Martin Kat - Naszyjnik 01- Naszyjnik panny młodej.docx

(344 KB) Pobierz

Kat Martin

 

Naszyjnik 01

 

Naszyjnik panny młodej

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Anglia, rok 1804

 

 

Obudził ją jakiś szmer w korytarzu. Victoria Tempie Whiting usiadła na łóżku i zaczęła nasłuchiwać. Usłyszała cichy odgłos kroków. Ktoś minął jej sypialnię i zatrzymał się pod drzwiami do pokoju siostry.

Victoria zeskoczyła z łóżka z mocno bijącym sercem. W drzwiach do pokoju Claire nie było zamka, ponieważ ojczym na to nie pozwolił. Tory usłyszała delikatne szczęknięcie przekręcanej srebrnej klamki i ciche kroki. Ktoś wszedł do pokoju.

Dobrze wiedziała kto. Wiedziała, że pewnego dnia baron postanowi zaspokoić żądzę, którą czuł do Claire. Rozpaczliwie pragnąc ochronić siostrę, Tory zeskoczyła z łóżka, chwyciła błękitny szlafrok i wybiegła na korytarz. Sypialnia Claire znajdowała się dwa pokoje dalej. Tory szła na drżących nogach jak najciszej. Jej dłonie stały się tak wilgotne, że nie mogła przekręcić okrągłej klamki. Wytarła je w szlafrok i spróbowała ponownie. Wreszcie się jej udało i cicho wśliznęła się do mrocznego pokoju. Wysoka postać ojca ciemniała przy łóżku w bladym świetle wpadającym przez okna. Tory zastygła, słysząc jego ciche słowa i przerażony głos Claire.

- Nie zbliżaj się do mnie - błagała Claire.

- Nie zrobię ci krzywdy. Tylko leż spokojnie i pozwól mi zrobić to, czego pragnę.

- Nie. Chcę, żebyś stąd wyszedł.

- Cicho - powiedział baron szorstko. - Chyba nie chcesz obudzić siostry? Sądzę, że domyślasz się, co jej się przytrafi, jeśli tu przyjdzie.

- Proszę, nie rób Tory krzywdy -jęknęła Claire. Było jednak jasne, że baron bez wahania zrobi, co tylko zechce. Plecy Tory wciąż poznaczone były siniakami po ostatnim biciu, którym Miles Whiting, baron Harwood, postanowił ukarać pasierbicę za nieposłuszeństwo tak drobne, że nie mogła sobie już przypomnieć, czego dotyczyło.

- Więc rób, co ci mówię. Leż spokojnie.

Claire wydała zduszony jęk i Tory poczuła wściekłość. Wbijając paznokcie w dłonie, podeszła bliżej. Wiedziała, co chciał zrobić. Wiedziała też, że jeśli spróbuje go powstrzymać, zostanie ukarana, a baron dopadnie Claire wcześniej czy później.

Tory przygryzła wargę i tłumiąc wściekłość, zastanowiła się, co właściwie powinna zrobić. Musiała go powstrzymać. Jej wzrok padł na mosiężny podgrzewacz łóżka leżący przy kominku. Węgle już dawno w nim ostygły, lecz wypełniony popiołem metalowy pojemnik był ciężki. Chwyciła za drewniany uchwyt i bezszelestnie podniosła ciężki przedmiot.

Claire wydała kolejny zduszony jęk. Tory podkradła się bliżej do łóżka, gdzie baron pochylał się nad jej siostrą, i z całej siły uderzyła go podgrzewaczem w głowę. Harwood zacharczał i bezwładnie upadł na podłogę. Podgrzewacz wypadł z drżących dłoni Tory i z brzękiem uderzył o deski, a wraz z nim posypały się na kosztowny dywan węgle i popiół. Claire zerwała się z łóżka i rzuciła w ramiona Tory.

- On... On mnie dotykał - szlochała cicho i mocniej wtuliła się w siostrę. - Och, Tory, przyszłaś w samą porę.

- Już dobrze, kochana. Jesteś bezpieczna. Nie pozwolę mu cię skrzywdzić.

Trzęsąc się na całym ciele, Claire spojrzała na mężczyznę leżącego na dywanie. Ciemna strużka krwi wypływała z rany na jego skroni.

- Czy ty go... zabiłaś?

Tory spojrzała na nieruchome ciało barona i zachwiała się. Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić. W pokoju było ciemno, lecz przez okna wpadało delikatne światło księżyca. Widziała szkarłatną plamę wokół głowy ojczyma. Jego pierś zdawała się nie unosić.

- Musimy się stąd wydostać - powiedziała, walcząc z naglącą potrzebą ucieczki. - Załóż szlafrok i wyciągnij torbę spod łóżka. Ja pobiegnę po swoją i spotkamy się przy schodach dla służby.

- Muszę się przebrać. Jestem w koszuli nocnej.

- Teraz nie ma na to czasu. Przebierzemy się później.

Ucieczka była już zaplanowana. Spakowały podróżne torby trzy dni temu, w dniu siedemnastych urodzin Claire. Od tamtej pory w ciemnych oczach barona gęstniało pożądanie, gdy tylko na nią spojrzał. Były przygotowane na opuszczenie Harwood Hall przy najbliższej okazji. Tej nocy los zdecydował za nie. Nie mogły czekać ani chwili dłużej.

- Co z naszyjnikiem? - zapytała Claire.

Kradzież najcenniejszego klejnotu barona od początku była częścią planu. Potrzebowały pieniędzy, by dotrzeć do Londynu. Piękny naszyjnik z pereł i diamentów wart był fortunę, a jednocześnie był jedyną rzeczą pokaźnej wartości, którą mogły bez trudu zabrać ze sobą.

- Przyniosę go. Staraj się nie robić hałasu. Przyjdę jak najszybciej.

Claire wybiegła z pokoju. Tory rzuciła ostatnie spojrzenie na ojczyma i pobiegła za siostrą. Dobry Boże, nie pozwól mu umrzeć - modliła się, przerażona myślą, że faktycznie go zabiła. Uciekała korytarzem wstrząsana dreszczami.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Londyn

Dwa miesiące później

 

 

Być może była to wina naszyjnika. Tory nigdy nie wierzyła w klątwę, jednak wszyscy w promieniu kilku mil od niedużej wioski Harwood znali legendę pięknego klejnotu z pereł i diamentów. Ludzie szeptali o nim, bali się go, pożądali i czcili ten wspaniały przedmiot stworzony w trzynastym wieku dla narzeczonej lorda Fallona.

Opowiadali, że naszyjnik - Naszyjnik Panny Młodej - mógł przynieść swemu właścicielowi nieopisane szczęście albo straszne klęski. To nie powstrzymało Tory przed kradzieżą. Ani przed sprzedaniem go lichwiarzowi w Dartfield za sumę, która umożliwiła im ucieczkę. Od tamtej pory minęły już prawie dwa miesiące i śmiesznie mała kwota, którą Tory musiała przyjąć za tak drogocenną rzecz, niebezpiecznie topniała.

Na początku była pewna, że znajdzie pracę jako guwernantka u jakiejś miłej, szanowanej rodziny, lecz jak dotąd nie udało się. Jedyne suknie, które zabrały ze sobą w podróż, były wprawdzie modne, lecz rękawy sukni Tory zaczynały się już wystrzępiać, a brzeg brzoskwiniowej sukni z muślinu Claire był poplamiony. Choć obie były dobrze wykształcone i miały odpowiednie maniery, Tory nie posiadała żadnych referencji i odsyłano ją raz po raz.

Z czasem zaczęła czuć się niemal równie zdesperowana, jak w Harwood Hall.

- Co teraz zrobimy, Tory? - Głos siostry przedarł się przez falę użalania się nad sobą. - Pan Jennings powiedział, że wyrzuci nasz domu, jeśli do końca tygodnia nie zapłacimy czynszu.

Tory zadrżała na myśl o tym. Widziała w Londynie rzeczy, o których chciałaby zapomnieć. Bezdomne dzieci wygrzebujące resztki jedzenia z rynsztoków, kobiety sprzedające swoje ciała za pieniądze, które pozwoliłyby im przetrwać kolejny gorzki dzień. Myśl o tym, że miałyby zostać wyrzucone z ostatniego schronienia, małego pokoiku na poddaszu sklepu kapelusznika i zepchnięte do kompanii hołoty i złodziejaszków z ulicy, była zbyt ciężka do zniesienia.

- Wszystko będzie dobrze, kochana, nie martw się powiedziała Tory z dzielną miną. - Wszystko da się jakoś rozwiązać.

Jednak w duchu zaczynała już w to wątpić. Claire uśmiechnęła się blado.

- Wiem, że coś wymyślisz. Przecież zawsze ci się udaje.

Siedemnastoletnia Claire Whiting była dwa lata młodsza, lecz nieco wyższa niż filigranowa Tory. Obie dziewczęta wyglądały smukło, lecz to Claire odziedziczyła po matce jej olśniewającą urodę. Miała falujące włosy o srebrzystym odcieniu blond, które sięgały jej do pasa, a skórę gładką i jasną jak Wenus z alabastru. Jej oczy były tak błękitne, że zawstydzały czyste niebo nad hrabstwem Kent. Gdyby z raju zstąpił anioł ubrany w brzoskwiniową suknię i owinięty ciepłą peleryną, wyglądałby jak Claire Whiting.

Tory wiedziała, że nie jest tak delikatna. Jej ciężkie kasztanowe włosy skręcały się w loki, gdy najmniej tego oczekiwała. Zielone oczy i piegowate policzki dopełniały obrazu.

Jednak siostry różniły się nie tylko wyglądem. Claire od zawsze była wyjątkowa. Przebywała w świecie, którego większość śmiertelników nie mogła doświadczyć. Tory zawsze uważała swą siostrę za eteryczną istotę tańczącą z wróżkami i rozmawiającą z gnomami. Nie dlatego, że naprawdę to robiła. Po prostu zdawało się, że mogłaby to robić. To, czego Claire nie była w stanie robić, to dbanie o siebie w rozsądny sposób, więc zajmowała się tym Tory.

Z tej właśnie przyczyny uciekły od ojczyma, przyjechały do Londynu, a teraz stawały w obliczu rychłego wyrzucenia na ulicę. Nie wspominając o tym, że były odpowiedzialne za kradzież drogocennego naszyjnika, a może nawet morderstwo.

Lekki powiew od Tamizy rozwiewał żar podnoszący się z ulicznego bruku.

Cordell Easton, hrabia Brant, wygodnie opierał się o rzeźbiony zagłówek łóżka z baldachimem. Olivia Landers, wicehrabina Westland, siedziała nago na krześle przed lustrem, dokładnie rozczesując kruczoczarne włosy srebrną szczotką.

- Może odłożysz tę szczotkę i wrócisz do łóżka? -powiedział Cord. - Przecież kiedy skończymy, znów będziesz się musiała uczesać.

Obróciła się na krześle, z kuszącym uśmiechem.

- Nie sądziłam, że będziesz znów chętny po tak krótkiej przerwie. - Jej wzrok błądził po ciele kochanka, ogarniając umięśniony tors i cienką linię ciemnych włosów prowadzących od pępka do męskości. Otworzyła szeroko oczy, widząc, że znów jest w pełni gotowy. - To zdumiewające, jak można się czasem pomylić.

Gdy wstała, długie czarne włosy okryły jej nagie ciało i widok ten sprawił, że Cord stał się jeszcze twardszy niż przed chwilą.

Olivia była wdową. Bardzo młodą i apetyczną wdową. Cord spotykał się z nią od kilku miesięcy, lecz niedawno stwierdził, że nie była warta tych wszystkich kłopotów, które mu sprawiała swym egoizmem i zepsuciem. Zaczął rozważać zakończenie romansu. Ale niekoniecznie dzisiaj.

Oderwał się na kilka godzin od sterty dokumentów, nad którymi pracował, i czuł wielką potrzebę rozrywki. Livy była w tym bardzo dobra. Niestety, tylko w tym.

Odrzuciła czarne włosy i wspięła się na materac.

- Chcę być na górze - wymruczała. - Chcę, żebyś się pode mną wił.

Zawsze pragnęła i domagała się tego samego - ognistego, ostrego seksu - a Cord bardzo chętnie spełniał jej pragnienia. Problem polegał na tym, że gdy już kończyli, czuł się dziwnie niezaspokojony. Tłumaczył sobie, że może powinien poszukać jakiejś nowej towarzyszki. To zawsze podnosiło mu poziom energii, nie licząc podnoszenia pewnych części ciała. Jednak ostatnio po prostu nie miał czasu na polowanie.

- Cord, nie słuchasz mnie. - Pociągnęła go za włosy na torsie.

- Przepraszam, kochanie - powiedział miękko, choć nie czuł skruchy. Od dawna wiedział, że Olivia nie ma nic ciekawego do powiedzenia. - Rozproszył mnie widok twoich cudownych piersi.

Poświęcił im całą swoją uwagę, biorąc jedną z nich do ust, w czasie gdy podniósł Oliwię i usadowił jej słodkie ciało na swej potężnej męskości.

Olivia jęknęła, zaczęła się poruszać i Cord zatracił się w jej upojnych objęciach. Wspólnie osiągnęli szczyt i rozkosz zaczęła się rozwiewać, jakby nigdy nie istniała.

Gdy Livy wstała z łóżka, przyłapał się na dziwnej myśli, że traci tu czas. Przecież gdzieś musiała istnieć kobieta, z którą wolałby go spędzić. Ukrył tę myśl pomiędzy tysiącem problemów, którym musiał stawić czoło, odkąd zmarł ojciec, a on odziedziczył tytuł i fortunę Brantów.

Wstał i zaczął się ubierać. Miał mnóstwo rzeczy do zrobienia - musiał rozważyć pewne inwestycje, przejrzeć konta i faktury okrętowe, odpowiedzieć na skargi lokatorów. Ponadto wciąż dręczyła go troska o kuzyna. Ethan Sharpe zaginął blisko rok temu i Cord nadal prowadził poszukiwania.

Mimo to udawało mu się znajdować czas dla wspaniałych kobiet, które rozwiewały jego smutki. Przekonany, że nowa kochanka będzie doskonałym lekarstwem na ostatni atak chandry, Cord przyrzekł sobie rozpocząć polowanie.

- A jeśli spadła na nas klątwa? - Claire popatrzyła na Tory z przestrachem w błękitnych oczach. -Wiesz, co ludzie mówili. Mama też wiele razy opowiadała tę historię. Naszyjnik może sprowadzić wielkie nieszczęście na tego, kto go posiada.

- Nie bądź niemądra, Claire. Klątwy nie istnieją. Poza tym, my nie mamy tego naszyjnika. Pożyczyłyśmy go tylko na chwile.

Jednak naszyjnik istotnie sprowadził nieszczęście na ich ojczyma. Tory przygryzła dolną wargę na wspomnienie barona leżącego na podłodze obok komody w sypialni Claire i strużki krwi wypływającej z rany na jego skroni. Od tamtej nocy codziennie modliła się, by wciąż żył. Nie dlatego, że nie zasługiwał na śmierć za to, co próbował zrobić.

- Ponadto, jeśli dobrze pamiętasz tę historię - dodała Tory - naszyjnik może przynieść także wielkie szczęście.

- Jeśli serce właściciela jest czyste - odpowiedziała Claire.

- No właśnie.

- Ukradłyśmy go, Tory. To jest grzech. Widzisz, co się teraz z nami dzieje. Pieniądze prawie się skończyły i niedługo wyrzucą nas z tego pokoju. Za parę dni nie będziemy miały za co kupić jedzenia.

- Po prostu mamy niewielkiego pecha, to wszystko. To nie ma nic wspólnego z klątwą. Znajdziemy pracę i to już niedługo.

- Jesteś pewna? — Claire spojrzała na nią stroskana.

- Może nie będzie to rodzaj pracy, na jaki liczyłyśmy, lecz tak, jestem zupełnie pewna.

Nie była, rzecz jasna. Nie chciała jednak, by Claire straciła resztkę nadziei. Poza tym na pewno znajdą pracę. Nieważne jaką.

Minęły jednak trzy kolejne dni i nic się nie zmieniło. Tory przykleiła plastry na otarte stopy i znalazła rozdarcie na rąbku gołębiej sukni z podwyższoną talią.

Dziś się uda, powiedziała do siebie, gdy kierowały się do dzielnicy, w której spodziewała się znaleźć zatrudnienie. Od ponad tygodnia pukały do wszystkich drzwi w dzielnicy West End, przekonane, że jakaś bogata rodzina będzie potrzebowała guwernantki. Jak dotąd jednak nie znalazły pracy.

Wspięły się na setne schody wejściowe i Tory zastukała ciężką kołatką. Echo uderzeń rozbrzmiało w całym domu. Kilka minut później chudy, czarnowłosy lokaj z cienkim wąsem otworzył masywne frontowe drzwi.

- Chciałabym rozmawiać z panią domu, jeśli to możliwe.

- W jakiej sprawie, jeśli mogę zapytać?

- Szukam posady guwernantki. Jedna ze służących powiedziała mi, że lady Pithering ma troje dzieci i może potrzebować opiekunki.

Lokaj zmierzył wzrokiem wystrzępione rękawy i rozdarty brzeg sukni i zadarł nos do góry. Już otwierał usta, chcąc odesłać je z niczym, gdy jego wzrok padł na Claire. Uśmiechała się na swój słodki sposób, wyglądając jak anioł, który zstąpił z nieba.

- Obie kochamy dzieci - powiedziała Claire - a Tory jest naprawdę bardzo mądra. Będzie świetną guwernantką. Ja również poszukuję pracy. Myślałyśmy, że mógłby nam pan pomóc.

Lokaj wpatrywał się w Claire, która nadal się uśmiechała. Tory odchrząknęła i chudy mężczyzna spojrzał na nią.

- Podejdźcie do tylnych drzwi, a ja przyprowadzę gospodynię, z którą porozmawiacie. To wszystko, co mogę dla was zrobić.

Tory pokiwała głową, wdzięczna za to, że choć tyle udało im się osiągnąć, lecz gdy parę minut później wróciły do frontowych drzwi domu, przepełniała ją rozpacz.

- Ten lokaj był naprawdę bardzo miły - odezwała się Claire. - Tym razem byłam przekonana...

- Słyszałaś, co powiedziała gospodyni. Lady Pithe-ring poszukuje kogoś starszego.

I zdawało się, że nigdy nie znajdzie się praca służącej dla dziewczyny tak pięknej jak Claire. Claire przygryzła wargę

- Jestem głodna, Tory. Powiedziałaś, że musimy wytrzymać do kolacji, ale mój brzuch wydaje dźwięki zupełnie nieprzystające damie. Czy mogłybyśmy coś przegryźć?

Tory zamknęła oczy i próbowała wskrzesić odrobinę dawnej odwagi. Nie mogła znieść niepewności i strachu we wzroku siostry. Po prostu nie mogła jej powiedzieć, że wydały już ostatniego pensa i dopóki nie znajdą pracy, nie mogą kupić nawet kroniki suchego chleba.

- Wytrzymaj jeszcze trochę, kochana. Spróbujmy jeszcze w miejscu, o którym mówiła nam gospodyni.

- Ależ ona powiedziała, że lord Brant nie ma dzieci.

- Nie szkodzi. Przyjmiemy każdą pracę, jaką uda nam się znaleźć - zmusiła się do uśmiechu. - Jestem pewna, że to już nie potrwa długo.

Claire dzielnie pokiwała głową, a Tory zbierało się na płacz. Miała nadzieję, że uda jej się opiekować młodszą siostrą. Gdy mieszkały w Harwood Hall, Tory pracowała całymi godzinami, zajmując się codziennymi sprawami domowymi. Claire nigdy nie zaznała ciężkiej pracy, jaką wykonuje służba. Tory chciała jej tego oszczędzić, lecz los nie był dla nich łaskawy i wyglądało na to, że będą musiały robić wszystko, co się da, by przeżyć.

- Który to dom? - zapytała Claire.

- To tamten duży budynek z cegły. Widzisz dwa kamienne lwy na ganku?

Claire wpatrywała się w elegancki dom, największy na ulicy, i pełen nadziei uśmiech rozkwitł na jej twarzy.

- Może lord Brant będzie równie przystojny i miły, jak jest bogaty - powiedziała rozmarzonym tonem. - Wyjdziesz za niego za mąż i obie będziemy uratowane.

Tory posłała jej pobłażliwy uśmiech.

- Na razie miejmy nadzieję, że potrzebuje służącej lub dwóch i nas zatrudni.

Jednak znów zostały odesłane. Tym razem przez niskiego łysego lokaja o szerokich ramionach i oczach małych jak paciorki.

Claire płakała, gdy schodziły ze schodów, co się naprawdę rzadko zdarzało, i Tory również się rozpłakała. Ciekawe było to, że gdy Tory płakała, jej nos robił się całkiem czerwony i wargi jej drżały, zaś policzki Claire lekko różowiały, a oczy stawały się większe i bardziej błękitne.

Tory zaczęła szperać w torebce, gdy nagle jakaś chusteczka w magiczny sposób pojawiła się tuż przed jej oczami. Claire z wdzięcznością przyjęła pomoc i ocierając oczy, posłała słodki, anielski uśmiech mężczyźnie, który jej udzielił.

- Ogromnie panu dziękuję.

Mężczyzna odwzajemnił uśmiech dokładnie tak, jak Tory sobie to wyobrażała.

- Cordell Easton, hrabia Brant, do usług. A panie są... ? Patrzył na Claire tak, jak patrzyli na nią wszyscy mężczyźni, odkąd skończyła dwanaście lat. Tory sądziła, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że stoi obok niego ktoś oprócz Claire.

- Jestem Claire Tempie, a to moja siostra Victoria - Tory w duchu podziękowała Bogu, że Claire pamiętała o przedstawianiu się panieńskim nazwiskiem matki. Zignorowała to, że przedstawiła je niezbyt zgodnie z przyjętymi zasadami. Mężczyzna był jednak hrabią i należał mu się szacunek. Poza tym bardzo potrzebowały pracy.

Brant uśmiechnął się do Claire i zmusił się do spojrzenia w kierunku Tory.

- Dzień dobry paniom.

- Dzień dobry, lordzie Brant - powiedziała Tory, mając nadzieję, że nie zacznie jej burczeć w brzuchu właśnie w tym momencie.

Dokładnie tak, jak Claire sobie wymarzyła, lord Brant był wysoki i oszałamiająco przystojny, choć jego włosy były ciemnobrązowe, a rysy ostrzejsze niż u książąt z marzeń. Ramiona wyglądały na wyjątkowo szerokie, a nie zauważyła poduszek w jego marynarce, zatem budowę ciała miał mocną i atletyczną. Podsumowując, robił ogromne wrażenie, a sposób, w jaki patrzył na Claire, zaciążył w brzuchu Tory węzłem strachu. Poświęcał jej całą swą uwagę, jakby Tory przestała istnieć.

- Widziałem, że odchodziły panie od moich drzwi - powiedział. - Mam nadzieję, że to nie słowa mojego lokaja wywołały wasz płacz. Timmons czasami zachowuje się nierozsądnie.

- Pański lokaj poinformował nas, że nie ma pan żadnej wolnej posady - odpowiedziała Tory, podczas gdy Claire nie przestawała się uśmiechać. - To był powód, dla którego przyszłyśmy tutaj. Poszukujemy pracy, proszę pana.

Przez chwilę rzeczywiście patrzył na Tory. Jego wzrok ślizgał się po jej zgrabnej figurze i kasztanowych włosach w tak natarczywy sposób, że poczuła rumieńce na policzkach.

- Jakiego rodzaju pracy poszukujecie?

W jego oczach było coś takiego... Coś, czego nie umiała nazwać.

- Przyjęłybyśmy każdą posadę, czy to pokojówek, czy pomocy kuchennych. Chodzi nam o godny zarobek za dzień rzetelnej pracy.

- Moja siostra chciałaby być guwernantką - promiennie powiedziała Claire. - Pan jednak nie ma dzieci.

- Obawiam się, że nie mam - wzrok Branta spoczął znów na Claire.

- Każda inna praca będzie w porządku. - Tory starała się, by w jej głosie nie brzmiała desperacja. - Popadłyśmy ostatnio w niezbyt szczęśliwe okoliczności.

- Przykro mi to słyszeć. Nie macie żadnej rodziny czy przyjaciół, którzy mogliby wam pomóc?

- Niestety nie. Właśnie dlatego szukamy pracy. Miałyśmy nadzieję, że może u pana coś się znajdzie.

Po raz pierwszy hrabia zdawał się rozumieć, o co im chodzi. Spojrzał na Claire i wygiął usta w uśmiechu. Tory pomyślała, że ten uśmiech może działać na kobiety tak, jak uśmiech Claire działał na mężczyzn. Claire jednak patrzyła na nich naiwnie, podczas gdy Brant w duchu ważył swą odpowiedź.

- W rzeczywistości potrzebujemy pomocy, tylko Timmons nie był o tym poinformowany. Proszę, pójdźcie ze mną na górę - zaoferował ramię Claire, co nie wróżyło niczego dobrego.

Na Boga, dziewczyna wygląda jak anioł. Cord nigdy wcześniej nie widział tak jasnej cery, tak błękitnych oczu. Była szczupła, lecz zarys piersi pod nieco znoszoną brzoskwiniową suknią wydawał się bardzo obiecujący. Cord zamierzał wprawdzie znaleźć nowy obiekt pożądania, lecz nie spodziewał się, że tak boska istota pojawi się przed jego frontowymi drzwiami.

Zatrzymał się w holu. Timmons posiał mu zdumione spojrzenie. Cord odwrócił się do Claire, lecz ta wpatrywała się w wazon wypełniony różami i zdawała się oczarowana jednym z różanych pączków. Zauważył, że jej siostra przygląda mu się ze szczególną uwagą, a nawet podejrzliwością. Uśmiechnął się do niej przyjacielsko i niewinnie, cały czas zastanawiając się, ile czasu zajmie mu uwiedzenie blondynki.

- Mówił pan o wolnej posadzie. Czy mogę dowiedzieć się więcej na ten temat?

Skupił wzrok na ciemnowłosej siostrze. Jakże ona miała na imię? Velma czy Valerie? A może Victoria? Tak, z pewnością Victoria.

- Jak już mówiłem, stanowczo potrzebujemy pomocy - Brant obejrzał ją uważnie. Była niższa niż Claire, ale smukła i nie tak delikatna. Delikatność cechowała Claire, zaś Victoria zdawała się kompetentna i stanowczo to ona opiekowała się siostrą.

- Pani Mills, moja gospodyni, złożyła wypowiedzenie prawie dwa tygodnie temu. Ma zamiar wyjechać w ciągu kilku dni, więc poszukuję odpowiedniej osoby na jej miejsce. - Victoria Tempie była o wiele za młoda na to stanowisko i z pewnością zdawała sobie z tego sprawę. Jednak Cord nie dbał o to i nie spodziewał się odmowy. - Być może będzie pani zainteresowana?

Widział wyraźną falę ulgi na jej twarzy i poczuł dziwny ucisk w sercu.

- Tak. Jestem ogromnie zainteresowana. Pracowałam już na podobnym stanowisku i sądzę, że doskonale sobie poradzę.

W tej chwili Cord zauważył, że była naprawdę atrakcyjna. Nie oszałamiała pięknością jak Claire, lecz rysy miała wytworne. Zgrabne łuki ciemnych brwi akcentowały żywe, zielone oczy, prosty nos i stanowczy podbródek. Mały, uparty podbródek, pomyślał z odrobiną rozbawienia.

- A co z moją siostrą? Obawiam się, że nie mogę przyjąć posady, jeśli nie znajdzie się miejsce również dla Claire.

Słyszał napięcie w jej głosie i domyślał się, jak bardzo potrzebowała tej pracy. A jednak nie zostałaby bez siostry. Najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, że to upojna Claire była przyczyną propozycji zatrudnienia.

- Jako gospodyni, będzie pani mogła zatrudniać tyle służby, ile pani uzna za stosowne. Spodziewam się, że dodatkowa pokojówka zawsze się przyda. Wezwę panią Mills, żeby przekazała pani swe obowiązki i oprowadziła po domu. Ponieważ wprowadza się pani do kawalerskiego domu, spodziewam się, że stosowniej będzie, jeśli przedstawię panią jako mężatkę, pani Tempie.

Victoria ściągnęła usta na myśl o kłamstwie, co świadczyło o jej szczerości i uczciwości.

- Istotnie, tak będzie lepiej. Do mojej siostry może się pan zwracać panno Marion, to jej drugie imię.

Brant skinął na Timmonsa i posłał go po panią Mills. Po kilku minutach pojawiła się gospodyni o szerokich biodrach. Jej twarz wyrażała zdumienie.

- Pani Mills, to jest pani Tempie - powiedział Cord. - Zastąpi panią od poniedziałku.

Gospodyni ściągnęła brwi w jedną kreskę.

- Sądziłam, że to pani Rathbone miała...

- Jak już powiedziałem, posadę otrzyma pani Tempie. A to jest jej siostra, panna Marion, nowa pokojówka.

Gospodyni nie wyglądała na uszczęśliwioną, jednak pokiwała głową. Gestem pokazała siostrom, by szły za nią, i zaczęła wspinać się na schody.

- Najpierw zakwaterujemy pani siostrę - odezwała się po chwili - a potem pokażę pani pokój gospodyni. Jest na dole, obok kuchni.

- Chodź, Claire - wezwanie siostry oderwało uwagę Claire od róż. - Pani Mills pokaże nam nasze pokoje.

Choć słowa skierowane były do Claire, oczy Victorii patrzyły na Corda z widocznym ostrzeżeniem.

Rozbawiło go to. Dziewczyna była zbyt odważna jak na służącą. Cord zauważył, że po raz pierwszy od długich tygodni myśli o czymś innym niż praca i ratowanie Ethana. Rzucił spojrzenie na blond piękność, wspinającą się na schody i pochylającą głowę, by przyjrzeć się wzorom na dywanie. Patrzył na pasmo srebrzystych włosów głaszczące jej policzek i poczuł znajome drżenie lędźwi. Uśmiechnął się na myśl o intrygujących możliwościach, jakie niespodziewanie oferowała mu przyszłość. Potem przypomniał sobie o stercie dokumentów czekającej na biurku i uśmiech zniknął z jego twarzy. Z ciężkim westchnieniem skierował się do gabinetu.

 

 

 

 

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin