienia? - zdziwiła się Peggy.
W tle rozmowy Jeff słyszał wrzaski swoich siostrzeńców. Peggy przysłoniła dłonią słuchawkę i
powiedziała spokojnie do syna: - Teddy, nie wykrę~aj siostrze ręki, bo ją złamiesz.
Jeff skrzywił się boleśnie, myśląc, że chyba zwrócił się do niewłaściwej osoby.
- Powiem ci szczerze, Jeff - mówiła właśnie Peggy - że chyba będziesz musiał sam się tym malcem
zająć.
Czyje to właściwie dziecko?
Jeff był pewien, że do końca życia nie zapomni tego nazwiska.
- Sierżanta Hanka Powella. Byliśmy razem w Zatoce. Według tego, co tu napisano, obydwoje z
żoną zginęli w wypadku samochodowym.
- Och, to okropne - westchnęła Peggy.
- Owszem - mruknął Jeff. Nie widział Hanka od lat i nie miał pojęcia, czym sobie zasłużył na
wątpliwy zaszczyt opieki nad jego dzieckiem.
- Och - zawołała naraz jego siostra. - Muszę już wyjść. Za piętnaście minut zaczyna się lekcja gry
na skrzypcach Thomasa, potem Tina ma zajęcia baletowe, a Teddy ...
- Karate? - domyślił się Jeff.
- Skąd - zaśmiała się Peggy. - Jeszcze całkiem nie zwariowałam. Perkusja.
Jeff poczuł, że ogarnia go panika.
- Peg, potrzebuję pomocy! Przynajmniej na razie, dopóki jakoś się z tego nie wyplączę.
Jego siostra westchnęła, zaraz jednak ożywiła się.
- Oczywiście! Zadzwonię do Laury.
- Kto to jest Laura?
- Nie mam pojęcia, dlaczego od razu mi to nie przyszło do głowy - powiedziała Peggy jakby do
siebie. - Jestem pewna, że chętnie się zgodzi.
- Na co?
- Naprawdę muszę już wyjść - stwierdziła Peggy stanowczo. - Zadzwonię do ciebie później i
powiem ci, kiedy możesz się spodziewać przybycia Laury.
W słuchawce rozległ się sygnał. Jeff odłożył ją na miejsce i spojrzał na dziecko spoczywające w
jego ramionach. O dziwo, uspokoiło się i wyglądało teraz całkiem sympatycznie. Westchnął z ulgą.
Może najgorsze już minęło. Po chwili jednak poczuł ciepło na biodrze. Ogarnęły go złe przeczucia.
Odsunął niemowlę na odległość ramienia i spojrzał na swoje wojskowe, zielone bokserki. Były
mokre.
Powoli przeniósł wzrok na dziecko. Roześmiało mu się prosto w twarz.
Sądząc po odgłosach dochodzących zza drzwi, brat Peggy miał pełne ręce roboty. Gdy płacz
dziecka osiągnął szczególnie wysoki ton, Laura Morgan skrzywiła się i trudem powstrzymała
odruch, by bez zastanowienia sięgnąć do klamki. Instynkt nakazywał jej wejść natychmiast do
środka, wziąć dziecko w ramiona i uspokoić je. Najpierw jednak musiała się upewnić, czy
rzeczywiście chce przyjąć tę pracę.
Wzruszyła ramionami. Właściwie sprawa była już przesądzona. Gdyby nie była pewna, to od razu
po rozmowie z Peggy nie wsiadłaby do samolotu lecącego z Santa Barbara do San Diego i nie
stałaby teraz pod drzwiami Jeffa Ryana wraz z trzema odrapanymi walizkami.
No, dobrze. Zależało jej na tej pracy. Była dla niej darem niebios. Laura kochała dzieci i zawsze
chciała mieć gromadkę swoich. Zachmurzyła się na tę myśl. Wspaniałe plany ... i tak dalej. Ale te
plany rozwiały się przed ośmiu laty, wraz ze śmiercią Billy'ego. Teraz Laura miała trzydzieści lat,
nadal była samotna i mogła tylko mieć nadzieję, że brat jej najlepszej przyjaciółki zechce zatrudnić
ją na lato jako opiekunkę do dziecka.
- Psst!
Obróciła głowę w prawo, ale nikogo nie zauważyła.
_ Psst! - rozległo się znowu, tym razem nieco głośniej.
Drzwi do jednego z mieszkań były uchylone o centymetr. W wąskiej szparze błyszczało
jasnoniebieskie oko. Laura z wahaniem odwróciła się w tamtą stronę· Szpara powiększyła się
odrobinę i teraz Laura dostrzegła część twarzy. Kobieta. Niska, starsza, o ptasich rysach twarzy
zwieńczonych czapą srebrzystych włosów.
- Idzie pani tam? - zapytała.
_ Tak - przyznała Laura ze sztucznym ·uśmiechem.
- Mam się zająć dzieckiem.
_ Niech pani na siebie uważa - szepnęła staruszka konspiracyjnym tonem. - To straszny kobieciarz.
- Naprawdę?
_ Chyba nie jest pani w jego typie - ciągnęła kobieta, obrzucając Laurę taksującym spojrzeniem. -
Ale pomyślałam, że powinnam panią ostrzec. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Z tym intrygującym stwierdzeniem na ustach zamknęła drzwi. Laura usłyszała trzask czterech
zamykanych kolejno zasuw. Niezły początek, pomyślała. Wzięła się w garść i miała zamiar
wreszcie zastukać do drzwi Ryana, ale zastygła na dźwięk męskiego głosu, przekrzykującego
wrzask dziecka.
_ Tak? Skoro Laura Morgan jest takim ideałem, to dlaczego jeszcze jej tu nie ma? Musiałem zabrać
dziecko ze sobą do sklepu! I nie był to miły widok!
Laura wstrzymała oddech, przewiercając wzrokiem drewniane drzwi.
- Peggy, to nie jest śmieszne!
Wbrew sobie musiała się uśmiechnąć. Właśnie poczucie humoru było tą cechą, za którą najbardziej
lubiła siostrę Jeffa.
- Potrzebuję pomocy! - krzyczał mężczyzna rozpaczliwie. - Gdzie, do diabła, jest ta twoja przyja-
ciółka?
Okazja była zbyt dobra, by z niej nie skorzystać.
Laura szybko zastukała do drzwi. Otworzyły się natychmiast. Ujrzała przed sobą zdenerwowanego
mężczyznę, który przyciskał do ucha słuchawkę telefonu komórkowego.
Jego wygląd zaskoczył Laurę. Peggy mówiła, że jej brat jest bardzo przystojny, nienagannie
schludny i ma tyle pewności siebie, że wystarczyłoby dla trzech ludzi.
Mężczyzna stojący przed Laurą absolutnie nie wyglądał na uosobienie pewnoŚci siebie i
pedanterii. Włosy miał potargane, białą koszulkę wysmarowaną kilkoma rodzajami odżywek dla
niemowląt, a na nogawce jego spodni widniała wiele mówiąca mokra plama. Do tego był boso.
Zgadzało się tylko jedno: rzeczywiście był przystojny. Nawet zbyt przystojny. Miał wyraziste rysy
twarzy, mocną szczękę, prosty nos, pełne usta i ciało, które emanowało siłą. Peggy nie przesadzała.
Laura wzięła głęboki oddech i spojrzała mu prosto w oczy. Miały chłodny, jasnobłękitny kolor.
- Zdaje się, że już tu jest - powiedział Ryan do telefonu. - Zadzwoń do mnie później.
Rozłączył się i odłożył telefon na stolik przy drzwiach.
- Czy ty jesteś Laura? - zapytał bez ogródek, omiatając ją wzrokiem. Laura Odruchowo
zesztywniała. Dobrze wiedziała, co zobaczył: trzydziestoletnią kobietę bez makijażu, z brązowymi
oczami i brązowymi włosami ściągniętymi w koński ogon. Ubrana była w wygodne, płócienne
buty, workowate dżinsy i za dużą bawełnianą bluzę z napisem "Czyż życie nie jest wspaniałe?"
Wszystko to razem wzięte raczej nie mogło zwalić nikogo z nóg. Ale w każdym razie potrafiła dać
sobie radę z niemowlęciem.
_ Tak - odrzekła suchym tonem. - Czy mam przyjemność rozmawiać z Jeffem Ryanem?
Szybko skinął głową, wstawił jej walizki do przedpokoju i zamknął drzwi.
- Gdzieś ty była? - wypalił gniewnie. - Spodziewałem się ciebie pół godziny temu!
W salonie włączony na cały regulator telewizor walczył o lepsze z płaczem dziecka. Laura
skrzywiła się· - Samolot się spóźnił! - odkrzyknęła, po czym bez zaproszenia poszła w głąb
mieszkania. Panował tu niewiarygodny bałagan. W przelocie wyłączyła telewizor
i podeszła do dziecka, które leżało w koszyku na podłodze, rozpaczliwie młócąc powietrze
pulchnymi kończynami. Na ten widok serce jej stopniało. Zupełnie zapomniała o idącym za nią
mężczyźnie. Wzięła dziecko na ręce i przytuliła je do piersi.
- Już wszystko dobrze, kochanie - wymruczała, kołysząc je lekko. - Wszystko w porządku. Laura
jest przy tobie.
Dziecko przestało płakać. Drżące i wstrząsane czkawką, przytuliło się do jej piersi.
- Zdumiewające - powiedział cicho Jeff.
- Nic w tym dziwnego - mruknęła, rzucając mu krzywe spojrzenie. - Trzeba je było trochę
pocieszyć.
Jeff przesunął dłonią po krótko przystrzyżonych włosach i rozejrzał się po salonie.
- Mnie też przydałaby się odrobina pociechy - przyznał.
- Przez cały dzień ta mała nie przestawała wrzeszczeć.
A więc to dziewczynka.
- Jak ma na imię?
- W dokumentach figuruje jako Miranda. Miranda Powell.
- Witaj, Mirando - szepnęła Laura i pocałowała małą w czoło. Malutkie palce natychmiast
pochwyciły rękaw jej bluzy.
Jeff opadł na kanapę, skrzywił się boleśnie i wyciągnął spod siebie na wpół opróżnioną butelkę z
mlekiem. Wzruszył ramionami, rzucił butelkę na podłogę i spojrzał na Laurę.
_ Spodziewałem się kogoś innego - przyznał. Laura od dawna przywykła do tego, że nie spełnia
niczyich oczekiwań, dziecko jednak zdążyło już podbić jej serce, toteż zapytała możliwie
najuprzejmiejszym tonem:
- A dlaczego?
Jeff wzruszył nlinionami i obrzucił ją beznamiętnym spojrzeniem.
_ Peg mówiła, że jesteś nauczycielką, ale sama wyglądasz jak dziecko.
To znaczyło po prostu: jesteś niska, pomyślała Laura. Trudno. To nie jej wina, że nie miała po kim
odziedziczyć wysokiego wzrostu.
_ Mam trzydzieści lat i pracuję w przedszkolu - oznajmiła. - Jeśli chcesz, mogę ci pokazać
referencje.
Jeff potrząsnął głową.
_ Wystarczy mi opinia Peggy. Poza tym - zatoczył dłonią krąg wokół siebie - jak widzisz, nie mogę
grymasić. Potrzebuję pomocy, dopóki nie zdecyduję, co zrobić z tą małą·
Laura uniosła brwi, myśląc: a o czym tu decydować? Z dzieckiem można zrobić tylko jedno:
pokochać je. Jeff chyba prawidłowo odczytał wyraz jej twarzy, bo kącik jego ust drgnął lekko.
- A więc chcesz podjąć się tej pracy?
Wiedziała, że nie powinna tego robić. Jeff wywierał na niej zbyt wielkie wrażenie. Ale nie potrafiła
odmówić, czując przy sobie ciepłe ciałko Mirandy.
- Tak.
- Wiesz, że to może potrwać całe lato? - upewnił się
Jeff. - To znaczy, jeśli wszystko pójdzie dobrze, ta mała nie zostanie tu dłużej niż miesiąc. Ale
nigdy nic na pewno nie wiadomo.
Zainteresowanie Laury Jeffem momentalnie stopniało. Jak mógłby ją pociągać mężczyzna, który
nie lubił dzieci? Co to za człowiek, który potrafi bezlitośnie odwrócić się plecami do takiej małej,
bezbronnej istotki?
- Doskonale to rozumiem - odrzekła chłodno. Jeff z zadowoleniem skinął głową i wstał z sofy.
- To dobrze. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, o pieniądzach porozmawiamy wieczorem. Moje
warunki są następujące: to ty zajmujesz się dzieckiem. Jasne? - Jasne - odparła.
Jeff znów skinął głową i ruszył do drzwi, stanął jednak jak wryty, gdy Laura powiedziała ostro:
- Chwileczkę, kapitanie. Teraz ty posłUchaj, jakie są moje warunki.
ROZDZIAŁ DRUGI
Jeff obrócił się powoli i spojrzał na nią.
W tej chwili nade wszystko pragnął wziąć prysznic, zmienić ubranie i zdrzemnąć się. Żadne
manewry piechoty morskiej nie dały mu tak w kość, jak ten jeden dzień spędzony z niemowlęciem.
A jednak, patrząc w brązowe oczy Laury, odniósł wrażenie, że jego kłopoty dopiero się zaczynają.
- Twoje warunki? - powtórzył, zdecydowany nie ustępować jej pola. - A od kiedy to najemni
pracownicy dyktują pracodawcom warunki?
- Od teraz - odparła stanowczo.
Jeff potarł dłonią kark. Powinien był przewidzieć, że nie będzie łatwo. Wszystkie przyjaciółki jego
siostry były niezależne i uparte jak diabli. Znów spojrzał w te brązowe oczy i naraz coś w nim
drgnęło. Laura przypominała mieszkankę przytułku dla bezdomnych, ale niespodziewanie dla
samego siebie zaczął się zastanawiać, jak wyglądają jej nogi skryte w obfitych fałdach dżinsowych
spodni.
Dlaczego ona tak się ubiera? Co chce ukryć? I właściwie dlaczego go to interesuje? Widocznie już
zbyt długo pozostawał samotny.
Wzrok Laury stawał się coraz bardziej lodowaty.
Dziecko jednak leżało spokojnie. Może więc warto posłuchać, czego chce ta niewydarzona Mary
Poppins, pomyślał Jeff, i jednocześnie postanowił umówić się na kilka najbliższych wieczorów z
którąś ze swoich przyjaciółek.
- No dobrze - mruknął, krzyżując ramiona na piersiach. - Co to za warunki?
- Zostanę tutaj na całe lato i zajmę się dzieckiem, ale ...
- Ale co?
Laura wyprostowała się, próbując dodać sobie wzrostu. Daremne wysiłki, pomyślał Jeff. Miała
jakieś metr pięćdziesiąt w kapeluszu.
- Nie będę twoją gosposią - zamilkła i rozejrzała się po mieszkaniu, które w tej chwili
przedstawiało żałosny widok. - Ani kucharką, ani praczką.
Jeff poczUł się urażony.
- Jeszcze dzisiaj rano wszystko wyglądało tu zupełnie inaczej... - zaczął, ale Laura nie pozwoliła
mu skończyć.
- Poza tym nie zgadzam się, żebyś chodził nago po mieszkaniu. I nie chcę tu widzieć żadnych
kobiet.
- O czym ty mówisz?
- Jedna z twoich sąsiadek uznała za stosowne ostrzec mnie, że jesteś, jak się wyraziła,
kobieciarzem.
Jeff westchnął z rezygnacją.
- Pozwól, że zgadnę. Ma siwe włosy i niebieskie oczy?
Laura skinęła głową i w kącikach jej ust pojawił się cień uśmiechu.
- Agnes Butler - mruknął Jeff. - Szpieguje mnie z braku czegoś lepszego do roboty.
Laura uniosła brwi.
- Szpieguje? To chyba za mocno powiedziane. Myślę, że popadasz w paranoję.
Jeff przypomniał sobie, jak to za każdym razem, gdy wracał do domu późną porą, dostrzegał
wścibskie oko sąsiadki w szparze uchylonych drzwi. Owszem, to było właściwe słowo.
- Jeśli ktoś cię naprawdę szpieguje, to nie ma mowy o paranoi - odrzekł zwięźle.
Po chwili milczenia Laura skinęła głową i dodała: - No tak, pozostałe zasady są całkiem
oczywiste.
- To jeszcze nie koniec? - zdziwił się Jeff.
Laura rzuciła mu uśmiech. - Żadnych przekleństw ...
- Zaraz, chwileczkę - obruszył się, ale Laura była jak w transie.
- Żadnych rozmów przed wypiciem porannej kawy i nie wolno ci nastawiać głośno telewizora ani
radia po jedenastej wieczorem.
oddechu. Po
kilku sekundach doszedł do wniosku, że to już chyba wszystko. Dobrze. Teraz jego kolej. Zamierzał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin