Karol May
Kapitan Kajman
Z wozu, który zatrzymał się przed domem jubilera Thieme, wysiadł żwawym krokiem wysoki mężczyzna. Jasny promień szyb wystawowych oświetlił męskie, ostro zaznaczone rysy. Ładnie wygięty nos i starannie wypielęgnowana bródka wskazywały na Francuza lub Włocha. Przekraczając próg sklepu zawołał do swojego służącego:
— Wrócisz do hotelu i poczekasz tam na mnie!
— Jasne, panie hrabio! — odparł Marek Letrier, zwracając się z zabawnym uśmieszkiem do woźnicy — Odpowiada mi to! Mogę choć raz zająć miejsce łaskawego pana.
Wskoczył do wnętrza powrozu i właśnie chciał wygodnie opaść na tylne siedzenie, gdy ku swojemu zdziwieniu zauważył, że już ktoś z drugiej strony wyprzedził go.
— Co panu strzeliło do głowy? — ofuknął natręta. — Wynoś się pan natychmiast z powozu, bo inaczej ja panu pokażę drogę!
— Ach!
Zamiast odpowiedzi dał się słyszeć tylko ten jeden dźwięk; brzmiał niezwykle ostro i parskliwie, jakby głos dzikiego kota. Marek widocznie znał ten ton, gdyż odskoczył w osłupieniu od drzwi powozu.
— Na Boga! To naprawdę pan…?
Ogromny niepokój sprawił, iż się zaciął.
— Na pokład! Odbijaj, Marku Letrier! — syknął obcy krótko i rozkazująco.
W następnej chwili Marek siedział na koźle obok woźnicy. Powóz ruszył. Wewnątrz, obcy rozparł się o poduszki, zachowując się milcząco, aż do samego hotelu, przed którym hrabia Francois de Bretigny się zatrzymał. Nie czekając na otwarcie powozu, nieznajomy wyskoczył, rzucił służącemu hrabiego opryskliwe „na górę” i wszedł do holu hotelu, gdzie portier pośpieszył w jego stronę
— Czy apartament, który uprzednio zamówiłem, gotowy?
— Tak jest, łaskawy panie! Pan pozwoli, że zaprowadzę. Wszedłszy na górę, obcy zamówił obfitą kolację, dodając, że Marek go obsłuży.
Ten, w osłupieniu spostrzegł, że pokoje intruza znajdowały się obok apartamentu jego pana. Stał w pobliżu zbity z tropu, aż przywołano go skinieniem. Gdy kelner się oddalił, tajemniczy gość zrzucił płaszcz i stanął z założonymi rękami przed ...
renfri73