Higgins Jack - Gniew lwa.pdf

(594 KB) Pobierz
Higgins Jack - Gniew lwa
Jack Higgins
Gniew lwa
Przełożył Paweł Piasecki
WYDAWNICTWO „AMBER” sp. z o.o.
INSTYTUT PRASY I WYDAWNICTW „NOVUM”
WARSZAWA 1992
Tytuł oryginału Wrath Of The Lion
 
jest mądrością Boga.
William Blake
Chociaż mowa jest o wypadkach powojennych, zwłaszcza w Algierii, i o
pewnych przywódcach politycznych w ramach historycznego kontekstu tych
wypadków, należy podkreślić, że jest to utwór powieściowy i nie ma związku z
żadnymi osobami żyjącymi.
 
ROZDZIAŁ I
OSTRZEŻENIE PRZED SZTORMEM
Podziałka zaszła parą, na chwilę przykryła ją zasłona zielonej wody. Gdy
jednak czubek peryskopu przebił się na powierzchnię, w polu widzenia z
zadziwiającą przejrzystością pojawił się mały, zaniedbany frachtowiec. Porucznik
Fenelon chwycił rączki okularu i westchnął.
Za jego plecami Jacaud powiedział:
- „Kontoro”? Fenelon skinął głową.
- Nie dalej niż pięćset jardów od nas. Jacaud rzucił papierosa i wgniótł go
obcasem w pokład.
- Sam spojrzę.
Czując pustkę u podstawy żołądka Fenelon cofnął się. Miał dwadzieścia sześć
lat i jak dotąd nie uczestniczył w akcji, nie patrzył na wojnę inaczej niż oczyma
innych ludzi. Ale to - to było nowe doznanie. Poczuł się dziwnie oszołomiony;
czekając przetarł ręką oczy.
Jacaud chrząknął i odwrócił się. Był wielkim, groźnie wyglądającym
mężczyzną, z wielodniowym zarostem i postrzępioną blizną przecinającą prawy
policzek.
- Ładnie z ich strony, że są na czas.
Fenelon przyjrzał się raz jeszcze. „Kontoro” przesunęła się powoli na prawo
po małych czarnych liniach wytrawionych na szkle peryskopu. Zaschło mu w gardle.
Zaczynał już odczuwać to specyficzne podniecenie, które ogarnia łowcę, gdy w
pełnym świetle ujrzy swą zdobycz.
- Jedna torpeda - powiedział miękko - wystarczyłaby w zupełności.
Jacaud przyglądał mu się z dziwnym, sardonicznym uśmiechem.
- I co by to dało? Nikt by się nie dowiedział.
- Chyba nie. - Fenelon wezwał kabinę nawigatora przez tubę. - Kurs jeden-
zero-pięć, przygotować się do wyjścia na powierzchnię.
Opuścił peryskop. Ześlizgując się w studnię wydał on syk, który zmieszał się
z zawodzeniem klaksonu alarmowego. Jacaud odwrócił się i, otarłszy pot zalewający
oczy, wyjął z kieszeni lugera. Wysunął magazynek, sprawdził go z wprawą eksperta i
zamknął ponownie z trzaskiem, który przynosił przeczucie nieuchronnej
konieczności.
 
Zapalił kolejnego papierosa. Kiedy podniósł wzrok, już się nie uśmiechał.
W sterowni „Kontoro” Janvier, pierwszy oficer, ziewnął, pochylając się nad
mapą. Wykonał szybką kalkulację i odłożył ołówek. Z obliczeń wynikało, że
znajdowali się czterdzieści mil na zachód od Ushant, a prognoza pogody była
niedobra. Zapowiadano nadciągające wiatry o sile sztormowej w akwenach Rockall,
Shannon, Sole i Finisterre.
Przez chwilę panował nienaturalny spokój, wolno podnosiła się wielka oleista
fala. Janvier był zmęczony, z niewyspania miał piasek w oczach. Pochodził z
Prowansji!, nigdy nie zdołał przywyknąć do zimna tych północnych mórz; gdy
wyjrzał na szary świt, przeszedł go dreszcz obrzydzenia.
Za nim z trzaskiem otworzyły się drzwi prowadzące pod pokład i wszedł
steward, trzymając w obu dłoniach parujące kubki kawy. Dał jeden Janvierowi, a
drugi sternikowi, zajmując jego miejsce przy sterze, w czasie gdy tamten pił.
Janvier otworzył drzwi i wyszedł na mostek. Stanął przy balustradzie. Pijąc
kawę i głęboko wdychając zimne, poranne powietrze, czuł się znacznie weselszy. Po
przepłynięciu Zatoki Biskajskiej należało oczekiwać długiego kursu na południe -
Madera, potem Przylądek, cały czas słońce. Skończył kawę. Wyrzucił resztki za burtę
i zaczął skręcać.
Sto jardów od prawej burty oleista woda zakołysała się gwałtownie. Zakipiała
białą pianą i łódź podwodna przedarła się na powierzchnię, dziwnie obca, jak jakieś
stworzenie z pradawnych czasów.
Janvier stał przy balustradzie, zupełnie zaskoczony. Gdy tak patrzył, otworzył
się luk wieżyczki obserwacyjnej i ukazał się młody oficer w czapce z daszkiem, a za
nim marynarz, który natychmiast podniósł małą banderę. Nagły powiew wiatru
rozprostował płótno. Czerwień, biel i błękit trójkolorówki wyraźnie kontrastowały z
szarymi chmurami.
Steward wysunął się ze sterowni i stanął przy balustradzie.
- Co pan o niej sądzi?
Janvier wzruszył ramionami: - Licho wie. Sprowadź lepiej kapitana.
Trzeci marynarz pojawił się w otworze wieżyczki, z lampą sygnalizacyjną w
rękach. Łódź przybliżyła się, zmniejszając odstęp, i lampa zaczęła szybko migotać.
Jaiwier, oficer marynarki w rezerwie, nie miał problemu z odczytaniem
sygnału. Po jego rozszyfrowaniu przez chwilę stal przy balustradzie marszcząc brwi,
potem wszedł do sterowni i zdjął z haka lampę.
 
Gdy wracał na pokład, światło z wieżyczki rozbłysło raz jeszcze, powtarzając
prośbę. Janvier odpowiedział sygnałem „Wiadomość odebrana”. Wtedy kapitan
wszedł po drabince z podokręcia, w towarzystwie podoficera zawiadującego
sterownią.
Henri Duclos zbliżał się do pięćdziesiątki; po trzydziestu latach na morzu, z
których pięć był kapitanem korwety w Wolnej Flocie Francuskiej, niełatwo dawał się
czymkolwiek zaskoczyć.
- Co odpowiedziałeś?
- „Wiadomość odebrana”. Duclos wszedł do sterowni i powrócił z lornetką.
Badał łódź przez chwilę, po czym mruknął:
- Na pewno francuska. Widać mundury. Ale mała jak na łódź podwodną. -
Podał lornetkę podoficerowi. - Co pan o niej sądzi?
Stary człowiek po namyśle pokiwał głową.
- „L’Alouette”. Widziałem ją w zeszłym roku w Oranie podczas ćwiczeń
floty. Kiedyś U-boot. Eksperyment, nad którym Niemcy pracowali pod koniec wojny.
Jedna z łodzi, które przejęła marynarka.
- Więc już wiemy, z kim mamy do czynienia - powiedział Duclos. - Chodzi
tylko o to, czego, do cholery, ona od nas chce! - Zwrócił się do Janviera: - Niech
sprecyzują swoje zamiary.
Nastąpiła pauza, lampy zamigotały ponownie i Janvier zwrócił się obojętnie:
- Mówi: „Koniecznie muszę wejść na pokład. Sprawa wagi państwowej.
Zachowajcie ciszę radiową”.
Lampa na wieżyczce obserwacyjnej zgasła.
- Co mam odpowiedzieć, panie kapitanie? - zapytał Janvier. Duclos podniósł
na chwilę lornetkę do oczu, potem opuścił ją.
- A co możesz odpowiedzieć? Jeśli to dla nich na tyle ważne, że wysyłają za
nami przeklętą łódź, to musi być poważna sprawa. Sygnalizuj „Wchodźcie na
pokład”.
Skrzywił się i powiedział do podoficera:
- Wyczekiwałem na to całe słońce. Mój reumatyzm ostatnio mnie wykańczał.
Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli płynąć do Brestu.
Podoficer wzruszył ramionami.
- Dziwniejsze rzeczy dzieją się dzisiaj w Republice.
- Jakiej republice? - zapytał sardonicznie Duclos. - Wszystkie ręce na pokład!
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin