Pocałuj mnie, gdy zasnę
Linda Howard
Rozdział I
Paryż
Lilly przechyliła głowę i uśmiechnęła się do swojego towarzysza, Salvatore Nerviego, gdy maitre d'hotel cicho i z gracją wskazał jej miejsce przy najlepszym stoliku w restauracji. Przynajmniej ten uśmiech był prawdziwy - poza nim niemal wszystko w niej było fałszem. Barwione szkła kontaktowe zmieniły jasny arktyczny błękit jej oczu w ciepły orzechowy karmel; jasne włosy zostały ufarbowane na ciemny brąz z subtelnymi pasemkami. Farbowała odrosty co kilka dni, by nie pokazał się zdradziecki blond. Dla Salvatore Nerviego była Denise Morel; nazwisko dość popularne, we Francji pełno jest Morelów, ale nie na tyle pospolite, by wzbudzić podejrzenia. Salvatore Nervi był podejrzliwy; to uratowało mu życie wiele razy, nawet nie pamiętał już ile. Ale jeśli tego wieczoru wszystko się uda, sam da się złapać. Cóż za ironia losu.
Sfabrykowana przeszłość Lily miała tylko kilka warstw; nie było czasu przygotować jej staranniej. Zaryzykowała, licząc na to, że Salvatore nie każe swoim ludziom szukać głębiej, że nie będzie miał dość cierpliwości, by czekać na odpowiedzi, zanim zacznie się do niej przystawiać. Zwykle, gdy potrzebowała fałszywej przeszłości, przygotowywało ją dla niej Langley, ale tym razem była zdana na siebie. Zrobiła, co się dało, w czasie, jaki miała. Rodrigo, najstarszy syn Salvatore i drugi po Bogu w organizacji Nervich, pewnie wciąż węszy; Lily miała niewiele czasu, nim Rodrigo odkryje, że Denise Morel pojawiła się znikąd zaledwie parę miesięcy wcześniej.
- Ach! - Salvatore rozsiadł się na krześle z westchnieniem zadowolenia i odwzajemnił jej uśmiech. Był przystojnym mężczyzną tuż po pięćdziesiątce. Typowy Włoch: lśniące, czarne włosy, ciemne oczy i zmysłowe usta. Starał się zachować formę i nie zaczął jeszcze siwieć; chyba, że był równie dobry jak Lily w farbowaniu odrostów. - Wyglądasz dziś wyjątkowo uroczo, mówiłem ci to już?
Miał też typowo włoski urok. Szkoda, że był bezwzględnym mordercą. Ale cóż, ona mogła to samo powiedzieć o sobie. Pod tym względem byli sobie równi, choć Lily miała nadzieję, że nie do końca. Potrzebowała przewagi, choćby minimalnej.
- Owszem - odparła, ale złagodziła szorstki ton ciepłym spojrzeniem. Mówiła z paryskim akcentem; ćwiczyła długo i wytrwale, by go doszlifować. — I dziękuję jeszcze raz.
Kierownik restauracji, monsieur Durand, podszedł do stolika i skłonił się z szacunkiem.
- Jak miło znów pana widzieć, monsieur. Mam dobre wieści: zdobyliśmy butelkę Chateau Maximilien z osiemdziesiątego drugiego. Przyjechała zaledwie wczoraj i kiedy zobaczyłem pańską rezerwację, zostawiłem ją dla pana.
- Doskonale! - ucieszył się Salvatore. Osiemdziesiąty drugi był doskonałym rocznikiem dla bordeaux. Pozostało z niego bardzo niewiele butelek, osiągały więc najwyższe ceny. Salvatore, znawca win, był skłonny zapłacić każdą cenę, by dostać rzadki trunek. Uwielbiał wino. Nie kupował win tylko po to, by je mieć; pił je, cieszył się nimi, rozwodził poetycko nad smakiem i bukietem. Z rozpromienioną twarzą zwrócił się do Lily. - To wino to ambrozja, przekonasz się.
- Wątpię - odparła spokojnie. - Nigdy nie smakowało mi żadne wino. - Od początku dawała mu jasno do zrozumienia, że nie jest typową Francuzką. Nie lubi wina, a jej kubki smakowe mają niewybaczalnie plebejskie przyzwyczajenia. Tak naprawdę lubiła wypić kieliszek wina od czasu do czasu, ale przy Salvatore nie była Lily, tylko Denise Morel, a Denise pijała wyłącznie kawę i wodę mineralną.
- To się jeszcze okaże. - Roześmiał się Salvatore. Jednak zamówił dla niej kawę.
To była ich trzecia randka; Lily od samego początku grała o wiele chłodniejszą, niż Salvatore by sobie życzył; odrzuciła jego pierwsze i drugie zaproszenie. Było to skalkulowane ryzyko - działanie mające uśpić jego czujność. Salvatore przywykł, że ludzie zabiegają o jego uwagę i przychylność, więc jej pozorny brak zainteresowania tylko podsycił nim zainteresowanie jej osobą. Tak to już jest z ludźmi mającymi władzę - spodziewają się, że to inni będą zwracać na nich uwagę. Lily nie zamierzała też ulec jego gustom, jak w przypadku wina. Podczas dwóch poprzednich randek próbował ją namówić, by spróbowała jego wina, ale stanowczo odmówiła. Nigdy dotąd nie spotykał się z kobietą, która nie usiłowała automatycznie go zadowolić, i był nią zaintrygowany.
Nienawidziła przebywać w jego towarzystwie, nienawidziła się do niego uśmiechać, gawędzić z nim, znosić jego choćby najbardziej niewinny dotyk. Przeważnie udawało jej się kontrolować własny żal, zmuszać do koncentracji na zadaniu, ale czasami gniew i ból sprawiały, że z trudem powstrzymywała się, by się nie rzucić na Salvatore.
Zastrzeliłaby go, gdyby mogła, ale miał doskonałą ochronę. Lily była przeszukiwana, nim dopuszczano ją w jego pobliże; ich pierwsze dwa spotkania odbyły się na imprezach towarzyskich, przed którymi rewidowano wszystkich gości. Salvatore nigdy nie wsiadał do samochodu na otwartej przestrzeni; jego kierowca zawsze podjeżdżał pod osłonięty portyk, by szef mógł bezpiecznie wsiąść, i nie woził go w miejsca, w których musiałby wysiąść bez osłony. Gdy w jakimś miejscu bezpieczne wyjście z auta nie było możliwe, Salvatore po prostu tam nie jechał. Na pewno miał też ukryte wyjście ze swojego paryskiego domu, ale Lily jeszcze go nie znalazła.
Ta restauracja była jego ulubioną, bo miała dyskretne, zabudowane wejście, z którego korzystała większość klientów. Lokal był też ekskluzywny; lista czekających na rezerwację była długa i przeważnie ignorowana. Klienci dobrze płacili, żeby zjeść w miejscu znanym i bezpiecznym, a kierownik lokalu poczynił niemało starań, by im to bezpieczeństwo zapewnić. Przy oknach od frontu zamiast stolików stały wielkie kompozycje kwiatowe. Ceglane kolumny w sali jadalnej przesłaniały widok tak, że nie sposób było obserwować wnętrze przez okna. Między stolikami kręciła się armia kelnerów w czarnych smokingach, napełniających kieliszki, opróżniających popielniczki, zmiatających okruszki i spełniających wszelkie życzenia gości, zanim zostały wypowiedziane. Ulica na zewnątrz była zastawiona samochodami z drzwiami z grubej stali, kuloodpornymi szybami i wzmacnianymi podwoziami. Siedzieli w nich uzbrojeni ochroniarze, którzy obserwowali ulicę i okna pobliskich budynków, wypatrując jakiegokolwiek zagrożenia, prawdziwego czy wyimaginowanego.
Najprostszym sposobem na zlikwidowanie restauracji z jej niesławnymi klientami byłoby wystrzelenie w nią kierowanego pocisku rakietowego. Niestety, Lily nie miała takiego pocisku. Sięgnęła więc po inną broń. Trucizna znajdowała się w bordeaux, które miało zostać za chwilę podane, i była tak silna, że nawet pół szklanki gwarantowało śmiertelną skuteczność. Kierownik poruszył niebo i ziemię, by zdobyć to wino dla Salvatore, natomiast Lily poruszyła niebo i ziemię, by monsieur Durand dowiedział się o możliwości jego kupna. Gdy miała już pewność, że Salvatore zaprosi ją tu na kolację, zaaranżowała dostawę.
Wiedziała, że Salvatore spróbuje ją namówić, aby skosztowała wina, lecz tak naprawdę nie zdziwi go odmowa.
Za to z pewnością będzie się po niej spodziewał, że zgodzi się na wspólną noc; cóż, miało go spotkać rozczarowanie. Lily nienawidziła go tak bardzo, że ledwie znosiła pocałunki w policzek, zmuszając się, by nie okazywać niechęci. Prędzej by umarła, niż pozwoliła mu na coś więcej. Poza tym nie chciała być przy nim, kiedy trucizna zacznie działać - co powinno nastąpić cztery do ośmiu godzin po zażyciu, jeśli doktor Speer nie pomylił się w swoich przewidywaniach. W tym czasie ona będzie zajęta ucieczką z kraju.
Gdy Salvatore zorientuje się, że coś jest nie tak, będzie już za późno; trucizna zdąży zrobić swoje, uszkadzając nerki, wątrobę, serce. Nastąpi ciężka niewydolność wielonarządowa. Salvatore może przeżyć jeszcze kilka godzin, a nawet cały dzień, lecz w końcu jego organizm ostatecznie przestanie funkcjonować. Rodrigo przeczesze całą Francję, szukając Denise Morel, ona jednak rozpłynie się w powietrzu - przynajmniej na jakiś czas. Nie miała zamiaru znikać na zawsze.
W normalnych okolicznościach nie zdecydowałaby się na truciznę, ale obsesja Salvatore na punkcie bezpieczeństwa ograniczyła jej wybór do tej metody. Ulubioną bronią Lily był pistolet i użyłaby go, nawet wiedząc, że sama zostanie zastrzelona - niestety nie zdołała wymyślić żadnego sposobu, by zbliżyć się do Salvatore z pistoletem. Gdyby nie pracowała sama, może... A może i nie. Salvatore przeżył wiele zamachów na swoje życie i z każdego z nich wyciągał wnioski. Nawet snajper nie znalazłby okazji do czystego strzału. Nerviego można było zabić tylko trucizną albo bronią masowego rażenia, która uśmierciłaby też wszystkich wokół. Lily nie miałaby nic przeciwko uśmierceniu Rodriga czy kogokolwiek innego z organizacji, ale Salvatore był na tyle sprytny, by zawsze mieć wokół siebie niewinnych ludzi. A ona nie potrafiła zabijać tak przypadkowo, tak bezwzględnie. To właśnie odróżniało ją od Salvatore. Być może była to jedyna różnica, ale dla własnego zdrowia psychicznego Lily musiała ją zachować.
Miała trzydzieści siedem lat. Robiła to, odkąd skończyła osiemnaście, czyli przez ponad połowę życia była zabójczynią, i to cholernie dobrą - dlatego tak długo utrzymała się w branży. Początkowo jej głównym atutem był wiek: młodziutkiej dziewczyny nikt nie traktował jako zagrożenia. Teraz nie miała już tego atutu, ale doświadczenie dawało jej inne. To samo doświadczenie sprawiło jednak, że czuła się zużyta, krucha jak pęknięta skorupka jajka: jeszcze jeden solidny cios i roztrzaska się do reszty.
A może roztrzaskała się już dawno, tylko jeszcze nie zdała sobie z tego sprawy. Wiedziała, że nie pozostało jej już nic, jakby jej życie było jałową pustynią. Miała przed sobą tylko jeden cel: Salvatore Nervi niedługo będzie gryzł ziemię, a za nim pójdzie reszta jego organizacji. On był pierwszy i najważniejszy, bo wydał rozkaz zamordowania ludzi, których kochała najbardziej na świecie. Poza tym celem nie widziała niczego - nadziei, radości, blasku słońca. Fakt, że prawdopodobnie nie przeżyje misji, którą sobie wyznaczyła, nie miał żadnego znaczenia.
Nie oznaczało to jednak, że zamierzała się poddać. Było dla niej kwestią zawodowej dumy, aby nie tylko wykonać zadanie, lecz i wyjść z niego cało. A w głębi jej duszy wciąż tliła się bardzo ludzka nadzieja, że jeśli tylko wytrwa, któregoś dnia ten tępy ból zelżeje, ona zaś na nowo odnajdzie radość. Chyba właśnie nadzieja sprawia, że ludzie brną uparcie naprzód, nawet zmiażdżeni rozpaczą - sprawia, że tak naprawdę niewielu się poddaje.
Nie miała złudzeń co do trudności zadania i swoich szans przeżycia. Wiedziała, że gdy je wykona, będzie musiała zniknąć bez śladu. Urzędasy w Waszyngtonie nie podziękują jej za zlikwidowanie Nerviego. Ludzie z firmy będą jej szukać tak jak Rodrigo i wszystko jedno, kto ją dopadnie, rezultat będzie identyczny. Zerwała się ze smyczy, co oznaczało, że jest nie tylko spisana na straty - bo zawsze była - ale i że jej śmierć stanie się pożądana. Krótko mówiąc, znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
Nie mogła wrócić do domu, bo tak naprawdę nie miała już domu. Nie mogła narażać matki ani siostry. Z żadną z nich nie rozmawiała od jakichś dwóch... nie, to już cztery lata, od kiedy ostatnio dzwoniła do matki. Albo pięć. Wiedziała, że obie mają się dobrze - trzymała rękę na pulsie - ale zdawała sobie sprawę, że nie należy już do ich świata, a one nigdy nie zrozumieją jej świata. Nie widziała się z rodziną od niemal dziesięciu lat. Jej rodziną stali się przyjaciele z branży - i zostali wymordowani. Od momentu, gdy rozeszła się pogłoska, że to Salvatore jest odpowiedzialny za śmierć jej przyjaciół, skupiła się na jednym: zbliżyć się do Nerviego na tyle, by móc go zabić. Nervi nawet nie próbował ukrywać faktu, że kazał ich zamordować; wykorzystał swój czyn jako lekcję dla wszystkich zainteresowanych, że wchodzenie mu w drogę nie jest dobrym pomysłem. Nie bał się policji - przy swoich układach był nietykalny. Miał w kieszeni tylu ludzi na wysokich stanowiskach — nie tylko we Francji, ale także w całej Europie - że mógł robić, co mu się podobało.
Zdała sobie sprawę, że Salvatore jest lekko zirytowany, bo mówił coś do niej, a ona ewidentnie go nie słuchała.
- Przepraszam - rzuciła. - Martwię się o mamę. Dzwoniła dzisiaj i powiedziała, że spadła ze schodków werandy. Twierdzi, że nic jej nie jest, ale chyba powinnam tam jutro pojechać i się upewnić. Mama jest już po siedemdziesiątce, a starsi ludzie łatwo łamią sobie kości.
Było to zręczne kłamstwo, i to nie tylko dlatego, że Lily naprawdę myślała o matce. Salvatore, jako Włoch z krwi i kości, wielbił swoją matkę i rozumiał oddanie rodzinie. Na jego twarzy natychmiast pojawiła się troska.
- Tak, oczywiście, że musisz jechać. Gdzie ona mieszka?
- W Tuluzie. - Lily wymieniła miasto jak najbardziej oddalone od Paryża. Jeśli Salvatore wspomni synowi o Tuluzie, może jej to dać kilka cennych godzin, gdy Rodrigo będzie jej szukał na południu. Oczywiście równie dobrze Rodrigo może założyć, że wymieniła Tuluzę, by zamydlić mu oczy. Nie mogła jednak zawracać sobie głowy gdybaniem o gdybaniu Rodriga. Musi trzymać się planu i mieć nadzieję, że wypali.
- Kiedy wrócisz?
- Pojutrze, jeśli wszystko będzie w porządku. Jeśli nie... - Wzruszyła ramionami.
- Więc musimy jak najlepiej wykorzystać dzisiejszy wieczór. - Żar w jego ciemnych oczach wyraźnie sugerował, co ma na myśli.
Zamiast ukrywać prawdziwe emocje, cofnęła się odrobinę i uniosła brwi.
- Może - odparła chłodno. - A może nie.
Jej chłód tylko podsycił żar w jego oczach. Lily pomyślała, że pewnie Salvatore przypomniał sobie szczenięce lata, kiedy zalecał się do zmarłej żony, matki jego dzieci. Włoskie dziewczęta z jego pokolenia pilnie strzegły swojej cnoty. A może wciąż to robią - nie miała wielu kontaktów z młodymi dziewczętami z żadnego kraju. Podeszło dwóch kelnerów; jeden dzierżył butelkę wina jak bezcenny skarb, drugi przyniósł Lily kawę. Podziękowała uśmiechem, gdy postawił filiżankę, i zajęła się dolewaniem śmietanki, pozornie nie zwracając uwagi na Salvatore, przed którym kelner odgrywał przedstawienie z otwieraniem butelki i podawaniem korka do powąchania. Koneserzy win poważnie traktowali tę szopkę; ona nigdy jej nie rozumiała. Dla niej jedynym rytuałem mającym sens w przypadku wina było nalanie go do kieliszka i wypicie. Nie miała ochoty wąchać korka.
Gdy Salvatore z zadowoleniem skinął głową, kelner, poważnie i z całą świadomością podziwiającej go publiczności, nalał odrobinę wina do jego kieliszka. Nervi uniósł kieliszek, zakręcił winem, powąchał bukiet i w końcu posmakował.
- Och! - westchnął, przymykając oczy. - Cudowne.
Kelner skłonił się, jakby „cudowność" wina była jego osobistą zasługą, po czym postawił butelkę na stole i odszedł.
- Musisz spróbować - powiedział Salvatore do Lily.
- To by było marnotrawstwo - odparła i upiła kawy. - Dla mnie to jest przyjemny smak. Wino tylko by go zepsuło.
- To wino sprawi, że zmienisz zdanie, obiecuję.
- Już niejeden mi to obiecywał. I wszyscy się mylili.
- Tylko łyczek, dla posmakowania - zachęcał i po raz pierwszy dostrzegła w jego oczach błysk gniewu. Salvatore Nervi nie był przyzwyczajony, by ktokolwiek mówił mu „nie", a zwłaszcza kobieta, którą zaszczycił swoją atencją.
- Nie lubię wina...
- Tego nie próbowałaś. - Wziął butelkę, napełnił drugi kieliszek i podał jej. - Jeśli nie uznasz, że jest boskie, nigdy więcej nie poproszę cię o spróbowanie jakiegokolwiek wina. Masz moje słowo.
Cóż, zapewne, skoro będzie martwy. Ona zresztą też, jeśli wypije to wino.
Kiedy pokręciła głową, naprawdę się zdenerwował. Stuknął głośno kieliszkiem o stół.
- Nie robisz niczego, o co cię proszę - burknął, patrząc na nią gniew nie. - Zastanawiam się, dlaczego w ogóle tu jesteś. Może powinienem cię uwolnić od swojego towarzystwa i zakończyć ten wieczór?
Niczego nie pragnęła bardziej - gdyby tylko wypił więcej wina. Jeden łyk nie dostarczy mu wystarczającej dawki trucizny. Trucizna jest wyjątkowo toksyczna, a Lily wstrzyknęła przez korek dość, by powalić kilku ludzi jego wzrostu, ale jeśli Nervi wyjdzie stąd rozgniewany, co stanie się z odkorkowaną butelką? Czy zabierze ją ze sobą, czy wypadnie z restauracji, zostawiając butelkę na stole? Lily wiedziała, że tak drogiego wina się nie wylewa. Albo wypije je inny klient, albo podzieli się nim personel.
- Dobrze - powiedziała, biorąc kieliszek. Podniosła go do ust i prze chyliła, pozwalając, by wino obmyło jej zaciśnięte wargi, ale nie łyka jąc ani kropelki. Czy trucizna wchłania się przez skórę? Była tego prawie pewna; doktor Speer kazał jej zakładać lateksowe rękawiczki przy wszelkich manipulacjach. Bała się, że ta noc okaże się bardzo interesują ca w sposób, którego nie zaplanowała, ale nie mogła zrobić nic innego. Nie mogła też strącić butelki na podłogę, bo wtedy nie dałoby się uniknąć kontaktu obsługi z winem przy sprzątaniu.
Nawet nie próbowała ukryć dreszczu, który wstrząsnął nią na tę myśl; pospiesznie odstawiła kieliszek na stół i otarła usta serwetką, składając ją starannie, by nie dotknąć wilgotnego miejsca.
- I co? - zapytał Salvatore, choć dostrzegł jej dreszcz.
- Zgniłe winogrona - odparła i znów się wzdrygnęła.Zrobił minę, jakby raził go piorun.
- Zgniłe...? - Nie mógł uwierzyć, że nie smakowało jej jego wspaniałe wino.
- Tak. Czuję smak surowca, którym, niestety, są zgniłe winogrona. Zadowolony? - Pozwoliła, by i w jej oczach błysnęła gniewna iskra. - Nie lubię, gdy się mnie do czegoś zmusza.
- Ja nie...
- Owszem, tak. Grożąc mi, że więcej się ze mną nie spotkasz. Wypił kolejny łyk wina, by zyskać trochę czasu, nim odpowiedział.
- Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajony...
- Słyszeć „nie"? - zapytała i napiła się kawy. Czy kofeina przyspieszy działanie trucizny? Czy śmietanka w kawie je spowolni?
Była gotowa się poświęcić, gdyby mogła oddać jeden celny strzał w jego głowę; czy ta sytuacja była inna? Zminimalizowała ryzyko, jak tylko się dało, ale mimo wszystko ryzykowała, a otrucie to paskudna śmierć.
Salvatore wzruszył ramionami i spojrzał na nią żałośnie.
...
agsa7