W.E.B. Griffin - Odznaka honoru 02 - Wydział dochodzeń specjalnych.rtf

(834 KB) Pobierz
W

W.E.B. Griffin

 

 

 

Wydział dochodzeń specjalnych

 

Special Operations

Przełożyła Ewa Wojtczak


Dla emerytowanego sierżanta Zebulona V. Caseya

z Wydziału Spraw Wewnętrznych

Departamentu Policji Miasta Filadelfia.

On wie, za co.


Jeden

 

Mary Elizabeth Flannery po raz pierwszy przyciągnęła uwagę funkcjonariuszy Departamentu Policji Miasta Filadelfia o godzinie 21:21 dnia 29 czerwca 1973 roku, kiedy nieznana obywatelka zadzwoniła pod policyjny numer alarmowy i zgłosiła, że gdy wraz z mężem jechała przez Fairmount Park, posuwając się Bell’s Mill Road ku Chestnut Hill, zauważyła nagą kobietę, która przechodziła most na rzeczce Wissahickon Creek od strony Chestnut Hill.

Rozmowę odebrano w policyjnej centrali radiowej, mieszczącej się na piętrze budynku siedziby policji w centrum Filadelfii. Dyspozytorem cywilnym przyjmującym zgłoszenie był dwudziestodwuletni Murzyn, ważący ponad sto kilogramów i mierzący metr dziewięćdziesiąt. Nazywał się Foster H. Lewis, Junior.

Jego ojciec, Foster H. Lewis, Senior, był sierżantem w Osiemnastym Dystrykcie. Nikt nie miał nic przeciwko Juniorowi, kiedy ten zjawił się trzy lata temu w stojącym naprzeciwko ratusza budynku administracji policji i złożył podanie o pracę na część etatu, aby opłacić sobie naukę na Tempie University, gdzie był wówczas studentem drugiego roku studiów przedmedycznych.

Fostera H. Lewisa Juniora, którego — jak się można było tego spodziewać — nazywano „Małym”, początkowo dość mocno onieśmielała centrala wraz z rzędami dyspozytorów siedzących przed pulpitami, ciągły zaś strumień wezwań o pomoc, często pochodzący od osób, których zachowanie graniczyło z histerią, krępował go i szokował.

Policja filadelfijska, należąca do największych miejskich sił policyjnych w Ameryce, odpowiada bowiem nie tylko na zgłoszenie przestępstwa, lecz dosłownie na każdą prośbę o pomoc. Sporo ponad dwa miliony obywateli Filadelfii (a raczej ponad pięć milionów mieszkańców aglomeracji obejmującej tereny wokół tego dużego miasta) podświadomie czuje, że ilekroć wuj Charley złamie sobie nogę, czyjeś dziecko spadając z roweru, rozbije sobie głowę albo gdy ktoś widzi nagą kobietę idącą przez Fairmount Park, należy „zadzwonić po policję”.

Mały Lewis pracował obecnie w policyjnym centrum radiowym dwie, trzy noce w tygodniu oraz we wszystkie weekendy od jesieni do wiosny, natomiast latem był zatrudniony na pełen etat. A ponieważ przepracował tu już trzy lata, nie przerażała go ani centrala, ani jego własna odpowiedzialność związana z pomocą obywatelom, którzy się jej domagają.

Odbierając zgłoszenie dotyczące nagiej kobiety, Lewis był absolutnie przekonany, że nie ma do czynienia z żartem i że telefonująca obywatelka boryka się z prawdziwym problemem. Wiedział, że jego rozmówczyni nie jest histeryczką, alkoholiczką ani jednym i drugim.

— Czy mogę poprosić o nazwisko, proszę pani? — spytał grzecznie Mały Lewis.

— Mniejsza o nie — odwarknęła obywatelka. — Po prostu pomóżcie tej biednej istocie.

— Proszę pani, muszę zapisać pani nazwisko — wyjaśnił spokojnie Mały Lewis. Czasami takie stwierdzenie działało przekonująco, czasem zaś odnosiło wręcz przeciwny efekt. Tym razem Lewisowi się nie udało i obywatelka od razu się rozłączyła.

— Joe! — zawołał Mały Lewis dostatecznie głośno, by przyciągnąć uwagę dyspozytora policyjnego, funkcjonariusza Joego Bullocka.

Joemu Bullockowi mijał szesnasty rok pracy w policji, gdy jakiś pijany kierowca uderzył w jego wóz, spychając go na krawężnik Baltimore Pikę w zachodniej Filadelfii. Joe wysiadł akurat z wozu, kiedy nadjechał kolejny pijak i trzasnął w tył stojącego auta. Żaden cywil nie został poważniej ranny, natomiast Bullock spędził siedem miesięcy w Hospital University. W Departamencie pragnęli odesłać go na rentę ze względu na inwalidztwo spowodowane obrażeniami odniesionymi w trakcie wypadku, którego — jakby nie było — doznał podczas pełnienia obowiązków służbowych, jednak funkcjonariusz odmówił, a później odwołał się do komendanta policji.

Komendant, którym w owym czasie był Jerry Carlucci, znalazł kilka minut i odwiedził funkcjonariusza Bullocka w szpitalu, mimo że zajmował się wtedy głównie własną kampanią wyborczą, jako że startował na stanowisko burmistrza. Komendant Carlucci wprawdzie ledwie pamiętał funkcjonariusza Bullocka, choć ten grzecznie mu przypomniał, że widywał go, gdy komendant był jeszcze sierżantem drogówki, niemniej ciepło potrząsnął ręką podwładnego i zapewnił go, że póki będzie komendantem policji lub burmistrzem, żadne gryzipiórki z komisji administracyjnej nie będą wypychały na rentę żadnego dobrego gliniarza, który pragnie pozostać w służbie i potrafi pracować dla dobra społeczeństwa.

I tak funkcjonariusz Bullock otrzymał przydział do pracy w centrum radiowym jako policyjny dyspozytor.

— Co masz, Mały? — spytał Lewisa Joe Bullock.

— Podobno naga kobieta kręci się po parku przy Bell’s Mill i Wissahickon Creek, niedaleko Forbidden Drive — odparł Lewis. — Myślę, że warto się tej sprawie przyjrzeć.

— Może jakaś panienka rozmyśliła się w ostatniej chwili — zasugerował Joe Bullock.

Forbidden Drive to — wbrew złowieszczej nazwie — zwyczajna niebrukowana droga ciągnąca się wzdłuż Wissahickon Creek. W ciągu dnia używali jej przyzwoici obywatele, spacerujący lub jeżdżący konno, w nocy zaś młode pary szukały tu miejsca, gdzie można zaparkować samochód i zyskać trochę przyjemnej prywatności.

— Nie sądzę — odparł Mały, po czym powtórzył: — Myślę, że warto się tej sprawie przyjrzeć.

Joe Bullock pokiwał głową. Wiedział, że Mały Lewis ma dryg do tej roboty i bardzo rzadko się ekscytuje. Pamiętał również, że wspomniane miejsce znajduje się w Chestnut Hill. Mawiano, że dziewięćdziesiąt pięć procent miasta Filadelfia należy do osób mieszkających w tej właśnie dzielnicy, bardzo często w wielkich rezydencjach, położonych na ogromnych parcelach. Ludzie ci przyzwyczaili się do najlepszej możliwej ochrony policyjnej i zawsze potrafili dodzwonić się do burmistrza, ilekroć mieli na to ochotę.

Funkcjonariusz Bullock podszedł do swojej konsoli i sprawdził, kto ma dyżur w Czternastym Dystrykcie Policyjnym, gdyż ten właśnie odpowiadał za utrzymanie spokoju na obszarze północno–zachodniej Filadelfii, z Chestnut Hill włącznie. Bullocka nie zaskoczyło, że na wyświetlaczu dostrzegł numer „1423”. „14” oznaczało dzielnicę, „23” zaś radiowóz patrolowy przydzielony do Chestnut Hill. Funkcjonariusz Bullock zdziwiłby się raczej, gdyby numer 1423 się nie wyświetlił, co oznaczałoby, że radiowóz nie jest dostępny. Mimo że Chestnut Hill nie należało do obszarów o wysokim poziomie przestępczości, nawet wypadków drogowych było tam niewiele.

— Czternaście Dwadzieścia Trzy — rzucił w mikrofon Joe Bullock.

— Tu Czternaście Dwadzieścia Trzy — padła natychmiast odpowiedź.

— Czternaście Dwadzieścia Trzy — powtórzył Bullock do mikrofonu. — Zgłoszono, że naga kobieta kręci się po Forbidden Drive, w pobliżu Belfs Mill Road i mostu. Zgłoszenie telefoniczne cywila.

— Tu Czternaście Dwadzieścia Trzy, zrozumiałem — odparł funkcjonariusz William Dohner, który patrolował dzielnicę. Był obecnie na Germantown Avenue, w pobliżu Springfield Street. Odłożył mikrofon, od razu włączył syrenę i migające światła, po czym, zawróciwszy swojego forda, rocznik 1972, ruszył ku Forbidden Drive.

Z kolei Mały Lewis zapisał odpowiednią informację na kartce wielkości zeszytu; od tej pory sprawa przybrała postać oficjalnego dochodzenia. Później Lewis wsunął kartę między styki elektryczne na półce nad konsolą, a wtedy obwód został przerwany i zapaliła się mała żarówka za tabliczką”1423” na konsoli. Napis zgasł, co oznaczało, że Czternaście Dwadzieścia Trzy otrzymał zadanie.

Nadana przez Joego Bullocka informacja radiowa związana z nagą kobietą z Fairmount Park trafiła także do innych wyposażonych w radia wozów policyjnych. Prawie natychmiast pewna furgonetka marki Ford, rocznik 1971, czyli radiowóz numer Czternaście Zero Pięć, jedna z tych dwuosobowych furgonetek przydzielonych do Czternastego Dystryktu, aby transportowały rannych i więźniów lub pomagały organom ścigania w inny sposób, włączyła koguta i syrenę, a następnie skierowała się ku Forbidden Drive. Identycznie postąpiły Highway Dziewiętnaście, który przypadkowo znalazł się na tym terenie, oraz D–209, nieoznakowany samochód pracujący w północno–Zachodnim Wydziale Detektywów, a także inne pojazdy policyjne.

Noc była stosunkowo spokojna, a naga kobieta z Forbidden Drive bez wątpienia wymagała pomocy funkcjonariuszy policji.

 

* * *

 

Zgłoszenie Joego Bullocka trafiło również do ustawionego na pasma policyjne radia, które zainstalował w swoim poobijanym czteroletnim chevrolecie impala coupe właściciel auta — niejaki Michael J. O’Hara, zamieszkały w budynku przy South Shields Street 2100, w zachodniej Filadelfii.

Pan O’Hara spędził niedzielny wieczór na kolacji ze swoją owdowiałą matką, która mieszkała w domu opieki Cobbs Creek, prowadzonym przez pana i panią J.K. McNair. Mickey był posłusznym synem i kochał matkę, toteż dwa razy w tygodniu zmuszał się do zjedzenia z nią kolacji w jadłodajni. Za każdym razem spotkania te go przygnębiały. Umysł coraz bardziej zawodził paniąCHara, dlatego mówiła sporo o osobach, które od dawna nie żyły albo których Mickey nigdy nie poznał. A także o pensjonariuszach domu opieki Cobbs Creek, którzy w jej opinii okradali ją lub odnawiali grzeszne, seksualne więzi, zerwane dwadzieścia kilka lat temu. W dodatku jedzenie w jadłodajni było nędzne i przypomniało Mickeyowi posiłki, które jadał podczas służby wojskowej.

Po odwiezieniu wózka inwalidzkiego z matką wypolerowanymi, śliskimi korytarzami domu opieki Cobbs Creek i pożegnaniu się z nią w jej pokoju, Mickey O’Hara jechał zwykle prosto do Brannigan’s Bar & Grill, dwie przecznice dalej, na skrzyżowaniu Siedemnastej i Kingessing, gdzie wypijał kilka szybkich szklaneczek whisky John Jamison’s oraz piwo.

Tego wieczoru jednak Mickey wrócił bezpośrednio do domu — nie dlatego, że nie musiał się napić, bo było wręcz przeciwnie, ale ponieważ ostatnie wydarzenia niepokoiły go bardziej niż cokolwiek kiedykolwiek wcześniej. A znał siebie całkiem dobrze, więc wiedział, że niepokój bynajmniej mu nie służy.

Mickey mieszkał w budynku, w którym dorastał, czwartym z kolei domu szeregowym po prawej stronie, licząc od końca kwartału 2100 przy South Shields Street. Obecnie mieszkał tutaj sam — od dwóch i pół roku, czyli odkąd ojciec Delahanty z kościoła rzymskokatolickiego pod wezwaniem Dobrego Pasterza zdołał przekonać jego matkę, panią O’Hara, że „tymczasowa” przeprowadzka do domu opieki Cobbs Creek jest dla niej najlepszym wyjściem, jeśli kobieta chce odzyskać zdrowie.

Wprawdzie pani O’Hara zapewne nigdy nie opuści Cobbs Creek, o czym wiedzieli wszyscy poza nią samą, niemniej stale opowiadała, co będzie, gdy wróci do domu, a Mickey nie miał ochoty jej okłamywać, dlatego ciągle nie sprzedawał tego cholernego domu i nie kupował mieszkania gdzieś w mieście.

Wszedł do domu i odłożył album ze zdjęciami z powrotem na półkę, gdzie trzymali go zawsze, odkąd Mickey biegał jeszcze w szortach. Dziesiątki razy targał już ten przeklęty album tam i z powrotem do Cobbs Creek. Matka prosiła syna o przyniesienie albumu i Mickey zaniósł go jej, a tydzień później kazała mu go zabrać do domu i odłożyć na półkę. W Creek Cobbs, jej zdaniem, było pełno złodziei, którzy stale kradli wszystko, co nie było przymocowane łańcuchem, ona zaś nie chciała stracić albumu.

Wszedł do kuchni i zdecydował, że jedna mizerna szklaneczka piwa na pewno mu nie zaszkodzi, zatem szklankę reklamującą markę Pabst Blue Ribbon napełnił ortliebem, który sprzedawano w butelkach nieco mniejszych od pabsta. Mickey zresztą preferował ortlieba. Wkroczył ze szklanką do salonu, włączył telewizor i oglądał powtórkę I Love Lucy do czasu, aż musiał pojechać do centrum.

Byk Bolinski, który był chyba jego najstarszym przyjacielem, twierdził, że przylatuje samolotem o dwudziestej trzydzieści. O’Hara miał mu dać jeszcze mniej więcej godzinę na dotarcie do hotelu i załatwienie kilku rozmów telefonicznych. Mickey zaproponował, że spotka się z Bykiem na lotnisku, przyjaciel wszak uznał, że to bez sensu i woli złapać taksówkę.

Kiedy nadeszła pora wyjazdu na spotkanie z Bykiem, O’Hara wyłączył telewizor, wypłukał w zlewie szklankę, opuścił dom i wsiadł do samochodu: Bezwiednie włączył radio na kanał policyjny. Jeszcze zanim zjechał z krawężnika, usłyszał wezwanie dotyczące „nagiej kobiety z Fairmount Park”.

Uderzyły go równocześnie dwie myśli.

Po pierwsze, że jakaś prostytutka — pijana, naćpana albo stuknięta — biega po Fairmount Park, tak jak ją Pan Bóg stworzył. Jeśli była ładna, mogło to oznaczać całkiem zabawny kawałek dla reportera w stylu Mickeya… O ile dziewczyna rzeczywiście była pijana, naćpana albo wściekła na swojego męża czy chłopaka. Każdy policjant w północno–zachodniej Filadelfii słyszał teraz zgłoszenie w sprawie golaski. Jeżeli na miejscu zjawi się ich wielu, teren będzie wyglądać jak wiec związku zawodowego policjantów.

Co innego, jeśli była wariatką. Mickey miał swoje zasady i zgodnie z jedną nich szaleńcy raczej go nie śmieszyli. No chyba że… oczywiście… uważał się taki za Króla Pensylwanii albo kogoś w tym rodzaju. O żałosnych wariatach Mickey nigdy nie pisał.

Drugą myśl, która przemknęła mu przez głowę, mógłby nazwać przeczuciem. Może sprawa ma coś wspólnego z prawdziwym szaleńcem, jakimś niebezpiecznym świrem, kanalią rasy białej, który dokonał ostatnio gwałtów na kobietach? Zresztą nie na byle jakich kobietach, lecz na ładnych, młodych, białych babeczkach z klasy średniej. I nie tyle je gwałcił, ile nakłaniał do robienia różnych paskudnych, brudnych, chorych rzeczy. Albo sam je z nimi robił. Jack Fisher, pewien detektyw z Wydziału północno–Zachodniego, powiedział Mickeyowi, że ten świr przywiązał jedną z dziewczyn do łóżka, po czym zdjął własne ubranie i obsikał całe ciało ofiary.

I wtedy O’Harze zaświtała trzecia myśl: cokolwiek się działo, w chwili obecnej sprawa nie mogła go interesować w sensie zawodowym. Prawdopodobnie historia zostanie opisana w „Philadelphia Bulletin” — pewnie pojawi się artykuł na dwa akapity, zagrzebany w dziale ogłoszeń w części C, może nawet z zabawką na stronie tytułowej… W każdym razie nie opisze jej Michael J. O’Hara.

Sytuacja wyglądała tak, że Mickey odmawiał swoich reporterskich usług „Bulletinowi”, czekając na rozwiązanie kontraktowych różnic między stronami. Byk Bolinski powiedział mu: „Nie, ty nie strajkujesz. Strajkują kierowcy autobusów albo hutnicy. Ty jesteś pieprzonym specjalistą. Wbij to sobie wreszcie do swojego tępego łba”.

Mickey O’Hara „odmawiał swoich reporterskich usług” już od trzech tygodni. Nigdy w życiu nie był tak długo bez zajęcia i stan ten coraz bardziej go denerwował. Jeśli „Bulletin” nie zechce się poddać, całkiem możliwe, że Mickey będzie skończony. Nie tylko w „Bułletinie”, lecz także w innych filadelfijskich gazetach. Te dranie z zarządów świetnie się znają, jadają razem lunche w klubie Union League, więc O’Hara nie miał cienia wątpliwości, że jeśli zarząd „Bulletinu” każe się odpieprzyć jemu lub Bykowi, sprawa się na tym nie skończy. Rozejdzie się plotka, że Mickey O’Hara, który zawsze sprawiał kłopoty, tym razem naprawdę przegiął.

Minęła już niestety ta chwila, w której Mickey mógłby podkulić ogon, po prostu wejść do pokoju działu miejskiego i wrócić do pracy. Teraz pozostała mu jedynie wiara w Byka. Wiara i harówka.

Wyciągnął rękę i wyłączył policyjne radio, po czym skręcił ku centrum. Ruszył przez Roosevelt Boulevard Extension do North Broad Street. Później pojedzie Broad Street aż do ratusza.

 

* * *

 

Bill Dohner, żylasty, siwiejący czterdziestodwuletni funkcjonariusz, który przepracował w policji dokładnie połowę swojego życia, wyłączył koguta i syrenę, gdy znajdował się w odległości czterech przecznic od Forbidden Drive. Nie zwolnił jednak. Wiedział, że niektórzy policjanci nadużywają migających świateł i wyjących syren, gdyż nie radzą sobie z pracą.

Dohner sięgnął na przednie siedzenie i znalazł latarkę. Miał ją w dłoni, kiedy ostro zahamował przed wjazdem na Forbidden Drive. Niebrukowana droga wyglądała na opuszczoną, toteż ruszył w dół Belł’s Mill Road i przeciął most na Wissahickon Creek. Nikogo tam nie dostrzegł, więc zawrócił — szybko, choć bez pisku opon — i ponownie wjechał na Forbidden Drive.

Jego przednie reflektory oświetlały drogę na odległość mniej więcej stu metrów. Nadal nikogo nie widział. Bardzo powoli jechał ulicą, rozglądając się to w prawo, ku Wissahickon Creek, to w lewo, gdzie rozciągał się park. I nagle zauważył Mary Elizabeth Flannery. Stała dokładnie na końcu obszaru oświetlonego przez przednie światła jego wozu, na krawędzi drogi. Głowę miała spuszczoną, ręce za plecami, jak gdyby związane. I rzeczywiście była goła.

Dohner przyspieszył, równocześnie sięgając po mikrofon.

— Tu Czternaście Dwadzieścia Trzy. Zlokalizowałem nagą kobietę na Forbidden Drive. Możecie przysłać mi wsparcie?

Zahamował ostro, kiedy dotarł do Mary Elizabeth Flannery, później sięgnął na podłogę po stronie pasażera, wziął złożony koc, usiadł prosto, po czym wyskoczył z samochodu.

Kobieta go zobaczyła, lecz w jej oczach dostrzegł jedynie obojętność i pustkę. Znalazł też potwierdzenie swoich podejrzeń — rzeczywiście ręce miała związane za plecami.

— Wszystko w porządku, proszę pani — szepnął łagodnie Bill Dohner, zarzucając Mary Elizabeth Flannery koc na ramiona. — Może mi pani powiedzieć, co się stało?

W tym momencie z każdego radia włączonego w każdym samochodzie policyjnym w mieście Filadelfia dał się słyszeć charakterystyczny przerywany sygnał dźwiękowy, a następnie głos Joego Bullocka:

— Funkcjonariusz potrzebuje wsparcia, Forbidden Drive przy BelFs Mill Road. Do wszystkich wozów policyjnych. Potrzebne wsparcie dla funkcjonariusza. Forbidden Drive przy Bell’s Mill Road. Do wszystkich wozów.

Pojawiły się migające światła i rozległy syreny aut, które wcześniej kierowały się ku Bell’s Mill Road, a ich kierowcy nacisnęli mocniej na pedały gazu. Światła i syreny uruchomili: sierżant Billa Dohnera (Czternaście A), porucznik Billa Dohnera (Czternaście DC), towarzysze funkcjonariusza Dohnera, patrolujący inne partie Czternastego Dystryktu (pojazdy Czternaście Dwadzieścia Jeden i Czternaście Piętnaście), pojazd Highway Dwadzieścia Sześć, D–Dan 209 oraz wiele innych.

Bill Dohner wyjął z kieszeni podniszczony, lecz bardzo ostry scyzoryk i przeciął biały kabel od lampy, którym związano dłonie Mary Elizabeth Flannery. Nawet nie próbował rozwiązać przewodu. Wiedział, że węzeł bywa traktowany jako dowód w śledztwie. Zboczeńcy, którzy dopuszczali się tego typu przestępstw, nierzadko wiązali niezwykłe węzły. Funkcjonariusz Dohner włożył zatem kabel do kieszeni spodni i powoli zaprowadził nieszczęsną ofiarę do swojego wozu.

— Może mi pani powiedzieć, jak on wyglądał? — spytał Bill Dohner. — Człowiek, który to pani zrobił?

— Wszedł do mieszkania, a ja go nie słyszałam. I miał nóż.

— Czy był rasy białej ? — Dohner otworzył tylne drzwiczki samochodu.

— Nie wiem… Tak, był biały. Ale nosił maskę.

— Jakiego rodzaju maskę?

— Taką ze sklepu z zabawkami. Samotnego Strażnika.

— A był potężny, niewysoki czy jaki? — Policjant poczuł, jak plecy Mary Elizabeth Flannery pod jego dłonią sztywnieją. — O co chodzi? — spytał bardzo spokojnie.

— Nie chcę jechać z tyłu — wyjaśniła.

— Dobrze, proszę więc usiąść z przodu — zgodził się. — Proszę pani, co ten człowiek pani zrobił?

— Och, Jezusie, Mario, Józefie… — wypaliła Mary Elizabeth Flannery, po czym straciła oddech i rozszlochała się.

— Czy on coś pani zrobił?

— O Jezu! — Zapłakała.

— Proszę pani, muszę wiedzieć, co on pani zrobił…

— Zrobił m… — powtórzyła. — Obsikał mnie!

— I to wszystko? — spytał cicho Dohner.

— O Jezu — jęczała Mary Elizabeth Flannery. — On jeszcze… włożył mi w usta swojego… Miał nóż…

— Jakiego typu nóż?

— Nóż — powtórzyła. — Rzeźnicki.

— Jak się pani nazywa? Czy może mi pani powiedzieć, jak się pani nazywa?

Usadowił ją na przednim siedzeniu samochodu, potem obiegł pojazd i usiadł obok niej, za kierownicą. Dziewczyna nawet na chwilę na niego nie spojrzała.

— Jak się pani nazywa? — zapytał ponownie Dohner.

— Flannery — odrzekła. — Mary Flannery.

— Jeśli mamy złapać tego mężczyznę, musi go pani opisać — wyjaśnił funkcjonariusz — Jak był ubrany? Może mi pani powiedzieć?

— Był nagi.

— Przywiózł panią tutaj z pani mieszkania, zgadza się? — naciskał Dohner, a ona kiwnęła głową. — Czym panią tu przywiózł?

— Furgonetką.

— Czy był wtedy nagi?

— O Jezu!

— Pamięta pani typ furgonetki? Była ciemna czy jasna?

Mary Flannery powoli potrząsnęła głową, z boku na bok.

— Była nowa czy stara?

Dziewczyna nadal potrząsała głową.

— Przypominała kombi, miała okna? Czy tył był zamknięty?

— Zamknięty.

— A mężczyzna był niski? — Nie otrzymał odpowiedzi.

— Duży facet? Widziała pani kolor jego włosów? Może miał brodę, blizny albo inne znaki szczególne?

— Był wielki — odparła Mary Elizabeth Flannery. — I owłosiony.

— Chce pani przez to powiedzieć, że nosił długie włosy czy że miał dużo włosów na ciele?

— Na ciele — bąknęła. — Co się ze mną stanie?

— Zatroszczymy się o panią — zapewnił ją. — Teraz wszystko będzie w porządku. Ale musi mi pani powiedzieć, jak ten mężczyzna wyglądał i w co był ubrany, żebyśmy mogli go aresztować. Pamięta pani, co miał na sobie, gdy panią tutaj wiózł?

— Kombinezon — rzuciła. — Kombinezon! Rozumie pan?

— Pamięta pani kolor kombinezonu?

— Czarny — odparła. — Był czarny. Widziałam, jak go wkładał…

— A jakiego koloru była furgonetka?

— Nie widziałam. Może szara.

— A kiedy ten mężczyzna tu panią zostawił, w którą stronę pojechał? Wrócił do Bell’s Mill Road czy pojechał inną drogą?

— Do Bell’s Mill Road.

— A gdy dotarł do Bell’s Mill Road, w którą stronę skręcił?

— W prawo — oświadczyła z przekonaniem.

Dohner sięgnął po mikrofon.

— Tu Czternaście Dwadzieścia Trzy — powiedział.

— Czternaście Dwadzieścia Trzy — odparł dyspozytor centrali radiowej.

— Tu Czternaście Dwadzieścia Trzy — powtórzył Dohner. — Odwołuję wsparcie dla funkcjonariusza.

Określenie „Odwołuję wsparcie dla funkcjonariusza” stanowiło przykład czysto policyjnego żargonu i w tym momencie oznaczało dosłownie: „Wszyscy policjanci, którzy pędzili na wskazane miejsce z włączonymi syrenami i migającymi kogutami, aby pomóc mi w sprawie nagiej kobiety, mogą już wrócić do normalnych obowiązków. Panuję nad całą sprawą, nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo, czekam na mojego sierżanta, furgonetkę i prawdopodobnie detektywa z dystryktu. Zapewne zjawią się za moment”.

Wozy policyjne zwolniły, a większość syren i migoczących świateł w północno–zachodniej Filadelfii wyłączono, Dohner zaś kontynuował:

— Zgłaszam napaść na tle seksualnym, porwanie, napad z bronią. Zwracajcie uwagę na białego mężczyznę w szarej furgonetce nieznanej marki. Podejrzany nosi czarny kombinezon, może mieć czarną maskę i nóż rzeźnicki. Ostatnio widziany na Bell’s Mill Road, jechał na wschód, ku Germantown.

Kiedy odłożył mikrofon, jakiś pojazd policyjny skręcił na Forbidden Drive. Jego światła migały, syrena wyła. Samochód zatrzymał się raptownie obok auta Billa Dohnera i ze środka wyskoczyło dwóch patrolowych drogówki.

Z radia dobiegł go głos Joego Bullocka:

— Zgłoszono porwanie, napad z bronią i gwałt na Forbidden Drive. Szukamy białego mężczyzny, ubranego w czarny kombinezon. Przemieszcza się szarą furgonetką. Ucieka na wschód, Bell’s Mill Road ku Germantown. Może być uzbrojony w nóż rzeźnicki. Może mieć czarną maskę.

— Mary — powiedział uprzejmie Bill Dohner. — Porozmawiam przez chwilę z tymi funkcjonariuszami, opowiem im, co się zdarzyło, a później zawiozę panią do szpitala.

Otworzył drzwi. W tym samym czasie na Forbidden Drive pojawiły się dwa kolejne pojazdy policyjne: radiowóz z Czternastego Dystryktu oraz nieoznakowany samochód detektywa z Wydziału północno–Zachodniego. Jedno z aut przybyło z Bell’s Mill Road, drugie z Northwestern Avenue, która stanowi granicę między Filadelfią i hrabstwem Montgomery.

Gdy Bill Dohner wrócił do samochodu i usiadł obok Mary Elizabeth Flannery, dziewczyna — mimo panującego gorąca — trzęsła się pod kocem.

Wziął mikrofon i zgłosił:

— Tu Czternaście Dwadzieścia Trzy, kieruję się wraz z ofiarą do szpitala Chestnut Hill.

Ruszając, Bill Dohner znów popatrzył na swoją towarzyszkę i szepnął pod nosem: „Cholera”. Młoda kobieta bez wątpienia była w szoku. A funkcjonariusz Dohner wiedział, że taki wstrząs może być niebezpieczny dla jej życia.

— Trzyma się pani, Mary? — zapytał.

— Dlaczego on mi to zrobił? — jęknęła w odpowiedzi Mary Elizabeth Flannery zdumionym, żałosnym głosem.


Dwa

 

Mickey O’Hara objechał zdezelowanym chevroletem ratusz, potem zjechał South Broad Street obok dostojnego budynku Union League Club. Kiedy dotarł przed równie imponujący hotel Bellevue–Stratford, zaparkował przy krawężniku na rogu, tuż obok znaku z napisem: ZAKAZ PARKOWANIA PRZEZ CAŁĄ DOBĘ.

Przesunął się na siedzenie obok i wysiadł od strony pasażera. Przeszedł jakieś piętnaście metrów, dotarł do obrotowych drzwi hotelu Bellevue–Stratford i wszedł do środka.

Ruszył przez hol prosto ku wyłożonej marmurem recepcji. Trafił na kolejkę. Stało w niej dwóch nieźle ubranych mężczyzn w średnim wieku, których Mickey uznał za akwizytorów, a także siwowłosa para koło pięćdziesiątki. O’Hara uznał ich za małżeństwo, odniósł też wrażenie, że gdyby mąż miał wybór, chętnie zostawiłby żonę w domu.

Akwizytorzy pytali recepcjonistkę, czy są dla nich wiadomości. Żona wyraźnie nakłaniała męża, aby poskarżył się na ich pokój, z którego, jej zdaniem, nie rozciągał się wystarczająco ładny widok, a potem, gdy mężczyzna zaczął mówić, wtrąciła się. Była prawdziwą zrzędą, choć wyraźnie uważała się za wymagającą klientkę i wspaniałą negocjatorkę.

Mickey uznał, że recepcjonistkę widocznie cechuje święta cierpliwość, a potem — kiedy dobrze jej się przyjrzał — odkrył, że dziewczyna również wygląda jak święta. Albo przynajmniej jak anioł. Wysoka, ładnie zbudowana, o gęstych, brązowych włosach, zdrowej cerze i bardzo pięknych oczach. Zauważył, że nie miała na palcach ani ślubnej obrączki, ani żadnych pierścionków sugerujących, że jest zaręczona.

Przydzieliła zrzędzie i jej małżonkowi inny pokój, przepraszając za wszelkie niewygody, spowodowane pobytem w pierwszym pokoju. O’Harze zrzęda wydała się nieco rozczarowana, niczym bokser wagi koguciej, który posłał swojego przeciwnika na deski po nokaucie dzięki szczęśliwemu ciosowi w pierwszej rundzie. Tyle nerwów i nie było z kim walczyć.

— Dobry wieczór panu — zagaiła recepcjonistka. — W czym mogę panu pomóc?

Głos miała niski i łagodny, uśmiech — olśniewający. A jej orzechowe oczy były hipnotyzujące.

— Jaki pokój ma Byk Bolinski? — spytał Mickey.

— Pana Bolinskiego nie ma tu, proszę pana — odparła natychmiast dziewczyna.

— Nie ma go?

— Czy pan nazywa się O’Hara? Pan Michael J. O’Hara?

— Winny.

Uśmiechnęła się. Mickeyowi przemknęło przez głowę, że uśmiechnęła się ciepło. I była szczerze rozbawiona.

— Zdawało mi się, że rozpoznałam pana… — ciągnęła. — Widziałam kilka fotek… Jestem jedną z pańskich… hmm… zagorzałych czytelniczek… panie O’Hara.

— Ach tak?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin