Heinlein Robert A - 02 Kot ktory przenika sciany.pdf

(1183 KB) Pobierz
Heinlein Robert A - 02 Kot ktor
ROBERT A. HEINLEIN
KOT, KTÓRY PRZENIKA śCIANY
(PRZE£O¯Y£: MICHA£ JAKUSZEWSKI)
SCAN-DAL
Dla
Jerry'ego, Larry'ego, Harry'ego
Deana, Dana, Jima
Paula, Buza i Sarge'a
(ludzi którym można zaufać).
R.A. H.
Miłości! Zmową twej mocy i losu
Chciałbym móc objąć tragedie Kosmosu
Móc go zgruchotać w kawałki, a potem
Zbudować bardziej wedle serca głosu
RUBAJJATY OMARA CHAJJAMA
Czterowiersz 7ł
(wg Edwarda Fitzgeralda)
przeł. Edward Raczyński
KSIęGA PIERWSZA
BEZSTRONNY, UCZCIWY
ROZDZIA£ I
Cokolwiek robisz, będziesz tego żałował.
ALLAN McLEOD GRAY ą905-ą975
- Chcemy, żeby zabił pan człowieka.
Nieznajomy rozejrzał się nerwowo wokół. Uważam, że zatłoczona restauracja nie jest
odpowiednim miejscem do tego rodzaju rozmów, gdyż głośny hałas zapewnia jedynie
ograniczone bezpieczeństwo.
Potrząsnąłem głową.
- Nie jestem zawodowym mordercą. Zabijanie to jakby moje hobby. Czy jadł pan już kolacje?
- Nie przyszedłem tu jeść. Proszę mi pozwolić...
- No, nie. Muszę nalegać.
Zdenerwował mnie, gdyż przerwał mi wieczór, który spędzałem z cudowną damą.
Postanowiłem odpłacić mu pięknym za nadobne. Nie należy tolerować złych manier. Trzeba
im dać odpór w sposób uprzejmy, lecz zdecydowany.
Wspomniana dama, Gwen Novak, wyraziła życzenie udania się w ustronne miejsce i odeszła
od stolika. W tej samej chwili zmaterializował się Herr Bezimienny, który przysiadł się nie
zaproszony. Miałem zamiar kazać mu odejść, gdy wymienił nazwisko Walker Evans.
"Walker Evans" nie istnieje.
Nazwisko to stanowi lub powinno stanowić wiadomość od jednego z sześciorga ludzi, pięciu
mężczyzn i jednej kobiety, szyfr, który ma mi przypomnieć o nie spłaconym długu. Można
sobie wyobrazić, że spłata kolejnej raty tej bardzo starej należności będzie wymagała, bym
kogoś zabił, lecz niekoniecznie. Nierozsądne byłoby, gdybym popełnił zabójstwo na rozkaz
nieznajomego tylko dlatego, że je wymienił.
Uważałem, że jestem zobowiązany go wysłuchać, nie miałem jednak zamiaru pozwolić, by
zmarnował mi wieczór. Skoro siedział przy moim stoliku, to mógł, do cholery, zachowywać się
jak zaproszony gość.
- Proszę pana, jeśli nie ma pan ochoty na całą kolację, niech pan chociaż spróbuje czegoś z
zakąsek. Ragout z królika na grzance jest, być może, robione ze szczura, nie z królika,
jednakże tutejszy kucharz sprawia, że smakuje jak ambrozja.
- Ale ja nie chcę...
 
- Proszę. - Podniosłem wzrok i spojrzałem na kelnera. - Morris!
Wezwany natychmiast znalazł się u mego boku.
- Proszę trzy razy ragout z królika, Morris, i poproś Hansa, żeby wybrał dla mnie białe,
wytrawne wino.
- Tak jest, doktorze Ames.
- Proszę nie podawać, dopóki pani nie wróci, jeśli można prosić.
- Oczywiście, sir.
Odczekałem, aż kelner się oddali.
- Moja towarzyszka wkrótce nadejdzie. Ma pan zaledwie chwilę na wytłumaczenie
wszystkiego na osobności. Proszę zacząć od podania mi swego nazwiska.
- Moje nazwisko nie ma znaczenia. Ja...
- No nie, mój panie! Nazwisko. Słucham.
- Kazano mi powiedzieć po prostu: "Walker Evans".
- To już słyszałem. Pan jednak nie nazywa się Walker Evans, a ja nie zadaję się z ludźmi,
którzy nie chcą podać nazwiska. Proszę mi powiedzieć, kim pan jest. Dobrze by też było,
gdyby przedstawił pan dowód tożsamości na potwierdzenie pańskich słów.
- Ale... pułkowniku, znacznie ważniejsze jest, bym wytłumaczył panu, kto ma umrzeć i
dlaczego to pan musi go zabić! Musi pan to przyznać!
- Nic nie muszę. Pańskie nazwisko, sir! I dowód. Proszę mnie też nie nazywać
"pułkownikiem". Jestem doktor Ames.
Byłem zmuszony podnieść głos, żeby mnie nie zagłuszył łomot perkusji. Zaczynał się
opóźniony wieczorny show. Lampy przygasły. światło reflektora padło na konferansjera.
- No dobrze, dobrze! - Mój nieproszony gość sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął portfel. -
Ale Tolliver musi umrzeć przed południem w niedzielę. W przeciwnym razie wszyscy
zginiemy! - Otworzył portfel, by pokazać mi dowód. Nagle na jego białej koszuli pojawiła się
mała, ciemna plama. Zrobił zdziwioną minę, po czym powiedział cicho: - Bardzo mi przykro - i
pochylił się ku przodowi. Zdawało się, że próbuje powiedzieć coś jeszcze, lecz krew buchnęła
mu z ust, a głowa opadła powoli na obrus.
Zerwałem się natychmiast z krzesła i stanąłem u jego prawego boku. Niemal równie szybko u
lewego pojawił się Morris. Być może pragnął mu pomóc. Ja nie. Było na to zbyt późno.
Czteromilimetrowa strzałka pozostawia mały otwór wlotowy, zaś rany wylotowej nie zostawia
w ogóle. Eksploduje wewnątrz ciała. Jeśli trafia w tułów, śmierć następuje błyskawicznie.
Moim zamiarem było przyjrzeć się zebranym - i jeszcze jeden drobiazg.
Podczas gdy ja próbowałem wypatrzyć mordercę, główny kelner i porządkowy podbiegli do
Morrisa. Cała trójka poruszała się z taką szybkością i wprawą, że można by pomyśleć, iż
zabójstwo jednego z gości za stolikiem jest tu codziennym wydarzeniem. Usunęli zwłoki
szybko i w sposób nie rzucający się w oczy, jak chińscy rekwizytorzy. Czwarty człowiek
zwinął obrus, zabrał go wraz z zastawą, wrócił natychmiast z drugim i nakrył na dwie osoby.
Usiadłem z powrotem. Nie zdołałem dostrzec ewentualnego mordercy. Nie zauważyłem
nawet, by ktoś okazywał podejrzany brak zainteresowania zamieszaniem przy moim stoliku.
Ludzie gapili się w tę stronę, gdy jednak ciało zniknęło, przestali to robić i skierowali uwagę
na przedstawienie. Nie było żadnych wrzasków ani okrzyków grozy. Wyglądało na to, że ci,
którzy dostrzegli to wydarzenie, uznali, że widzą klienta, który nagle zachorował lub też
uderzył mu do głowy alkohol.
Portfel zabitego spoczywał teraz w lewej kieszeni mojej marynarki.
Gdy wróciła Gwen Novak, podniosłem się ponownie i odsunąłem jej krzesło. Uśmiechnęła się
na znak podziękowania i zapytała:
- Co mnie ominęło?
- Niewiele. Dowcipy, które zestarzały się przed twoim urodzeniem. I inne, które zestarzały się,
jeszcze zanim urodził się Neil Armstrong.
- Lubię stare dowcipy, Richard. Wiem, w którym miejscu się z nich śmiać.
- W takim razie dobrze trafiłaś.
Ja również lubię stare dowcipy. Lubię wszystko, co jest stare - starych przyjaciół, stare
książki, stare poematy i sztuki. Rozpoczynaliśmy nasz wieczór jedną z moich ulubionych -
"Snem nocy letniej" w wykonaniu teatru baletowego z Halifax z Luanną Pauline w roli Tytanii.
Balet przy obniżonej grawitacji, żywi aktorzy i magiczne hologramy stworzyły baśniową
krainę, która zachwyciłaby Willa Szekspira. Bycie nowym nie jest wcale zaletą.
Po chwili muzyka zagłuszyła postarzały humor konferansjera. Chórek wysunął się na parkiet
falistym ruchem, ze zmysłową gracją wywołaną grawitacją o połowę słabszą od ziemskiej.
Pojawiło się ragout, a wraz z nim wino. Gdy skończyliśmy jeść, Gwen poprosiła mnie do
tańca. Mimo mojej felernej nogi przy połowie grawitacji potrafię sobie poradzić z powolnymi
tańcami klasycznymi - walcem, frottage glide, tangiem i tak dalej. Taniec z ciepłą, żywą,
 
pachnącą Gwen to uczta godna sybaryty.
Było to radosne zakończenie udanego wieczoru. Pozostawała jeszcze kwestia
nieznajomego, który wykazał się tak złym smakiem, że dał się zabić przy moim stoliku.
Ponieważ jednak Gwen najwyraźniej nie zauważyła tego nieprzyjemnego incydentu,
zapisałem go sobie w pamięci celem późniejszego rozważenia. Rzecz jasna w każdej chwili
spodziewałem się znajomego klepnięcia w ramię... tymczasem jednak cieszyłem się dobrym
jedzeniem i winem oraz przyjemnym towarzystwem. ¯ycie pełne jest tragedii. Jeśli pozwolisz,
by cię one przygniotły, staniesz się obojętny na jego niewinne radości.
Gwen wie, że moja noga nie zniesie zbyt długiego tańca. Już podczas pierwszej przerwy w
muzyce zaprowadziła mnie z powrotem do stolika. Skinąłem na Morrisa, by przyniósł
rachunek. Przedstawił mi go natychmiast. Wcisnąłem kodowy numer kredytowy, dodałem
półtora zwyczajowego napiwku i umieściłem pod spodem odcisk kciuka, Morris podziękował
mi.
- Jeszcze kieliszek, sir? Albo brandy? A może pani miałaby ochotę na likier? Poczęstunek od
"Krańca Tęczy".
Właściciel lokalu - stary chytrus - był zwolennikiem hojności - przynajmniej dla stałych
klientów. Nie wiem, jak traktowano tam turystów ze starej gleby.
- Gwen? - zapytałem w oczekiwaniu, że odmówi. Wypija nie więcej niż jeden kieliszek wina
do posiłku. Dosłownie jeden.
- Cointreau byłoby niezłe. Chciałabym zostać jeszcze chwilę i posłuchać muzyki.
- Cointreau dla pani - zanotował Morris. - Doktorze?
- Proszę "£zy Mary" i szklaneczkę wody, Morris.
Gdy kelner się oddalił, Gwen powiedziała cicho:
- Potrzebny mi był czas, by z tobą porozmawiać, Richard. Czy chcesz spać dziś u mnie? Nie
musisz się bać. Możesz spać sam.
- Wcale tak bardzo nie lubię spać sam.
Sprawdziłem w głowie wszystkie możliwości. Zamówiła drinka, na którego nie miała ochoty,
po to, by uczynić propozycję, w której coś było nie tak. Gwen to bezpośrednia osoba. Mam
wrażenie, że gdyby chciała się ze mną przespać, powiedziałaby mi to, zamiast bawić się w
ciuciubabkę. A więc zaprosiła mnie do swej komórki, ponieważ uważała, że postąpiłbym
nierozsądnie lub lekkomyślnie, gdybym spał we własnym łóżku. Z czego wynika...
- Widziałaś to.
- Z daleka. Dlatego odczekałam, aż wszystko się uspokoi, zanim wróciłam do stolika.
Richard, nie jestem pewna, co się wydarzyło, jeśli jednak potrzeba ci kryjówki, zapraszam do
mnie!
- Bardzo dziękuję, najdroższa! - Przyjaciel, który chce ci pomóc, nie stawiając żadnych pytań,
stanowi nieoceniony skarb. - Jestem twoim dłużnikiem bez względu na to, czy się zgodzę,
czy nie. Hmm, Gwen, ja też nie jestem pewien, co się wydarzyło. Kompletnie nieznajomy
facet zabity w chwili, gdy próbuje ci coś powiedzieć. To kompletny banał, do tego wytarty.
Gdybym w dzisiejszych czasach spróbował napisać coś podobnego, mój cech by się mnie
wyparł. - Uśmiechnąłem się do niej. - Według klasycznego schematu to ty okazałabyś się
morderczynią... fakt, który wyszedłby na jaw powoli, podczas gdy udawałabyś, że pomagasz
mi w poszukiwaniach. Wytrawny czytelnik już od pierwszego rozdziału wiedziałby, że jesteś
winna, jednak ja, jako detektyw, nigdy nie domyśliłbym się faktu widocznego wyraźnie jak nos
na twojej twarzy. Przepraszam, na mojej.
- Och, mój nos jest nieszczególny. To usta wbijają się mężczyznom w pamięć. Richard, nie
zamierzam ci pomóc w zwaleniu tego na mnie, po prostu oferuję ci schronienie. Czy on
naprawdę zginął? Nie widziałam tego wyraźnie.
- Hę? - Przybycie Morrisa z drinkami uratowało mnie przed koniecznością udzielenia zbyt
szybkiej odpowiedzi. Gdy odszedł, odparłem: - Nie wziąłem pod uwagę żadnej innej
możliwości, Gwen. Nie został ranny. Albo zginął niemal natychmiast... albo było to
zaaranżowane. Czy to możliwe? Z pewnością. Można by to nakręcić na holo od ręki, przy
użyciu drobnych tylko rekwizytów. - Zastanowiłem się nad tym. Dlaczego personel restauracji
usunął ślady tak szybko i z taką precyzją? Czemu nie poczułem wspomnianego klepnięcia w
ramię? - Gwen, postanowiłem skorzystać z twojej propozycji. Jeśli strażnicy będą mnie
szukać, znajdą mnie. Chciałbym jednak porozmawiać z tobą na ten temat dokładniej, niż jest
to możliwe tutaj, bez względu na to, jak bardzo ściszymy głosy.
- Dobrze. - Wstała. - To nie potrwa długo, najdroższy - dodała i skierowała się w stronę
toalety.
Gdy się podniosłem, Morris podał mi laskę. Opierając się o nią, podążyłem za Gwen ku
toaletom. Właściwie nie muszę korzystać z laski - jak wiecie, mogę nawet tańczyć - ale to
chroni moją felerną nogę przed nadmiernym zmęczeniem.
 
Gdy wyszedłem z toalety dla panów, usiadłem w foyer i zacząłem czekać. '
I czekać.
Gdy czekanie przedłużyło się poza najdalszą granicę zdrowego rozsądku, odszukałem
maitre'a d'hótel.
- Tony, czy mógłbyś kazać komuś z żeńskiego personelu sprawdzić, czy w toalecie dla pań
jest Gwen Novak? Myślę, że mogła poczuć się źle albo coś w tym rodzaju.
- Chodzi o pańską towarzyszkę, doktorze Ames?
- Tak.
- Ależ ona wyszła przed dwudziestoma minutami. Sam ją wypuszczałem.
- Tak? Musiałem ją źle zrozumieć. Dziękuję i dobranoc.
- Dobranoc, doktorze. Z niecierpliwością czekamy, kiedy znów będziemy pana gościć.
Wyszedłem z "Krańca Tęczy", postałem przez chwilę w publicznym korytarzu na zewnątrz -
pierścień trzydziesty, poziom grawitacji jedna druga, kawałek w stronę zgodną z ruchem
wskazówek zegara od promienia dwieście siedemdziesiąt przy Petticoat Lane. Ruchliwa
okolica, nawet o pierwszej nad ranem. Sprawdziłem, czy nie czekają na mnie strażnicy. Na
wpół spodziewałem się, że Gwen została już zatrzymana.
Nic w tym rodzaju. Nieprzerwany strumień ludzi, głównie "ziemniaków" przybyłych na
wakacje, sądząc po ich stroju i zachowaniu. Ponadto naganiacze z domów rozpusty,
przewodnicy i słomiani wdowcy, kieszonkowcy i księża. Osiedle "Złota Reguła" znane jest w
całym układzie jako miejsce, gdzie wszystko jest na sprzedaż i Petticoat Lane pomaga
podtrzymać tę reputację, jeśli chodzi o luksusy. W poszukiwaniu bardziej praktycznych
instytucji trzeba się przemieścić o dziewięćdziesiąt stopni w kierunku ruchu wskazówek
zegara na Threadneedle Street.
Ani śladu strażników, ani śladu Gwen.
Obiecała, że spotka się ze mną przy wyjściu. Czy na pewno? Nie, niezupełnie. Powiedziała
dosłownie: "To nie potrwa długo, najdroższy". Wyciągnąłem z tego wniosek, że spodziewa
się spotkać ze mną przy wyjściu z restauracji na ulicę.
Słyszałem wszystkie te stare dowcipasy o kobietach i pogodzie. "La donna e mobile" i tak
dalej. Nie wierzę w takie historyjki. Gwen nie zmieniła nagle zdania. Z jakiegoś powodu - i to
ważnego - wyruszyła beze mnie i teraz czeka na mnie w domu.
Tak przynajmniej to sobie wytłumaczyłem.
Jeżeli pojechała ślizgaczem, była już na miejscu. Jeśli poszła na piechotę, za chwilę tam
dojdzie. Tony powiedział: "Przed dwudziestoma minutami". Na skrzyżowaniu pierścienia
trzydziestego i Petticoat Lane jest postój ślizgaczy. Znalazłem pusty i wcisnąłem pierścień sto
piąty, promień sto trzydzieści pięć i poziom grawitacji sześć dziesiątych, co miało mnie
zaprowadzić tak blisko komórki Gwen, jak to tylko możliwe przy użyciu publicznego
ślizgacza.
Gwen mieszka w Gretna Green, tuż obok Drogi Apijskiej, w miejscu, gdzie krzyżuje się ona z
Drogą z ¯ółtej Cegły - co nie oznacza nic dla kogoś, kto nigdy nie był w osiedlu "Złota
Reguła". Jakiś "ekspert" od informacji uznał, że mieszkańcy będą się czuli bardziej jak w
domu, jeśli będą otoczeni przez nazwy znane ze starej gleby. Jest tu nawet (proszę się nie
porzygać) Chatka Puchatka. Cyfry, które wcisnąłem, stanowiły współrzędne głównego
cylindra: ą05, ął5, 0,6.
Mózg ślizgaczy, mieszczący się gdzieś w pobliżu pierścienia dziesiątego, zarejestrował dane
i czekał. Wcisnąłem swój kodowy numer kredytowy i zająłem miejsce, oparty o poduszkę
antyprzyśpieszeniową.
Temu kretyńskiemu mózgowi uznanie, że mój kredyt jest dobry, zajęło oburzająco dużo
czasu. Wreszcie owinął mnie w pajęczynę, zacisnął ją, zamknął kabinę i wiu! brzdęk! bach!
Ruszyliśmy w drogę... potem szybki lot przez trzy kilometry od pierścienia trzydziestego do
sto piątego, po czym bach! brzdęk! wiu! byłem w Gretna Green. ślizgacz otworzył się.
Dla mnie usługa ta jest niewątpliwie warta ceny, jednakże już od dwóch lat zarządca ostrzega
nas, że przynosi ona deficyt. Albo musimy częściej z niej korzystać, albo więcej płacić za
przejazd. W przeciwnym razie maszyny zostaną zdemontowane, a zajmowane przez nie
miejsce wynajęte komuś innemu. Mam nadzieję, że znajdą jakieś inne rozwiązanie. Niektórzy
ludzie potrzebują ślizgaczy. (Tak, wiem, że teoria Laffera mówi, iż podobny problem ma
zawsze dwa rozwiązania - górne i dolne - z wyjątkiem sytuacji, gdy wynika z niej, że oba
rozwiązania są jednakowe... i mają charakter fikcyjny. Tak właśnie może być tutaj. Być może
przy obecnym poziomie techniki ten system jest zbyt kosztowny dla kosmicznego osiedla).
Droga do komórki Gwen była łatwa: w dół do poziomu grawitacji siedem dziesiątych i
pięćdziesiąt metrów "naprzód" do jej drzwi. Zadzwoniłem.
Drzwi udzieliły mi odpowiedzi.
- Mówi nagrany głos Gwen Novak. Poszłam do łóżka i, mam nadzieję, śpię spokojnie. Jeśli
 
masz do mnie naprawdę pilny interes, wpłać sto koron za pośrednictwem kodu kredytowego.
Jeśli zgodzę się z opinią, że obudzenie mnie było usprawiedliwione, zwrócę pieniądze, jeśli
nie - śmiech, śmieszek, chichot! - wydam je na gin, a ciebie i tak nie wpuszczę. Jeśli sprawa
nie jest pilna, proszę nagrać wiadomość po usłyszeniu krzyku.
Po tym nastąpił przenikliwy wrzask, który urwał się nagle, jakby nieszczęsną dziewuchę
zaduszono na śmierć.
Czy sprawa była pilna? Warta stu koron? Uznałem, że tak nie jest, nagrałem więc
wiadomość:
- Droga Gwen, mówi twój w miarę wierny amant Richard. Jakoś się z sobą nie zgadaliśmy.
Możemy to jednak naprawić rankiem. Zadzwoń do mnie do chaty, jak się obudzisz. Kocham i
całuję. Ryszard Lwie Serce.
Starałem się, by w moim głosie nie było słychać sporego rozdrażnienia, jakie odczuwałem.
Czułem, że potraktowano mnie haniebnie, w głębi duszy sądziłem jednak, że Gwen nie
zrobiłaby mi tego celowo. Musiało to być prawdziwe nieporozumienie, choć w tej chwili nic z
tego nie rozumiałem.
Pojechałem więc do domu. Wiu! brzdęk! bach!... bach! brzdęk! wiu!
Mam luksusową komórkę z oddzielną sypialnią i salonem. Wszedłem do środka,
sprawdziłem, czy nie ma żadnych wiadomości na terminalu - nie było - nastawiłem zarówno
terminal, jak i drzwi, bym mógł spokojnie spać, odwiesiłem laskę i poszedłem do sypialni.
Gwen spała w moim łóżku.
Wyglądała słodko i spokojnie. Wycofałem się cicho, zdjąłem bezgłośnie ubranie, poszedłem
do odświeżacza i zamknąłem za sobą dźwiękoszczelne drzwi - mówiłem, że to luksusowy
apartament. Mimo to odświeżałem się do snu z tak małą dozą hałasu, jak to tylko możliwe,
gdyż słowo "dźwiękoszczelne" wyraża raczej nadzieję niż pewność. Gdy byłem już tak czysty
i bezwonny, jak tylko może być naga małpa płci męskiej bez uciekania się do operacji,
wróciłem cicho do sypialni i położyłem bardzo ostrożnie do łóżka. Gwen poruszyła się, ale nie
obudziła.
O którejś godzinie w nocy wyłączyłem budzik. Mimo to obudziłem się o zwykłej porze, gdyż
nie potrafię wyłączyć pęcherza. Wstałem więc, załatwiłem tę sprawę, dokonałem porannego
odświeżenia, postanowiłem, że chcę żyć, wciągnąłem na siebie kombinezon, udałem się
bezgłośnie do salonu, otworzyłem spiżarnię i przyjrzałem się zapasom. Szczególny gość
wymagał szczególnego śniadania.
Pozostawiłem drzwi pomiędzy pokojami otwarte, by mieć oko na Gwen. Myślę, że to aromat
kawy ją obudził. Gdy ujrzałem, że otworzyła oczy, zawołałem:
- Dzień dobry, piękna! Wstawaj i myj zęby. śniadanie gotowe.
- Myłam już zęby godzinę temu. Wracaj do łóżka.
- Nimfomanka. Sok pomarańczowy, z czarnej wiśni czy oba?
- Hmm... oba. Nie zmieniaj tematu. Chodź tu i jak mężczyzna staw czoło swojemu losowi.
- Najpierw coś zjedz.
- Tchórz. Richard to beksa, Richard to beksa!
- Absolutny tchórz. Ile wafli możesz zjeść?
- Ech... decyzje! Czy nie możesz ich rozmrażać jednego za drugim?
- Nie są mrożone. Jeszcze parę minut temu żyły sobie w najlepsze. Sam je zabiłem i
obdarłem ze skóry. No, gadaj albo sam zjem wszystkie.
- Och, co za wstyd i żal! Porzucona dla wafli. Nie pozostało mi już nic, tylko wstąpić do
klasztoru męskiego. Dwa.
- Trzy. Chyba chciałaś powiedzieć "żeńskiego".
- Wiem, co chciałam powiedzieć.
Wstała, udała się do odświeżacza i wyszła z niego szybko, otulona w jeden z moich
szlafroków. Nęcące fragmenty ciała Gwen wyłaniały się spod niego tu i tam. Podałem jej
szklankę soku. Pociągnęła dwa łyki, zanim się odezwała.
- Plum, plum. Kurczę, ale dobre. Richard, czy kiedy się pobierzemy, będziesz mi codziennie
robił śniadanie?
- To pytanie opiera się na założeniach, których nie jestem skłonny potwierdzić...
- Po tym, jak ci zaufałam i oddałam ci wszystko!
- ...ale nie potwierdzając niczego, przyznaję, że mogę równie dobrze robić śniadanie dla
dwóch osób, jak i dla jednej. Dlaczego zakładasz, że się z tobą ożenię? Co masz do
zaoferowania na zachętę? Chcesz już tego wafla?
- Posłuchaj pan. Nie wszyscy mężczyźni brzydzą się myślą o małżeństwie z kobietą, która
jest już babcią! Miałam już propozycje. Tak, chcę.
- Podaj talerz - uśmiechnąłem się do niej. - Jesteś babcią, jak ja mam dwie nogi. Nawet jeśli
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin