MAURYCY MOCHNACKI POWSTANIE NARODU POLSKIEGO W ROKU 1830 I 1831 2 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 KSI�GA II [Rozdzia� I] Noc 29 listopada. � Powstanie wojska i ludu w stolicy Nad wieczorem dnia 29 listopada 1830 r., gdy si� zbli�a�a um�wiona pora do dzia�ania, cywilni spiskowi, kt�rym poruczono rozpocz�cie ruchu napadem na Belweder, szli po dw�ch, po trzech r�nymi drogami do lasku �azienkowskiego, jedni z ukryt� kr�tk� broni� paln�, drudzy bez broni, poniewa� wszyscy spodziewali si� dosta� karabin�w ze Szko�y Podchor��ych. Niebo by�o pochmurne ten ca�y dzie�, tak �e zmierzch i noc prawie bez przedzia�u w jeden moment przypad�y. W �azienkach po prawej i lewej stronie pos�gu kr�la Jana zej�� si� mieli ci waleczni m�odzie�cy na p� godziny przed terminem; mia�o ich by� wszystkich czterdziestu; lecz r�ne okoliczno�ci, jak zaraz obaczymy, wi�cej ni�eli o po�ow� t� liczb� zmniejszy�y. W rozleg�ej stolicy Polski oddzia�y garnizonu by�y jedne od drugich bardzo oddalone. Za has�o do wsp�lnego, jednoczesnego dzia�ania, o czym wszyscy w wigili� zostali uprzedzeni, mia� s�u�y� po�ar browaru na Solcu; po tym dopiero znaku z po�udnia plan sprzysi�onych zaleca� podpalenie dw�ch drewnianych budowli w przeciwnej stronie: w blisko�ci koszar gwardii wo�y�skiej na Nowolipiu. T� podw�jn� �un� oddzia�y garnizonu polskiego ruszone ze wszystkich punkt�w, z koszar Aleksandryjskich czyli Miko�ajowskich, Sapie�y�skich i Ordynackich, tudzie� z kwater w mie�cie i g��wnych wart, mog�y z �atwo�ci� w jednej chwili rzuci� si� na nie przygotowanego nieprzyjaciela, b�d� w tych samych koszarach, b�d� gdzie indziej rozbroi� go i wzi�� w niewol�, a potem wskazane pozajmowa� stanowiska. Tak chcia� mie� plan przepisany dla dzia�a� tej nocy, plan dobrze pomy�lany, rozwa�ony gruntownie i s�dz�c z wy�szo�ci si� naszych, �atwy do wykonania. Wszak�e los psotny, kt�ry si� �mieje z ludzkiej przezorno�ci, tylko co wszystkiego na samym wst�pie wniwecz nie obr�ci�. Czy zegar �azienkowski szed� pr�dzej od miejskich zegar�w, czyli te� dwaj podchor��owie wyprawieni do wzniecenia po�aru na Solcu zbyt skwapliwie chcieli si� ui�ci� z tego obowi�zku: do��, �e has�o do wsp�lnego dzia�ania i za wcze�nie, i �le by�o dane, to jest chybi�o w porze um�wionej. Ogie� na Solcu b�ysn�� na p� godziny przed sz�st�, a zgas� o sz�stej. Browar, stary, na wp� zbutwia�y budynek, nasamprz�d wcale nie chcia� si� zapali�. Wysocki za p�no, bo dopiero dnia 28 listopada, ��da� palnych materia��w od Karola Stolzmana, porucznika artylerii, adiunkta w dyrekcji m�yna prochowego. ��da� tego w niedziel�, kiedy pracownia ogni�w wojennych by�a zamkni�ta, a powinien by�, jak obieca�, porozumie� si� w tej mierze ze Stolzmanem na kilka dni pierwej. W braku tedy palnych materia��w, mog�cych u�atwi� to przedsi�wzi�cie i skutek jego uczyni� niew�tpliwym, dwaj podchor��owie musieli u�y� s�omy. Ogie� wszczyna� si� z wielk� trudno�ci� i daleko pierwej, nim wszyscy z oddzia�u belwederskiego zd��yli przyby� do �azienek: co naturalnie zaraz ich zmiesza�o i na r�ne opaczne naprowadza�o domys�y. Nabielak z Goszczy�skim spieszyli wtedy od g��wnej alei ku miejscu zgromadzenia akademik�w. W drodze postrzegaj� ten przedwczesny ogie�, a w �azienkach zastaj� ledwo kilkunastu z tych, co mieli przyby�. W tej samej chwili uderzono na trwog� ogniow� w pobliskich koszarach. W mgnieniu oka powstaje niezmierny ruch na5 oko�o. Posy�ki konne i piesze przebiega�y lasek we wszystkich kierunkach, z Belwederu do koszar, z koszar do Belwederu; namno�y�o si� �wiate� mi�dzy drzewami, na odwachach dzwoniono i warty wyst�powa� zaczyna�y. Za czas�w carewicza s�u�ba ogniowa by�a dobrze urz�dzona. On sam mia� we zwyczaju doje�d�a� do ka�dego po�aru czy we dnie, czy w nocy; m�g� wi�c i t� ra�� wypa�� z Belwederu. Z kilkunastu przyby�ych akademik�w ledwo kilku zosta�o �r�d tego zamieszania; nareszcie i ci si� rozpr�szyli w r�ne strony, �eby nie wpa�� w r�ce �o�nierzy i policjant�w. Ten alarm trwa� w �azienkach przesz�o p� godziny. Za wczesny i s�aby ogie� w browarze zgaszono bez wielkiej trudno�ci. Ta okoliczno��, jakkolwiek drobna, stawia sprzysi�enie w najprzykrzejszym po�o�eniu i rodzi wszystkie z�e skutki, jakie koniecznie z braku jednoczesno�ci w dzia�aniu na tak obszernym teatrze wynikn�� musia�y. Od tej chwili wszystko idzie oporem: zwi�zkowi w po�udniowej cz�ci miasta, ko�o Belwederu i koszar jazdy moskiewskiej, nie mogli da� zna� o sobie zwi�zkowym na tylu innych punktach stolicy. Ci, nie postrzegaj�c sygna�u z po�udnia, rozumieli, �e tam si� jeszcze nic nie sta�o i nie zaczynali dzia�a�; po terminie up�ywa�o wi�c du�o czasu � i oto jedno nic, pochodz�ce z roztargnienia Wysockiego, nara�a ca�� spraw�, nara�a przysz�o�� powstania. Po chwili wszystko jednak znowu ucich�o w �azienkach. Rozsypany oddzia� zacz�� si� zgromadza�. Spiskowi wychodz�c zza drzew pytaj� jeden drugiego o nazwisko, ale co dalej pocz�� w tak szczup�ej liczbie, po obudzeniu czujno�ci nieprzyjaciela, nie wiedz�. Z kr�tkiej narady, kt�r� wtenczas odprawili mi�dzy sob�, wypad�o, aby Nabielak poszed� na zwiady do Szko�y Podchor��ych � o par�set krok�w od mostu Sobieskiego. Uda� si� on tam, ale z niczym powr�ci�. Wysocki bawi� jeszcze w mie�cie; nie nadeszli i ci dwaj podchor��owie, kt�rym browar zapali� polecono. Szko�a by�a r�wnie jak oddzia� belwederski zatrwo�ona; najbardziej l�kali si� podchor��owie, aby tych podpalacz�w nie schwytano. Nast�pi�a tedy druga pauza, przeci�g�a jak wiek, pauza nieczynno�ci i oczekiwania �r�d przyspieszonego krwi obiegu. Ju� godzina up�ywa�a od chwili naznaczonej do rozpocz�cia og�lnego ruchu! Chybiony sygna�, kt�ry mia� wzruszy� ca�e miasto, kt�ry mia� z miasta zapewni� pomoc podchor��ym, demoralizowa� szczeg�lnie m�odych akademik�w, do�� odwa�nych, �eby si� rzuci� pierwszym zap�dem i w najwi�ksze niebezpiecze�stwo, lecz przy zimnej refleksji, do czego tyle czasu mieli, zaczynaj�cych ju� mierzy� otch�a� bez gruntu, co si� przed nimi roztwiera�a. Ta przew�ok�, nastrajaj�ca wysoko �yw�, m�odocian� fantazj�, by�a bolesna. Nabielak i Goszczy�ski id� powt�rnie do Szko�y Podchor��ych. Na pr�no � i t� raz� �adnej jeszcze znik�d wiadomo�ci. Dopiero wracaj�c spotykaj� Wysockiego przybywaj�cego z miasta w towarzystwie Szlegla, Dobrowolskiego, Paszkiewicza i Rottermunda.1 Wysocki z dwoma pierwszymi pobieg� zaraz do Szko�y; Paszkiewicz i Rottermund woleli po��czy� si� z wypraw� na carewicza. Od tej chwili inny duch wst�pi� we wszystkich. Wyniesiono karabiny podchor��ych Moskali, kt�rzy udawali, �e nie postrzegaj� tego, co si� oko�o nich dzia�o. Gdy si� Szko�a uzbraja�a, Nabielak i Goszczy�ski nabijali bro� i obliczali swe si�y: by�o wszystkich o�mnastu z Paszkiewiczem i Rottermundem tudzie� dwoma podchor��ymi Trzaskowskim i Kobyla�skim, kt�rzy oddzia� prowadzi� mogli jako dobrze znaj�cy Belweder we �rodku.4 Rozdzielili si� na dwie r�wne cz�ci. Jedna cz��, pod komend� Trzaskowskiego, uda�a si� w g�r� drog� ku rogatkom mokotowskim, �eby wpa�� do Belwederu od frontu przez g��wn� bram�. T�si, silniejsi z postawy sk�adali ten oddzia�, bo odwag� moraln� mieli wszyscy jednak�. Druga cz��, pod dow�dztwem Kobyla�skiego, ruszy�a do ogrodu belwederskiego, aby dzia�a� z ty�u pa�acu na przypadek, je�eliby p t a s z e k, jak si� wyra�ali spiskowi, wylecia� do ogrodu.2 1 Oko�o godz. 19. 2 W oddziale od frontu byli: Trzaskowski, Nabielak, Goszczy�ski, Zenon Niemojowski, Roch i Nikodem Rupniewscy, Orpiszewski, Jankowski i Nasiorowski; w oddziale od ogrodu: Kobyla�ski, Paszkiewicz, Poni�ski, Edward Trzci�ski, Edward Rottermund, �wi�tos�awski, Krosnowski, Rettel i Kosi�ski. (Przyp. aut.) 6 Oddzia� od frontu dochodz�c do bramy podwoi� kroku i nagle z przera�aj�cym okrzykiem: ��mier� tyranowi�, wlecia� na dziedziniec. Kilka os�b tam b�d�cych uciek�o natychmiast i przymkn�o za sob� drzwi �rodkowe. Jeden z oddzia�u uderzy� w te drzwi kolb� i przy pomocy innych wysadzi� je z zawias. Pot�uczono szyby w dolnych oknach, przy ci�g�ym wo�aniu: ��mier� tyranowi!� Ju� natenczas szed� ogie� od koszar z r�cznej broni, co domownik�w ksi�cia do reszty przerazi�o, a napadaj�cym doda�o ducha. Wt�oczyli si� do g��wnego korpusu oknem i drzwiami. G�uche naoko�o milczenie! �adnego oporu, �adnego ruchu w ca�ym pa�acu. Wpadaj� na g�r�, odmykaj�, a raczej wy�amuj� jedne drzwi po drugich, z jednego do drugiego przechodz� pokoju � nigdzie �ywej duszy. Czyni� niezmierny ha�as, wszystko wywracaj� w siedzibie tyrana, lecz jego samego nie znajduj�. W przysionku sali audiencjonalnej wysoki m�czyzna stoi przyczajony za drzwiami na p� otwartymi; zdawa� si� chcie� unikn�� niepochybnej zguby. Poznany i pchni�ty kilku bagnetami pada na posadzk�, lecz. nie umiera, bo go tylko niewprawne jeszcze r�ce dotkn�y. By� to wiceprezydent miasta Lubowidzki, kt�rego z�a gwiazda na chwil� przed tym napadem sprowadzi�a do Belwederu z pewn� ju� wiadomo�ci� o maj�cej wybuchn�� rewolucji. Powstanie zasta�o carewicza �pi�cego. Za pierwszym na dole okrzykiem kamerdyner Kochanowski budzi go, przecieraj�cego jeszcze oczy porywa gwa�tem z ��ka i wpycha do gabinetu, sk�d tajemne schody prowadzi�y do lewego pawilonu ksi�ny �owickiej; uczyni� to w sam� por�, gdy� zaraz potem kilku spiskowych wpad�o do tego� gabinetu. U ksi�ny mia�a miejsce malarska scena. Ledwo nie u st�p Polki, kt�rej tron po�wi�ci�, szuka� Konstanty ratunku przed Polakami. Ca�y dw�r niewie�ci by� tam ju� zebrany; gdy carewicz wbieg� do pokoju ksi�ny w nie�adzie nocnego odzienia, kaza�a ona pokl�ka� kobietom wko�o niego i na g�os odmawia� pacierze, pewna, �e �r�d zast�pu silnego modlitw� i p�ci� �adna go zemsta z r�k polskich nie dosi�gnie. W takiej postawie, z gestami okazuj�cymi boja�� najwi�ksz�, z wejrzeniem ob��kania, zostawa� w tym gronie przez kilka minut, nieprzytomny, blady i s�owa wyrzec nie mog�c. W godzin� jeszcze potem dr�a� jak li��, a wsiadaj�cemu na konia musiano nog� w strzemi...
malyUK