rozdz. 13 -To niemożliwe!.doc

(70 KB) Pobierz

  13. To niemożliwe!

Minęło kilka dni, a ja byłam w czarnej dupie. Nie mogłam mu powiedzieć… Nie potrafiłam Edwardowi powiedzieć o Felixie i Paulu. Nie chciałam ryzykować życia tego drugiego. Nie miałam prawa tego robić. Z drugiej strony zaczęłam się zastanawiać, jak ja to rozegram, gdy Feliks się ponownie odezwie. Przez cały czas ktoś mnie pilnuje, jak nie Edward, to Rosalie lub Emmet. I tak już moje kochanie coś podejrzewa, bo nie potrafię skutecznie ukryć swojego zdenerwowania. No i biedny Charlie i cała rodzina Harry’ego, tak bardzo chciałabym im powiedzieć, że wiem gdzie jest Paul, to znaczy nie wiem, ale wiem z kim jest. A tak? Kurwa! Nie mogę nic zrobić. Wstałam leniwie z łóżka i poczłapałam do łazienki uszykować się do szkoły. Nie miałam ochoty do niej iść, ale zbliżał się koniec semestru, więc nie mogłam sobie pozwolić na zaległości. Tak samo zresztą, jak nie miałam ochoty iść dzisiaj do lekarza, ale Edward się uparł, że te bóle brzucha są niepokojące i powinien to sprawdzić specjalista. Lekarz, który ma mnie zbadać to nikt inny jak Carlisle. Nie możemy ryzykować, zwarzywszy na moje anomalie psychiczne, więc gdyby się okazało, że te bóle związane są z jakimś nowym „czymś”, lepiej będzie jeśli nikt się o tym nie dowie.

W szkole, jak to w szkole. Lekcje minęły stosunkowo szybko i spokojnie. Największe poruszenie na parkingu wywołało… nowe auto Edwarda.

- Gotowa? – Zapytał Edward, gdy już znaleźliśmy się w samochodzie.

- Nie. Nie wiem, czy mam dziś ochotę dowiedzieć się o jakichś nowych zdolnościach. – Oznajmiłam.

- Myślisz, że to właśnie z tego powodu masz te nowe bóle?

- Mam takie przeczucie, a ostatnio mnie ono nie zawodzi.

Gdy zajechaliśmy na miejsce, byłam coraz bardziej zdenerwowana. Edward czule mnie objął i weszliśmy do szpitala udając się od razu do gabinetu Carlisle.

- Witajcie dzieciaki. – Przywitał nas, tryskający pozytywną energią doktor. – Jeżeli nie masz nic przeciwko Bello, chodźmy od razu zrobić te badania dopóki sprzęt jest wolny.

- Tak, im szybciej będę miała to z głowy tym lepiej. – Zgodziłam się.

Szliśmy długim korytarzem, który w tym momencie zdawał się nie mieć końca. Edward trzymał mnie za rękę, spoglądając co chwila czy nie zamierzam zdezerterować. Stanęliśmy przed białymi drzwiami, a Carlisle wyciągnął z kieszeni swojego fartucha mały klucz. Otworzył drzwi i zaprosił mnie do środka.

              - Czy Edward może być ze mną? – Zapytałam niepewnie.

- Oczywiście. Jeśli dzięki temu nie będziesz taka spęta i zdenerwowana, dlaczego nie. – Carlisle uśmiechnął się czule.

Położyłam się na kozetce, podniosłam bluzkę i opuściłam nieco spodnie, żeby Carlisle mógł wykonać usg jamy brzusznej. Zaczęłam chichotać, gdy wycisnął mi na brzuch lodowaty żel i zaczął go rozcierać. Później jeździł mi tym dziwacznym sprzętem to w prawo, to w lewo, w górę i w dół. W pewnym momencie na jego twarzy zaczęło malować się zaniepokojenie i zdziwienie.

- Bello, nie będę owijał w bawełnę, tylko zapytam się wprost: co ci powiedzieli lekarze po tamtej nieszczęsnej nocy?

Spojrzałam zdezorientowana na doktora, później na Edwarda i na jego twarzy na chwilę się zatrzymałam. Mina jaką w tej chwili miał, była ciężka do odszyfrowania. Niby się uśmiechał, ale mogłam w niej dostrzec ból i cierpienie.

              - Nie rozumiem o co chodzi? Powiedzieli mi wtedy tyle przerażających rzeczy…

              - Chodzi konkretnie o to, jakie uszkodzenia wewnętrzne miałaś? – Wyjaśnił Edward, który ścisnął mocniej moją dłoń.

              - Nie pamiętam dokładnie. – Próbowałam powstrzymać łzotok na samo wspomnienie tych bolesnych chwil, ale nie udało mi się. – Jedyne co wtedy do mnie dotarło, to jak lekarz powiedział mi, że obrażenia są na tyle poważne, iż nigdy nie będę miała dzieci…

Edward i Carlisle zaczęli wpatrywać się z niedowierzaniem w monitor, próbowałam zrobić to samo, żeby zrozumieć o co im chodzi, ale oprócz czarno-białych plam nie widziałam tam nic więcej. Skupiłam się na Edwardzie, żeby przeczytać coś w jego myślach, ale oprócz „to niemożliwe, jak ona to robi” nie słyszałam nic więcej. Co ja niby takiego robiłam? Czym Edward był tak zdziwiony? Nie wytrzymałam napięcia.

              - Możecie mi powiedzieć o co tu chodzi? Co tam widzicie?

              - Bello. – Carlisle obrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie z pełną powagą. – Twój organizm się regeneruje w ekspresowym tempie… To niesamowite, dla mnie jako lekarza to jest fascynujące… - Zaczął mówić już bardziej do siebie, niż do mnie.

              - Jak to się regeneruję? – Spojrzałam na moje słońce.

              - Carlisle chce powiedzieć, że na dobra sprawę, twoje organy wewnętrzne wyglądają jakby nigdy nic się nie stało. No i…

              - I co?

              - I… - Zaczął Carlisle. – Bello… Ty jesteś w ciąży… To niesamowite…

W ciąży? Będę miała dziecko? Dziecko moje i Edwarda? Ale to tak można? To ja mogę? Zaczęłam płakać. Nie ze szczęścia, ale ze strachu. Z obawy, kim lub czym będzie moje dziecko! Matka - mutant, która nawet do końca sama nie wie kim jest, ojciec – wampir, który na dobrą sprawę jest dobry, ale cała jego rasa jest potworami żadnymi krwi ludzkiej? Czy mam prawo ryzykować, aż do tego stopnia, żeby wydać na świat takie dziecko? I co powiem Charliemu? Jak mu wytłumaczę kim jest maleństwo? Jakie są szanse na to, że dziecko będzie normalnym , małym człowieczkiem?

              Dopiero teraz zorientowałam się, że podjeżdżamy pod dom Edwarda. Wysiadłam z auta, jakby w zwolnionym tempie i trzymając mojego ukochanego za rękę weszliśmy do domu.

              - Usiądźcie wszyscy. – Poprosił Edward, gdy weszliśmy do salonu. – Musimy wam coś powiedzieć, o ile Alice już tego nie zrobiła. – Spojrzał na siostrę.

              - Nic nie powiedziałam. – Uśmiechnęła się mała i zaczęła radośnie podskakiwać.

Wszyscy natychmiast posłuchali i zrobili o co prosił Edward. Zauważywszy, że ja jestem obecna ciałem ale nie duchem postanowił, że sam powie im o nowinie.

              - Powiem najprościej jak można. Bella jest w ciąży. Będziemy mieli dziecko.

W pokoju zapanował chaos. Jedni się cieszyli, inni byli przerażeni. Padło pełno pytań, na które nikt nie znał odpowiedzi.

- Bello! – Krzyknęła nagle Alice. – Chyba nie myślisz o tym poważnie?!   

Edward spojrzał na mnie martwym wzrokiem. Alice miała wizję, co planuję i już zdążyła mu to przekazać w myślach.

              - Bello… Kochanie… Nie możesz… Dlaczego? – Dopytywał mój ukochany.

Nie odpowiedziałam mu. Podeszłam do wielkiego okna i zaczęłam martwo patrzeć w rozciągającą się połać zieleni. Nie wiem jak długo to trwało, ale w pewnym momencie poczułam jak opadam z sił. Oparłam się jedna ręką i czołem o szybę, a drugą rękę położyłam na brzuchu. Edward zaczął mnie czule przytulać, był delikatniejszy niż kiedykolwiek dotąd. Rozkleiłam się jak dziecko, któremu zabrano lizaka.

              - Nie martw się kochanie. – wyszeptał mi do ucha. – Wszystko będzie dobrze.

              - Nic nie będzie dobrze. – Krzyknęłam, obracając się w jego stronę.

              - Ależ będzie, postaramy się o to. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby ułatwić ci życie i żebyś nie musiała się denerwować. – Wtrąciła Rosalie.

              - Jak wy nic nie rozumiecie. – Głos zabrała Alice. – Ona chce usunąć ciążę!

Zapadła cisza. Wzroki wszystkich skierowały się w moją stronę. Edward jak mantrę powtarzał to swoje „będzie dobrze, będzie dobrze”, a ja? Ja czułam, że popadam w kolejne otępienie. Nagle u mego boku znalazł się Emm. Chwycił mnie za ramiona i po chwili zmusił, żebym na niego spojrzała.

              - Mała. – Zaczął. – Przecież jeszcze nie tak dawno o niczym innym nie marzyłaś? Dlaczego nagle zmieniłaś zdanie? Możecie mieć teraz z Edwardem to, o czym my z Rosalie możemy tylko marzyć… Szczęśliwą rodzinę.

Z moich oczy pociekła kolejna fala łez, ale postanowiłam, że mu odpowiem.

              - Czy choć przez chwilę pomyśleliście o tym, czym będzie to dziecko? Nawet ja do końca nie wiem czym jestem. A jeśli odziedziczy jakieś zdolności, które będą zabijać tak jak moje? Albo, czy któreś z was pomyślało, choć przez sekundę co się z nim stanie, gdy ja wpadnę w amok? Jakie to poniesie za sobą skutki względem jeszcze nie narodzonego dziecka? Emmecie. – Spojrzałam mu prosto w oczy. – Czy mam prawo, narażać je na takie niebezpieczeństwo? Pragnęłam mieć dziecko najbardziej na świecie, ale nie w takich okolicznościach, gdy sama nie wiem jakie będą moje losy…

W porę zamilkłam, orientując się, że jeszcze parę słów i wygadałabym się mówiąc o Felixie. Emmet objął mnie swoimi wielkimi, silnymi ramionami.

              - Nie martw się siostrzyczko, ja będę cię wspierał, cokolwiek postanowisz. – Szepnął mi Emm.

Poczułam się w pełni zaakceptowana i szczęśliwa. Misiek nazwał mnie swoją siostrą, moje ciało ogarnęła duma i radość, że jest ktoś kto choć próbuje mnie zrozumieć i chce być przy mnie, gdy ja muszę podjąć najważniejszą dla mnie decyzję

 

              Charlie wyjechał z Harry’m do Phoenix, żeby tam uspokoić trochę mamę Paula. Poprosił tym samym Esme, żebym na czas jego nieobecności mogła zostać u nich, a ta oczywiście się zgodziła.

Za oknem panował już mrok, a my z Edwardem uczyliśmy się na jutrzejszy test z literatury angielskiej. Od ogłoszenia im nowiny, nikt nam nie przeszkadzał i nie wchodził do pokoju. Ja starałam się o tym nie myśleć, tylko skupić na nauce, ale Edward jakby mógł to by ze szczęścia śpiewał. Nagle zaczął mnie całować w ucho, szyję, policzek… Jego ręce zaczęły wędrować w niebezpieczne miejsca, a ja podjęłam ważną decyzję, którą szybko postanowiłam wcielić w życie, zanim zmienię zdanie.

              - Edwardzie, poczekaj. – On jednak nie miał tego w planach.

              - Edwardzie, proszę! – Krzyknęłam, próbując się oswobodzić.

Spojrzał na mnie pytająco. Nie mogłam znieść widoku, jego twarzy uśmiechniętej od ucha do ucha.

              - Muszę z tobą porozmawiać o czymś bardzo ważnym. – Zakomunikowałam.

Gdy nareszcie dotarło do niego, że to nie może czekać, zaproponowałam, żebyśmy poszli się przejść, oczywiście zgodził się. Poszliśmy w głąb lasu. Nie bałam się będąc z Edwardem przy boku. Otaczała nas tajemnicza ciemność, która zalała każdy, nawet najmniejszy skrawek lasu. Nawet księżyc schowany był za gęstymi, ciemnymi chmurami. Nastrój panujący doskonale odzwierciedlał mój podły humor.

              - Kochanie, jeśli zaproponowałaś spacer, żeby reszta nie słyszała o czym rozmawiamy, to już jesteśmy wystarczająco daleko.

              - Zaczynam stanowić dla was zbyt duże niebezpieczeństwo. – Zaczęłam mówić, odwrócona do niego plecami. Nie mogłam spojrzeć mu w oczy. – Muszę od was odejść…

Poczułam na swoich ramionach, mocno zaciśnięte dłonie Edwarda.

              - Zwariowałaś? Nie pozwolę ci odejść! – Krzyczał.

              - Nie uważasz, że nie możesz mnie siłą zmusić do pozostania z tobą?

              - Bello? Co ty wygadujesz? Jakie niebezpieczeństwo? Co z nami? Co z naszym dzieckiem?

              - Edwardzie… - Robiłam wszystko, żeby mój głos się nie załamał. Nie możemy być już razem…

Ani razu nie spojrzałam mu w oczy, wystarczył mi jego łamiący się głos.

              - Nie pozwolę ci! Rozumiesz? Nie pozwolę. Nareszcie przy tobie czuję, że żyję, nareszcie mam dla kogo żyć! Myślałem, że czujesz to samo…

              - Bo czuję, ale wystarczy, że mi grozi…

Zdałam sobie sprawę, że powiedziałam za dużo. Musiałam stawić czoła konsekwencjom mojego gadulstwa.

              - Co ci grozi? Przecież wiesz, że ani ja, ani nikt z mojej rodziny nie pozwoli cię skrzywdzić… Bello! Ty coś wiesz! Jest coś co przede mną ukrywasz, prawda?

W ułamku sekundy Edward znalazł się koło mnie, objął mnie swoimi ramionami i poczęstował słodką wonią swojego oddechu. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że przegrałam to starcie. Nie miałam siły już dłużej go odpychać. Wtuliłam się w niego z całej siły i zaczęłam płakać.

              - Kochanie… Czy ty naprawdę chcesz mnie zostawić? – Kiwnęłam tylko przecząco głową nadal szlochając i dając mu w ten sposób do zrozumienia, że nie. – To dlaczego mówiłaś tak potworne rzeczy?

              - Edwardzie…

Toczyła się we mnie właśnie wewnętrzna walka: Edward – Paul. I choć zdawałam sobie doskonale sprawę z konsekwencji mojego wyboru, to innej możliwości nie widziałam.

              - Edwardzie. – Powtórzyłam. – Chodzi o… Widzisz, to trudne… Sama nie wiem jak…

              - Kochanie po prostu powiedź co się dzieje. – Chwycił mnie pod brodę i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.

              - Chodzi o… O… Chodzi o Felixa… - Wyjąkałam. 

Edward odskoczył ode mnie jak oparzony. Cisnął pięścią w pierwsze napotkane na drodze drzewo, które powalił na ziemię, jakby było z plastiku.

 

EPOV

              - Chodzi o… o… Chodzi o Feliksa… - Wyjąkała moja ukochana, szlochając jeszcze bardziej.

Zawrzało we mnie. Poczułem nagły przypływ gniewu, który musiałem natychmiast odreagować. Odsunąłem się szybko od mojego słońca i uderzyłem z całej siły w pierwsze napotkane drzewo, a ono pod naporem mojej pięści, nie protestując, poleciało na ziemię. Chciałem krzyczeć ze złości, ale wiedziałem, że takim zachowaniem wystraszę tylko Bellę. Spojrzałem na moją ukochaną, stała zapłakana i trzęsąca się. Znalazłem się koło niej i niepewnie przytuliłem. Wtuliła się we mnie jak małe, wystraszone dziecko w swojego rodzica. Nie chciałem, ale musiałem zapytać o co chodzi. Musiałem wiedzieć, czy znowu jej coś zrobił, choć nie mógłbym wtedy pojąć jak, gdzie i kiedy. Przecież pilnowaliśmy jej cały czas, zawsze ktoś przy niej jest. Odsunąłem ją delikatnie od siebie, tak żeby nie poczuła się zraniona, chwyciłem pod brodę i spojrzałem w zaczerwienione od płaczu oczy.

              - Kochanie, błagam cię, powiedz mi wszystko. Nie zniosę dłużej tej niepewności.

              - Spotkam się z nim. – Odpowiedziała nieco spokojniej, za to we mnie narastał gniew.

              - Dlaczego tak mówisz? Kochanie nie rozumiem co mówisz…

              - On ma… - Przerwała. Nie mogłem znieść tego oczekiwania.

              - Co ma?

              - Paula! – Wymawiając jego imię, było w tym tyle bólu, że nie byłem sobie wstanie jego ogromu wyobrazić.

Cierpiała, a dla mnie wszystko stało się jasne. Wykorzysta jej najlepszego przyjaciela, żeby ją w ten sposób zwabić. Planuje się zemścić, skrzywdzić, ale tym razem planuje dokończyć to co zacznie. Zamknąłem na chwilę oczy i ujrzałem moją piękną bledszą ode mnie, leżącą i… martwą…

              - Nie! – Zacząłem krzyczeć, krzątając się z miejsca na miejsce. – Zabije skurwysyna! Zabije go powoli i w strasznych męczarniach.

              - Nie! – tym razem, to mój skarb zaczął krzyczeć.

Wystraszyłem się, że źle się czuję, bo Bella chwyciła się za brzuch i skuliła na zalegającym śniegu. Podbiegłem szybko do niej i wziąłem na ręce, żeby nie przemarzła.

              - Bello… Kochanie… Co się dzieje? – Spytałem nie mogąc opanować swojego zdenerwowania.

              - Obiecaj mi… Obiecaj, że nic nie zrobisz. – Mówiła szlochając.

              - Ciii… Ciii… Nie myśl już o tym. Jesteś wyczerpana, zabieram cię do domu.

Gdy biegłem z nią w stronę domu, zasnęła mi na rękach. Wchodząc uspokoiłem tylko wszystkich, że nic się jej nie stało i zaniosłem do pokoju. Rosalie pomogła mi ją rozebrać z płaszcza i położyłem ją do łóżka.

              - Zostaniesz z nią chwilę? Muszę porozmawiać z Carlislem. – Zapytałem Rosie.

              - Oczywiście. Carlisle niedawno wrócił. Jest chyba w swoim gabinecie.

Byłem spokojny, gdy przy Belli była Rosalie. Ona i Emmet kochali ją prawie tak mocno jak ja. Udałem się do gabinetu ojca. Wchodząc, zauważyłem, że Carlisle siedział i studiował „Księgę Wampirów”.

              - Czego szukasz? – Wskazałem głową na księgę.

              - Sam nie wiem. Jakichś wskazówek dotyczących tych darów, które posiada Bella. Myślę, że to co widzieliśmy dziś na usg, to jeden z nich.

              - Masz na myśli tą regenerację? – Wolałem się upewnić.

              - Tak, tak. To niesamowite. Chciałbym coś sprawdzić, ale musiałbym przy tym ją delikatnie zranić, a wolałbym jej tego oszczędzić.

              - Chwilowo tak będzie lepiej. Jest większy problem. – Oznajmiłem.

Ojciec spojrzał na mnie ze stoickim spokojem. Kochałem go za to, bo jego nastój i mnie się udzielał.

              - Co się stało synu?

Opowiedziałem mu o wszystkim co miało miejsce w lesie. Nie przerwał mi ani razu. Słuchał w skupieniu i ze spokojem.

              - Powiedz proszę, co ja mam w tej sytuacji zrobić? Jak mam go odnaleźć? Zabiję go! To nie ulega żadnej wątpliwości.

              - Edwardzie, przede wszystkim, nie ulegaj emocjom. Bella będzie przez nas dobrze chroniona. Nie zbliży się do niej nawet na kilometr, a co dopiero na metr…

              - Musisz zrozumieć, że teraz to już nie chodzi tylko o Bellę. Pamiętaj, że on ma Paula. A Bella zrobi wszystko, żeby uratować przyjaciela.

              - Alice. – Powiedzieliśmy jednocześnie.

Udaliśmy się obydwoje do salonu, gdzie siedział mały chochlik.

              - Mamy do ciebie bardzo ważne zadanie. – Zaczął Carlisle. – Musisz wyszukać jakiegoś, choć najmniejszego śladu związanego z Paulem. – Uśmiechnął się do małej.

              - A wy myślicie, że już nie próbowałam? To, że za nim nie przepadam, nie oznacza, że nie chcę, żeby Bella była szczęśliwa i spokojna.

              - I co? Miałaś jakąś wizję? – Dopytywałem.

              - Gdybym miała, to bym wam już dawno powiedziała, ale nic. Tak jakby nie istniał.

Spróbowałem inaczej, skoro nie Paul to może…

              - A mogłabyś zobaczyć co kombinuje ten cały Feliks?

Wszyscy oderwali się od swoich zajęć i spojrzeli na mnie.

              - Później wam wytłumaczę. – Oznajmił Carlisle. – Alice?

              - Nie. Wiecie przecież doskonale, że żebym miała z kimś jakąś wizję, musiałabym go choć raz zobaczyć, żeby wiedzieć o kogo chodzi.

Tak, wiedziałem o tym doskonale, ale warto było spróbować. Poprosiłem Alice, żeby cały czas miała „na oku” Paula, a ja sam udałem się do mojej śpiącej księżniczki. Gdy Rosie wyszła z pokoju, położyłem się koło niej i wpatrywałem w jej spokojną, ogarniętą snem twarz…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin