Cooper Jilly - Imogena.pdf

(757 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 1
Rozdział 1
Małe miasteczko Pikely-in-Darrowdale w West Riding przycupnęło na stoku wzgórza niczym szara wiewiórka.
Ponad nim rozciąga się wrzosowisko, a poniżej, w dolinie, gdzie rzeka Darrow wije się pośród jasnozielonych
meliorowanych łąk, znajduje się klub tenisowy. Na High Street mieści się biblioteka publiczna.
Było sobotnie majowe popołudnie. Panna Nugent, kierowniczka biblioteki, odłożywszy fiołkowo różowy
ażurowy sweter, który właśnie robiła na drutach, wsunęła do ust kolejne ciasteczko.
— Nie pamiętam, kiedy było tu tak pusto — powiedziała do ładnej dziewczyny, która leniwie segregowała
książki na beletrystykę i nie beletrystykę, układając je na stoliku na kółkach. — Wszyscy chyba poszli na mecz.
Czy ty też się tam wybierasz, Imogeno?
Dziewczyna skinęła potwierdzająco głową.
Na godzinkę lub dwie. Moja siostra oszalała na punkcie jednego z graczy, jakiejś gwiazdy Wimbledonu.
Obiecałam, że pójdę go zobaczyć.
— Przykro mi, że musisz pracować dzisiejszego popołudnia. Zawsze zastępujesz Glorię. Ciekawa jestem,
czy rzeczywiście zatruła się małżami. Zaraz do niej zadzwonię i spytam, jak się czuje.
— Och, proszę tego nie robić — powiedziała szybko Imogena, wiedząc doskonale, że Gloria wymknęła się na
weekend do Morecambe ze swym chłopakiem. — W jej mieszkaniu... eee... telefon stoi w holu i Glorii z pewnoś-
cią nie starczy sił, by zwlec się po schodach.
Czując, że oblewa się rumieńcem z powodu tego oczywistego kłamstwa, zajęła się gorliwie układaniem na
kupkę ulotek typu Twoje prawa jako podatnika oraz Co robić w Pikely. „Pieprzyć wszystko”, zwykła
komentować to Gloria.
Panna Nugent wsunęła rękę pod kremową bluzkę ze sztucznego jedwabiu i poprawiła ramiączko biustonosza.
— Czy już się zdecydowałaś, gdzie spędzisz urlop?
— Jeszcze nie — odrzekła Imogena, modląc się, by wszedł jakiś miłośnik książek i odwrócił uwagę panny
Nugent. — Mój ojciec wymienia się we wrześniu z pastorem z Whitby. Być może pojadę z nim.
Bała się rozmów o urlopie. Chyba wszyscy pozostali pracownicy biblioteki zaplanowali podróże do różnych
egzotycznych miejsc wiele miesięcy temu i nie potrafili mówić o niczym innym. Wyciągnęła ze sterty książek
podróżniczych romantyczną powieść pod tytułem Pocałunek w Tangerze i odłożyła ją do beletrystyki. Na
okładce piękna młoda para obejmowała się czułe na tle ametystowego oceanu i bladoróżowych minaretów. O
Boże, pomyślała Imogena ze smutkiem, gdybym tak mogła~ pojechać do Tangeru i gdyby stracił dla mnie głowę
mężczyzna o dumnej twarzy i długich nogach!
W bibliotece było wyjątkowo cicho jak na sobotnie popołudnie. W lewym rogu sali, gdzie wokół niskich
stolików stały fotele klubowe, starsza pani drzemała nad listami Lloyda George’a, młodzieniec w skórzanej ma-
rynarce wertował biografię Kevina Keegana, poruszając przy tym wargami, a malutki pan Hargreayes kończył
kolejny rozdział powieści pornograficznej, której nie ośmielił się zabrać do domu w obawie przed swą dużą
żoną. Oprócz nich w niemal pustej sali znajdował się już tylko poważny młody człowiek z brodą i w sandałach,
przeglądający opasłe tomiska o tematyce socjologicznej, oraz kolorowa dziewczyna, która pochłaniała cztery
romanse dziennie, desperacko usiłując znaleźć choć jeden, którego jeszcze nie czytała.
Nagłe drzwi się otworzyły i weszły dwie kobiety w średnim wieku, jeszcze zaczerwienione po wizycie u
fryzjera naprzeciwko, pachnące lakierem i narzekające na wiatr, który zburzył ich nowe fryzury. Imogena
przyjęła od jednej z nich kaucję, zapewniając jednocześnie drugą, że Catherine Cookson doprawdy nie napisała
kolejnej książki.
— Każdy autor ma swoje tempo pisania — wtrąciła z dezaprobatą panna Nugent.
Imogena obserwowała, jak obie kobiety zatrzymują się przy stoliku ze zwróconymi książkami. To śmieszne,
pomyślała z zadumą, że ludzie, nim zainteresują się półkami, zwykle tam kierują swe pierwsze kroki; często
Jilly Cooper / Imogena / 1
wypożyczane książki cieszą się znacznie większym powodzeniem. Podobnie jest z Glorią. Trzech chłopców
pytało już. o nią tego dnia i wszyscy przyjęli raczej sceptycznie historyjkę o zatruciu małżami. Imogena
wiedziała jednak, że powrócą tu w przyszłym tygodniu.
Pracując w bibliotece, człowiek wiele dowiaduje się o ludziach. Nie dalej jak tego ranka pan Barraclough, który
— poza plecami żony — miał randkę z tutejszą nimfomanką, pożyczył poradnik Jak żyć z chorym kręgosłupem.
Następnie zadzwonił pan York, którego małżeństwo uchodziło za najbardziej zgodne w całym Pikely i poprosił o
odłożenie książki Masters
i Johnson o niedobraniu seksualnym. Po lunchu zaś wpadła pani Bottomley, jedna z najnowszych pracownic
parafii ojca Imogeny, mająca po raz pierwszy udekorować kwiatami kościół w przyszłym tygodniu, i wybrała
cztery książki na temat układania kompozycji kwiatowych.
— Vivien Leigh chodzi świetnie — powiedziała panna Nugent —
a Davida Nivena odłóż lepiej na bok, do naprawy, zanim rozleci się na drobne kawałki. Porozkładałaś już tyle
książek, że możesz iść do domu. Dochodzi czwarta.
Ale za chwilę Imogenę zaczepiła stara zbzikowana kobieta w pocerowanych pończochach, pytając, czy nie
mają przypadkiem worków na śmieci. Potem nastąpiły długie wyjaśnienia, jak to jej pies został przejechany i ona
teraz chce czym prędzej wyrzucić jego koszyk
i gumowe zabawki.
— Śmieciarze przyjadą dopiero w środę, a ja, widząc to wszystko w pojemniku na śmieci, będę wciąż o nim
myślała.
Imogenie łzy napłynęły do oczu.
— Och, tak mi przykro — powiedziała i, poświęciwszy parę minut starej kobiecie, odwróciła się do dwóch
małych chłopców, którzy z zaczerwienionymi z emocji policzkami podeszli do biurka.
— Czy są jakieś książki o życiu? — zapytał starszy.
— Czyim życiu? — spytała Imogena. — Biografie są tam.
— No, wie pani, o sprawach seksualnych — o dzieciach i tym wszystkim — odpowiedział chłopiec. Jego
kolega zaczął chichotać. Imogenie z trudem udało się utrzymać powagę.
— Dział biologii znajduje się po prawej stronie —poinformowała.
— Nie wygłupiaj się — przerwała jej oschłym tonem panna Nugent. — Uciekajcie stąd, chłopcy. Biblioteka
dla dzieci znajduje się tuż obok, następne drzwi. A ty, Imogeno, pośpiesz się z tymi książkami.
Patrzyła za dziewczyną popychającą przez salę skrzypiący wózek. Mimo swej nieśmiałości Imogena była
miłym dzieckiem i bardzo się starała, ponieważ jednak była przy tym wrażliwa na problemy innych ludzi i
chętnie ich wysłuchiwała, zawsze zalegała z pracą.
Imogena wzięła do lewej ręki stertę ułożonych alfabetycznie książek — tak wysoką, że ledwie cokolwiek zza
niej widziała — i zaczęła ustawiać je na półkach. Dzieła zebrane stanowiły punkty orientacyjne, które ułatwiały
właściwe umiejscowienie książek. Synowie i kochankowie trafili na koniec mlecznozielonego szeregu powieści
D.H. Lawrence’a, Powrót do Jalny znalazł się wśród tomów koralowo różowej edycji Mazo de la Roche.
Nawet dwa lata pracy w bibliotece nie zabiły w niej miłości do książek. Oto Kochanica Francuza. Zatrzymała
się na moment, wspominając urok Francuza. Ach, gdyby taki mężczyzna zjawił się w bibliotece! No, ale z
pewnością zakochałby się w Glorii.
Z marzeń wyrwało ją zamieszanie przy biurku, gdzie wydawano książki. Wąsaty mężczyzna w blezerze, pur-
purowy na twarzy, wymachiwał w podnieceniu egzemplarzem ostatniej powieści Molly Parkin.
— To jest plugastwo! — wrzeszczał. — Czyste plugastwo! Przyszedłem tutaj, by zawiadomić panią, że
zamierzam to spalić!
— Będzie pan więc musiał zapłacić za książkę — spokojnie odparła panna Nugent. — Wielu czytelników o
mą pyta.
Jilly Cooper / Imogena / 2
— Plugastwo, i to napisane przez kobietę! — wykrzykiwał dalej mężczyzna w blezerze. — Dziwię się, że
ktoś ośmielił się to wydać!
Wszyscy obecni w bibliotece nadstawili uszu, udając, że oglądają książki na półkach, twarze jednak wyraźnie
im się rozjaśniły — węszyli awanturę.
Imogena odłożyła Wiek niewinności na właściwe miejsce i podjechała z wózkiem do biurka.
— Pozwoli pani, że przeczytam ten fragment — ryknął mężczyzna.
— Idź już, Imogeno — poleciła szybko dziewczynie panna Nugent.
Imogena zawahała się, skrępowana, a zarazem ciekawa, co zawiera tekst, który wzbudził tyle emocji.
— No, idź — powtórzyła panna Nugent nieustępliwie. — Spóźnisz się na mecz tenisowy. Nie będzie mnie w
poniedziałek. Idę na pogrzeb Florrie, zobaczymy się więc we wtorek. A teraz słucham pana — zajęła się na
powrót mężczyzną w blezerze.
Dlaczego zawsze omija mnie cała zabawa, myślała Imogena idąc do biura na zapleczu, gdzie panna Illing-
worth cmokała z niesmakiem nad „czarną listą”.
— Już pięciokrotnie monitowałam burmistrza w sprawie zwrotu Raportu Hite „a — powiedziała ze złością.
—Należałoby się spodziewać, że ktoś na takim stanowisku...
— Może uważa, że jest wystarczająco ważny, by trzymać książki tak długo, jak mu się podoba — rzuciła
Imogena, otwierając szafę i wyjmując z niej swoją torebkę.
— Książki należy zwracać w nieprzekraczalnym terminie dwudziestu jeden dni. Przepisy są przepisami, moja
mała, nawet gdybyś była królową angielską. Czy czytałaś już widokówkę od pana Clougha? Bardzo śmieszna.
Imogena wzięła kartkę z widokiem morza oraz złocistej plaży i odwróciła
ją.
„Nie chciałbym tu mieszkać — pisał zastępca kierowniczki, odpoczywający właśnie na Sardynii — a już na
spędzenie wakacji to wręcz koszmarne miejsce. Poduszki przypominają worki cementu. Szkoda, że was tu nie
ma.
Imogena zachichotała, a następnie westchnęła w duchu. Nie dość, że znalazł eleganckie miejsce na spędzenie
urlopu, to jeszcze umiał napisać o nim tak dowcipnie.
Weszła do toalety, by poprawić fryzurę i umyć ręce poplamione fioletowym tuszem z datownika. Nachmu-
rzona, przyjrzała się swemu odbiciu w pękniętym lustrze — wielkie szare oczy, różowe policzki, zbyt dużo
piegów, zadarty nos, pełne miękkie wargi, długie włosy koloru mokrego piasku, mające irytującą tendencję do
skręcania się pod wpływem pierwszej kropli deszczu.
Czemu wyglądam tak dziecinnie? — pomyślała zagniewana. I czemu jestem taka gruba?
Zdjęła lustro ze ściany i przeprowadziła dokładne oględziny pełnych piersi, bioder i mocnych nóg, które
siniały i pokrywały się gęsią skórką podczas zimnej pogody, ale dziś, na szczęście, były schowane w długich
czarnych butach.
Mam typową figurę mieszkanki północnej Anglii, która musi znosić ostre wiatry i arktyczny klimat,
pomyślała ze smutkiem.
Podczas ostatniego roku w szkole nieustannie dokuczano jej z powodu nadwagi, a ważyła wtedy siedem-
dziesiąt kilo. Obecnie, w dwa lata później, straciła przeszło dwanaście kilogramów, wciąż jednak czuła się gruba
i nieatrakcyjna.
Jej młodsza siostra Juliet czekała na nią przed biblioteką. Interesująca się modą znacznie bardziej niż Imo-
gena, nosiła staromodne szkolne półbuty, pięciopalczaste skarpetki w jaskrawym kolorze i rożek na lody z
papier- mache, przypięty do obszernego, powyciąganego różowego swetra. Na szyi miała zawieszoną małą
skórzaną sakiewkę. Jej jasne loki rozwiewał wiatr, gdy tak krążyła na swym rowerze niczym sęp.
— No, jesteś wreszcie, Imogeno. Pośpiesz się, na miłość boską! Beresford jest już na korcie i z pewnością
Jilly Cooper / Imogena / 3
wygra w trzech krótkich setach. Przyniosłaś Fanny Hill?
— Psiakość! Zapomniałam — odpowiedziała Imogena, zawracając do biblioteki.
— Och, daj spokój! Nieważne — machnęła ręką Juliet i ruszyła w dół brukowanymi ulicami, naciskając
mocno pedały.
— No więc jak on się w końcu nazywa? — spytała Imogena, biegnąc obok niej i z trudem łapiąc powietrze.
— Mówiłam ci milion razy — Beresford. N. Beresford. Mam nadzieję, że pod tym „N” nie kryje się jakiś
Norman albo coś równie upiornego. Ale i to by mu nie zaszkodziło! Naprawdę nigdy nie widziałam kogoś
równie boskiego!
W ubiegłym tygodniu, przypomniała sobie Imogena, Juliet szalała z miłości do Roda Stewarta, tydzień
wcześniej — do Georgie Besta.
Chociaż świeciło blade słońce, ludzie robiący popołudniowe zakupy, opatuleni w kożuchy i szaliki, przemie-
rzali pośpiesznie ulice, kryjąc twarze przed ostrym wiatrem. Gdy Imogena i Juliet dotarły do klubu tenisowego,
spostrzegły, że większość widzów stłoczyła się wokół pierwszego kortu.
— Nic nie widzę, nic nie widzę! — przeraźliwie zapiszczała Juliet.
— Przepuśćcie tę małą dziewczynkę — zareagował pobłażliwie tłum i po chwili Juliet, ciągnąc za rękę oporną
Imogenę, utorowała jej drogę do pierwszego rzędu widzów.
— To Beresford — wyszeptała, przyciskając twarz do siatki. — Ten, który serwuje.
Był wysoki i smukły, miał długie nogi, gładkie i brązowe jak kasztan, oraz czarne kędzierzawe włosy. Gdy
serwował, widać było, jak napięły się muskuły jego ramion. Przeciwnik nie zauważył nawet piłki. Szmer
aprobaty rozległ się wśród zebranych.
— Gem i pierwszy set dla Beresforda — powiedział sędzia.
— Gra w tenisa po mistrzowsku — odezwał się ktoś z tłumu.
— Czy on nie jest super? — westchnęła Juliet.
— Z tyłu wygląda nieźle — przyznała ostrożnie Imogena.
Gdy jednak Beresford przeszedł powolnym krokiem i, odwracając się, zajął miejsce na linii do kolejnego gema,
dech jej wprost zaparło.
Z oczyma bardziej błękitnymi od bławatków w pociągłej opalonej twarzy, z czarnymi lśniącymi wąsami nad
łagodnym łukiem nadąsanych warg, stanowił ucieleśnienie wszystkich romantycznych bohaterów, o których
śniła.
— Masz rację — szepnęła do Juliet — on jest niesamowity.
Przyglądała mu się w oszołomieniu przez kolejne trzy gemy, w których nie stracił ani jednego punktu. Nagle —
nie mogła sobie później przypomnieć, jak to się stało — podchodząc do ogrodzenia, by podnieść piłeczkę, spoj-
rzał na nią i uśmiechnął się. Po prostu stał z uśmiechem przyklejonym do twarzy, a jego błyszczące niebieskie
oczy zdawały się przepalać siatkę.
Tłum zaczął się niecierpliwić.
— Beresford, serwis proszę! — powtórzył po raz trzeci sędzia. Beresford otrząsnął się, podniósł piłeczkę i
wrócił na linię. Serwis nie udał mu się dwukrotnie.
„Przy pierwszym spotkaniu wzrok się ich zmierzył” — zapiszczała Juliet, która przerabiała właśnie w
szkole Burzę. — Och, Imogeno, czy widziałaś, jak on na ciebie patrzył? I wciąż patrzy. Och, to takie nie-
sprawiedliwe. Och, czemu nie jestem tobą?
Imogena pomyślała, że może jej się to wszystko śni. Rozejrzała się, by sprawdzić, czy jakaś piękna dziewczy-
na, prawdziwy obiekt zainteresowania Beresforda, nie stoi gdzieś za nią. Ale z tylu była tylko gruba kobieta w
czerwonym filcowym kapeluszu i dwóch mężczyzn. .
Jilly Cooper / Imogena / 4
W tym gemie grał po prostu fatalnie. Puścił kilka łatwych piłek i za każdym razem, gdy zmieniał miejsce,
uśmiechał się do niej szeroko.
— Przestałby się lepiej wygłupiać — powiedziała Juliet — albo przegra ten set.
Jak gdyby pod wpływem telepatii, Beresford opamiętał się. Gotując się do skoku niczym tygrys, wygrał cztery
gemy w olśniewającym stylu, nie tracąc ani jednego seta.
Zebrany tłum — a zwłaszcza Imogena — nagrodził go burzą oklasków. Beresford włożył bladoniebieski
sweter i zebrał swoje cztery rakiety. Wychodząc z kortu, patrzył prosto na Imogenę. Nagle ogarnął ją strach, jak
gdyby lampart, którego podziwiała w ogrodzie zoologicznym, wyrwał się z klatki.
— Chodźmy poszukać tatusia — powiedziała.
— Oszalałaś? — zezłościła się na nią Juliet. — Zostań tutaj, żeby Beresford mógł cię znaleźć.
Ale Imogena, widząc, że tenisista przystaje, by zadośćuczynić prośbom łowców autografów, czmychnęła do
namiotu, gdzie podawano herbatę.
Odnalazły ojca rozmawiającego z sekretarzem klubu.
— Witajcie — powiedział. — Poczęstujcie się herbatą. — I wrócił do rozmowy.
Typowy przedstawiciel Kościoła wojującego, wielebny Stephen Brocklehurst, miał jedną wielką świecką
pasję —sport. W tej chwili wyliczał sekretarzowi punkt po punkcie przyczyny, dla których Beresford tak sknocił
grę.
— Facet był zbyt pewien siebie, to oczywiste. Myślał, że ma wygraną w kieszeni.
Juliet zachichotała i wzięła sobie kanapkę z ogórkiem. Imogena siedziała pogrążona w marzeniach, dopóki
siostra nie trąciła jej łokciem.
— Przyszedł Beresford — syknęła.
Imogena omal nie udławiła się herbatą. Ze wszystkich stron rozległy się powitalne okrzyki. .
— Zauważył cię — szepnęła Juliet. — Idzie w naszym kierunku.
— Cześć, Nicky — przywitał go sekretarz. — Co się stało?
Beresford roześmiał się, ukazując bardzo białe zęby.
— Zobaczyłem po drugiej stronie siatki coś, co mnie zachwyciło — powiedział, patrząc na Imogenę.
— Powinieneś grać w klapkach na oczy — dogryzł mu sekretarz. — Przyłącz się do nas. Czy znasz pana
Brocklehursta, naszego pastora, oraz jego córki Imogenę i Juliet?
— Nie, nie miałem dotąd przyjemności ich poznać —odrzekł, witając się i przytrzymując dłoń Imogeny
znacznie dłużej, niż wypadało, po czym usiadł pomiędzy nią a pastorem.
— Brocklehurst — powtórzył w zadumie, wrzucając cztery kostki cukru do herbaty. — Brocklehurst? Czy nie
grał pan w zespole England tuż po wojnie?
Pan Brocklehurst rozpłynął się jak masło podczas upału.
— Tak, rzeczywiście. To miło z pana strony, że o tym pamięta.
Po kilku minutach rozmowy z pastorem na temat rugby Beresford zdążył wprosić się na lunch następnego
dnia i zajął się Imogeną.
— Cóż, to wszystko twoja wina — powiedział czułe. — Całe szczęście, że w pobliżu nie było nikogo z
komisji wybierającej zawodników do Pucharu Davisa.
— Bardzo się cieszę, że wygrałeś — wyjąkała Imogena.
— Ja też się cieszę — popatrzył jej prosto w oczy —że z bliska jesteś jeszcze piękniejsza.
Jilly Cooper / Imogena / 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin