Cooper Jilly - Emilia.pdf

(419 KB) Pobierz
7442978 UNPDF
ROZDZIAŁ 1
Gdyby Nina nie namówiła mnie, nigdy bym nie poszła na przyjęcie do Anny Richmond.
- Cedryk zaczyna być zbyt pewny ciebie - powiedziała, wrzucając ubrania na weekend do neseseru.
- Cedryk - stwierdziłam ze złością - buduje swoją karierę. Gdy tylko zostanie zatwierdzony jako kandydat,
pobierzemy się.
- Ponieważ jest lepiej widziane, gdy kandydaci mają żony - rzekła Nina. - Nie powinien zostawiać cię samej na
tak długo. W pierwszy weekend po wakacjach, mając dziewczynę z twoją urodą, każdy inny nie mógłby się od
niej oderwać, tymczasem drogi "Placek z makiem" odfrunął na kolejne zebranie polityków.
- Jestem bardzo szczęśliwa z Cedrykiem. Poza tym to moja sprawa - warknęłam, wyciągając żółtą bluzkę,
którą ukradkiem zapakowała z brzegu torby. - Cedryk sprowadził mnie na właściwą drogę - kontynuowałam.
- Zrobił z ciebie nudziarę - stwierdziła Nina. - "Byłaś wspaniałym kumplem w czasach, gdy zabawiałaś
się swobodnie z połową Londynu”.
- Chcę życiu nadać sens - zaprotestowałam. - A nie umrzeć w Chelsea ze spuszczonymi majtkami.
Nina podeszła do lustra i zaczęła wklepywać w twarz brązowy puder w kremie.
- Dokąd się wybierasz? - zapytałam.
- Do domu. Nie chcę niepokoić matki swoim wyblakłym wyglądem, a jutro wyjeżdżam ze zdumiewająco
zepsutym nowym facetem. Czy nie jesteś zazdrosna?
- Nie - skłamałam. - Gdy jest się zaręczoną, rezygnuje się z pewnych rzeczy.
- Takich jak przyjemności. "Placek z makiem" sądzi, że skoro włożył ci pierścionek na palec, to już może cię
całkowicie zaniedbywać. Uważam, że powinnaś pójść na orgię do Anny Richmond; obiecała sprowadzić swojego
kuzyna o fantastycznej prezencji. A gdy ten porwie cię w obRory, szybko zapomnisz o "Placku z makiem".
- Nie nazywaj go w ten sposób - huknęłam. - Tak czy owak nie mam już dłużej nic wspólnego z przyjaciółmi
Anny Richmond.
Nina roześmiała się znacząco. - Chcesz powiedzieć, że Cedryk nie ma. Oni przypominają mu o twojej
przeszłości i o twoim dawnym pociągającym spojrzeniu. Obawiasz się, że będziesz mogła mieć na kogoś ochotę.
Gdyby ci rzeczywiście zależało na "Placku z makiem", nie bałabyś się tam pójść.
Po jej wyjściu poczułam się przybita. Wczoraj zrobiłam wszystkie nudne rzeczy, takie jak mycie włosów,
golenie nóg i manicure w nadziei, że dzisiaj wieczorem spotkam się z Cedrykiem. Aby oderwać się od czarnych
myśli, bez przekonania zabrałam się do sprzątania mieszkania i prania bluzek po olejku do opalania.
Spojrzałam na zdjęcie Cedryka przy łóżku i pomyślałam, że jest bardzo przystojny, a potem zaczęłam
czytać książkę, dotyczącą polityki Konserwatystów. Była tak nieprawdopodobnie nudna, że nieomal mnie
uśpiła. Cedryk zatelefonował, tak jak obiecał, punktualnie o dziesiątej.
- To bosko słyszeć cię, kochanie – powiedziałam przepojona miłością. - Co u ciebie?
- Dziękuję, jestem dobrej myśli – odpowiedział entuzjastycznie brzmiącym głosem polityka, co świadczyło o
obecności innych osób w pokoju. Gdy opowiadał o sukcesie, jaki odniosło spotkanie, oraz jak dobrze wypadło
jego przemówienie, studiowałam pierścionek z brylantem i szafirem, który mi podarował.
W końcu zapytał: - Co zamierzasz robić w czasie weekendu?
- Anna Richmond organizuje orgię – powiedziałam lekko. - Skoro ciebie nie ma, zastanawiam się, czy na
nią nie pójść.
Cedryk roześmiał się serdecznie i z niedowierzaniem.
- Sądziłem, że już wyrosłaś z tego rodzaju przyjęć - powiedział. - Muszę kończyć, kochanie. Zatelefonuję
do ciebie w poniedziałek i zjemy razem obiad. Dbaj o siebie i pamiętaj, żadnych orgii. Zrujnują moją reputację.
Odłożyłam słuchawkę niezmiernie zirytowana. Jaki był sens spędzenia samotnie dziesięciu dni na południu
Francji, gdyż Cedryk oczywiście nie mógł wyjechać, i zanudzenia się ze względu na niego ogłupiającym
opalaniem, gdy nie ma go tutaj, by mógł to docenić. Spojrzałam przez okno na wrześniowy wieczór - zmierzch,
kojarzący się z jesienią, coraz dłuższymi nocami i przemijającym kolejnym rokiem, obudził we mnie fale
tłumionego pożądania. Pomyślałam o seksie, o grzechu i o wszystkich mężczyznach na świecie, z którymi odtąd
Emilia / Jilly Cooper / 1
nie będę mogła mieć do czynienia.
Już tak dawno nie byłam na dobrym przyjęciu Cedryk przepłoszył wszystkich moich przyjaciół; uważał, że są
frywolni i lekkomyślni.
Popatrzyłam jeszcze raz na jego zdjęcie - krótkie jasne włosy, bystre błękitne oczy i broda wyrażająca .
determinację.
- Życie to nie zabawa; toczy się na serio - powiedziałam sobie z przekonaniem. - Cedryk nie zniósłby tego,
gdybym poszła na orgię do Anny Richmond, więc nie pójdę.
Godzinę później, ze straszliwym poczuciem winy, wspinałam się po schodach do mieszkania Anny
Richmond, słysząc odgłosy przyjęcia już na początku ulicy. Anna otworzyła drzwi.
- Emilia! - zawołała z radością, wymierzając mi potężnego kuksańca. - Nie przypuszczałam, że przyjdziesz.
Jej kreacja była tak powycinana, że niewiele z niej zostało. Ja miałam na sobie czarną sukienkę bez pleców, z
głębokim dekoltem z przodu,. zespoloną w całość jedynie agrafkami; suknię, w której nie ośmieliłabym się
pokazać Cedrykowi. Od czasu kiedy ją miałam ostatni raz na sobie, przybrałam na wadze, dlatego nadmiernie
rozchylała się. Łudziłam się, że choć trochę przypominam w niej Sophię Loren.
Anna spojrzała na mnie z aprobatą. Obnażona i gotowa do działania, to przypomina dawną Emilię
-stwierdziła wręczając mi szklankę.
- Wpadłam jedynie na szybkiego drinka - powiedziałam. - Cedryk wyjechał.
- Wiem - uśmiechnęła się ze zrozumieniem. - Jest tutaj wiele talentów, idź i radź sobie.
W przyległym pokoju panował nieprawdopodobny hałas; zgromadziło się w nim wielu przystojnych ludzi,
próbujących się nawzajem przekrzyczeć. Poczułam się bardzo niepewnie, wypiłam do dna ohydny trunek i
natychmiast sięgnęłam po następny. Nie znałam żywej duszy; Anna tak szybko zmieniała przyjaciół.
Podszedł i zaczął mnie zagadywać przystojny Australijczyk w czerwonej koszuli. Oczy tliły mu się pod
krzaczastymi czarnymi brwiami. Od dawna rozumiałam to spojrzenie; czuję, że znam już każdą cząstkę ciebie,
więc przejdźmy do rzeczy głosiło niedwuznacznie.
- Cholerny harmider - stwierdził. - Żałuję, że nie potrafię czytać z ruchu warg. - Spojrzał na moje usta, a potem
na czarną suknię, która rozchylała się coraz bardziej. W każdej chwili mogłam zostać obnażona do pasa.
Podciągnęłam ją do góry.
- Zostaw - poprosił. - Napawam się widokiem.
Był niewątpliwie supersamcem, który by mnie w ciągu dwóch sekund zapędził pod pierzynę Anny. Ale ja
chciałam zostać w pozycji pionowej, nie poziomej. Tłumiąc przepływające przeze mnie fale pożądania, zaczęłam
wykrzykiwać coś o Cedryku i jego politycznej karierze. Nie usłyszał wiele, zrozumiał jednak moje intencje i
usunął się.
Potem zostałam zatrzymana przez starszą, a w każdym razie mocno podstarzałą modelkę w uniformie
wojskowym, o długich rudych włosach i kościstych białych dłoniach, która bez końca perorowała na temat
swoich rozdwojonych włosów.
Nagle powstało zamieszanie przy drzwiach.
- Ależ, Anno - rozległ się męski głos - sądziłem, że idę na orgię. Gdzież te pary od ściany do ściany? Gdzież
piękne dziewczyny w tygrysich skórach?
"Rozdwojone włosy" wstrzymała oddech. Ja, podobnie jak wszyscy, odwróciłam się. Rozdziawiłam usta, gdyż w
drzwiach stał sensacyjnie wprost atrakcyjny mężczyzna; nie spotkałam takiego w życiu. Był wysoki, miał
szerokie plecy, długie ciemne włosy, niespokojne czarne oczy z figlarnym błyskiem i butne, nadąsane usta.
Emanował męskością. Rozejrzał się po pokoju, chłodny i wyniosły jak książę, ale równocześnie było w nim coś
gwałtownego - wyszedłem z dżungli i nikt nie jest w stanie mnie powstrzymać, zdawał się mówić. Każda kobieta
w pokoju, łącznie ze mną, oszalała z podniecenia. Jedyny problem stanowiła ciemnoskóra, bardzo piękna
dziewczyna, wisząca u jego ramienia i odziana w coś co wyglądało na bikini uplecione wyłącznie z kwiatów.
- Obiecałaś mi orgię, Anno - powiedział chłodno. - To, co tu widzę, jest grzecznym przyjęciem przy herbatce.
Anna Richmond objęła ich ramieniem i pospiesznie poprowadziła do baru.
- Wkrótce atmosfera zacznie się rozgrzewać - zdołałam ją usłyszeć. - Później przyjdzie mnóstwo zabawnych
ludzi.
Zauważyłam, że dała mu butelkę whisky, podczas gdy reszta musiała się zadowolić ohydną wykrztuśną
miksturą. Stopniowo gwar rozmów na nowo zaczął podnosić się i opadać.
Emilia / Jilly Cooper / 2
- Kto to jest? - pytał każdy.
Zwróciłam się do "Rozdwojonych włosów". - Kto to jest? - zapytałam.
Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. - Chcesz powiedzieć, że nie wiesz?
Podszedł do nas makler o różowej twarzy, którego oczy znajdowały się prawie na poziomie mojego dekoltu i
napełnił nam szklanki.
- To Rory Balniel - powiedział. - Jest trochę niebezpieczny.
- Jest kuzynem Anny - dodała "Rozdwojone włosy", zwilżając usta. - Ma opinię najgorszego mężczyzny w
Londynie.
- Z jakiego powodu? - zapytałam.
- Och, z powodu upijania się i łamania z upodobaniem ludzkich serc. Z powodów, o których jesteś w stanie
pomyśleć oraz z wszystkich pozostałych.
- Wygląda jak dowódca kozackiej hordy - zauważyłam. - Jakiej jest narodowości?
- To Szkot, lecz jedno z rodziców jest obcego pochodzenia, sądzę, że francuskiego. Większość gór szkockich
należy do jego rodziny, ale wszystkie pieniądze zaangażowane są w trustach, nie może więc nimi dysponować.
Był wydalany ze wszystkich miejsc, jakie można sobie wyobrazić. Do Londynu trafił jakiś miesiąc temu. Nie
sądzę, żeby wytrzeźwiał od tego czasu.
- Jest trochę niebezpieczny - powtórzył makler patrząc tęsknie w mój dekolt.
- Zapowiada się jako świetny malarz - powiedziała "Rozdwojone włosy".
- Ostatnio przemalowywał jedynie ludzi na szaro - zauważył makler.
- Strasznie traktuje kobiety - stwierdziła "Rozdwojone włosy".
- Czy ciebie też tak traktował? - zapytałam.
- Jeszcze nie - westchnęła - robię jednak, co mogę.
Rozejrzałam się znowu. Rory Balniel stał oparłszy się o obramowanie kominka. Dwie dziewczyny,
wyglądające jak gdyby główny stajenny polerował je i tygodniami czesał zgrzebłem, bo tak lśniły i połyskiwały,
zabiegały o jego uwagę.
Napełnił ich szklanki whisky, a potem podniósł głowę, nieznacznie ziewnął i popatrzył w moim kierunku.
Rzuciłam mu spojrzenie, jakiego nie używałam od miesięcy. Jedna z czysto gołych kombinacji seksu. Nie
podziałało. Odwrócił się bez zainteresowania.
- Niepowodzenie - zauważyła "Rozdwojone włosy", chciwie rozkoszując się klasycznym przypadkiem
obojętności pierwszego spojrzenia. - Wyraźnie nie jesteś w jego typie.
- To na pewno pedał - odpowiedziałam zirytowana. - Większość Don Juanów to kryjący się z tym
homoseksualiści.
"Rozdwojone włosy" popatrzyła na mnie z politowaniem, a potem zagarnęła talerz zjedzeniem z sąsiedniego
stołu.
- Idę zaproponować mu randkę - oznajmiła chichocząc i ruszyła w jego kierunku, przechodząc na drugi koniec
pokoju.
Odwróciłam się tyłem, kontynuując rozmowę z maklerem. Było to wyrachowane posunięcie. Jeżeli coś mogło
przykuć uwagę Rory’ego Balniela, to jedynie moje plecy brązowe, gładkie i gołe od karku prawie po koniec
kręgosłupa, bez śladów po bikini.
Wyobraziłam sobie jego czarne, niespokojne oczy lustrujące mnie i próbowałam odgadnąć jego opinię: - To
jest dziewczyna z rodzaju tych, które opalają się bez bikini. Pełna temperamentu, gotowa na wszystko, nawet na
to, żeby być strasznie potraktowaną przez Rory’ego Balniela.
Gdy jednak obejrzałam się, stwierdziłam, że rozmawia z "Rozdwojonymi włosami", wciąż otoczony tłumem.
Bezpłciowa bestia, zdecydowałam, a może to zawodzi mój sex appeal.
Cedryk miał rację. Ci ludzie są powierzchowni i nieciekawi. Wieczór mijał. W sąsiednim pokoju tańczono,
sporo pito i trochę się przytulano. O orgiach nie było mowy. Utwierdziłam się w decyzji powrotu do domu,
jednak chyba brak instynktu samozachowawczego spowodował, że zostałam. Czułam się roztrzęsiona, niepewna
i przeraźliwie świadoma obecności Rory’ego Balniela. Była wokół niego jakaś aura, blask, złowróżbna cisza,
wyodrębniająca go spośród innych. Nie sposób było nie odczuć tej jego mocy.
Emilia / Jilly Cooper / 3
"Rozdwojone włosy" i dziewczyna, z którą przybył, nazywana, jak odkryłam, Tiffany (założę się, że sama
wymyśliła to imię), wciąż próbowały zwrócić na siebie jego uwagę. Śmiał się z ich dowcipów, chociaż z pewnym
opóźnieniem. Gdy napełniał szklankę, ręka mu nie drżała. Tylko błysk w oczach zdradzał, ile wypił.
Anna Richmond podeszła do niego i zabrała butelkę.
- Rory, kochanie, nie zamierzam ci dokuczać.
- Kobiety zawsze to mówią, kiedy właśnie mają taki zamiar - stwierdził, zabierając jej z powrotem butelkę.
Goście zaczęli się rozluźniać. Pary pozaszywały się w pokojach, a piękna Afrykanka tańczyła samotnie. Tłusty
jegomość opowiadał sprośne historie szpetnej, leżącej na podłodze, nieprzytomnej Amerykance. Australijczyk w
czerwonej koszuli, który zaczepił mnie przedtem, okazał się chłopcem "Rozdwojonych włosów". Nie był
zachwycony, że jego dziewczyna poświęca nadmierną uwagę Rory’emu Balnielowi; wkroczył do pokoju w
masce myszki Mickey, spodziewając się, że wszystkich rozbawi.
- Skąd masz tę maskę? - zapytał Rory Balniel.
- Dała mi ją Anna.
- Powinieneś nosić ją przez cały czas. Codziennie.
Zawsze. Nawet w biurze. Wyglądasz w niej korzystnie. Nadaje twojej twarzy dystynkcję, której przedtem
brakowało.
- Nie gadaj głupstw - powiedział Australijczyk z wściekłością zdzierając maskę. O mało nie potknął się o
chrapiącą na podłodze szpetną Amerykankę.
- Jezu Chryste, czy nikt nie może jej stąd zabrać?
- Wygląda na zadowoloną - rzekł Rory Balniel. -Pewnie sen jest jej potrzebny. W każdym razie wprowadza w
tym pokoju jakieś ożywienie.
- Ktoś może nadepnąć jej na twarz - powiedział Australijczyk, odciągając ją na bok.
- To by nie było wcale głupie. Mogłoby jedynie odnieść pozytywny skutek - rzekł Rory Balniel. Próbował
utrzymać szklankę na jednym palcu, poruszając się przy tym z gracją syjamskiego kota. Nieuchronnie szklanka
rozbiła się na podłodze.
"Rozdwojone włosy" i Tiffany zanosiły się od śmiechu. Do grupy dołączyła blondynka, zwabiona odgłosem
tłuczonego szkła.
- Słyszałam, że pan maluje - powiedziała. – Marzyłabym o tym, żeby czasami móc siedzieć i pozować dla pana.
Rory Balniel spojrzał na nią. - Kochanie, a czy później zechciałabyś się położyć? W tym tkwi sedno.
Zaczął rozpinać guziki w sukience „Rozdwojonych włosów”.
- Proszę pana - odezwał się makler o różowej twarzy. - Nie może pan tutaj tego robić. Byłby to nietakt w
stosunku do Anny. Rozumie pan, co mam na myśli?
- Nie - odparł nieprzyjemnym tonem Rory.
I rozpiął ostatni guzik, odsłaniając bardzo brudny biustonosz.
- Zostaw - powiedziała ze złością, próbując z powrotem zapiąć sukienkę.
Jego ciemna twarz przemieniła się w złośliwą maskę.
- Jeśli wystawiasz się sama na widok publiczny, musisz spodziewać się, skarbie, że cię ludzie zechcą oglądać.
"Rozdwojone włosy" uciekła w popłochu.
- Baba z wozu, koniom lżej - skwitowała blondynka, przytulając się do niego.
- Głupia krowa - skomentował beznamiętnie, wychylając drinka.
- Co powiedziałeś? - zapytał Australijczyk, wciąż boleśnie odczuwając dowcip, jaki sprowokował swą maską
myszki Mickey. - Czy to odnosiło się do mojej dziewczyny?
- To odnosiło się do głupiej krowy - rzekł Rory. - Jeśli jest twoją dziewczyną, to znaczy, że jest jeszcze
głupsza, niż na to wygląda. Ty nie podskakuj do mnie, cholerny kolonisto, bo kopnę cię w tylną część ciała, tam,
gdzie możesz nosić wizytówkę. - Złapawszy butelkę wina rozbił ją o obudowę kominka i zaczął wymachiwać
potłuczonym końcem przed twarzą Australijczyka.
Australijczyk zacisnął pięści. - Zadzwonię na policję - powiedział bez przekonania.
- Co, zamierzasz zadzwonić na policję? - zapytał Rory Balniel.
Emilia / Jilly Cooper / 4
Złapał szklankę stojącą na kominku i rozbił ją o podłogę. Australijczyk wydął policzki, a potem rzucił się do
pospiesznego odwrotu. Dwie dziewczyny znowu zanosiły się od śmiechu, bawiąc się znakomicie. Potem
rozejrzały się wokół w poszukiwaniu nowej rozrywki ...
Jest całkowicie przesiąknięty jadem, czy ktoś jest wstanie z nim wytrzymać?
Podszedł do mnie mały makler, z dezaprobatą wybierając drogę między kawałkami szkła, by poprosić mnie
do tańca.
- A nie mówiłem, że jest niebezpieczny? - zapytał półgłosem. I zaraz, na parkiecie, przypuścił dziki szturm.
Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego niscy mężczyźni są tak lubieżni. Sądzę, że to kwestia większej
kondensacji. Na szczęście odpięła się jedna z moich agrafek, zatapiając mu się w ciele, co nieco ostudziło jego
zapały. Jednak za dwie sekundy ponowił atak.
Kwadrans później sina, czerwona i wściekła jak zmokły kot wróciłam, żeby zabrać torebkę. Tym razem
rzeczywiście wychodziłam. Zauważyłam, że Rory Balniel siedzi na kanapie z Tiffany i blondynką po obu
stronach. Dziewczyny poprzez niego trzymały się za ręce, szczelnie otulając Rory’ego swoimi ciałami.
- Rory, kochanie - szeptała blondynka.
- Rory, aniele - mruczała Tiffany.
Widok był tak ucieszny, że wybuchnęłam śmiechem. Podniósł wzrok i zaczął się również śmiać.
- Myślę, że są dla siebie stworzone - powiedział. Wstał, wydostawszy się spod nich, i podszedł do mnie.
Oparłam się o ścianę, po trosze dlatego, że się zatoczyłam, a po trosze, że nogi nie były w stanie mnie
utrzymać. Bliskość tego mężczyzny była obezwładniająca.
- Cześć - powiedział.
- Cześć - odpowiedziałam. Zawsze byłam czarodziejką w znajdowaniu błyskotliwych odpowiedzi.
Z uwagą przyglądał mi się, jak gdybym była kolorową mapą, a on szukał właściwego odcienia.
- Alkohol się skończył - stwierdził, pociągając ostatni łyk whisky.
Zęby miał bardzo białe i równe, ale palce były intensywnie poplamione nikotyną.
- Jak mi się przedstawiłaś? - zapytał. Głos jego stracił wcześniejsze nieprzyjemne brzmienie - był teraz miękki i
matowy.
- Nie przedstawiłam się - odparłam - skoro jednak pytasz, mam na imię Emilia.
- Emilia - ładne imię, staroświeckie. Czy ty również jesteś staroświecka?
- Zależy, co przez to rozumiesz - wiktoriańską afektację czy Nellę Gwyn?
Wziął mnie za rękę. Jest pijany, powiedziałam sobie twardo, starając się nie zemdleć z podniecenia.
- Przypominasz obraz Renoira - powiedział.
- Czy mowa o obfitościach, winogronach i pofałdowanych ciałach? - zapytałam.
- Nie, to Rubens. Renoir to łagodne, błękitnookie blondynki o różowej karnacji. To zabawne - dodał,
przeszywając mnie wzrokiem - nie jesteś wcale w moim typie, a piekielnie mnie podniecasz.
Spojrzałam w dół i ku swojemu przerażeniu zobaczyłam, że moje palce oplatają jego, a mój jedyny nie
obgryziony paznokieć drąży wnętrze jego dłoni. Nagle poczułam, że dotyka pierścionka zaręczynowego.
Próbowałam wyrwać rękę, ale ją przytrzymał i bacznie mu się przyglądał.
- Kto ci go dał? - zapytał.
- Cedryk - odpowiedziałam. - Mój... hm. . .narzeczony. To straszne słowo, prawda? - Zdeprymowana,
nieszczerze zachichotałam.
- Pierścionek jest też straszny - stwierdził.
- Kosztował mnóstwo pieniędzy - broniłam się.
- Dlaczego narzeczonego nie ma tutaj? - zapytał.
Wyjaśniłam, że Cedryk przebywa w Norfolku, co ma służyć rozwojowi jego kariery politycznej.
- Od jak dawna jesteś zaręczona?
- Prawie od siedmiu miesięcy.
Emilia / Jilly Cooper / 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin