Pamiętnik Ashley Brown_rozdz_6.doc

(9 KB) Pobierz

Rozdział 6

 

 

 

Patrick mówił że ogień podłożono pod moje drzwi

czyli nic więcej nie spłonęło. Och, ale nadal nie mogę

uwierzyć że Ben byłby w stanie zrobić coś takiego,

chociaż...

Praktycznie od początku czułam, że jest w Benie

coś... hmmm jakby to dobrze określić... coś

nieprzewidywalnego, taka skłonność do poddawania

się wpływom otoczenia. Mimo to, nadal ciężko

uwierzyć mi w to, że tak poprostu chciał spalić mnie

żywcem w moim własnym pokoju, w pokoju w którym

pierwszy raz się pocałowaliśmy...

 

 

-Kochanie? Odezwij się... wszystko w porządku?-nawet

niezauważyłam kiedy odpłynęłam myślami kilka tygodni

wstecz. Chciałam się uśmiechnąć  a w rezultacie na

mojej twarzy ukazał się grymas.

-Tak Andy, w porządku. -Przytulił mnie mocno i pocałował

w czubek głowy.

-Spokojnie, zajmę się nim.

-Nie! Andy, nie możesz! -był zły, a może nawet wściekły

lepiej żeby nie szedłw tym stanie do Bena. Nie, lepiej żeby

w ogóle do niego  nie szedł, bo może stać się komuś krzywda

a tym kimś będzie właśnie Ben... A nie chcę żeby Andy

się "brudził", nie zasługuje na to żeby zostać mordercą...

-Andy, proszę obiecaj mi że nic mu nie zrobisz...

-Po tym co on...-gwałtownie mu przerwałam.

-Tak! Obiecaj że nawet się do niego nie zbliżysz...

-Jak mogę obiecać ci coś czego nie jestem w stanie

zrobić? Przeceniasz moją samokontrole...

-Posłuchaj, wiem jak możemy to inaczej załatwić...-i

zaczęłam mu wyjaśniać szczegóły mojego planu.

-Rzeczywiście, to chyba najlepsze wyjście z tej sytuacji...

-kiedy skończyłam zauważyłam że Dean i Patrick spojrzeli

na siebie znacząco.

-No co? -zapytałam, odpowiedział mi Patrick, a raczej zwrócił się do

Andy'ego. -Twoja dziewczyna zaskakuje mnie coraz bardziej...

-Tak, zgadzam się z Patrickiem. Świetny pomysł Ashley-powiedział

Dean i uśmiechnął się do mnie -Może zaczniemy od razu?

Mój plan polegał na tym że miałam nauczyć się samokontroli a Dean

miał mi w tym pomóc. Gdy już będe gotowa przebywać z ludźmi bez ryzka

że ich "zjem"  miałam wrócić do domu mieszkać tam do wesela a po tym

przeklętym weselu mieliśmy wyjechać-ja, Andy, Patrick i Dean. Niestety

mój pomysł posiada jedną wadę, ogromną wade. Policja podejrzewała

Andy'ego o podpalenie domu-coż za absurdalny pomysł!-bo to właśnie

on widział mnie po raz ostatni żywą, a zamiast iść na policje złożyć

zeznania on zniknął. W takim razie wykluczone jest żeby się pojawił.

Ktoś mógłby źle skojarzyć fakt, bo bądźmy szczerzy wyglądam zupełnie

inaczej. Teraz można zobaczyć pewne podobieństwo pomiędzy mną i

Andy'm. Moje dawniej kasztanowe włosy mają o wiele bardziej intensywy

i ciemniejszy kolor, skóra jest troche jaśniejsza i bardziej gładka, kiedyś

niebieskie oczy są teraz niemal granatowe; usta są pełniejsze i bardziej

czerwone.

Ludzie tutaj są bardzo podejrzliwi. Tak więc sama mam wykonać tę

część planu  związaną z weselem. Już nie mogę się doczekać miny

Bena jak zobaczy mnie "żywą"! Pozostaje jednak pewien problem co

powiem rodzicom? Jak zareagują na mój widok? Czy mi uwierzą?

Chyba nie mam wyjścia. Musze zaryzykować, jeśli się uda oni nie

będą myśleli że nie żyje. Ale paradoks! Przecież ja nie żyje!

Chyba zaczynam wariować, wisielczy humor mi się udziela.

Ale wracając do mojego pomysłu, jeśli będą mogli się ze mną

pożegnać-bo to będzie nasze pożegnanie w końcu zauważyliby że się nie

zmieniam a to groziło by im niebezpieczeństwem- będzie im łatwiej, mi

będzie łatwiej...

 

 

tydzień później

 

 

 

 

-Spokojnie, poradzisz sobie... -Ugh, gdyby nie Dean pewnie już bym

stąd zwiała. Ustaliliśmy że Dean pójdzie ze mną, powie że znalazł

mnie w lesie prawie umierającą, zawióźł szybko do szpitala i

opiekował się mną do czasu aż sobie nie przypomniałam -bo

niby miałam amnezje- gdzie mieszkam itp. Złoży zeznania na

policji obciążające Bena a tym samym oczyszczające Andy'ego

z podejrzeń. Jak się dowiedziałam Dean był bratem ojca Patricka

i Andy'ego i to on ich przeminił, gdyż nie przeżyliby wypadku

samochodowego, a to było... 50 lat temu, czyli Andy ma około

70 lat... Całą historie opowiedział mi Dean, nie chciałam

naciskać na Andy'ego i go wypytywać o przeszłość bo nie

lubił o tym rozmawiać a że Dean poruszył ten temat... byłam

mu tylko wdzięczna. Powiedział mi że traktuje ich jak synów.

Stosunki z Patrickiem też mi się poprawiły choć czasem

jest prawdziwym dupkiem. -Ash, Wyłaź! -Dean otworzył

przede mną drzwi od samochodu.-Może jednak to nie jest taki

dobry pomysł...? -zaczynało mi brakować odwagi. -Daj spokój!

To był twój pomysł, bardzo dobry pomysł. Poradzisz sobie, musisz w

to uwierzyć a będzie ci o wiele łatwiej...

-Miejmy to już za sobą. -Powiedziałam i podeszłam do drzwi,

które się natychmiast otworzyły a w nich stał David...

-Witaj bracie... -ledwo wyszeptałam te dwa słowa, a on już

trzymał mnie w ramionach, i krzycząc coś nie bardzo zrozumiłego-

wszystko wskazywało na to że się cieszy... I właśnie wtedy

poczułam piekący ból, który ciął moje gardło jak paczka wściekłych

żyletek. Odsunęłam się nieznacznie od niego, a on zasypał mnie

deszczem pytań ale ja przedstawiłam Dean i zapytałam czy nas

zaprosi do środka... Zaśmiał się serdecznie i rzucił:

-Och przepraszam. Jasne, wchodźcie! -jakie dziwne uczucie wchodzić

do swojego domu po tylu zmianach, zmianach które zaszły we mnie

zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Nagle świat stanął mi na głowie,

nie był już taki beztroski i kolorowy... David zaprowadził nas do jadalni,

usiadł i czekał. Chcąc odwlec choć jeszcze na chwile zapytałam:

-Gdzie rodzice, Kelly?

-Rodzice zaraz powinni wrócić. Kelly u siebie, zaraz do niej zadzwonie...

Nawet nie wiesz jak się martwiła... Wszyscy się martwiliśmy. Gdzie

byłaś? Co się stało? Andy był z tobą? Nie obraź się ale wyglądasz

inaczej... -"no to się zaczyna..." pomyślałam.

-Dav, powoli. Jeśli pozwolisz wolałabym zaczekać na rodziców

i Kelly bo to długa i nie bardzo przyjemna historia...

-Tak, jasne. -powiedział z łzami w oczach! - Ashley, naprawde

bardzo się cieszę że cię widzę, że nic ci nie jest...  A teraz pójde

zadzwonić do Kels. Jednocześnie spojrzeliśmy z Dean'em na siebie

i odetchneliśmy z ulgą. Nie było tak źle, może być ciężej z rodzicami...

i właśnie wtedy usłyszałam podniesiony głos Davida, Kelly i rodziców...

-Tylko spokojnie, świetnie sobie radzisz -szepnął Dean.

-Ash! -to była Kelly i rzuciła mi się na szyje mocno uściskała.

-Wiedziałam że żyjesz, tylko jakim cudem?! Ale to nie ważne,

ważne że jesteś! Tak bardzo tęskniłam! Gdy już wszyscy mnie

wyściskali, zwrócili uwage na Dean, ten się grzecznie przedstawił i

zaproponował żebym zaczęła opowiadać, a on dokończy na co wszyscy

przystali. Gdy skończył opowiadać Kelly jeszcze raz rzuciła mi się na szyje,

powodując jednocześnie palący ból  w gardle o czym naturalnie nie wiedziała...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                      *         *            *

 

 

za wszelkie błędy serdecznie przepraszam:):***

jęli to czytasz, proszę zostaw komentarz...:)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin