Johansen Iris - Eve Duncan 02 - Smiertelna gra.pdf

(970 KB) Pobierz
Johansen Iris - Eve Duncan 02 -
Iris Johansen
Śmiertelna Gra
Przekład Alicja Skarbińska-Zielińska
(The Killing Game)
 
Podziękowania
Raz jeszcze moje szczere wyrazy uznania przekazuję N. Eileen Barrow z FACES
Laboratory na Uniwersytecie Stanowym w Luizjanie. Zawsze z wyrozumiałością,
ciepłem i humorem odpowiadała na moje dziwne pytania.
Również serdecznie dziękuję inżynierowi Jarodowi Carsonowi ze Straży Pożarnej
i Służb Ratunkowych Okręgu Cobb za tak wspaniałomyślne ofiarowanie mi swego
czasu i pomocy.
 
Rozdział pierwszy
Talladega Falls, Georgia 6.35
Joe Quinn miał w tych sprawach doświadczenie i wiedział, że szkielet leżał tu już
od dawna.
– Kto go znalazł? – spytał szeryfa Boswortha.
– Dwaj turyści. Natknęli się na niego wczoraj późnym wieczorem. Przez parę dni
padał deszcz i musiał go wymyć na powierzchnię. Po burzy połowa tego wzgórza
spłynęła w dół. – Spojrzał na Joego podejrzliwie zmrużonymi oczyma. – Szybko tu
pana przyniosło. Wyjechał pan z Atlanty, jak tylko się pan dowiedział, co?
– Aha.
– Myśli pan, że to ma jakiś związek ze starymi sprawami w Atlancie?
– Może. – Urwał. – Nie, to szkielet dorosłego.
– Szuka pan dzieciaka?
– Tak. – Codziennie. Każdej nocy. Zawsze. Joe wzruszył ramionami. –
W pierwszym raporcie nie podano, czy chodzi o dorosłego, czy o dziecko.
– I co z tego? – spytał urażonym tonem Bosworth. – Zazwyczaj nie piszę żadnych
takich raportów. Tu jest spokojna okolica, nie to, co w Atlancie.
– A jednak rozpoznał pan przypuszczalne uderzenia nożem w klatkę piersiową.
Jednak co prawda, to prawda, zwykle mamy trochę inne kłopoty. Ilu tu jest
mieszkańców?
– Niech się pan nie mądrzy, Quinn. Mamy dość policjantów i żaden gliniarz
z miasta nie musi się wtrącać w nasze sprawy.
Zrobiłem błąd – pomyślał ze znużeniem Joe. Nie spał wprawdzie od dwudziestu
czterech godzin, ale to go nie usprawiedliwiało. Krytykowanie miejscowych
policjantów zawsze przynosiło więcej szkody niż pożytku, nawet jeśli się miało rację.
Bosworth prawdopodobnie był niezłym gliniarzem i zachowywał się przyzwoicie,
dopóki Joe nie skrytykował jego raportu.
– Przepraszam, nie chciałem nikogo urazić.
– Czuję się urażony. Nie ma pan pojęcia, jakie tu mamy kłopoty. Czy wie pan, ilu
turystów przyjeżdża każdego roku? Ilu ginie w górach, ilu jest rannych? To, że
prawie nie zdarzają się u nas morderstwa czy handel narkotykami, nie oznacza, że nie
mamy nic do roboty. Dbamy nie tylko o naszych mieszkańców, lecz także o każdego
gogusia, który przyjeżdża z Atlanty, rozbija namiot w lesie, spada w przepaść i...
– Dobrze, już dobrze. – Joe podniósł do góry obie ręce. – Przecież przeprosiłem.
Nie chciałem bagatelizować pańskich kłopotów. To pewno zazdrość przeze mnie
przemawia. – Potoczył wzrokiem po górach i wodospadach. Nawet obecność
policjantów, którzy kręcili się wszędzie, zabezpieczając ślady, nie umniejszała piękna
 
przyrody. – Chciałbym tu mieszkać i budzić się codziennie rano w tak cudownym
spokoju.
– To miejsce należy do Boga – powiedział lekko ugłaskany Bosworth. – Indianie
nazywali te wodospady spadającym światłem księżyca. I nigdy nie było tu żadnych
szkieletów – dodał zgryźliwie. – To na pewno ktoś od was. Nasi mieszkańcy nie
zabijają się wzajemnie i nie zakopują zwłok w ziemi.
– Być może. Choć trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś przewoził ciało na taką
odległość. Z drugiej strony w dzikiej głuszy zwłoki mogą leżeć całe lata, nim ktoś je
znajdzie.
Bosworth pokiwał głową.
– Żeby nie te deszcze i obsunięcie się ziemi, szkielet leżałby tu dwadzieścia albo
trzydzieści lat.
– Kto wie, może już tak długo leżał. Nie będę panu przeszkadzał. Jestem pewien,
że lekarz sądowy zechce zobaczyć kości.
– Zajmuje się tym nasz właściciel zakładu pogrzebowego. Ale Pauley zawsze
prosi o pomoc, jeśli nie daje sobie z czymś rady – dodał prędko Bosworth.
– Myślę, że tym razem będzie musiał poprosić o pomoc. Na pańskim miejscu
zwróciłbym się do naszego wydziału patologii. Zwykle są chętni do współpracy.
– Czy mógłby pan to załatwić?
– Nie. Jestem tutaj nieoficjalnie, choć wspomnę o sprawie, kiedy wrócę do
Atlanty.
Bosworth zmarszczył brwi.
– Tego mi pan nie mówił. Pokazał pan odznakę policyjną i zaczął zadawać
pytania. Wielki Boże, pan to ten Quinn! – zawołał ze zdumieniem.
– Tak się przedstawiłem.
– Ale ja nie skojarzyłem. Dużo o panu słyszałem. Facet od szkieletów. Trzy lata
temu sprawdzał pan dwa szkielety, które znaleziono w Coweta County. Potem były
zwłoki na bagnach koło Valdosty. Tam też się pan zjawił. A ten szkielet niedaleko
Chattanooga, gdzie...
Joe uśmiechnął się ironicznie.
– Plotki szybko się rozchodzą, prawda? Wydaje mi się, że szkoda pańskiego
czasu. No i co? Czy z tego, co pan słyszał, wynika, że jestem chodzącą legendą?
– Nie, raczej ciekawostką. Szuka pan tych dzieciaków, co? Tych, co zabił Fraser,
a potem nie chciał powiedzieć, gdzie są ciała. To było prawie dziesięć lat temu. Moim
zdaniem powinien pan dać sobie spokój.
– Ich rodzice nie rezygnują. Chcą, żeby dzieci miały prawdziwy pogrzeb. – Joe
spojrzał na szkielet. – Większość ofiar gdzieś do kogoś należy.
– Tak. – Bosworth potrząsnął głową. – Dzieciaki. Nie jestem w stanie zrozumieć,
 
jak ktoś może zabić dziecko. Rzygać mi się chce na samą myśl.
– Mnie też.
– Mam troje dzieci. Pewno czułbym się tak samo na miejscu tych rodziców. Mam
nadzieję, że nigdy się o tym nie przekonam. – Bosworth milczał przez chwilę. –
Tamte sprawy chyba zamknięto po egzekucji Frasera. To bardzo przyzwoicie z pana
strony, że szuka pan ofiar na własną rękę.
Jednej ofiary. Córki Eve.
– Nie ma to nic wspólnego z przyzwoitością. Po prostu muszę to robić. Dzięki za
współpracę, szeryfie. Niech pan do mnie zadzwoni, gdyby potrzebował pan pomocy
w dotarciu do naszego wydziału patologii.
– Będę wdzięczny za pomoc.
Joe zaczął schodzić z góry, ale się zatrzymał. Do diabła, najwyżej szeryf znów się
obrazi. Najwyraźniej ta sprawa go przerastała, a zanim ktoś kompetentny przyjedzie
na miejsce, nie będzie już żadnych śladów.
– Czy mógłbym coś zasugerować?
Bosworth przyglądał mu się podejrzliwie.
– Niech pan wezwie kogoś, kto zrobi zdjęcia szkieletu i miejsca, gdzie został
znaleziony.
– Miałem zamiar tak postąpić.
– Niech pan to zrobi teraz. Zaraz. Wiem, że pańscy ludzie starają się
zabezpieczyć ślady, ale przypuszczalnie więcej tu zaszkodzą, niż pomogą. Powinno
się użyć wykrywacza metalu, żeby sprawdzić, czy nie ma czegoś pod warstwą ziemi.
Archeolog sądowy powinien zająć się wydostaniem kości, a entomolog zbadaniem
martwych owadów i larw. Prawdopodobnie na entomologa jest już za późno, ale
nigdy nie wiadomo.
– U nas nie pracują tacy specjaliści.
– Może ich pan znaleźć na uniwersytecie. W ten sposób uniknie pan późniejszej
kompromitacji.
Bosworth zastanawiał się przez chwilę.
– Może tak zrobię – powiedział wolno.
– To pańska sprawa.
Joe zszedł na dół i ruszył do samochodu zaparkowanego na żwirowej drodze.
Kolejne pudło. Raczej należało się tego spodziewać. Jednakże musiał sprawdzić.
Zawsze musi sprawdzać. Któregoś dnia będzie miał szczęście i znajdzie Bonnie. Musi
ją znaleźć. Nie ma wyboru.
Bosworth przyglądał się odchodzącemu Quinnowi. Niezły facet. Trochę za zimny
i zamknięty w sobie, ale to pewno wynikało z kontaktów z tymi wszystkimi łajdakami
w mieście. Dzięki Bogu tu nie było szaleńców, jedynie dobrzy ludzie, którzy starali
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin