9858.txt

(465 KB) Pobierz
Philip Vandenberg
SPISEK SYKSTY�SKI
�Sixtinische Verschw�rung�
Prze�o�y�: Wawrzyniec Sawicki
Wydanie oryginalne: 1988
Wydanie polskie: 1992

I. NAJWA�NIEJSZE OSOBY BIOR�CE UDZIA� W OPISANYCH WYDARZENIACH:
    
    Ich Eminencje kardyna�owie:
    
    GIULIANO CASCONE 		kardyna� Sekretarz Stanu
    JOSEPH JELLINEK 			prefekt Kongregacji Wiary
    GIUSEPPE BELLINI 		prefekt Kongregacji Sakrament�w i kultu Bo�ego
    FRANTISEK KOLLETZKI 	podsekretarz Kongregacji Wychowania Katolickiego
    
    Przewielebni arcybiskupi i biskupi:
    
MARIO LOPEZ 	podsekretarz Kongregacji Wiary i arcybiskup tytularny Cezarei
    PHIL CANISIUS 			dyrektor Istituto per le Opere Religiose, IOR
    DESIDERIO SCAGLIA 		arcybiskup tytularny San Carlo
    
    Wielebni pra�aci:
    
    WILLIAM STICKLER 			kamerdyner papie�a
    RANERI 				pierwszy sekretarz kardyna�a Sekretarza Stanu
    
    Pozosta�e osoby:
    
    AUGUSTYN FELDMANN 	dyrektor Archiwum Watyka�skiego
    PIO SEGONI 			benedyktyn z klasztoru na Monte Cassino
    PROF. ANTONIO
PAVANETTO 			dyrektor Dyrekcji Generalnej Pomnik�w, Muze�w i Galerii Papieskich
    PROF. RICCARDO
PARENTI 	specjalista w zakresie tw�rczo�ci Michelangela z Florencji
    PROF. GABRIEL
    MANNING 			profesor semiotyki w Ateneum Latera�skim
    
    BRAT BENNO alias
    DR HANS HAUSMANN 	zakonnik
    GIOVANNA 			dozorczyni

II. O ROZKOSZY OPOWIADANIA
    
Pisz�c te s�owa, bez przerwy dr�cz� mnie w�tpliwo�ci, czy w og�le wolno mi opowiedzie� t� histori�. Czy nie by�oby lepiej, gdybym j� zachowa� dla siebie, tak jak uczynili to ci, kt�rzy byli do tej pory wtajemniczeni. Ale czy� milczenie nie jest najwi�kszym z k�amstw? I czy� nawet b��d nie przyczynia si� do poznania prawdy? Nie�wiadom wi�c owej prawdy, kt�ra przez ca�e �ycie pozostaje ukryta nawet przed prawdziwym chrze�cijaninem, i ci�gle szukaj�cy ucieczki w �wiadectwie wiary d�ugo rozwa�a�em wszystkie za i przeciw do chwili, gdy wzi�a g�r� nieprzeparta, granicz�ca z rozkosz� ch�� opowiedzenia tej historii, tak jak j� us�ysza�em w owych osobliwych okoliczno�ciach.
    Kocham klasztory, trudny do wyja�nienia wewn�trzny przymus kieruje me kroki do tych odci�tych od �wiata miejsc, kt�re, co nale�y od razu na wst�pie zaznaczy�, znajduj� si� w najpi�kniejszych zak�tkach ziemi. Kocham klasztory, czas bowiem jak si� wydaje, zatrzyma� si� tam w miejscu. Upajam si� delikatnym zapachem minionych wiek�w, wype�niaj�cym szeroko rozga��zione korytarze ich budowli, ow� mieszanin� woni pogr��onych w wiecznym rozpami�tywaniu przesz�o�ci folia��w, wilgoci� �wie�o umytych kru�gank�w i ulatniaj�cego si� kadzid�a. Przede wszystkim za� kocham klasztorne ogrody, zazwyczaj ukryte przed lud�mi z zewn�trz. Dlaczego? Nie wiem; to przecie� chyba w�a�nie one pozwalaj� nam wyobrazi� sobie, jak wygl�da raj.
    Te moje sk�onno�ci powinny wyja�ni�, dlaczego wtargn��em do raju klasztoru benedyktyn�w owego pogodnego jesiennego dnia, jaki potrafi wyczarowa� jedynie niebo po�udnia. Uda�o mi si� wtedy po zwiedzeniu ko�cio�a, krypty i biblioteki oderwa� od grupy turyst�w, po czym odkry�em drog� prowadz�c� przez jeden z ma�ych bocznych portali, za kt�rym, jak mo�na by�o przypuszcza� znaj�c plan �w. Benedykta, powinien znajdowa� si� klasztorny ogr�d.
    Ogr�dek ten by� wyj�tkowo ma�y, o wiele mniejszy ni� mo�na by�o oczekiwa� po klasztorze tej wielko�ci. Wra�enie to spot�gowane by�o nisko wisz�cym na niebosk�onie s�o�cem, kt�re po przek�tnej dzieli�o rajski kwadrat na jaskrawo o�wietlon� i pogr��on� w g��bokim cieniu po�ow�. Po nape�niaj�cym uczuciem niepokoju ch�odzie wn�trza klasztoru ciep�o s�o�ca sprawia�o prawdziw� ulg�. W pe�ni rozkwit�e wczesnojesienne kwiaty, floksy, dalie, irysy, gladiole i �ubiny z ci�kimi p�kami kwiat�w, by�y jak pionowe akcenty, na w�skich grz�dkach pieni�y si� wszelkiego rodzaju dziko rosn�ce zio�a, oddzielone od siebie zwyk�ymi deskami. Nie, ten klasztorny ogr�d nie mia� nic wsp�lnego z przypominaj�cymi parki ziele�cami innych benedykty�skich klasztor�w, kt�re obramowane ze wszystkich stron falang� napieraj�cych budynk�w i otoczone kru�gankiem konkurowa�y z takimi �wieckimi budowlami, jak Wersal czy Sch�nbrunn. Ten za� ogr�d klasztorny wyr�s� jakby sam z siebie, a w p�niejszym okresie zosta� przekszta�cony w taras na po�udniowym stoku klasztoru, opieraj�cy si� na wysokim murze z trasu wyst�puj�cego w tej okolicy. Widoku na po�udnie nie zas�ania�a �adna przeszkoda, a w pogodne dni na horyzoncie mo�na by�o dostrzec �a�cuch Alp. W cz�ci warzywnej ogrodu s�ycha� by�o szmer wody wyp�ywaj�cej z �elaznej rury do kamiennego koryta; obok sta� pr�chniej�cy domek ogrodnika, b�d�cy raczej szop� zbudowan� z desek, kt�r� usi�owa�o naprawi� z nader mizernym skutkiem wielu ju� budowniczych. Od deszczu chroni� j� dach z papy, a jedynym miejscem, przez kt�re wpada�o do �rodka �wiat�o, by�o poprzecznie wstawione w �cian�, wys�u�one skrzyd�o okienne. Ca�o�� sprawia�a osobliwie weso�e wra�enie, zapewne dlatego, �e konstrukcja ta w jaki� spos�b przypomina�a owe domki z desek, jakie b�d�c dzie�mi budowali�my w czasie wakacji. Z g��bokiego cienia dobieg� mnie nagle czyj� g�os.
    � Jak mnie znalaz�e�, m�j synu?
    Os�oni�em oczy d�oni�, aby zlustrowa� zacienion� cz�� ogrodu. Widok, jaki ujrza�em, sparali�owa� mnie na moment. Przede mn� siedzia� w inwalidzkim w�zku wyprostowany mnich z twarz� okolon� bujn� �nie�nobia�� brod�. Odziany by� w szarawy habit, zdecydowanie odbijaj�cy od wytwornej czerni benedyktyn�w. Kiedy przypatrywa� mi si� przenikliwie patrz�cymi oczami, kr�ci� g�ow� tam i z powrotem jak drewniana marionetka, nie spuszczaj�c przy tym ze mnie wzroku ani na chwil�.
    � Co pan ma na my�li? � zapyta�em, aby wygra� na czasie, mimo i� doskonale zrozumia�em jego pytanie.
    � Jak mnie znalaz�e�, m�j synu? � powt�rzy� dziwny mnich wykonuj�c przy tym ten sam ruch g�owy. Przez chwil� wydawa�o mi si�, �e w jego wzroku widz� pustk�.
    Moja odpowied� by�a nader niezobowi�zuj�ca, i tak� te� mia�a by�, nie mia�em bowiem poj�cia, co pocz�� z tym dziwacznym cz�owiekiem i jego r�wnie dziwacznym pytaniem.
    � Nie szuka�em ojca � odpar�em � zwiedza�em klasztor i chcia�em rzuci� okiem na ogr�d. Prosz� mi wybaczy� � doda�em i ju� zamierza�em po�egna� si� skinieniem g�owy i odej��, gdy nagle starzec poruszy� r�kami, kt�re do tej pory nieruchomo spoczywa�y na oparciu w�zka. Pchn�� nimi ko�a tak mocno, �e w�zek potoczy� si� w moj� stron�, jakby zosta� wystrzelony z katapulty. Starzec musia� by� silny jak nied�wied�. Zatrzyma� si� r�wnie szybko, jak jecha�. Kiedy przyjrza�em mu si� z bliska, o�wietlonemu ju� promieniami s�o�ca, zobaczy�em okolon� kosmykami w�os�w i brod� poci�g�� blad� twarz, o wiele m�odsz�, ni� si� mog�a wydawa� na pierwszy rzut oka. To spotkanie zacz�o mnie niepokoi�.
    � Czy znasz proroka Jeremiasza? � zapyta� znienacka mnich. Zawaha�em si� na moment, zastanawiaj�c, czy nie powinienem po prostu odej��, ale jego przenikliwy wzrok i bij�ce od tego cz�owieka niezwyk�e dostoje�stwo kaza�o mi pozosta�.
    � Tak � odpowiedzia�em � znam proroka Jeremiasza, a tak�e Izajasza, Barucha, Ezechiela, Daniela, Amosa, Jonasza, Zachariasza i Malachiasza � wyliczy�em innych, kt�rzy pozostali w mej pami�ci z czas�w pobytu w internacie prowadzonym przez jeden z klasztor�w.
    Odpowied� zaskoczy�a mnicha, a nawet, jak si� wydawa�o, wywo�a�a jego zadowolenie, z jego twarzy bowiem nagle znikn�a sztywno��, ruchy za� utraci�y dotychczasow� marionetkowo��.
    � W owym czasie, jak powiada Jeremiasz, dob�dzie si� z grob�w ko�ci kr�l�w judzkich i ko�ci ich ksi���t, ko�ci kap�an�w, ko�ci prorok�w i ko�ci mieszka�c�w Jeruzalem. I roz�o�y si� je na s�o�cu i w �wietle ksi�yca, i wszystkich cia� niebieskich, kt�re kochali, kt�re czcili, za kt�rymi chodzili, kt�rych si� radzili i kt�rym si� k�aniali; nie b�d� zebrane ani pogrzebane, stan� si� nawozem na polu. Lecz wszyscy, kt�rzy ocalej� z tego rodu z�ego, wybior� raczej �mier� ni� �ycie na wszystkich miejscach, dok�dkolwiek ich wygna�em, m�wi Pan Zast�p�w.
    Spojrza�em pytaj�co na mnicha, kt�ry ujrzawszy bezradno�� w moim wzroku powiedzia�: � Jeremiasz osiem, jeden do trzy.
    Przytakn��em. Mnich uni�s� g�ow�, wysuwaj�c brod� nieomal poziomo do przodu, i grzbietem d�oni delikatnie zacz�� g�adzi� od spodu swe wspania�e uw�osienie.
    � Ja jestem Jeremiaszem � powiedzia�, w tonie za� jego g�osu zabrzmia�a swego rodzaju pr�no��, cnota zupe�nie nie kojarz�ca si� z mieszka�cami klasztor�w. � Wszyscy tutaj nazywaj� mnie bratem Jeremiaszem, ale to bardzo d�uga historia.
    � Jeste�, ojcze, benedyktynem?
    � Wsadzono mnie do tego klasztoru � odpar� czyni�c przecz�cy ruch d�oni� � poniewa� s�dzono, �e mog� tu wyrz�dzi� najmniej szk�d. Tak wi�c �yj� tutaj bez godno�ci, jako konwertyta, wed�ug Ordo Sancti Benedict*, spokojny i nieskalany potrzebami doczesnej egzystencji. Gdybym tylko m�g�, uciek�bym!
    � Od jak dawna jest ojciec w tym klasztorze?
    � Od tygodni, miesi�cy, a mo�e od lat. Jakie to ma znaczenie!
    Skargi brata Jeremiasza wzbudzi�y moje zainteresowanie, wi�c z po��dan� w takiej sytuacji ostro�no�ci� zacz��em wypytywa� go o wcze�niejsze losy.
    Wtedy zagadkowy mnich zamilk�, opu�ci� brod� na piersi i spojrza� w d� na swe sparali�owane nogi. Poczu�em, �e zbyt daleko posun��em si� swoim pytaniem, ale zanim zdo�a�em go przeprosi�, Jeremiasz zacz�� m�wi�.
    � C� mo�esz wiedzie�, m�j synu, o Michelangelo...
    A potem zacz�� opowiada�, m�wi�c urywanym g�osem, nie spogl�daj�c przy tym na mnie. Wida� by�o, �e zastanawia si� nad ka�dym s�owem, zanim je wypowie, a mimo to wyda�y mi si� one chaotyczne i pozbawione zwi�zku. Nie przypominam sobie ju� szczeg��w, przede wszystkim dlatego, �e mnich ci�gle poprawia� si�, po�yka� s�owa i zaczyna� zdania na nowo. Zapami�ta�em jednak�e z tej opowie�ci, �e za murami Watykanu dziej� si� rzeczy, o kt�rych praktykuj�cy i g��boko wierz�cy chrze�cijanin nie ma bladego poj�cia oraz, co mnie przerazi�o, �e Ko�ci...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin