Transfigurations.docx

(263 KB) Pobierz

 

Transfigurations

 

Dla Julad, sine qua non

"Dla Julad, bez której by to nie powstało"

Rozdział 1. Powrót do domu.

Piątą kabinę w męskiej toalecie na stacji King's Cross, już od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego trzeciego, roku zdobił napis: "zamknięte w celu naprawy".

Była ona wystarczająco duża, aby przyjąć wózek inwalidzki; praktycznie rzecz biorąc można by w niej zmieścić mały samochód. Czasami jakiś człowiek, używający przyległych do niej kabin, zgłaszał dziwne dźwięki, dochodzące zza bladozielonych drzwi. Działo się to wystarczająco regularnie, by personel mógł zauważyć pewną prawidłowość, ale też wystarczająco nieregularnie, by wzniecić plotki o "nawiedzonej toalecie", które były w większości żartami. Jednakże co bardziej łatwowierni pracownicy, obsługujący dworzec na nocnej zmianie, woleli parami odpowiadać na zew natury.

Tego ranka, późnym latem, każdy, kto odwiedziłby tę łazienkę, z pewnością miałby powody, by zgłosić dziwne dźwięki: stłumione pyknięcie, serię tępych łoskotów, westchnienie znużonego mężczyzny, a nawet coś, co brzmiało jak skrzeczenie ptaka.

Tylko że nikogo tam nie było, by je usłyszeć. I kiedy młody człowiek, ze zmęczonymi, ukrywającymi się za drucianymi okularami oczami, wyszedł z kabiny, nikt nie zastanowił się jak - lub dlaczego - wniósł tam taką ilość pudeł i walizek, jakiego rodzaju zwierzę dźwigał w przykrytej kocem klatce ani też jak wszedł w posiadanie tej blizny w kształcie błyskawicy, która widniała na jego czole.

Kilku pracowników stacji widziało go, jak niósł swoje ciężary w kierunku peronu numer dziewięć, ale wszyscy odwrócili głowy, zanim mogli nawiązać z nim kontakt wzrokowy i stać się zobligowanymi do pomocy.

Nikt nie pamiętał, do którego pociągu wsiadł mężczyzna. Niedługo później nikt go w ogóle nie pamiętał.

***

Harry oparł głowę o zagłówek siedzenia i westchnął. Podróż transatlantycka przy użyciu świstoklika była szybsza, niż lot samolotem, ale nie można było powiedzieć, że przyjemniejsza. Utrzymanie zaklęcia niepozorności, które zapobiegało zauważeniu go przez mugoli, wymagało więcej skupienia, niż przewidywał. Bolały go trochę dolne partie pleców, a pierwsze zaczątki migreny czaiły się za jego brwiami. Zdobycie na wyłączność przedziału w Hogwart Ekspresie zdawało się być jedyną dobrą rzeczą tego dnia.

Obok niego Hedwiga przecisnęła się przez otwarte wyjęcie ze swojej klatki i podskokami przemieściła się na tył siedzenia, po czym zaczęła wygładzać zmierzwione podczas podróży pióra. Harry uśmiechnął się do niej, a ona czule pociągnęła go za kosmyk włosów.

- Nie była to najłatwiejsza podróż - skomentował. - Ale przynajmniej wracamy do domu.

Na Florydzie odpoczął. Śmierć Voldemorta, oblężenie Hogwartu, rebelia dementorów, czystki w Ministerstwie, procesy śmierciożerców - były tam jedynie tematami artykułów na stronach Międzynarodowego Zwiastuna. Jego własne nazwisko było mniej znane jego nowym znajomym niż Wiktora Kruma. Pamiętał, jak zbierał się na odwagę, by odgarnąć włosy z czoła i pokazać bliznę Sunday Coneskey, a w odpowiedzi otrzymał puste spojrzenie i beztroski dotyk jednego, długiego palca...

Doznał ulgi.

Ale to nie był dom. I teraz Hogwart został ponownie otwarty. Harry wracał, by uczyć i wszystko miało się polepszyć.

- Będzie inaczej - ostrzegł Hedwigę, ale jednocześnie stwierdził w duchu, że sam nie może w to uwierzyć. W jego umyśle Hogwart pozostał taki, jakim go po raz pierwszy zobaczył: nietknięty przez wojnę i czas. No cóż, było to marzenie, ale zrobiłby wszystko, by je na powrót urzeczywistnić.

Normalnie uczniowie przyszliby już na pociąg, ale ten był pusty, za wyjątkiem kilku mieszkańców Hogsmeade, wracających ze swoich sprawunków w mieście mugoli, więc Harry mógł pozwolić sobie na odpoczynek. Otworzył najmniejszą walizkę i wyciągnął swoją codzienną szatę, opuszczoną przez te pięć lat, kiedy to włóczył się po Florydzie w szortach i sandałach. Kiedy potrząsnął nią, by wygładzić zmarszczki, arkusik pergaminu wypadł z niej i wylądował na podłodze przedziału. Harry narzucił szatę przez głowę, nawet jej nie rozpinając i podniósł zwitek, rozwijając go tak, że widać było herb Hogwartu oraz raczej kanciaste, granatowe pismo Minerwy McGonagall. Po zwyczajnych powitaniach i pozdrowieniach nadeszła część, która wysłała Harry'ego w podróż do domu.

"Obeh Bokor powiedział mi, że nie tylko odzyskałeś przez te pięć lat siły, ale rzeczywiście rozwinąłeś swoją moc i dyscyplinę daleko ponad to, co widzieliśmy, gdy uczęszczałeś do Hogwartu. Jestem z tego powodu bardzo zadowolona, choć nie zaskoczona..."

"Zaszło wiele zmian podczas Twojego pobytu na Florydzie. Z odejściem Korneliusza Knota i reorganizacją ministerstwa wreszcie mamy Ministra Magii, który nie odmówi rozpoznania zagrożenia ani nie będzie opierał się zmianom - co oznacza, że będziemy raczej pracować z rządem, niż przeciwko niemu. Nie można wyobrazić sobie lepszego przywódcy niż Kirke Stormlaw i oczywiście pokładam nieograniczone zaufanie w jej zastępcy Neville'u Longbottomie."

Harry uśmiechnął się. Bezprecedensowa kariera Neville'a w ministerstwie, umieszczająca go na drugiej pozycji w niesłychanym wieku lat dwudziestu trzech zaszokowała nawet tych, którzy znali go jako młodego bohatera wojennego. Harry żałował, nie bez pewnej nutki złośliwości, że profesor Snape nie dożył, by to zobaczyć.

"Ze wsparciem nowego przywództwa wreszcie czujemy, że bezpiecznie jest reaktywować Hogwart i wzywamy naszych absolwentów, by przybyli uczyć. Zmierzając do sedna, mam zaszczyt ofiarować Panu posadę profesora transmutacji."

Harry przebiegł wzrokiem resztę listu: zakwaterowanie i wyżywienie, współmierne zarobki, fundusz urlopowy, jak najszybsza odpowiedź, z najwyższym uszanowaniem. Sunday, Tyndal i reszta jego amerykańskich przyjaciół byli zaskoczeni, że zaakceptował posadę bez stałej pensji, aż Kat Bonifay przyjrzała się jego twarzy i powiedziała: "Nie łapiecie? On się nie wspina, ludzie. On wraca do domu".

***

Jak tylko za oknami pociągu ukazał się znajomy widok stacji w Hogsmeade, Harry poczuł, jak jego duch się podnosi. Wracał, by odbudować Hogwart. Cieszyło go to, że będzie wystarczająco zajęty, by zapomnieć o byciu Chłopcem, Który Przeżył, Kiedy Tak Wielu Się To Nie Udało.

Harry upuścił pudła u stóp szerokich schodów, ciężko dysząc. Bolały go kolana - kiedy zdążył tak wypaść z formy? I co go opętało, by zabrać tak dużo bagażu? Spoglądając z konsternacją na stertę, usłyszał znajomy głos.

- Czas wracać, gdzie należysz, nie?

- Hagrid! Też uczysz? - Ostatnie słowa zostały stłumione przez płaszcz Hagrida, gdy ten wziął go w pachnące serem objęcia.

- Urosłeś w Ameryce, hę? Nie masz już budowy szukającego. - Hagrid trzymał go na długość ramion, promieniejąc. - Nie, tylko przyszłem na ostatnią ucztę, zanim wyjadę. Nie dałbym sobie rady ze zwierzętami, Harry, nie w tym stanie. Nie mogę ci nawet pomóc z torbami.

Puścił ramiona Harry'ego i wyciągnął do niego trzęsące się ręce.

- Och, Hagridzie...

- Rany wojenne - odpowiedział beztroskim tonem. - Niszcząca klątwa, jak nic. Oczywiście nie mogła mnie zabić przez to, czym jestem. - Harry zauważył głębokie cienie pod oczyma półolbrzyma, linie wyryte po obu stronach ust, i poczuł, jak jego żołądek kurczy się z przerażenia. Ale Hagrid brzmiał tak spokojnie, jakby skarżył się na przeziębienie. - Czarodziejscy uzdrowiciele nic nie mogą dla mnie zrobić. Zaklepali mi miejsce w sanatorium dla olbrzymów w Great Wrenching. Będę jak nowy. Poczekaj tylko, a zobaczysz.

- Ach Harry. I Hagrid. Doskonale. - Harry obrócił się, by zobaczyć McGonagall, schodzącą w dół schodów. Jeśli się pospieszymy, to dostaniemy się do sali bez opóźniania ceremonii przydziału. Zabierzmy to do twoich pokoi. - Harry podniósł najcięższą z walizek. - Nie, nie - zaprotestowała. - Zostaw to mnie. - Stuknęła w walizkę różdżką i kilkoma słowami przetransmutowała jej rączkę w parę stóp. To samo zrobiła z resztą bagażu i klatką. - Idźcie za Hedwigą, rozumiecie? - poleciła walizkom. Klatka skinęła uprzejmie drążkiem.

- Parter, Hedwigo - poinstruowała sowę. - Niebieski apartament, pierwsze drzwi za pokojem nauczycielskim. Unikaj schodów i uważaj na czarodziejskie bariery. - Hedwiga wystartowała i poleciała powoli, lądując co jakiś czas, by drepcące walizki mogły ją dogonić.

- Możliwe, że będę - powiedział Harry, patrząc z powątpiewaniem na oddalające się bagaże. - Potrzebował trochę przypomnienia.

***

Kiedy McGonagall odmaszerowała do Wielkiej Sali, Harry został w tyle z Hagridem, próbując nie zauważać jego urywanych ruchów i okazjonalnych grymasów bólu.

- Wyglądasz lepiej Harry - powiedział z lekko nierównym oddechem. - Strasznie się o ciebie martwiłem, kiedy cię ostatnim razem widziałem, wyglądałeś, jakbyś ledwie stał, ale odzyskałeś kolor.

Harry odwrócił wzrok, po czym zmusił się, by znowu spojrzeć na olbrzyma.

- Teraz wszystko ze mną w porządku.

- Zawsze mówiłem, że tak będzie. Potrzebowałeś tylko trochę czasu - ciągle im to powtarzałem. Okropnie sprytny pomysł z tą Florydą. Trochę słońca - ot, czego potrzebowałeś.

- To był pomysł Dumbledore'a. Po. Po. Doktor Bokor był jego starym przyjacielem - coś o międzynarodowym festiwalu tańca ludowego - nie do końca załapałem - i powiedział mi, że powinienem do niego pójść i pomóc mu z jego nowym projektem.

- Wielki człowiek, Dumbledore. - Hagrid przygasł lekko i wyciągnął z kieszeni bordową serwetę.

Kiedy przybyli do rozbrzmiewającej gwarem rozmów Wielkiej Sali na podwyższenie, na którym stał stół nauczycielski, Hagrid już wrzeszczał:

- Charlie! Zapomniałem ci powiedzieć, że młode Gryfiaki będą potrzebowały.

Harry nagle wpadł, głową na przód, na małą, schludnie ubraną postać, idącą za stołem z rozłożoną książką.

- Przepraszam - powiedzieli jednocześnie, a potem: - Hermiona! - Harry chwycił ją w objęcia i podniósł do góry.

- Harry! Czy nie byliśmy tego samego wzrostu, kiedy jechałeś na Florydę? - Jak tylko została z powrotem postawiona na podłodze, wetknęła książkę do ogromnej torby, zwisającej jej z ramienia.

- Może rosnę od słońca, jak roślina.

- Dobrze wyglądasz, Harry - powiedziała już poważniejszym tonem. - Czy całkowicie wydobrzałeś? Bo to było rzeczywiście..

- Wszystko w porządku - przerwał i dodał: - wyglądasz świetnie. - To przynajmniej była prawda: Hermiona zrobiła coś ze swoimi włosami, a goździkowy kolor szaty pasował do niej dużo lepiej niż ponure odcienie, które wybierała za szkolnych czasów.

- Dzięki - odparła. - Tak czekałam, by wreszcie z tobą porozmawiać. Wiesz, że jesteś okropny w odpowiadaniu na listy?

- Byłem zajęty - zaprotestował, czując się winnym.

- Racja. Zajęty opalaniem się na golasa z jakąś dziewczyną nazwaną od dnia tygodnia. - Wpatrywała się w Harry'ego aż usiadł przy stole, po czym podeszła do niego i dodała z udawanym gniewem: - Justyn doprowadza mnie do szału - jak wiesz, pisze historię wojny i chce naocznego świadka twojego pojedynku z Voldemortem, a ja wciąż mu powtarzam, że zaklęcie Transauditum jest jak mugolskie walkie-talkie. Słyszałam część tego, co się działo, ale nic nie mogłam zobaczyć, a ty nie odpowiedziałeś na żaden z moich listów.

- Byłem zajęty - powtórzył z większym naciskiem, otrzymując w zamian przenikliwe spojrzenie.

- Prędzej czy później będziesz musiał o tym porozmawiać, Harry. Wiem, że ci ciężko, ale.

- Hermiono. - Spojrzał jej przez ramię, szukając czegoś, co by pomogło mu odwrócić jej uwagę.

Udało mu się trochę lepiej, niżby tego chciał. Najpierw uchwycił błysk białych włosów pośród cieni za stołem. Potem kształt stał się wyraźniejszy. Kosztownie dopasowana szata, kosztownie ozdobiona biżuterią dłoń, kosztownie ostrzyżona głowa, kosztownie podwinięta warga.

Czy on nigdy nie uwolni się od Dracona Malfoya?

Oczy Hermiony podążyły za wzrokiem Harry'ego, potem nagle się wyprostowała, krzycząc: "Draco!", i zerwała się do biegu, by uścisnąć Malfoya. Harry patrzył za nią tępym wzrokiem.

- Mama przysłała ci książkę i trochę herbatników, są gdzieś tutaj.

- Nieważne - odpowiedział, przytulając ją mocno. Harry poczuł nadchodzący atak furii. Od kiedy to Hermiona była taka przytulna z Malfoyem? - Chciałbym tylko wiedzieć, czy pani Spencer znalazła zęby Bratleigha?*

- O tak. Okazało się, że były w przedramieniu jego młodszego brata - ale opowiadaj, jak ci się wiedzie bez automatycznych ołówków?

- Magiczne Ołówki Musgrove'a są prawie tak samo dobre, chociaż nie klikają tak samo satysfakcjonująco. - Harry obserwował dwie pochylające się ku sobie głowy, ciemną i jasną. Byli dokładnie tego samego wzrostu, jak zestaw dopasowanych do siebie figurek. Coś ogromnie dziwnego musiało się zdarzyć podczas jego pobytu na Florydzie. Malfoy nadal stylizował się na czarodziejskiego barda z książki z bajkami, pomyślał Harry z pogardą: jasne włosy opadały mu na ramiona, szata w kolorze głębokiej śliwki z gęsto wyhaftowanym wokół kołnierzyka wzorem w tym samym odcieniu, wąskie dłonie ciężkie od srebrnych pierścionków. Harry nie pamiętał, by usta Malfoya były tak mocno czerwone.

Malfoy spojrzał w górę i przyłapał Harry'ego na przyglądaniu się. Coś przebiegło przez jego twarz, coś, co nie było oczekiwaną drwiną. Hermiona pociągnęła go za ramię.

- Harry właśnie przyjechał z Ameryki, Draco. Nikomu nie powiedział, że wraca. Myślałam, że zapomniał, jak się pisze listy.

- Wyobrażam sobie, że o wielu rzeczach zapomniał - odparł Malfoy, przeciągając swoim zwyczajem głoski, ale wyciągnął dłoń. - Potter. Witamy z powrotem.

Cholera niech to weźmie. Nawet jego leniwy, przedłużający się uścisk dłoni zdawał się kryć za sobą obrazę.

***

McGonagall wstała i Harry nagle spostrzegł, że sala była pełna tłoczących się dzieci. Każdy w pośpiechu usiadł i zanim Harry zdążył zareagować, Malfoy zajął miejsce pomiędzy nim a Hermioną. Było już za późno na zmianę, gdyż dyrektorka zaczęła przemawiać.

- Po pięciu latach znów widzimy Wielką Salę wypełnioną uczniami. - Jej głos był bardziej szorstki niż Harry kiedykolwiek go słyszał. Szybko odwrócił głowę, by się jej przyjrzeć i dostrzegł w jej oczach coś na kształt łez. - Myślę, że wypowiem się w imieniu całej kadry, kiedy powiem, że wasze twarze są najbardziej uroczym widokiem, jaki kiedykolwiek widziałam. - Zatrzymała się na chwilę, by się opanować i kiedy znów przemówiła, jej głos brzmiał bardziej normalnie. - Mamy przed sobą długą ceremonię przydziału i jestem pewna, że każdy z was wyczekuje uczty. Ale najpierw chciałabym przedstawić kadrę, jako że wielu z nas nie znacie.

Zaczęła od czterech nauczycieli siedzących po obu jej stronach w centrum stołu w kształcie litery "u".

- Michelle Verte, profesor zielarstwa, opiekun Hufflepuffu. Remus Lupin, obrona przed czarną magią, opiekun Gryffindoru. Madeleine Aerie, zastępca dyrektora, profesor eliksirów oraz opiekun Slytherinu. I Cypherus Summs, który zgodził się powrócić z emerytury, by uczyć numerologii i kierować Ravenclawem.

Potem przeniosła się do skrzydła stołu naprzeciw Harry'ego.

- Oliver Wood, trener quidditcha i instruktor aportacji. - Od starszych uczniów rozległ się aplauz - Penelopa Clearwater, bibliotekarka. Daisy Mcmillan, profesor wróż... tak, Daisy?

- Phoenix Skye, jeśli łaska, pani dyrektor. - Nowa profesor wróżbiarstwa była młodsza od Harry'ego. Jej głowę okalała chmura miedzianych loków, a na sobie miała szatę w różowopomarańczowe kleksy. Za ucho zatknęła sobie kwiatka.

- Bardzo dobrze. - Ton głosu McGonagall doskonale zdradzał jej opinię na temat zmiany imion. - Ursa Polaris, profesor astronomii. Pedantius Binns, profesor historii magii. - Harry zastanawiał się, ile jeszcze minie Uczt Powitalnych, zanim profesor Binns zda sobie sprawę, że nie może jeść.

- Po mojej drugiej stronie: Charlie Weasley, opieka nad magicznymi stworzeniami. Sofia Andriescu-Weasley, nasza pielęgniarka, z którą, mam nadzieję, nie spotkacie się zbyt szybko. - Harry odwrócił głowę, zaskoczony nazwiskiem. Jeden z tych listów od Rona musiał zawierać informację o ślubie Charlie'ego. - Harry Potter, profesor transmutacji. - Rozległy się stłumione szepty i Harry spiął się, gdy zauważył, że niektórzy uczniowie wyciągają szyje, by lepiej mu się przyjrzeć. McGonagall podniosła głos, by uciszyć brzęczenie. - Draco Malfoy, profesor mugoloznawstwa.

Harry był tak zajęty krztuszeniem się swoim sokiem dyniowym, że ledwie usłyszał jak dyrektorka przedstawiała Hermionę, jako nową nauczycielkę zaklęć.

- Teraz - ciągnęła dalej McGonagall, przekrzykując hałas - będziemy musieli żwawo zabrać się za przydział, jako że mamy pięć roczników oczekujących na przypisanie do odpowiednich domów. Więc zaczynajmy.

Tiara Przydziału wydawała się rozumieć potrzebę pośpiechu i skróciła długość swojej piosenki o połowę, po czym dyrektorka zaczęła wzywać uczniów. Garstka szósto- i siódmoklasistów, którzy już siedzieli na swoich miejscach zakończyła swoje rozmowy.

- Banks-Martin, Jonathan.

- Więc Potter - zaczął cicho Malfoy, kiedy chłopiec z raczej wyniosłym wyrazem twarzy został przydzielony do Ravenclawu. - Czy dobrze się bawiłeś, czarując swój zestaw surfingowy?

Harry z trudnością powstrzymał się od udzielenia odpowiedzi godnej czternastolatka, kiedy McGonagall zawołała: "Bates, Niamh".

- Harry pomagał założyć pierwszą szkołę magii jaką miała Ameryka od czasów Salem, Draco! - powiedziała entuzjastycznie Hermiona. - Kiedy chcieliśmy do niego napisać, nasze sowy musiały przekazywać listy transatlantyckiej gęsiej poczcie, ponieważ nigdy nie zdołałyby pokonać drogi do Disney Worldu.

- Disney Worldu? - Zaśmiał się głośno Malfoy. McGonagall wycelowała w niego piorunujące spojrzenie i natychmiast obniżył głos. - Czy powinniśmy się szykować na atak magicznej myszy?

- Musisz przyznać, że to świetny kamuflaż - wtrąciła Hermiona. - Słyszałam, że mugole godzinami odpalają po nocach fajerwerki i urządzają całodzienne parady. Więc nieważne, co zobaczą, nie będą niczego podejrzewać.

- Magiczne Królestwo - zaproponował z zapałem Harry. Beauchop, Simon przestał notować na wystarczająco długo, by zostać przydzielonym do Hufflepuffu. Malfoy uśmiechnął się z wyższością. Jego szata miała podwinięte rękawy, zostawiając blade przedramiona bez okrycia. Harry przez sekundę widział mroczny znak - szczęki czaszki wykrzywione w upiornym uśmiechu.

Malfoy przyłapał Harry'ego i odwrócił ramię.

- Co, myślałeś, że to plotka, Potter?

Harry'emu ścierpła skóra.

- Myślałem, że nawet ty wstydziłbyś się pokazywać coś takiego - powiedział lodowatym głosem. Cabot, Jasmine wystartowała biegiem do stołu Slytherinu, powiewając za sobą szatą. Malfoy przewrócił oczyma.

- Wstyd nie ma z tym niczego wspólnego, Potter - odpowiedział. - Wszystko, co ważne, zostawia po sobie jakiś ślad. A może jeszcze tego nie zauważyłeś? - Spojrzał znacząco na czoło Harry'ego. Ten, zanim zdążył coś odpowiedzieć zarobił kolejne ostrzegawcze spojrzenie od McGonagall.

- Dozier, Mignonette - powiedziała głośniej niż to było konieczne.

Harry, przez chwilę, zadowolił się zabijaniem Malfoya wzrokiem, po czym odwrócił się, by obserwować przydział.

***

Wydawało się, że minęły godziny, zanim "Young, Lidia" zajęła swoje miejsce na końcu stołu Hufflepuffu, nadal pociągając nerwowo za swój warkoczyk koloru karmelu. I wtedy uczniowie, którzy już zaczęli się szturchać i szeptać między sobą, nagle ucichli. Kiedy wleciały duchy, nie było niczego słychać, poza pojedynczymi westchnieniami i piskami. Prawie Bezgłowy Nick, Gruby Mnich, Szara Dama i Krwawy Baron. czterech dobrze znanych opiekunów Domów przepłynęło w powietrzu. i na samym końcu, z migocącymi widmowo oczyma, przybył Albus Dumbledore.

Na ten widok ręce Harry'ego stały się ciężkie i poczuł w nich mrowienie. Dumbledore przepłynął nad uczniowskimi stołami, a potem dalej, by powitać grono pedagogiczne. Nie był wychudzony, posiniaczony i rozdygotany, jak na końcu, ale wyglądał dokładnie tak jak na pierwszej uczcie powitalnej Harry'ego - od okularów na czubku nosa do butów na wysokim obcasie - tylko, że srebrny, przezroczysty jak dym.

Jak reszta duchów, wydawał się nieść ze sobą powiew chłodu i wilgoci przypominający przenośną mgłę. Włosy na szyi Harry'ego stanęły dęba.

Poczuł nagły, ostry ból w żebrach i zamarł. Hermiona musiała sięgnąć poprzez Malfoya, by go szturchnąć. Wziął szybki wdech. Jeszcze jeden i duch Dumbledore'a spojrzał na niego z tą samą, dodającą otuchy, ale i denerwującą, kombinacją jasnowidztwa i wesołości, którą zawsze miał za życia, i mrugnął.

- Witaj z powrotem, mój chłopcze - powiedział i odpłynął niczym chmura.

Malfoy wpatrywał się w Harry'ego bez wyrazu na twarzy, niewątpliwie próbując zapamiętać jego słabość. Kiedy z trudem udało się Harry'emu pozbierać i spojrzeć na niego, ten uniósł brew.

- Co się stało, Potter - powiedział, popychając w jego stronę szklankę soku z dyni. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.

***

Harry odwrócił wzrok od zamyślonej twarzy Malfoya i współczującej Hermiony. Zobaczył, że jego talerz jest pełen jedzenia. Wziął kęs kiełbaski i wreszcie poczuł przypływ ciepła. Jedzenie! Jedzenie, które smakowało jak domowe! Jedzenie, które nie było pizzą! Zalewająca ciało mężczyzny powódź emocji wyczerpywała go niezmiernie, więc celowo oddalił tę część swojego umysłu i choć przez chwilę zatonął w uldze nie czucia niczego, poza głodem.

Uczniowie także rzucili się na jedzenie, jakby ktoś głodził ich przez całe miesiące. Harry mgliście pamiętał kilku z nich - młodsza siostra Hanny Abbot podawała półmiski nowym Puchonom, a wysoka, pełna wdzięku dziewczyna, wiodąca prym wśród Gryfonów, zapewne była Marcy Prewitt, tą samą, która podkochiwała się w nim, na jego siódmym roku, gdy sama miała dwanaście lat i mnóstwo pryszczy.

Przy każdym stole widniało sporo pustek, ale i tak było z czego wybierać. Kompletowanie drużyny quidditcha - bezpieczny temat do myślenia.

Oczywiście wszyscy byli początkujący, nawet ci starsi, ale to utrudnienie dotyczyło wszystkich domów. Jednak wśród Gryfonów można było zauważyć kilka obiecujących możliwości. Jack Talos, wysoki i umięśniony, przynajmniej piętnastoletni chłopak, miał niemal wypisane na sobie: "mistrz pałkarzy". Aolife Murphy, z twarzą prawie całkowicie pokrytą piegami i bystrym wzrokiem w sam raz nadawała się na ścigającą.. I jeśli Talesin Johnes był tak szybki jak mały, to miał zadatki na wspaniałego szukającego.

Spojrzał przez Malfoya na Hermionę.

- Dzieciaki z Gryffindoru dobrze wyglądają.

- Tak - odrzekł Malfoy, zanim Hermiona zdążyła odpowiedzieć - prawie wszyscy wyglądają na wystarczająco rozsądnych, by skoczyć z dachu na wyzwanie.

Harry poczuł, jak zaciskają się jego wargi.

Naprawdę chciał, by Malfoy dał temu spokój. Był zmęczony podróżą i nie miał pewności, czy uda mu się utrzymać w ryzach temperament. Hermiona jednakże podjęła tę myśl, jakby była ona kontynuacją jakiejś poprzedniej konwersacji.

- Och, Draco - zaczęła. - Ze Ślizgonami wszystko będzie w porządku. Są po prostu młodzi, to wszystko.

- Młodzi - odpowiedział z pogardą. - Spójrz na nich. Skarżypyty, paranoicy i ludzie wielkiego sukcesu.

Harry podążył za jego wzrokiem do stołu Slytherinu. Większość z nich rzeczywiście wyglądała, jakby mieli coś do ukrycia, ale co było w tym nowego?

- Były czasy - ciągnął Malfoy. - Kiedy Slytherinu przyciągał węże - nie szakale.

- Nie kiedy ty tam byłeś - wypalił Harry, zanim zdołał się powstrzymać.

- Harry!

Ale Malfoy ani na chwilę się nie zatrzymał.

- Nie chodzi mi tylko o Ślizgonów. Weźmy na przykład Krukonów. Nic tylko mali jajogłowi. A Puchoni zaraz zapalą się od tej swojej gorliwości. - Harry usłyszał, jak Hermiona próbuje zdławić chichot.

McGonagall udzieliła uczniom standardowego pouczenia - żadnych wycieczek do Zakazanego Lasu, żadnego skradania się po nocy. Tym razem jednak uwag było więcej niż zwykle.

- Zobaczycie magiczne bariery w miejscach, które nadal uważamy za niebezpieczne. W szczególności mówię tu o starych salach eliksirów, które zamknięte są zarówno dla uczniów jak i nauczycieli. Nie potrafię wystarczająco mocno podkreślić, jak ważne jest, byście wystrzegali się zbliżania do blokad, jakie zobaczycie. Każdy uczeń przyłapany na łamaniu barier zostanie natychmiastowo wydalony. - Harry rozejrzał się wokoło, mając nadzieję, że blokady będą łatwe do zauważenia, bo jak dotąd żadnej nie dostrzegł.

- Gryfoni są w porządku. Tak w porządku, jak tylko Gryfoni mogą być, w każdym razie - kontynuował Malfoy. Skinął głową w kierunku Lupina - ponieważ Fenris rozumie historię tego miejsca. - Harry zacisnął zęby, słysząc to okrutne przezwisko. - Ale reszta domów. Spójrz na nich! Mówiłem ci, Miona. Są parodiami siebie samych.

Hermiona rzuciła Harry'emu zniecierpliwione spojrzenie ponad głową Malfoya.

- Draco wierzy, że Tiara Przydziału jakimś sposobem odpowiada na życzenia opiekunów Domów. I nie jest zadowolony z wyboru dyrektorki, co do stanowisk opiekunów.

Nie trzeba było się zastanawiać, kto, według Malfoya, miałby być lepszym kandydatem na nadzorcę Slytherinu, pomyślał Harry, kiedy stół został oczyszczony na deser - nie, chwileczkę, pudding.

Malfoy był od początku do końca przekonany o swojej wielkiej wartości. Świadomość, że pewne rzeczy się nie zmieniają, była dziwnie pocieszająca.

* (brat - ang. bachor)

 

Rozdział 2. Ruiny.

Na szczęście dla Harry'ego, którego orientacja w przestrzeni dramatycznie osłabła, nauczyciele opuścili ucztę zwartą grupą i udali się do pokoju nauczycielskiego. Wyglądem przypominał pokoje wspólne, poza tym, że był większy oraz udekorowany purpurą i szarością zamiast barw jednego z domów.

Wielu z grona pedagogicznego udało się już na spoczynek - zbliżała się północ, a Harry nie był jedynym, który miał za sobą daleką podróż, ale reszta wydawała się osiąść tu na trochę dłużej. Charlie i Sofia ustawili w rogu, niedaleko paleniska, stolik do szachów i już odgrywali zaciekłą, szybką partię, pełną okrzyków triumfu zarówno jak i oburzenia.

Harry usłyszał, jak Hagrid żegna się z pozostałymi osobami, i stanął przy drzwiach, prowadzących na korytarz, by zamienić z nim jeszcze parę słów.

Ku jego zaskoczeniu, półolbrzym odbył długą, cichą konwersację z Malfoyem i opuścił go, śmiejąc się, po wymienieniu dziwnego uścisku przedramienia.

- Ach, nigdy nie mogę zapomnieć, jaki to cud, że mamy Draco z powrotem w jednym kawałku - powiedział do Harry'ego, kiwając głową w kierunku Malfoya, który był teraz zaangażowany w przyjaźnie brzmiącą wymianę zdań z profesorem Lupinem. Harry chciał, żeby usunęli się z poza zasięgu wzroku, by mógł spytać Hagrida czy wszyscy postradali zmysły.

- Harry - ciągnął czułym tonem półolbrzym. - Teraz, kiedy wróciłeś, poczujesz się jak w domu. Szkoda, że nie mogę zostać, ale ufam Charlie'emu, że dobrze zaopiekuje się zwierzętami, a ty zaopiekujesz się sobą. - Chwycił przedramię Harry'ego swoją ogromną, trzęsącą się ręką, tak jak to przed chwilą zrobił z Malfoyem. - W ten sposób moi ludzie witają swoich kamratów - powiedział z dumą. - Uważaj na siebie, Harry. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to wrócę na lato.

Harry ze smutkiem obserwował jak Hagrid kończy swoje pożegnania i wychodzi, po czym rozejrzał się za Hermioną, ale ta już ciągnęła Malfoya w stronę kanapy, ustawionej pod wielką mapą północnej Anglii, nie przerywając kłótni, kiedy usiedli.

- Może czas znieść cały system domów - powiedziała, a Harry poczuł, jak opada mu szczęka.

- Mówisz "żadnych domów", Miona, ale w praktyce znaczyłoby to zamienienie całej szkoły w jeden wielki dom, nie uczący niczego poza magią Ravenclaw albo Gryfindora. - Przyzwyczajony do tego, że Malfoy chętnie zmieniłby wszystko, co czyniło Hogwart Hogwartem, Harry był jeszcze bardziej zaskoczony, słysząc jego protest.

- Zawsze myślisz. - zaczęła, ale Malfoy nie dał jej dokończyć.

- Albo niczego poza magią Slytherina, ale to bez znaczenia. Sęk w tym, że są różne typy czarodziejów i oni mają różne potrzeby. I system domów.

Najwyraźniej Harry nie miał szansy na porozmawianie z Hermioną tak długo, jak był tam Malfoy. Zabawne, jak to był dla niej za dobry w szkole, a teraz nie mógł się nią nacieszyć.

Harry prawdopodobnie powinien był pójść do łóżka, ale jego zegar biologiczny twierdził, że było dopiero wczesne popołudnie. Po chwili niezdecydowania nalał sobie kubek herbaty z samonapełniającego się dzbanka, stojącego na kredensie, i usiadł na kanapie. Po chwili dołączył do niego profesor Lupin.

- Dobrze wyglądasz, Harry.

Harry zmieszał swoją herbatę z większą siłą, niż tego wymagała. Ten komentarz stawał się już naprawdę męczący.

- Pan też, profesorze. Przepraszam, że nie pisałem do pana częściej. - Skrzywił się na wspomnienie wszystkich razów, kiedy to odsyłał gęś pocztową, nawet nie rozwijając wiadomości, którą mu przyniosła. Przez wieści z domu nie chciał zniszczyć tego kruchego spokoju, jaki udało mu się osiągnąć.

- Remus, proszę. Wszystko w porządku. Rozumiem cię - odpowiedział łagodnie, biorąc łyk herbaty. Harry bał się, że rozumiał aż za dobrze, więc odwrócił wzrok od bystrych oczu Lupina - Remusa.

Za kanapą wisiało kilka warstw purpurowych i szarych zasłon, ale pomiędzy nimi nie było niczego, poza kamienną ścianą.

- Czy to normalny sposób dekorowania nauczycielskich kwater? Zasłony na gołych ścianach? - Remus uśmiechnął się smutno.

- Kiedyś było tutaj okno. Wszystkie zostały zaślepione, nie zauważyłeś?

Nie zauważył.

- Po co?

- Oczywiście po to, by zatrzymać klątwy, - Remus spojrzał na niego z zaciekawieniem. - Ale sądzę, że byłeś poza zasięgiem, tej pierwszej jesieni, i do czasu, kiedy odbiliśmy szkołę, a także usunęliśmy śmierciożerców, byłeś już w Ameryce. - Wstał, wygładził ubranie i ponownie usiadł na kanapie. To pewnie długa historia - pomyślał Harry.

- Wszystko zaczęło się od pierwszoroczniaczki, która.

- Nawet w Świętym Mungu słyszeliśmy o Lark Brown. - Jego głos był surowszy, niżby tego chciał, i skrzywił się w przepraszającym grymasie, ale Remus tylko przytaknął.

- Tak, kiedy klątwa zabija dziewczynkę, idącą na jej pierwszą Ucztę Powitalną, coś musi się wydostać. Jej ciotka była w twojej klasie, jeśli dobrze pamiętam.

Harry chciał przesłać Lavender kondolencje, ale nawet gdyby wiedział, co napisać, to i tak nic by z tego nie wyszło, gdyż sowy nie miały dostępu do szpitala. Tak jak pióra.

- Więc słyszałeś o innych atakach?

Harry zamrugał i potrząsnął głową.

- No cóż, winę za śmierć Brown zrzuciliśmy na śmierciożerców, którym udało się umknąć przed sprawiedliwością, a wtedy Medusa McCallan wreszcie się przyznała. Ministerstwo. no cóż, nikt nie mógł stwierdzić, że nie przyłożyli się do tego, aby wszyscy śmierciożercy zostali odpowiednio potraktowani.

Harry spojrzał na pochylającego się w stronę Hermiony Malfoya, zajadle gestykulującego, z poróżowiałymi policzkami - on w zupełności nie wyglądał na odpowiednio potraktowanego.

- Ale - kontynuował Remus. - Nawet po zamknięciu szkoły, pracownicy, likwidujący szkody powstałe podczas wojny, byli nękani atakami. Nieważne, ilu śmierciożerców udało nam się schwytać, następnego dnia znajdowaliśmy rannych, wybuchły eksplozje, pożary. Najbardziej prawdopodobna teoria, jaką ktokolwiek mógł wysnuć, głosiła, że ktoś nadal był gdzieś na błoniach, rzucając klątwami z jakiejś ukrytej fortecy. Na początku Ministerstwo zwiększyło ochronę na tych terenach. Kiedy to nie rozwiązało problemu, wypełniliśmy okna w nadziei na zabezpieczenie wnętrza. Pracowaliśmy całą noc, podzieleni na drużyny, zaślepiając każdy otwór, jaki udało nam się znaleźć. To było w listopadzie, kiedy ostatni dementorzy zostali pokonani i nadal myśleliśmy, że uda nam się otworzyć szkołę i zakończyć ten ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin