Dodd Christina - Uroczy wieczór.doc

(1114 KB) Pobierz

 

C H R I S T I N A

D O D D

 

 

Uroczy wieczór”

 

 

 

Przełożyła Anna Bielska

 

Tytuł orginału

Some enchanted evening”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Były kiedyś wysoko w Pirenejach dwa niewielkie królestwa żyjące w szczęściu i dostatku. W jednym z królestw, Richarte, narodził się syn, który miał zostać następcą tronu.

W drugim królestwie, Beaumontagne, ku wielkiej radości, przyszły na świat trzy córki. Sorcha, Klarysa i Amy wychowywane były w królewskim przepychu przez ojca i wierną tradycji babkę, która nalegała, aby bezustannie wypełniały królewskie  obowiązki.

Potem Europą zatrzęsła rewolucja, pogrążając oba królestwa w anarchii i zawierusze.

Po trzech latach walk trzy królewny zostały w tajemnicy wysłane do Anglii - dla ich bezpieczeństwa. Ich ojciec stracił tron i zmarł. Po sześciu latach wojny ich babka pokonała rewolucjonistów i odzyskała władzę. Wysłała najbardziej zaufanego emisariusza po swoje wnuczki, Godfrey jednak okazał się nielojalny. Przekupiono go, a on przyjął pieniądze i zgodził się zgładzić następczynie tronu. Ostatecznie jednak jego plan się nie powiódł; kazał księżniczkom uciekać, a królowej wdowie po-

wiedział, że zniknęły w tajemniczych okolicznościach i wszelki ślad po nich zaginął. Starsza pani wszędzie rozesłała posłańców, ale nikomu nie udało się natrafić na ślad zaginionych księżniczek.

Okrutny uzurpator, hrabia Egidio duBelle, wtrącił królewicza Richarte do najgłębiej położonej celi w najciemniejszym z lochów, skazując go na osiem lat udręki. W końcu jednak udało mu się uciec do Beaumontagne. Tam zawarł umowę z  królową.

Jeśli uda mu się odnaleźć wszystkie trzy zaginione królewny, będzie mógł wybrać sobie jedną z nich za żonę. Dopiero po ślubie będzie mógł skrzyknąć wojska Beaumontagne i ruszyć do swojego królestwa, aby pokonać okrutnego uzurpatora i ponownie zasiąść na tronie.

Jednak kiedy królewicz zajęty był poszukiwaniami księżniczek, hrabia duBelle wysłał ludzi, aby wytropili królewicza, a same królewny, pamiętając przestrogi Godfreya, obawiały się wychylać z kryjówki.

Tak więc ten plan mający na celu uratowanie zaginionych księżniczek, podobnie jak wiele innych dobrych planów, spalił na panewce...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Nigdy nie zwracaj na siebie uwagi. Celem egzystencji królewny jest wypełnianie obowiązków przedstawicielki rodziny królewskiej. Nic ponadto.

królowa wdowa Beaumontagne

 

SZKOCJA,   1808

DOLINA i wioska należały do niego, a mimo to ta kobieta wjechała konno na rynek Freya Crags, zupełnie jak gdyby to ona była właścicielką.

Robert MacKenzie, hrabia Hepburn, skrzywił się, obserwując nieznajomą, która przejechała przez kamienny mostek i skierowała się w sam środek gwarnego tłumu. Był dzień targowy i na całym placu porozstawiano osłonięte brązowym płótnem stragany. Okolica rozbrzmiewała setkami głosów, ale nieznajoma wybijała się ponad tłum, siedząc wysoko na grzbiecie żwawego ogiera. Kasztanek kroczył z wysoko uniesionym łbem, jakby był dumny z kobiety, która go dosiada. Już sama klasa konia niejednego zaciekawiła.

Dama w siodle przykuwała jeszcze większą uwagę, ściągając z początku ukradkowe, a potem całkiem śmiałe spojrzenia.

Robert patrzył na grupkę mężczyzn stojących w słońcu przed wejściem do karczmy. Przyglądali się nieznajomej z rozdziawionymi ustami, całkowicie zapominając o zastawionych kuflami stołach. Otaczający ich sprzedawcy i handlarze wdali  się

w   krzykliwą   rozmowę,   oddając   się   domysłom i uważnie przyglądając się nieznajomej.

Od szyi po palce u nóg odziana była w czarny wełniany strój do konnej jazdy, który przywodził na myśl dostojeństwo, ale jednocześnie podkreślał kształty jej zgrabnej figury. Na głowie miała czarny, wysoki kapelusz przepasany szeroką szarfą, która przytrzymywała odrzucony do tyłu czarny welon. Czerwone wykończenie mankietów pasowało do czerwonej apaszki, którą miała zawiązaną na szyi. Te delikatne barwne akcenty przyciągały wzrok. Miała wydatny biust, wąską talię, na nogach czarne błyszczące buty, a jej twarz...

Dobry Boże, jej twarz...

Robert nie mógł oderwać od niej wzroku. Gdyby urodziła się w epoce renesansu, malarze waliliby do niej drzwiami i oknami, błagając, by zechciała im pozować. Przedstawialiby ją jako anioła o złocistych włosach mieniących się jak aureola wokół jej oblicza. Miedziane loki zdawały się mieć moc ogrzewania dł ni i Robert poczuł mrowienie w palcach, tak bardzo pragnął odkryć, jakie są w dotyku, i poczuć ich żar. Policzki kobiety były łagodnie zaokrąglone, wielkie bursztynowe oczy pod ciemnymi brwiami przywodziły na myśl niebo, ale świadcząca o uporze broda sprawiała, że jej twarz nie była zbyt przesłodzona. Miała wąski nos i nieco zbyt wydatny podbródek, aby uchodzić za prawdziwą pięk-ność , ale jej usta były szerokie, namiętne i karmino -we. Zbyt karminowe. Malowała je, był tego pewien. Wyglądała na dobrze urodzoną Angielkę, tylko że taka kobieta nie malowałaby ust, a już z całą pewnością nie podróżowałaby samotnie.

Uśmiechnęła się, ukazując dwa rzędy białych zębów.

 

Robert wyprostował się, odsuwając od ściany karczmy. Zapragnął pocałować te zmysłowe usta.

Do diabła, skąd się wzięła ta myśl!

Hamish MacQueen był pewny siebie i bardzo zabawny; dawno temu stracił rękę w wypadku w Marynarce Królewskiej.

-   Jak myślisz, kim ona jest? Dobre  pytanie!   Robert  miał  zamiar  uzyskać

na nie odpowiedź.

-  Nie wiem, ale chciałbym przetrzepać jej sakwę

-  odezwał się Gilbert Wilson, a jego słowa sprowokowały pozostałych.

-  A ja podałbym jej na kolację gorącą kiełbaskę.

-  Tomas MacTavish poklepał się po kościstym kolanie i zachichotał.

Do tych niewybrednych uwag dołączył swoją Henry MacCulloch.

-  A ja zabawiłbym się z nią w pieski w sypialni. Wszyscy starzy mężczyźni wybuchnęli śmiechem,

wspominając dni, kiedy być może mieliby szansę na uwiedzenie pięknej nieznajomej. Teraz żartowali, grzejąc się w słońcu, komentując wydarzenia i grając w bierki. Przynajmniej tak było do chwili, kiedy miasteczku pojawiła się ta kobieta.

Wzrok Roberta podążył za jej postacią. Był wystarczająco rozsądny i w trakcie licznych podróży dość wiele widział, by od razu wyczuć kłopoty. Z pozoru wcale nie był zainteresowany tym, co działo się na placu, ale każdy jego zmysł był wyczulony na potencjalną sztuczkę. W końcu świat wcale nie był tak bezpiecznym miejscem, jak zdawało się mieszkańcom tego miasteczka. Świat pełen był kłamców i oszustów, morderców i jeszcze gorszych typów. To mężczyźni tacy jak on, Robert, utrzymywali porządek. Jego przenikliwość pozwoli mu czynić tak dalej.

-    Przeklęci głupcy. - Hughina Gray wyszła na zewnątrz, trzymając w dłoniach fartuch i przyglądając się Robertowi i nieznajomej kobiecie. - Nie widzicie, że ona nie jest dobra?

-  Założę się, że jest bardzo dobra - odparł B e n -neit, brat Tomasa, i wszyscy ryknęli śmiechem.

-   Nie powinniście się tak wyrażać w obecności pana - ofuknęła ich Hughina, zerkając na Roberta. Hughina była atrakcyjną wdową w jego wieku i nie robiła tajemnicy z tego, że w jej łóżku znalazłoby się dla niego miejsce.

On jednak nie przyjmował tego zaproszenia. Kiedy pan sypiał z kobietami, które były jego poddanymi, z całą pewnością wynikały z tego kłopoty, jeśli więc dopadała go potrzeba, podróżował przez wzgórza do Trezor i odwiedzał lady Edmundson. Ona lubiła jego ciało i żarliwą seksualność, nie dbając wcale oto , czy ją kocha, czy nie , co sprawiał o , że taki układ obojgu był bardzo na rękę.

Ostatnio jednak Robert nie odczuwał tego pragnienia.

Zmiął w kieszeni wielokrotnie czytany list. Był zajęty opracowywaniem planów, desperackich planów zemsty, a teraz wszystko miało spalić na panewce, ponieważ jakaś kobieta ośmieliła się nie wypełnić swojej obietnicy. Niech ją wszyscy diabli!

Jednak w tej chwili jego uwagę zaprzątało zachowanie nowo przybyłej kobiety, która objeżdżała stragany, pozwalając, by wszyscy mogli dokładnie się jej przyjrzeć. Robert patrzył, jak jego poddani ją obserwują. Na ich twarzach malowały się podejrzliwość i zaciekawienie, ale kobieta uśmiechała się do nich przyjaźnie, zupełnie jakby nie była za grosz inteligentna.

Jej wzrok padł na stragan krawcowej. Kobieta spojrzała na nią z całą wrogością, jaką może żywić pospolitej urody kobieta wobec piękności.

Pomimo swojej pospolitości panna Rosabel miała rozsądek, którego brakowało pięknej nieznajomej. Spojrzała na wpatrzonych w nią starszych mężczyzn. Miała więcej rozsądku nawet od nich.

Nieznajoma podjechała na środek placu, gdzie stał pomnik przodka Roberta Uilleama Hepburna, który założył to miasteczko na brzegu rzeki. Pomnik ustawiony był na podwyższonej platformie, tam też kobieta zeskoczyła z konia.

Oczywiście, Robert już wiedział, że chciała, by na nią patrzono.

Uwiązała konia do żelaznej barierki i odczepiła od siodła torby podróżne. Wokół niej zebrał się tłumek ciekawskich. Na chwilę nieco oprzytomniała i dotknęła srebrnego krzyżyka zawieszonego na szyi, a potem wzięła głęboki oddech i szeroko rozpostarła ramiona.

-  Dobrzy ludzie z Freya Crags, pozwólcie mi się przedstawić! Jestem królewną na wygnaniu!

Robert cały zesztywniał z wściekłości i zdumienia.

Hughina me mogła złapać tchu.

-   Och, na miłość boską! Kobieta  stojąca  przy  pomniku  uniosła  głowę

i uśmiechnęła się słabo.

-   Jestem królewną Klarysą z utraconego królestwa!

Hamish poprawił rękaw koszuli, zwisający na kikucie uciętej ręki. Stary żołnierz miał swoje słabości, a piękne kobiety były jedną z nich.

-  N o , proszę, księżniczka! Mamy dobry gust.

-   A ja się założę, że ona równie dobrze smakuje - dodał Gilbert.

Starsi mężczyźni zachichotali, niebywale zadowoleni z tak ciekawej odmiany w ich nudnym życiu.

Robert zerknął na nich, na chwilę odwracając uwagę od postaci na środku placu. I wtedy samo-zwańcza królewna wygłosiła kolejną niezwykłą uwagę.

-   Przybyłam, by wnieść w wasze życie młodość, piękno i radość!

Robert raptownie zwrócił głowę w stronę królewskiej łasiczki. Natychmiast przypomniały mu się słowa Waldemara, jego przybocznego; zdawało mu się, że niemal stoi koło niego i szepce mu do ucha: Panie, w twoim życiu nie ma osoby, która zjawiłaby się w nim bez celu. A ty zawsze odkrywałeś, jaki to ceł, i wykorzystywałeś te osoby jak narzędzia, którymi były, i zawsze udawało ci się to, co zamierzałeś.

I w przypływie umiejętności błyskawicznego obierania strategii, jakiej nauczył się w armii, Robert zdał sobie sprawę, dlaczego nieznajoma pojawiła się w mieście, i jakiemu celowi mogła służyć. Tak, użyje jej jak narzędzia, którym jest. A ona zrobi to, co on jej każe, ponieważ nie będzie miała wybo-r u . I w ten sposób Hepburn wykona t o , co zamierza.

Wzmocniony tym postanowieniem Robert przebił się przez tłum ku pomnikowi i królewnie.

W końcu sprawiedliwości stanie się zadość.

 

Rozdział 2

 

Jeśli    nie   potrafisz    dostrzec   jasnej   strony    życia, wypoleruj      ciemną.

starzec z Freya Crags

 

KRÓLEWNA Klarysa Jayne Marie Nicole Lilly wzięła głęboki oddech , patrząc , jak tłum ciekawskich zaczął przesuwać się do przodu. Wpatrywali się w nią w milczeniu i z niepokojem; odziani byli na czarno lub brązowo. Tu i ówdzie widziała migoczące rude lub jasne czupryny, lecz większość kobiet miała głowy przesłonięte szalami, a mężczyźni nosili kapelusze. To miejsce najwyraźniej cieszyło się dostatkiem, a mimo to nie zauważyła, by ktokolwiek się uśmiechał, nie dostrzegła też kolorowych sukni ani barwnych wstążek. Zachowywali się tak, jakby ktoś odebrał im ducha, jakby nie mogli dostrzec piękna ziemi stworzonego boską ręką, poczuć zapachu kwiatów sprzedawanych na straganach ani cieszyć się słońcem.

To prawda, co mówiono w Anglii, Szkoci byli ponurzy i przepełnieni goryczą. Ci ludzie potrzebowali jej, potrzebowali tego, co mogła im zaofiarować.

Znowu potarła srebrny krzyżyk wiszący na jej szyi. Miał przynosić jej szczęście, którego w ciągu ostatnich kilku miesięcy tak bardzo jej brakowało.

 

Być może stało się tak, ponieważ niepokój, który stale ją gnębił, przerodził się w prawdziwą desperację, która wyzierała spod jej zwykłej pozy, zabarwiała dźwięk głosu i nieznacznie gasiła uśmiech. Właśnie dlatego przekroczyła szkocką granicę, jej pobyt w Anglii stawał się coraz mniej wygodny, a musiała jakoś zarabiać na życie. Nie mogła zawieść. Zbyt wiele od niej zależało.

Wszystko od niej zależało.

Ze zdolnością urodzonego naśladowcy zaczęła mówić z lekkim szkockim akcentem:

-  Dobrzy ludzie z Freya Crags, potrafię z pospolitej dziewczyny uczynić piękność, umiem uleczyć krosty. Potrafię przywrócić rumieniec bladym policzkom i sprawić, by panna stała się obiektem westchnień każdego mężczyzny. Oczywiście to samo mogę uczynić dla każdego dżentelmena, który potrzebuje nieco pomocy w kwestiach miłosnych. Ale, drogie damy - mrugnęła okiem - czyż odrobina mydła nawet z brzydala nie uczyni atrakcyjnego mężczyzny?

Kilka starszych kobiet uśmiechnęło się i szturchnęło swoich towarzyszy. Ci wymamrotali coś pod nosem, starając się wyglądać bardzo poważnie.

Uśmiechnęła się. Zawsze uśmiechała się do mężczyzn - niezależnie od wszystkiego, a oni zawsze w końcu odwzajemniali ten uśmiech.

-    Co sprzedajesz, panienko? - spytała jakaś pulchna kobieta z pokaźnym biustem.

-   Szczęście - odparła natychmiast Klarysa.

-   To mogę kupić w oberży. - Młody mężczyzna wyglądał zdrowo, ale jego brudne, źle uszyte ubranie wyraźnie mówiło, że nie jest żonaty. Żartował z przyjaciółmi i śmiał się do rozpuku, aż jego we-

sołość zniknęła pod niewzruszonym spojrzeniem kobiety. Na jego twarzy pojawił się rumieniec.

-  Czyżby? - Skierowała to pytanie do niego i jego towarzyszy. - Kiedy obudzisz się rano i w ustach będziesz miał posmak łajna, a twoje łóżko będzie puste i zimne, przyjdź do mnie i powiedz mi, jaki jesteś szczęśliwy, żebym i ja mogła się pośmiać.

Skierowała spojrzenie na ładną dziewczynę o pełnych ustach, która z uwagą słuchała jej słów.

Przełamała pierwsze lody i teraz mogła już kontynuować, tak jak to sobie zaplanowała.

-   Kim jestem, spytacie, że uważam, iż mogę zaradzić wszystkim waszym miłosnym rozterkom? No cóż, jestem królewną Klarysą.

Dżentelmen koło trzydziestki szedł przez tłum, a na j e g o ustach igrał p e ł e n niedowierzania uśmieszek. Widząc t o , niemal z a p o m n i a ł a , co robi. Z n i e -ruchomiała. Wpatrywała się w niego. Stojąc na scenie, którą sama dla siebie stworzyła, była świadoma tylko jednego - mężczyzny, który ją obserwował.

Klarysa była przyzwyczajona do tego, że zwraca na siebie uwagę, w zasadzie wszystko, co robiła, właśnie na to było obliczone.

Jednak ten mężczyzna był inny. Miał na sobie zwyczajne ubranie, ale o wiele lepiej uszyte niż odzież ludzi z miasteczka. Klarysa podejrzewała, że jest bogatym farmerem albo przedsiębiorcą z Edynburga. Przewyższał pozostałych mężczyzn o dobre dziesięć centymetrów i był oszałamiająco męski w ten zblazowany sposób, który wyzwalał w niej całą kobiecość. Miał czarne włosy, ale ich barwa przyjmowała refleksy promieni słońca niczym czarny jedwab i zmieniała je w srebrzyste odblaski. Twarz miał opaloną słońcem, a jej ostre ry-

sy świadczyły o wielu przeżytych trudach i doświadczeniach, które raczej nie były przyjemne. Mężczyzna miał haczykowaty nos i silnie zarysowaną szczękę, a oczy... ach, te oczy...

Usiłowała odwrócić wzrok, ale nie była w stanie tego uczynić.

Można by było wiersze pisać na temat jego oczu. Były jasne, przejrzyste niczym królewskie szafiry osadzone w złocie i patrzyły na Klarysę z taką pewnością, jakby wiedziały, co sprawia przyjemność kobiecie, i miały zamiar bezecnie tę wiedzę wykorzystać. Raz za razem, aż do wyczerpania i połączenia się w obopólnym szczęściu.

Nie pragnęła takiego rodzaju zainteresowania. Nie chciała walczyć z takimi pokusami. Nigdy nie wdawała się we flirty ani nie była tak frywol-na jak inne młode kobiety. Nie odważyłaby się. Musiała za wszelką cenę trzymać się od niego na dystans.

Odwracając wzrok, rzekła:

-   Tak, jestem jedną z zaginionych królewien. Mój kraj został zniszczony, rodzina jest rozproszona, ale ja nie ucieknę przed przeznaczeniem. Czy wy, dobrzy ludzie z Freya Crags, wiecie, jakie jest moje przeznaczenie?

Robiła to juz od niemal pięciu lat i widziała, że teraz udało jej się złowić w swoją sieć kilka bezbronnych istot, ponieważ przyglądając się tłumowi, zauważyła kilka głów poruszających się w reakcji na jej słowa. Wyjaśniła im:

-  Królewna wychowywana jest dla jednego celu. Ma poślubić królewicza.

Przez tłum przetoczyła się fala rozbawienia. Dostrzegła uśmiechy, okropne, cyniczne uśmiechy na starszych, bardziej doświadczonych twarzach;

na młodszych zobaczyła zdumienie i nieśmiałe zainteresowanie, a na kilku prawdziwą ciekawość.

-   Czy pomóc wam złapać królewicza? - Zeszła z brzegu platformy i teatralnie zniżyła głos: - Cóż, prawdę mówiąc, w dzisiejszych czasach trudno o królewicza.

Rozbawienie stało się jeszcze wyraźniejsze.

-   Od czasu, kiedy byłam małą dziewczynką, wpajano mi wskazówki: Znajdź królewicza i wyjdź za niego za mąż. Żaden inny mężczyzna nie będzie się nadawał. Ponieważ nie mogę tego uczynić, muszę wykorzystać inny swój talent - pomóc wam złapać królewicza. Moje panie, te sakwy - wskazała na torby podróżne, z którymi przybyła konno - zawierają królewskie tajemnice z całego świata! Oczywiście - z rozmysłem zrobiła pauzę - będę wam musiała za nie policzyć. Królewny na wygnaniu także muszą coś jeść. - Jej głos stał się mocniejszy. - Ale możecie zorientować się, patrząc na mnie, że nie zedrę z was skóry i gwarantuję wyniki mojej pracy. - Sprzedała im  wszystko.

Cóż, prawie wszystko. Kilka osób stało ze złożonymi na piersiach rękami. Przystojna kobieta obok karczmy. Niski mężczyzna w średnim wieku o chytrym spojrzeniu, z naroślą na ramieniu wielkości góry lodowej oraz wysoka, przygarbiona kobieta o smutnej twarzy. Klarysa podejrzewała, że właśnie z tej strony może spodziewać się kłopotów.

Fascynujący dżentelmen przyglądał się jej najwyraźniej bardzo rozbawiony. Nie znała jego pochodzenia, a mimo to wydał jej się znajomy, jakby gdzieś już go poznała, we śnie lub niespełnionym marzeniu.

Nie podobał jej się.

Zrobiła jednak, co w jej mocy, by o nim zapomnieć, i uśmiechnęła się, zapraszając ludzi do komentarzy, gdyż wiedziała, że takowe padną.

-   Masz sprytny język, to ci muszę przyznać, zobaczmy, co potrafisz! - krzyknęła kobieta spod pubu.

Kobieta o smutnym obliczu nie odezwała się, ale odsunęła się, jakby dystansując od tłumu.

-   Oczywiście. - Wzrok Klarysy spoczął na pospolitej krawcowej, która rozgniewana stała nieopodal. - Jak masz na imię, panienko?

Krawcowa rozejrzała się, jakby miała nadzieję, że Klarysa wybrała kogoś innego.

-  Jak ja... jak mam na imię?

-  Tak, nie bądź nieśmiała - zachęciła ją Klarysa. - Powiedz nam, jak się nazywasz.

-  Jestem, hmm... Amy Rosabel.

-  Proszę tu podejść, panno Rosabel. Panna Rosabel spuściła głowę i pokręciła nią,

jakby była nieśmiała.

Klarysa nie ustąpiła, zwróciła się do tłumu :

-   N o , śmiało, dobrzy ludzie, przywitajcie młodą damę.

Kilka młodszych osób zaczęło klaskać.

W końcu dziewczyna niechętnie weszła na podest i stanęła koło Klarysy. Była od niej dobre pięć centymetrów wyższa, ale tak bardzo się garbiła, że zdawała się niższa. Ciemne włosy miała związane z tyłu, co odsłaniało jej twarz, na której wyraźnie było widać wąski nos i szpiczastą brodę. Oczy miała podkrążone, a cerę śnieżnobiałą. Jej suknia z czarnej wełny wołała o pomstę do nieba. Widać było, że potrzebuje pomocy.

-    Panno Rosabel, uczynię z ciebie piękność - rzekła Klarysa.

Panna Rosabel ciaśniej owinęła się znoszonym szalem.

-  Nie, proszę pani, dziękuję. Jakiś mężczyzna o krzywych nogach, czerwonych

policzkach i podłym spojrzeniu rzekł z pogardą:

-   Niech jej będzie, i tak jest wystarczająco paskudna i raczej się nie zmieni.

Panna Rosabel przysłoniła usta szalem. Inne kobiety skrzywiły się w geście solidarności. Klarysa   objęła   Rosabel   ramieniem,   okazując wsparcie.

-  A mimo to założę się z tobą o dziesięć funtów, że potrafię zrobić z niej piękność.

Mężczyzna zrobił krok do przodu.

-   Zrobione! Zobaczmy, jaka z niej będzie piękność! - Rozejrzał się wokoło z pogardą. - Tutaj, na placu.

Powiedział to, co wszyscy pomyśleli. To, co chciała, aby powiedzieli. Pochyliła się do przodu i spytała:

-  Jak masz na imię? Mężczyzna skrzyżował ręce na piersi.

-  Billie MacBain, jeśli to panią interesuje.

-   Zastanawiałam się, Billie, czy chciałabyś, abym i ciebie uczyniła przystojnym. - Rozległa się salwa śmiechu, co oznaczało, że nie straciła wyczucia chwili ani umiejętności odgadywania ludzkich charakterów. Niski wzrost Billiego i jego wygląd sprawiły, że był wrogo nastawiony i opryskliwy wobec innych i nikt w miasteczku nie darzył go sympatią. Zobaczyła, jak zaciska pięści, i rzekła:

-  Albo nie, jesteś wojownikiem i, założę się, jesteś najlepszy we Freya Crags.

 

Otworzył dłonie. Uniósł wyżej głowę i wypuścił z płuc powietrze.

-   Tak, jestem najlepszy i lepiej by było, żebyś o tym pamiętała, panienko.

Uniosła dłoń do piersi.

-   I widzę też, że umiesz zastraszyć. - Rozgniewała go jeszcze bardziej, ale kobiety zaczęły się uśmiechać i szturchać nawzajem łokciami. Sprawił a , że stały się sojuszniczkami, a to w końcu one miały stanowić pierwszą i najważniejszą grupę klientów.

Billie ruszył w jej stronę, w jego oczach czaiła się wściekłość, a w pięściach ból.

Serce podeszło jej do gardła i przez ułamek sekundy pomyślała, że posunęła się zbyt daleko.

Nagle fascynujący dżentelmen położył dłoń na ramieniu Billiego.

Ten odwrócił się ze złością, gotów zabić każdego, kto ośmieli się go powstrzymać, ale kiedy zobaczył, kto go pohamował , opuścił pięści.

Dżentelmen pokręcił głową.

Billie wycofał się.

Zatem ten dżentelmen musiał tutaj coś znaczyć. Był przystojny i energiczny, wzbudzał szacunek i być może także strach.

Klarysa zadrżała. Z pewnością w niej także wzbudzał strach. Naprawdę powinna trzymać się od niego z daleka.

Palce jej lekko drżały, kiedy otwierała sakwy podróżne i wyjmowała z nich miękką szmatkę oraz gliniane naczynie. Uniosła je do góry i oznajmiła:

-   Oto wyciągi z ziół i korzeni o potężnej mocy spreparowane w łagodny krem, który odświeża cerę i sprowadza pierwsze przebłyski urody. Patrzcie, jak go nakładam! - Panna Rosabel uniosła brodę,

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin