Jackson Lisa - Lodowata żądza gotowe.doc

(1893 KB) Pobierz
LISA JACKSON

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

LISA JACKSON

 

 

 

 

LODOWATA ŻĄDZA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jestem tu - powiedział do niej cicho, oczekując, że odwróci głowę, uniesię delikatne, czarne brwi i obdarzy go zapraszającym spojrzeniem. A może kiwnie na niego palcem, w milczeniu przyciągnie go bliżej, nie spuszczając z niego srebrzystozielonych oczu. Ale ona się nie poruszyła. Nie drgnął ani jeden kosmyk jej hebanowych włosów. Po prostu leżała na łóżku, wpatrując się w górę. Nie tak miało być. Zamarł. Powinna patrzeć w jego stronę. Tego właśnie chciał.

Jenna? - zawołał cicho.

Nic. Nawet nie rzuciła mu przelotnego spojrzenia.

O co jej chodziło? Odstrojona jak cholerna dziwka, zachowywała się, jakby nie obchodziło jej, że on jest tutaj, że ta wyjątkowa noc była dla niej. Dla niego. Dla nich.

Zgrzytnął zębami, rozłoszczony jej zimną obojętnością. Czy to jakaś gra? Drażni się z nim? Co, u diabła, tutaj się dzieje?

Jenna, spójrz na mnie - rozkazał jej cicho, niemal szeptem.

Kiedy podszedł bliżej, zdał sobie sprawę, że nie była tak doskonała jak myślał. Nie... Jej makijaż pozostawiał wiele do życzenia. Szminka była zbyt blada, cienie na powiekach ledwo widoczne. Chciał, żeby wyglądała jak dziwka. Taki był plan. Czy nie powiedział jej, że ma się wcielić w rolę prostytutki? Ale przecież jest ubrana jak prostytutka. Czy nie o tym marzył?

Cholera, nie mógł normalnie myśleć. Jego umysł nie był wystarczająco jasny. Pewnie przez te prochy... A może chodziło o coś innego? Jenna nie reagowała tak, jak chciał.

Wiedziała, co lubił.

Ale przecież zawsze była zbuntowana. Powściągliwa. Zimna. Między innymi to go w niej pociągało.

No, dalej, skarbie - szepnął, postanawiając dać jej jeszcze jedną szansę, choć trudno mu było się skupić. Może był trochę za bardzo naszprycowany i nie dostrzegał wysyłanych przez nią sygnałów pożądania. Jego umysł był zbyt mętny, jego myśli nie do końca spójne, a żądza brała górę nad rozsądkiem. Był wewnętrznie rozedrgany, miał wrażenie, że skurczyły mu się płuca. Jego penis był twardy jak skała, napierał na rozporek.

Oblizał usta. Koniec czekania.

Ukląkł na łóżku obok niej i materac głośno zaskrzypiał.

Nadal nie chciała na niego spojrzeć.

Jenna! - powiedział ostrzejszym tonem; wzbierała w nim coraz większa złość, język kołowaciał. Jenna, spójrz na mnie!

Nawet nie drgnęła.

Co za uparta kobieta! Po tym wszystkim, co dla niej zrobił! Przez te wszystkie lata nie myślał o nikim innym poza nią! Krew zawrzała mu z gniewu i zaczęły trząść mu się ręce.

Trzeba się uspokoić! Nadal może ją mieć. W swoim łóżku. Przecież nie poszła sobie, prawda?

Jenna, jestem tu - powiedział.

Zignorowała go.

Zagotował się z wściekłości, ale próbował opanować gniew. To była jej gra. Wiedziała, że im dłużej udaje obojętność, tym bardziej będzie jej pragnął.

Jego czoło pokrywał pot, chociaż było zimno, zaledwie kilka stopni powyżej zera. Mimo to w środku był rozpalony, a krew aż się gotowała w jego żyłach.

Czy ona nie czuła tej ich intymnej więzi?

Ukląkł obok niej i drżącym palcem dotknął jej policzka. Był ciepły.

Nagle zrozumiał. Chciała, żeby myślał o niej nie jako o Jennie Hughes, nie jako o jednej z bohaterek, które grała w filmach. Czy nie była ubrana jak Paris Knowlton, prostytutka z Nowego Orleanu w Mroku? Czy nie chciał, żeby dziś wieczór Jenna zachowywała się jak Paris? W jednej chwili poczuł się lepiej. Gorąco, które czuł teraz w żyłach, było spowodowane raczej pożądaniem i narkotykami, a nie wściekłością.

Paris -zagruchał, dotykając czule jej ciemnych włosów. W słabym świetle skrzyły się niebieskawą czernią. - Szukałem ciebie.

Nadal żadnej odpowiedzi.

Jezu, czego ona chce? Przecież on gra swoją rolę.

-              Jenna?

Nawet nie zerknęła w jego stronę. Wściekłość rozlała się po jego ciele, w uszach zaczęła huczeć krew.

-              Och, rozumiem - warknął, muskając szorstko palcami jej szyję. - Naprawdę to ci się podoba, co? Lubisz zachowywać się jak dziwka.

Usłyszał ciężkie westchnienie. Wreszcie!

Jego palce otoczyły jej gardło. Było ciepłe pod jego dotykiem. Giętkie. Próbował wyczuć tętno. Jęk.





Z bólu czy pożądania?

-     O to chodzi, prawda? Lubisz, kiedy jestem brutalny, co?

-     Boże, nie! -Jej głos zdawał się dobiegać z oddali, rozbrzmiewając echem w jego głowie, odbijając się od ścian. -Nie!

Ścisnął ją jeszcze mocniej.

-              Przestań! Co robisz?

Był tak twardy, że aż przechodziły go dreszcze, ale nie mógł cofnąć rąk z jej szyi, nie mógł rozpiąć rozporka. Potrząsnął nią gwałtownie.

Przerażający krzyk rozdarł pokój.

Głowa Jenny opadła do tyłu.

Kolejny krzyk przerażenia odbił się rykoszetem od krokwi, rozbrzmiewając echem w jego mózgu.

-     Suka! - Wymierzył jej brutalnie policzek.

-     O Boże! - zawołała z płaczem. - Nie, nie, nie!

Jej makijaż zaczął się rozmywać, rysy twarzy pod wpływem uderzenia utraciły idealność. Włosy się rozsypały, gęsta, czarna peruka spadła na pomięty materac, odsłaniając łysinę, widoczną mimo mroku.

Westchnienie.

Jej głowa przekręcona na bok.

Tak było lepiej.

Znów uniósł rękę.

-              Nie... o Boże, nie! - błagała nieruchomymi ustami. - Co robisz? – zawodziła z paniką zaciskającą jej krtań. Ale na jej twarzy nie było nawet cienia emocji.

Coś tu było nie tak, stanowczo nie tak...

-              O Boże, o Boże, o Boże... proszę, przestań!

Dźwięki przerażenia i zdławione szlochy wypełniły pomieszczenie, ale z oczu Jenny nie płynęły łzy, nawet nimi nie mrugała. Jej usta nie drżały. Ramiona się nie trzęsły. Jej ciało pozostało nieruchome...

Odchrząknął. Penis mu opadł, kiedy uświadomił sobie, gdzie jest i co robi.

Cholera!

Spojrzał w dół na Jennę Hughes i jakby nagle zaczęły go parzyć ręce, puścił ją na pomiętą, jedwabną pościel.

Jej głowa uderzyła w zagłówek łóżka.

Wrzask przerażenia rozdarł przestrzeń.

Szyja Jenny złamała się.

Jej łysa czaszka oderwała się od reszty ciała.

-              O Boże, nieeeee!

Głowa z szeroko otwartymi oczami stoczyła się z materaca. Wylądowała z gluchym łomotem na betonowej podłodze. Na podłodze jego azylu. krzyki przeszły w histeryczny, okropny szloch, rozdzierający pomieszczenie, odbijający się od ścian, pełznący w górę jego kręgosłupa.

O Boże! Nie! - Jej głos wydawał się odbijać echem od dachu. A zatem potrafiła czuć. Ale nie patrzyła na niego. Coś było nie tak... stanowczo nie tak.

Na podłodze rysy jej twarzy zaczęły się rozmywać, spłaszczać. Przejaśniło mu się w głowie.

I uświadomił sobie, że jego prawie doskonałe dzieło, jego woskowata ma-iii cudownej twarzy Jenny Hughes była zniszczona. Ho nie potrafił czekać. Bo wziął za dużo pigułek.

Ho pragnął jej tak bardzo, że stracił zdolność oceny sytuacji i uderzył ją.

Idiota! - wybuchnął. - Głupiec! - Tyle pracy na nic. Taka piękna twarz! -

Czy można ją zrekonstruować? Jeszcze przed chwilą była zupełnie jak żywa,

Teraz zamieniła się w lepką breję. Przed chwilą Michał Anioł, teraz Picasso.

Jej piękne rysy rozmyły się, tworząc kałużę wokół niewidzących, szklanych oczu.

Cofał się, odsuwając od tego bałaganu na łóżku. Nie było tam krwi. Żadnego ciała, żadnych kości. Ocierając pot z czoła, spojrzał na zacienioną scenę, na której stało kilka manekinów. Czekały w ciszy. Były piękne, choć nieożywione. Repliki Jenny Hughes.

Ale ta! Ponownie spojrzał na to, co jeszcze chwilą uważał za swe arcydzieło. Zmarszczył brwi. Żałosna imitacja! Ostatnio nie mógł się skoncentrować!

- Proszę... wypuść mnie.

Podniósł się i spojrzał przez ramię w stronę mrocznego kąta, gdzie żywa kobieta, związana i naga, właśnie budziła się z narkotycznego snu. To do niej należał głos, który słyszał. I to jej krzyk pełen panicznego przerażenia przeszywał powietrze.

-  Proszę... - znowu zaskomlała cicho. A on uśmiechnął się, czując ponowny przypływ nadziei. Szerokie czoło, prosty nos, wysokie kości policzkowe, duże, przerażone oczy. Była farbowaną blondynką, ale kolor jej włosów nie stanowił problemu. Twarz miała niemal idealną. Uśmiechnął się szeroko, zupełnie zapominając o bałaganie na podłodze.

Następna replika Jenny Hughes będzie doskonała.

Ta żałosna istota, związana i błagająca o życie, idealnie pasowała do tego, co zamierzał uczynić.              ,

Jego gniew ustąpił w chwili, kiedy spojrzał w jedno z okien, gdzie przez szyby sączyło się słabe światło księżyca. Na zewnętrznym parapecie topniał śnieg.

Zima odchodziła.

W powietrzu było już czuć wiosenną odwilż.

Nie miał czasu do stracenia.

 

Rozdział 1

Tej zimy

 

A więc niepokoi cię nadciągająca śnieżyca - powiedział łagodnie doktor Kandall, siedząc przy biurku. Tak się ulokował, że pomiędzy nim i pacjentem nie znajdowało się nic, poza dywanikiem pokrywającym błyszczącą. drewnianą podłogę jego gabinetu.

Niepokoi mnie zima. - Odpowiedź była gniewna, chłodna. Pacjent, wysoki, małomówny mężczyzna siedział w pobliżu okna na skórzanym fotelu. Wpatrywał się wprost w Randalla twardym, zaciętym wzrokiem. Randall skinął głową. Niepokoisz się, bo...

Wiesz dlaczego. Sprawy zawsze przyjmują zły obrót wraz ze spadkiem temperatury.

Przynajmniej w twoim przypadku. Tak. W moim przypadku. Czy nie dlatego tutaj jestem? Widać było wyraźnie napięcie w jego zesztywniałym karku i zbielałych kostkach zaciśniętych dłoni. Dlaczego tutaj jesteś?

Nie traktuj mnie protekcjonalnie. Daruj sobie te swoje psychologiczne Iki.

Nienawidzisz zimy? Celny strzał. Sekunda wahania. Pacjent zamrugał oczami.

Nie, wcale nie. Nienawiść to zbyt mocne słowo. A więc jak byś to określił? Jakie słowo byłoby odpowiednie?

Nie chodzi o to, że nie lubię tej pory roku. Chodzi o to, co się wtedy dzieje.

-     Może ten niepokój i przekonanie, że o tej porze roku wszystko się komplikuje, to twoje subiektywne wrażenia?

-     Zaprzeczasz, że zimą dzieją się złe rzeczy?

-     Oczywiście, że nie, ale wypadki i tragedie zdarzają się także w innych miesiącach. Ludzie topią się latem podczas pływania, spadają ze zboczy w czasie pieszych wędrówek po górach czy zapadają na choroby wywoływane przez pasożyty, rozmnażające się jedynie w wysokiej temperaturze.
Złe rzeczy mogą wydarzyć się w każdej chwili.

Pacjent zacisnął szczęki; wydawało się, że w milczeniu analizuje jego opinię. Był bardzo inteligentnym mężczyzną, jego iloraz inteligencji sięgał niemal poziomu geniusza, ale nie mógł pogodzić się z tragedią, która wywarła trwałe piętno na jego życiu.

-     Wiem o tym, tak mówi zdrowy rozsądek, ale dla mnie osobiście zima zawsze jest najgorsza. - Zerknął przez okno, gdzie szare chmury zasnuwały niebo.

-     Przez to, co się stało, kiedy byłeś dzieckiem?

-     Ty powinieneś mi to wytłumaczyć. To ty jesteś specjalistą. - Spojrzał na psychologa surowo, a potem na jego twarzy pojawił się przelotny uśmiech, który, jak przypuszczał doktor Randall, przez większość kobiet zostałby uznany za zabójczy. Ten mężczyzna był interesującym przypadkiem, tym ciekawszym z powodu układu, jaki zawarli: żadnych notatek, żadnego nagrywania, bez wpisu w terminarzu wizyt. Niczego, co by mogło wskazywać, że kiedykolwiek się spotkali. Wszystko było okryte najgłębszą tajemnicą.

Pacjent spojrzał na zegar, sięgnął do tylnej kieszeni i wyciągnął portfel. Nie odliczał banknotów. Były już przygotowane, starannie złożone i wetknięte do specjalnej przegródki.

-              Wkrótce powinniśmy się ponownie spotkać - zasugerował doktor Randall, kiedy pieniądze trafiły na jego biurko.

Wysoki mężczyzna skinął głową.

-              Zadzwonię.

Doktor Randall automatycznie wygładzał zagięcia na szeleszczących dwudziestkach, kiedy stukot butów jego pacjenta oddalał się w stronę klatki schodowej na tyłach budynku. Chociaż człowiek ten usiłował przekonać siebie, że nie potrzebuje konsultacji, doskonale wiedział, iż demony zagnieździły się głęboko w najmroczniej szych zakamarkach jego duszy i nie wyjdą stamtąd bez leczenia.

Wsuwając banknoty do swojego wysłużonego portfela, Randall pomyślał, że duma prowadzi do katastrofy. Przekonał się o tym wiele razy. Ten mężczyzna, chociaż tego nie wiedział, był bliski upadku.

 

Cholerny pies, gdzie on się podział? - mruknął Charley Perry, żując tytoń. Przemierzał dzikie ostępy starego lasu wysoko nad Kolumbią. Było Wcześnie rano, zima zawitała już do wąwozu, a jego głupia spanielka znowu uciekła. Zastanawiał się, czy by jej tutaj nie zostawić- prawdopodobnie i tak znalazłaby drogę powrotną do chaty - ale odczuwał w związku z tym wyrzuty sumienia. Zresztą, szczerze mówiąc, poza nią nie miał nikogo. Tanzy Kiedyś była świetnym psem myśliwskim, ale teraz, tak jak on, stała się przy-cIndia i cierpiała na artretyzm.

Patrząc zmrużonymi oczami przez niskie zarośla, zagwizdał ostro; przeszywający dźwięk przeciął las. Na górze trzasnęły gałęzie. Jego dłoń w rękaw...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin