W.E.B. Griffin - Odznaka honoru 01 - Gliniarze.pdf

(1378 KB) Pobierz
Griffin W. E. B. - Odznaka honoru 01 - Gliniarze
W.E.B. Griffin
Gliniarze
Odznaka Honoru I
Men In Blue
Przeło Ŝ yła Ewa Wojtczak
Dla emerytowanego sier Ŝ anta Zebulona V. Caseya
z Wydziału Spraw Wewn ę trznych
Departamentu Policji Miasta Filadelfia.
On wie, za co.
Jeden
„My ś l ę , Ŝ e jestem — pomy ś lała długowłosa, długonoga blondynka, rozdarta mi ę dzy uczuciami podniecenia i
niepokoju — o krok od swojego pierwszego romansu z Ŝ onatym m ęŜ czyzn ą ”.
Nazywała si ę Louise Dutton. Zasznurowała wargi w zadumie i nie ś wiadomie przekrzywiła głow ę na bok, gdy
rozwa Ŝ ała t ę nieprawdopodobn ą mo Ŝ liwo ść .
Siedziała za kierownic ą sze ś cioletniego Ŝ ółtego kabrioletu marki Cadillac, model z 1967. Z opuszczonym dachem
jechała na północ — dwadzie ś cia pi ęć kilometrów na godzin ę szybciej ni Ŝ dozwolone siedemdziesi ą t — ś rodkowym
pasem Roosevelt Boulevard, który przebiega przez centrum północno–wschodniej Filadelfii, od Broad Street do Bucks
County.
Louise Dutton miała dwadzie ś cia pi ęć lat, wa Ŝ yła pi ęć dziesi ą t dwa kilogramy, a jej blond włosy miały naturalny kolor,
stanowi ą c genetyczny dar od ojca. Trzy lata temu uko ń czyła studia (licencjat z angielskiego) na Uniwersytecie
Chicagowskim. Przepracowała rok jako reporter „od wszystkiego” w gazecie „Clarion”, wydawanej w mie ś cie Cedar
Rapids, stan Iowa, sze ść miesi ę cy zajmowała si ę zbieraniem informacji dla dziennikarzy KLOS–TV (Kanał 10) w Los
Angeles, stan Kalifornia, a pó ź niej przez jedena ś cie miesi ę cy pojawiała si ę na wizji, przedstawiaj ą c informacje z terenu w
WNOG–TV (Kanał 7), w Nowym Orleanie, stan Luizjana. Od pi ę ciu tygodni mieszkała w Filadelfii, współprowadz ą c
program Wiadomo ś ci Dziewi ą tki w WCBL–TV (Kanał 9), czyli trzydziestominutowe lokalne informacje, nadawane
dwukrotnie — o 18.00 przed ogólnokrajowym dziennikiem oraz o 23.00.
Teraz, podczas jazdy, przyszedł jej do głowy zwariowany scenariusz.
Mogłaby zosta ć zatrzymana za przekroczenie szybko ś ci. Najlepiej przez jednego z tych nad ę tych policjantów z
drogówki. Podszedłby butnie do jej auta; taki facet w krótkiej, l ś ni ą cej skórzanej kurtce, pod któr ą wida ć kabur ę , bro ń i
naboje.
— Gdzie ś si ę pali, kochana? — spytałby pan Macho, wymachuj ą c pistoletem i odznak ą .
— Tak naprawd ę — odparłaby powoli, patrz ą c mu prosto w oczy i trzepocz ą c długimi rz ę sami — jad ę na spotkanie z
kapitanem Moffittem.
Kapitan Richard C. „Dutch” Moffitt był dowódc ą filadelfijskiej policji drogowej.
Oczywi ś cie mundurowy, który by j ą zatrzymał za przekroczenie pr ę dko ś ci, albo by jej uwierzył i potraktował z
odpowiednim szacunkiem, albo by jej nie uwierzył i wypytał, gdzie ma si ę spotka ć z kapitanem, a po jej odpowiedzi
mo Ŝ e pojechałby za ni ą w celu sprawdzenia, czy dziewczyna mówi prawd ę . Tak, tak byłoby jeszcze zabawniej! By ć mo Ŝ e
„Dutch” Moffitt poczułby si ę zakłopotany faktem, Ŝ e jeden z jego ludzi dowiedział o potajemnym spotkaniu szefa z
blondynk ą w restauracji.
„E — stwierdziła w my ś lach — chyba jednak nie”.
Moffittowi zapewne by si ę co ś takiego spodobało. Policjant mrugn ą łby do kapitana, zwanego Du Ŝ ym Dutchem, a ten
skromnie wzruszyłby ramionami. Szef drogówki na pewno uwa Ŝ ał, Ŝ e młode blondynki powinny si ę za nim wprost
ugania ć .
„Rany, trac ę rozum — rozmy ś lała dalej. — Czy to samo przydarzyło si ę mojej matce? Pewnego dnia pojawił si ę mój
ojciec, a ona oszalała na jego punkcie? Czy dlatego jad ę tam, dok ą d jad ę ? I w tych okoliczno ś ciach? Poniewa Ŝ »Dutch«
Moffitt przypomina mi ojca? Czy to prawda, Ŝ e wszystkie małe dziewczynki skrywaj ą w sobie wstydliwe, sekretne
pragnienie pój ś cia do łó Ŝ ka z własnym ojcem? Czy tym jest dla mnie »Dutch« Moffitt — in loco parentis? ’.
Przed sob ą po lewej Louise zauwa Ŝ yła miejsce ich randki. A mo Ŝ e po prostu miejsce zwyczajnego spotkania…?
Restauracja Waikiki Diner, s ą dz ą c z zewn ę trznego wystroju, nie była filadelfijskim odpowiednikiem
nowoorlea ń skiego lokalu U Arnauda czy cho ć by U Brennana; bardziej kojarzyła si ę ze Złotym Kociołkiem w
miejscowo ś ci Cedar Rapids.
Louise poszukała skr ę tu i zawróciła, wciskaj ą c pedał gazu a Ŝ do podłogi, gdy Ŝ pragn ę ła zd ąŜ y ć przed nadje Ŝ d Ŝ aj ą c ą z
przeciwka du Ŝą grup ą samochodów, po czym szybko wjechała w Roosevelt Boulevard. Zbyt szybko! Skrzywiła si ę , gdy
poczuła, Ŝ e podwozie cadillaca szoruje po kraw ęŜ niku.
Cadillac był prezentem dla niej za uko ń czenie college’u. A mo Ŝ e raczej jednym z prezentów. Ojciec wr ę czył jej czek i
powiedział, Ŝ e ma sobie wybra ć samochód.
— Najbardziej podoba mi si ę twój — wypaliła bez zastanowienia. — Je ś li mog ę .
Zdezorientowany przygl ą dał si ę córce przez chwil ę , po czym zrozumiał.
— Ach, Ŝ ółty kabriolet? Ma ju Ŝ trzy lata. Wła ś nie miałem si ę go pozby ć .
— Mog ę wi ę c go wzi ąć ? — spytała. — Jest prawie nieu Ŝ ywany.
Zanim odpowiedział, popatrzył na ni ą z uwag ą . Jak s ą dziła, usiłował poj ąć jej pobudki.
— Oczywi ś cie — odparł w ko ń cu. — Ka Ŝę go komu ś podstawi ć .
Pochyliła si ę i cmokn ę ła go.
— Dzi ę ki, tatku. A on j ą u ś ciskał.
Ojciec Louise Dutton nigdy nie o Ŝ enił si ę z jej matk ą . Louise była zatem dzieckiem z nieprawego ło Ŝ a, inaczej mówi ą c
— b ę kartem. Jednak rzeczywisto ść wcale nie była — i nie jest — tak zła, jak uwa Ŝ ałaby wi ę kszo ść ludzi, wysłuchawszy
tej historii.
Louise postawiono przed faktami, kiedy była mał ą dziewczynk ą . Otrzymała rzeczowe wyja ś nienie, i Ŝ istniały powody,
dla których jej ojciec i matka nie mogli si ę pobra ć , dla których nie mógł mieszka ć z nimi ani widywa ć swojej córeczki tak
cz ę sto, jak by chciał. Tak przedstawiały si ę sprawy i najprawdopodobniej nic si ę w tej kwestii nie zmieni. Louise nie
czuła nienawi ś ci do Ŝ ony ojca ani do swoich przyrodnich braci i sióstr.
Nie była zreszt ą dla swego ojca jakim ś wstydliwym sekretem i m ęŜ czyzna bynajmniej nie Ŝ ałował, Ŝ e córka pojawiła
si ę na ś wiecie. Im była starsza, tym lepiej go rozumiała. On sp ę dzał ś wi ę ta Bo Ŝ ego Narodzenia ze swoj ą rodzin ą , a ona z
matk ą i jej m ęŜ em. Do obu m ęŜ czyzn mówiła „tato”. Z tego, co wiedziała, nigdy si ę nie spotkali, a Louise równie Ŝ nigdy
nie widziała rodziny swego ojca, nawet z daleka.
Jej ojciec, odk ą d uko ń czyła dziewi ęć czy dziesi ęć lat, co roku znajdował przed lub po Bo Ŝ ym Narodzeniu kilka dni, by
sp ę dzi ć je z ni ą , posyłał te Ŝ po ni ą par ę razy w roku i wtedy wyje Ŝ d Ŝ ała z nim na par ę dni albo tydzie ń . W towarzystwie
zawsze przedstawiał j ą jako swoj ą córk ę .
Gdy była uczennic ą pierwszej klasy college’u, zabrał j ą w dziesi ę ciodniowy rejs z Baja, w Kalifornii. Poleciała do Los
Angeles i sp ę dziła noc w jego domu na pla Ŝ y w Malibu, a potem pojechała Ŝ ółtym kabrioletem do Baja. Cudowne
dziesi ęć dni! Tak, tak, ojciec dobrze wiedział, dlaczego Louise chciała mie ć jego kabriolet.
Przez jaki ś czas zastanawiała si ę , co Ŝ ona ojca i przyrodnie rodze ń stwo my ś l ą o niej i w ko ń cu sobie u ś wiadomiła, Ŝ e
s ą dokładnie w takim samym poło Ŝ eniu, co ona. Stanford Fortner Wells III, przewodnicz ą cy rady nadzorczej Wells
Newspapers, Inc., post ę pował po prostu tak, jak mu si ę , cholera, podobało. Wszyscy oni mieli zatem szcz ęś cie, Ŝ e
jednocze ś nie był człowiekiem niemal zawsze uprzejmym, troskliwym i honorowym.
Och, mo Ŝ e było mu łatwiej, skoro odziedziczył du Ŝ e pieni ą dze… Mo Ŝ e wcale nie byłby taki dobry, troskliwy czy
honorowy, gdyby dla zarobku sprzedawał ubezpieczenia na Ŝ ycie albo był dilerem samochodowym. Mo Ŝ e, lecz los
wybrał inaczej. Stanford Fortner Wells III dostał w spadku po ojcu siedemna ś cie gazet i trzy stacje radiowe, po czym
rozbudował to imperium do trzydziestu jeden gazet, czterech stacji telewizyjnych i czterech (wielkich) radiowych.
Jedyny niemoralny czyn, jaki Louise mogła mu przypisa ć , to był pozamał Ŝ e ń ski romans. Innymi słowy, jako człowiek
Ŝ onaty zrobił dziecko kobiecie, która nie była jego Ŝ on ą . Spłodził Louise na niedozwolonym poletku. Jednak mimo to
zachował si ę przyzwoicie. Nie opu ś cił Ŝ ony i dzieci dla młodszej kobiety, nie porzucił te Ŝ jej, swojej córki. A przecie Ŝ
mógł bez najmniejszego trudu „odpowiednio zabezpieczy ć j ą finansowo” i nigdy jej si ę nie pokaza ć na oczy.
Louise kochała i podziwiała swego ojca, a je Ŝ eli ludzie tego nie pojmowali, miała ich gdzie ś !
Znalazła miejsce do zaparkowania dla Ŝ ółtego kabrioletu, wysiadła i ruszyła do Waikiki Diner. Na parkingu nie
dostrzegła Ŝ adnych aut, które wygl ą dałyby na nieoznakowane wozy policyjne, co oznaczało, Ŝ e „Dutch” Moffitt albo
przyjechał własnym samochodem, albo jeszcze nie dotarł na miejsce.
Pchn ę ła drzwi do lokalu i weszła do ś rodka. Wn ę trze było wi ę ksze, ni Ŝ wygl ą dało z zewn ą trz i miało kształt litery „L”.
W krótszej odnodze, któr ą Louise widziała z ulicy, znajdował si ę kontuar ze stołkami o wy ś ciełanych siedzeniach, a pod
ś cian ą rz ą d ław z kanapami. Obok drzwi mieszcz ą cych si ę w naro Ŝ niku litery „L” stała szklana lada z kas ą oraz bar.
Dłu Ŝ sza odnoga litery „L” była szersza i mie ś ciła jadalni ę . Louise naliczyła około czterdziestu stolików; pod ś cian ą tak Ŝ e
tu stały ławy z kanapami.
Moffitta nigdzie nie było.
Louise zjadliwie powiedziała sobie w my ś lach: „A zatem pan kapitan Richard C. »Dutch« Moffitt, dowódca drogówki
filadelfijskiego departamentu policji, jeszcze nie znalazł czasu, aby zaszczyci ć swoj ą obecno ś ci ą Waikiki Diner”.
— Pomóc ci, dziewczyno? — spytała kelnerka. Była drobna, miała pod sze ść dziesi ą tk ę , pomara ń czoworude włosy i
zbyt mocny makija Ŝ .
— Przypuszczalnie mam si ę tutaj z kim ś spotka ć — odparła Louise.
— Czyli stolik — mrukn ę ła kelnerka i zaprowadziła j ą do jadalni. Louise zauwa Ŝ yła jednak, Ŝ e jedna z ław przy
ś cianie, w miejscu, z którego wida ć było drzwi obok kasy, jest pusta, wi ę c bez słowa wsun ę ła si ę na siedzenie przy niej.
Kelnerka uszła jeszcze z dziesi ęć metrów, zanim zorientowała si ę , Ŝ e dziewczyna ju Ŝ za ni ą nie idzie.
Obróciła si ę wreszcie i — oczywi ś cie ura Ŝ ona — podeszła i poło Ŝ yła przed Louise ogromne menu.
— Jaki ś koktajl albo co ś na czas czekania? — spytała.
— Poprosz ę kaw ę — powiedziała Louise. — Czarn ą . Nie chciała, by alkohol jeszcze bardziej zaburzył jej procesy
my ś lowe.
Rozejrzała si ę po jadalni i uznała, Ŝ e jest to prawdopodobnie najbrzydszy lokal, w jakim kiedykolwiek była. Pod
sufitem wyło Ŝ onym plastikowymi replikami drewnianych belek sufitowych wisiały fałszywe lampy udaj ą ce te od
Tiffany’ego, z lamp z kolei zwisały ogromne, obracaj ą ce si ę wentylatory. Stoj ą ce przy ławach kanapy obito fioletowym
winylem, tłoczonym w diamentowy wzorek. Ś ciana po przeciwnej stronie pomieszczenia stanowiła absolutnie koszmarny
fresk, przedstawiaj ą cy dziewcz ę ta w powłóczystych sukienkach i chłopców w strojach, które wygl ą dały jak pieluchy.
Wszyscy ta ń czyli wokół czego ś , co najpewniej miało by ć Partenonem.
Kaw ę Louise otrzymała w grubym, porcelanowym kubku, ozdobionym par ą pochyłych palm i napisem: „Waikiki
Diner, Roosevelt Blvd, Filad, Pens”.
Kapitan Richard C. „Dutch” Moffitt wszedł, akurat gdy odsuwała kubek — zaskoczona, wr ę cz zaszokowana gor ą cem
płynu — od swoich poparzonych warg.
Policjant nie zd ąŜ ył jeszcze przej ść drzwi obok kasjerki, a ju Ŝ podskoczył do niego mały, drobny m ęŜ czyzna z du Ŝ ymi
w ą sami, nosz ą cy obcisły garnitur w szerokie pasy. Osobnik ów podszedł do kapitana i wyci ą gn ą ł r ę k ę , u ś miechaj ą c si ę
szeroko, jakby popisywał si ę licznymi złotymi z ę bami.
Dutch odpowiedział mu u ś miechem, prezentuj ą c komplet z ę bów du Ŝ ych, równych i białych. Wówczas dostrzegł
Louise i jego u ś miech jeszcze bardziej si ę rozszerzył, brwi za ś uniosły. Ruszył do stolika.
— Cze ść — zagaił, wsuwaj ą c si ę na krzesło naprzeciwko niej.
— Cze ść ! — odparła.
— To nasz gospodarz — dodał Dutch, kiwn ą wszy głow ą na w ą sacza. — Teddy Galanapoulos.
— Prosz ę si ę czu ć jak u siebie. Wszyscy przyjaciele kapitana Moffitta…
— Witam — przerwała mu Louise. M ęŜ czyzna mówił z lekkim greckim akcentem. Tak, teraz wyja ś niły si ę ta ń cz ą ce
wokół Partenonu dziewcz ę ta w sukniach i chłopcy w pieluchach.
— Pi ę knie wygl ą dasz — ci ą gn ą ł kapitan.
— Dzi ę kuj ę — odrzekła Louise. Zawstydziła si ę , poczuła bowiem, Ŝ e si ę rumieni. Wstała. — Wybaczycie mi na
chwilk ę ?
Kiedy wróciła z damskiej toalety, gdzie w ś ciekła na siebie poprawiała włosy i szmink ę na ustach, zauwa Ŝ yła, Ŝ e
kapitan zmienił miejsce. Teraz siedział na kanapce z fioletowego winylu. Jego lewa r ę ka, ogromna r ę ka, otaczała p ę kat ą
szklanic ę z whisky. Dutch miał szerok ą , złot ą obr ą czk ę na ś rodkowym palcu prawej r ę ki.
Na jej widok zacz ą ł wstawa ć .
Pierwszy raz widziała go w cywilu. Nosił niebiesk ą marynark ę , pod ni ą Ŝ ółt ą koszulk ę z dzianiny. Koszulka ś ci ś le
opinała jego szerok ą pier ś . Louise nie umkn ę ło równie Ŝ , Ŝ e w ramionach marynarki nie było pustego miejsca.
— Nie przesiadaj si ę — poprosiła. — Najwyra ź niej tu bardziej ci si ę podoba.
— Jestem policjantem — odparł. — Policjanci nie lubi ą siada ć tyłem do drzwi.
— Naprawd ę ? — spytała, niepewna, czy Dutch mówi powa Ŝ nie, czy te Ŝ sobie z niej Ŝ artuje.
— Naprawd ę — potwierdził, po czym dorzucił: — Nie wiedziałem, co pijasz.
— Niesamowite — mrukn ę ła. — Jak to mo Ŝ liwe? Po raz pierwszy spotkała go dwa dni wcze ś niej.
Ich miejscowy oficjel, burmistrz Jerry Carlucci, który nigdy nie przepu ś cił okazji pokazania swojej twarzy w gazetach
lub w telewizji, wła ś nie ponownie otwierał naprawiony odcinek autostrady Schuylkill Expressway. Była to prawdziwa
uroczysto ść z rytuałem przeci ę cia wst ę gi. Louise, nie maj ą c akurat nic lepszego do roboty, pojechała wraz ze zwykł ą
ekip ą , składaj ą c ą si ę z operatora filmowego i producenta w jednym oraz reportera.
Pocz ą tkowo zamierzała sama wyst ą pi ć przed kamer ą . Jednak kiedy dotarła na miejsce i zobaczyła, co si ę dzieje — a
było tam wiele hałasu o nic — uznała, Ŝ e nie b ę dzie udawa ć wielkiej reporterki. Nie odjechała wszak Ŝ e, postanowiła
pokr ę ci ć si ę w pobli Ŝ u, na wypadek gdyby burmistrzowi znów co ś si ę wypsn ę ło. Panu Carlucciemu cz ę sto si ę to bowiem
zdarzało (podczas ostatniego tego typu incydentu nazwał jednego z miejskich radnych „niedouczonym czarnuchem”), a
Louise stale szukała ciekawych historii.
Kazała operatorowi rejestrowa ć poczynania burmistrza od momentu jego przybycia a Ŝ do odjazdu.
Carlucci miał zwyczaj przemieszcza ć si ę po mie ś cie w dobrym stylu, w czarnej limuzynie cadillac, przed któr ą jechały
dwa nieoznakowane wozy policyjne z ochroniarzami w cywilu.
Trzeci samochód zatrzymał si ę dokładnie obok Louise. Drzwiczki od strony kierowcy otworzyły si ę i z auta wyskoczył
kapitan Richard C. „Dutch” Moffitt. Był wielkim facetem i miał na sobie mundur. A przedstawiciele drogówki nosili
zupełnie inne mundury ni Ŝ reszta filadelfijskiej policji.
Tutejsza policja drogowa powstała wiele lat temu jako wydział kontroluj ą cy ruch drogowy, którego funkcjonariusze
je ź dzili pierwotnie na motocyklach. Z tego te Ŝ wzgl ę du (z wyj ą tkiem najbardziej oficjalnych okazji) zakładali stroje
motocyklistów — skórzane kurtki i spodnie oraz sztylpy z czarnej skóry — nawet gdy przesiedli si ę ju Ŝ do zwyczajnych
wozów patrolowych i stali si ę odr ę bn ą , elitarn ą jednostk ą policji, któr ą wysyłano we wszystkie najbardziej kryminogenne
punkty miasta.
W pokoju redakcji informacyjnej Kanału 9 przedstawicieli filadelfijskiej drogówki nazywano „komandosami
Carlucciego” — z lekkim przek ą sem, cho ć , co od razu zauwa Ŝ yła Louise, nie bez pewnej dozy szacunku.
Wówczas, gdy kapitan Richard C. Moffitt wysiadł z auta, Louise Dutton odkryła, Ŝ e stoi tak blisko niego, i Ŝ czuje
zapach skóry jego kurtki oraz Ŝ utego przez m ęŜ czyzn ę od ś wie Ŝ aj ą cego Sen — Sen. Jej oczy znajdowały si ę na wysoko ś ci
jego odznaki, nad któr ą widniała przypi ę ta bł ę kitna wst ąŜ ka w złote paski i pół tuzina gwiazdek. Jak słusznie
przypuszczała dziewczyna, ka Ŝ da z tych gwiazdek oznaczała jak ąś pochwał ę i sugerowała wielokrotne nagrody za
odwag ę i dokonania.
Kapitan mrugn ą ł do Louise, a potem — kład ą c r ę k ę na drzwiczkach samochodu — wspi ą ł si ę na palce, aby zerkn ąć na
limuzyn ę burmistrza Carlucciego. Louise dostrzegła, Ŝ e nosił obr ą czk ę , po czym odwróciła si ę , chc ą c sprawdzi ć , na co
Moffitt patrzy. W tłumie dwóch funkcjonariuszy w cywilu torowało drog ę burmistrzowi, który zmierzał do zdobionych
flag ą słupków, poł ą czonych wst ę g ą .
Wtedy kapitan ponownie spojrzał na Louise.
— Widziałem pani ą w telewizji — zagaił. — Jestem Dutch Moffitt.
Podała mu r ę k ę i równie Ŝ si ę przedstawiła.
— Na Ŝ ywo wygl ą da pani znacznie lepiej, Louise Dutton — stwierdził.
— Mog ę zada ć panu pytanie, kapitanie Moffitt? — Natychmiast wykorzystała okazj ę .
— Jasne.
— Niektóre znane mi osoby okre ś laj ą policj ę drogow ą mianem „komandosów Carlucciego”. Jak pan reaguje na to
okre ś lenie?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin